Rozdział dziewiąty. Gloryfikacja codziennego znoju

Chrystus pragnie, abyśmy cierpliwie oczekiwali Jego powtórnego przyjścia. Nauka chce, byśmy cierpliwie oczekiwali triumfu ludzkiego geniuszu. Dwie obietnice prawdziwego szczęścia, lecz tylko jedna z nich jest prawdziwa. Człowiek może poświęcić „codzienny znój” tylko jednemu. Fascynacja wiarą nie powinna ulec fascynacji postępem technologicznym – w przeciwnym razie zagładzie ulegną kreatywność, sprawiedliwość, miłosierdzie, umartwienie i Akcja Katolicka.

Praca zarobkowa jest uważana za ponurą, lecz nieuniknioną konieczność. Miliony ludzi wyrywanych każdego poranka ze snu denerwującym dzwonkiem budzika nie wyskakują bynajmniej z łóżek z radosnym okrzykiem. Uroki nowego dnia skrywającego fantastyczne życiowe przygody nie stanowią popularnego tematu rozmyślań pośród półmroku wczesnego świtu. Błędem byłoby jednak wyciągać wniosek, iż wysoki odsetek beznadziejnego samopoczucia przed wypiciem porannej kawy jest typowy dla ludzi w każdym wieku, niezależnie od okoliczności. Równie dużą nieścisłością byłoby założenie, że w lepszych warunkach ludzie nigdy nie budzą się z perspektywą „doliny płaczu” przed sobą. Fakty te jednak nie są dla nas niepokojące. Niepokojące jest to, iż bunt zrozumiale ogarniający nasze członki rankiem przejmuje władzę nad naszym duchem w środku dnia. Nawet w pełnym świetle, gdy krew żwawo krąży w żyłach, niewielu z nas żywi przekonanie co do słuszności i wartości wykonywanej pracy. Pozbylibyśmy się jej, gdyby tylko było to możliwe. Powraca jak bumerang myśl, że „lepiej było nie wychodzić rano z łóżka”.

Szanuję wyjątki od tej reguły. Mogą one udowodnić, iż nie sposób uniknąć nudy, lecz nie czynią z tego stylu postępowania. Większość mężczyzn uważa codzienną pracę za niezbędny środek do osiągnięcia wyznaczonego sobie celu. Podejście owo nie zyskałoby zapewne tylu zwolenników, gdyby nie fakt, iż silne rozczłonkowanie zawodowe uczyniło stojące przed nimi zadania po prostu nieprzyjemnymi. Niezliczone kolejne dni ohydnej identyczności powodują, że zmęczone serca szukają przyjemności, przygody i poczucia własnego znaczenia z dala od pracy.

Nastrój człowieka udającego się w poniedziałkowy poranek do pracy nie jest nastrojem wolnego człowieka ruszającego śmiało do wypełniania swoich obowiązków. Atmosfera smętnego poniedziałku unosząca się pod jarzeniówkami i nad klawiaturami maszyn do pisania przepojona jest milczącą nienawiścią i cichą rozpaczą. Z trudem osiągnięta podczas weekendu radość musi ustąpić z trudem wywalczonemu posłuszeństwu wykonywanej pracy. Wszyscy ci, którzy znoszą monotonię wyspecjalizowanego wysiłku pozbawionego ekscytujących celów, łatwo rozszyfrują powyższy opis. Praca jest po to, aby ją wykonać. Jej rezultat i cel to nie twoje zmartwienie. Skutecznie zaprojektowanej rutyny nie można w żaden sposób ulepszyć.

Stanowisko pracy musi być obsadzone. Tak właśnie to się ujmuje i jakże trafne jest to określenie! Stanowisko pracy musi być obsadzone, pracownik to tylko marionetka. Niezmienne prawa zysku i technologii określają stosowane środki i cel. Jeśli spełniasz te wymogi, praca jest twoja. Twoje sumienie nie musi być nadal twoim przewodnikiem, pozwól, by zastąpiły je standardowe procedury postępowania. Sumienie dostraja się do Boga, lecz tryby przemysłu porusza siła pieniędzy i ludzkiego geniuszu.

Obietnica nadziei

To prawda, że wielu ludzi stara się wykorzystać ją jak najlepiej. Czekają na wydarzenia, które uczynią ich wolnymi. Tuż, tuż w ich marzeniach wyłania się najbliższa wypłata, najbliższy weekend, najbliższy urlop, kolejna zakupiona rzecz, lecz poza nimi majaczy nieśmiało nadzieja na błogosławieństwo nowego, wspaniałego świata. Pomimo zimnych i gorących nieustających wojen, człowieka wciąż kusi udział w randce z przeznaczeniem. Zapewniają nas o tym uczone tomiszcza i komiksy. Cała nadzieja w przyszłości. Nie ma co oglądać się za siebie!

W książce zatytułowanej Rok 1984 George Orwell komentuje w wyrafinowany sposób teraźniejszość, przekształcając obecne trendy społeczne w ich krańcowo rozwiniętą formę; monotonia pracy i strach przed zwolnieniem lat pięćdziesiątych stają się w roku 1984 totalnym zautomatyzowaniem i terrorem politycznej likwidacji. Siły rządzące w przyszłości odkrywają, iż najlepszym sposobem na zniewolenie ludzi jest utrzymanie ich w zupełnej niewiedzy, tak by nie mogli zaplanować alternatywy dla swojego żałosnego losu. Niewiedzę wpaja się im we wczesnym dzieciństwie podczas nauki, ucząc ich, jak należy zapominać. Głównego bohatera powieści Orwella nęka jednak pewna myśl, nurtujące pytanie, czy kiedykolwiek świat wyglądał inaczej. W rezultacie jego dociekliwość doprowadza go do aresztowania, tortur i destrukcji.

Puentą orwellowskiej opowieści jest udramatyzowanie zasady nadziei. Człowiek musi spoglądać w przeszłość, aby zyskać nadzieję przyszłości; człowiek musi spoglądać za siebie, ponieważ jest posłańcem. Jedną z funkcji Kościoła jest zapewnienie człowiekowi tradycji, aby mógł pamiętać, w jakim celu go wysłano.

Doktryna i historia Kościoła stanowią swoiste lusterko wsteczne, w którym możemy ujrzeć udział nadprzyrodzonych sił w sprawach ludzkości. Dziś najbardziej brak nam właśnie owego nadprzyrodzonego wpływu. Codzienna harówka jest pozbawiona Boga. A był przecież taki czas, gdy obecność Chrystusa była najbardziej znaczącym elementem dnia pracy.

Gdy spoglądamy na stulecia rozkwitu wiary, a potem na współczesną naukę, dostrzegamy, iż pęd do życia wywodzący się ongiś ze świadomości obecności Chrystusa został zastąpiony przez siłę równie tajemniczą, równie zazdrosną o naszą wiarygodność, lecz opartą na ludzkim intelekcie oddzielonym od tego, co nadprzyrodzone. Oba wyznania wiary rzucają na ekran naszej wyobraźni wizję przyszłości. Kościół prosi nas, abyśmy wytrwali w tej godzinie próby, gotowi i wyczekujący powtórnego nadejścia Chrystusa, gdy nasze najskrytsze marzenia o szczęściu staną się rzeczywistością. Nauka (jako rywalizujące credo, nie zaś zasób wiedzy lub sposób jej przyswajania) również uspokaja naszą niecierpliwość, przyznając się do przejściowych trudności, ale pocieszając nas nadzieją przyszłego tysiąclecia, gdy ludzki umysł posiądzie wszelką władzę, podporządkuje sobie wszechświat i stworzy raj na ziemi.

Oba wyznania wiary dostarczają nam smaku przyszłego zbawienia. Nie jesteśmy jednak zupełnie pozbawieni tymczasowego pocieszenia. Chrześcijaństwo przypomina nam o Chrystusie, który jest z nami tu i teraz. Nauka ukazuje nam współczesne cuda ofiarowujące nam pocieszenie w postaci wynalazków podtrzymujących naszą nadzieję na ziszczenie się triumfu ludzkiego geniuszu.

Gloryfikacja codziennego trudu

Codzienny trud może zostać uwznioślony przez każde z wyżej wymienionych cred. Jeśli prawdą jest, że ludzki geniusz może spełnić nasze najskrytsze pragnienia, trudźmy się nadal, ciesząc się każdym triumfem nauki, bijąc pokłony przed znakami i cudami fabryk i laboratoriów. Jeśli jednak wiemy, iż Chrystus jest wśród nas, obdarzając nas zapowiedzią przyszłego raju i rozkoszy, trudźmy się nadal, ciesząc się każdym rzeczywistym i nadprzyrodzonym dowodem Jego miłości, identyfikując naszą wolę jako wolę Jego Kościoła, który pomaga nam przemierzać drogę do raju.

Z jednego musimy jednak zdawać sobie sprawę. Nie możemy czynić jednego i drugiego jednocześnie! Owe wyznania wiary wykluczają się wzajemnie. Jeśli szczęście można osiągnąć tylko dzięki Chrystusowi, ludzki geniusz nie ma nic wspólnego z ludzkim szczęściem. Jeżeli zaś szczęście można osiągnąć wyłącznie za sprawą ludzkiego geniuszu, Chrystus nie ma na nie żadnego wpływu. Chrystus mówi nam: „Beze mnie niczego nie zdziałacie”. Nauka przekazuje nam identyczną wiadomość: „Beze mnie niczego nie zdziałacie”. Jedno z nich kłamie.

Oto powód, dla którego musimy dokonać wyboru. Oba wyznania wiary potrzebują do osiągnięcia założonych celów naszej codziennej współpracy. Musimy wesprzeć je całym sercem i ze wszystkich sił, jeśli mamy coś na tym zyskać. Musimy zapomnieć o własnej przyjemności i marzyć tylko o tym, co zakłada wybrane przez nas credo, jeśli chcemy wspierać misję realizowaną przez Boga lub naukę.

Dwa przeświadczenia – jeden świat

Chociaż istnieją dwa wyznania wiary (przeświadczenie, iż szczęście ludzkości zależy wyłącznie od Boga oraz przeświadczenie, że szczęście ludzkości spoczywa tylko w jej ręku), jest tylko jeden świat, w którym mogą zostać zrealizowane. Oba przeświadczenia wiążą się z tym samym zagadnieniem, a mianowicie zaspokojeniem cielesnych i duchowych potrzeb człowieka. Dwóch mężczyzn wyrwanych ze snu przez dwa różne budziki może udać się do pracy tym samym autobusem, odbić kartę pracy w tym samym czytniku i wykonywać to samo zadanie, a jednak jeden z nich będzie wierzył, że źródłem wszelkiego szczęścia jest Chrystus, a drugiego będzie motywowało przekonanie, iż człowieka może zbawić jedynie potęga jego geniuszu.

To właśnie tu, na stanowisku pracy, pojawiają się komplikacje. Doczesne i nadprzyrodzone kwestie związane z codziennym trudem muszą być ściśle zdefiniowane, jeśli chcemy zrozumieć, jak można uratować społeczeństwo przed fałszywym credo nauki i uświadomić mu obecność Chrystusa.

Święty i maszyna

W świecie, gdzie oba przekonania walczą ze sobą o pozyskanie naszej lojalności, musi istnieć jakiś dowód lub znak, do którego będzie odwoływać się każde z nich, aby przekonać nas o swojej wiarygodności. Każde credo ma znak, dowód siły, jaką uosabia, testamentu, który przekazuje, nadziei, którą rozbudza i przyrzekanej przez siebie wizji. Credo Chrystusa ofiarowuje nam dwa znaki: jeden z nich to wspólnota chrześcijańska, drugi to osoba świętego. Wspólnota chrześcijańska jest odpowiednim dowodem obecności Chrystusa wśród ludzi; święci są równie odpowiednim dowodem obecności Chrystusa w ludzkich duszach. Potęga Boga uwidacznia się w stopniu, w jakim ożywia ludzką wspólnotę i pojedyncze istoty ludzkie. Przeświadczenie o sile ludzkiego geniuszu także dysponuje znakami identyfikacyjnymi: zindustrializowanym państwem i maszyną. Uprzemysłowione państwo dowodzi wpływu ludzkiego geniuszu na sprawy ludzkości, zaś automaty stanowią ucieleśnienie ludzkiego intelektu. Wspólnota chrześcijańska i święci objawiają i wykonują wolę Boga; podobnie zmechanizowane państwo i maszyny objawiają i wykonują wolę człowieka. Chrystus mówi: „Idź!” i święty rusza przed siebie. Człowiek mówi: „Ruszaj!” i maszyna rozpoczyna pracę. Gdy ów dowód, ów „ruch” zostaje powielony przez inne jednostki, zaczyna istnieć społeczeństwo świętych, czyli wspólnota chrześcijańska (tj. Kościół) lub wspólnota maszyn, czyli państwo industrialne.

Chrześcijanin wie, iż jedyną drogą do osiągnięcia szczęścia przez człowieka jest podporządkowanie się przez niego woli Boga, a podporządkowanie owo stanowi jedynie środek do zrealizowania celu, którym jest wzmocnienie ludzkiej cnoty z pomocą Bożej potęgi zwanej łaską. Nasza pokora doprowadzi nas do wywyższenia. Wyznawcy wiary w siłę ludzkiego geniuszu twierdzą, że jedynym sposobem osiągnięcia szczęścia przez człowieka jest podporządkowanie się przez niego maszynie, lecz należy je postrzegać jako sposób na wzmocnienie ludzkiej siły potęg ą maszyny lub, mówiąc dokładniej, potęgą ludzkiego geniuszu.

Uświęcenie i mechanizacja

W świetle powyższej analizy staje się jasne, iż dwa cele, ku którym zdążają współzawodniczące obozy, to z jednej strony uświęcenie człowieka i społeczeństwa, a z drugiej strony ich zmechanizowanie. Wyjaśnia się również, dlaczego gigantycznymi antagonistami współczesnego świata są wspólnota chrześcijańska i państwo uprzemysłowione (Rosja Sowiecka). Jedno z nich symbolizuje uświęcenie, a drugie – mechanizację. W tym właśnie momencie musimy głęboko zmodyfikować naszą dychotomię. Fakt, iż ludzki intelekt doprowadził do utworzenia zorganizowanego buntu przeciwko władzy Boga oraz święci triumfy w nawracaniu ludzi i całych narodów na głoszone mistyczne bluźnierstwa, może czynić go znaczącym przeciwnikiem Kościoła, lecz nie zakładajmy nawet przez chwilę, że są one równe sobie zasięgiem. Ludzki geniusz bez Boga jest rzeczą poślednią, a gdyby nie wsparcie, jakie otrzymuje dla sygnowanego przez siebie buntu od księcia wszystkich buntowników, jego oddziaływanie byłoby zgoła niezauważalne. Liczącą się różnicą pomiędzy wiarą w Boga i wiarą w człowieka jest to, że pierwsza z nich może odkupić ludzki geniusz, a druga – doprowadzić do jego unicestwienia. Ludzki intelekt może odrzucić Chrystusa i unicestwić Boga, lecz Chrystus jest wśród nas, by go leczyć i wzmacniać. Wojna nie toczy się zatem pomiędzy świętymi i maszynami, ale pomiędzy Chrystusem i szatanem, Odkupicielem i niszczycielem. Niemniej pokusę przynosi z jednej strony potęga Boga, a z drugiej strony potęga maszyny. Człowiek na swoim stanowisku pracy postępuje zgodnie z powyższymi przekonaniami. Jeśli pokłada ufność w Chrystusie, troszczy się o własne uświęcenie i chrystianizację społeczeństwa, do którego należy. Jeśli wierzy ludzkiemu geniuszowi, pozwólmy mu stać się kolejnym automatem w mechanicznym państwie. Musi bowiem wybrać siłę, której się podporządkuje: Boga lub maszynę.

Zysk i władza

Większość z nas nawet się nie spodziewa, że nuda, o której wspominam na początku niniejszego eseju, może nieść ze sobą tak wiele nadziei. Znajdujemy się teraz w okresie przejściowym. W jednej chwili osoby pracujące zarobkowo tracą pewność siebie. Chrześcijaństwo poprzedniego pokolenia wciąż przyciąga ich uwagę, lecz nie jest w stanie ich ożywić. Złoty wiek kapitalizmu minął, a wraz z nim wszystkie jego obietnice. Żywiciele rodzin nie przywiązali się jeszcze do żadnego przekonania ani ideologii. Przeskakują z jednego bezpośredniego celu na inny, równie bliski i określony, nie troszcząc się o odległą przyszłość lub ostateczny rezultat swoich wysiłków.

Epoka pogoni za zyskiem, podporządkowania ludzkości procesom masowej produkcji niemal podświadomie uczyniła ich podatnymi na akceptację zmechanizowanego państwa, a jednak wciąż pewne szczątkowe chrześcijańskie ideały Nadprzyrodzonego i ludzkiej godności powstrzymują ich przed całkowitą kapitulacją. Wyraźny obraz tej sytuacji jest dla nas niezmiernie ważny, jeśli liczymy na skorzystanie z ostatniej danej nam szansy. Poddanie się całkowitej mechanizacji stanowi dla większości ludzi przejaw nie entuzjazmu, lecz rozpaczy. Porzucają oto walkę o zjednoczenie godności osobistej z odczłowieczonymi zawodami, spieniężają prawa nabyte w chwili przyjścia na ten świat i oddają całą inicjatywę państwu.

Jeśli żywimy nadzieję na doczekanie odnowy chrześcijańskiej żywiołowości, musimy podjąć walkę z rozpaczą. Można to uczynić tylko w jeden sposób – odzyskując poczucie uświęconej tajemnicy poruszające człowieka do głębi duszy. Owo chrześcijańskie poczucie tajemnicy jest jedynym antidotum na maniakalny racjonalizm maszyny. Fascynacja wiarą musi zastąpić fascynację mechaniczną siłą. Jeśli choć przez chwilę przyznamy, iż ludzkie zbawienie wiąże się nierozerwalnie z postępem technologicznym, a człowiek musi ulec mechanizacji, pogłębimy jedynie rozpacz nękającą bliźnich pracujących zarobkowo.

Aby lepiej zilustrować potrzebę odzyskania tajemnicy i pogardy dla postępu technologicznego, przeciwstawię teraz pokrótce chrześcijańską filozofię pracy z podejściem przeważającym obecnie w fabrykach, sklepach i biurach.

Kreatywność

W świetle chrześcijańskiego objawienia postrzegamy siebie jako uczestników Boskiego planu zdążającego nieuchronnie do zwycięskiej kulminacji. Nasza planeta przemierza chwalebnie i celowo wszechświat. Bóg Stworzyciel utrzymuje z nami stały, pełen miłości kontakt, pozwalając, by nasze dłonie i serca realizowały cudowny zarys Jego woli. Nawet najmniej istotny gest wykonany przez nas podczas pracy pociąga za sobą szereg trwających na wieczność reakcji. W imię Boże i miłości bliźniego trwamy złączeni harmonią wieków i wieczności.

Miłość okazywana nam przez Boga i nasze umiłowanie Jego osoby łączą Boga i ludzkość. Owo twórcze zjednoczenie nieustannie produkuje nowe dzieła pełne chwały. Chwalebność codziennego znoju ze wszystkimi towarzyszącymi mu czynnościami i gestami zależy od słów wypowiadanych na Sądzie Ostatecznym: „Byłem głodny i nakarmiliście mnie, byłem spragniony i napoiliście mnie…”. Niczego nie można nazwać uczynionym na próżno, ulotnym lub zbytecznym, jeśli wydarzyło się w zasięgu twórczej miłości. Oto wyobrażenie kreatywności, jakie zabiera ze sobą chrześcijanin, udając się do pracy. Często jednak, pomimo dobrych intencji i konsekwencji działania, odkrywa, iż jego dzień pracy jest zorganizowany według zasad „kreatywności” niewiele mających wspólnego z wolą Boga. Jego dobre uczynki i zamiary są maleńkimi łódeczkami walczącymi z rwącym nurtem niosącym ludzi ku tysiącleciu, w którym zatriumfuje ludzki geniusz.

Dla współczesnych niedowiarków „kreatywność” oznacza dzieło maszyny. Czyjś umysł tworzy szablon i wzór, a ludzie i maszyny, sapiąc i gnąc się w rytmicznych gestach, produkują niezliczone duplikaty. Maszyny sumujące niczym anielscy rejestratorzy przekształcają gesty na numeryczny zapis. Rachunek sumienia to spis dokonań – ile cegieł, ile puszek, ile sprzedano, ile zarobiono.

Sterylna „kreatywność” maszyny wymaga całkowitego podporządkowania człowieka. Istnieją ludzie, którzy rozpaczliwie bronią związku ludzi i maszyn, nazywając go „twórczym” mariażem. Jest on zaiste twórczy, lecz w prymitywnym pojęciu tego słowa. Niektórzy utrzymują, że robotnik i obsługiwana przezeń tokarka nie różnią się niczym od artysty i używanego przezeń pędzla. Równie dobrze można by twierdzić, że kataryniarz jest w tym samym stopniu muzykiem, co skrzypek. To maszyna nadaje rytm, tempo i zasady. Człowiek jest tu jedynie pomocniczym narzędziem kontroli.

Czy radujemy się dziełami człowieka i Boga? Niektórzy to czynią w muzeach i kościołach. Aplauz większości zyskują jednak wyłącznie dzieła maszyny: nowy samochód, nowy model telewizora, nowa zabawka, wszystko starannie wypolerowane, by nie zostały jakiekolwiek ślady ludzkiego działania.

Twórcze więzy miłości łączące ludzi ulegają zniszczeniu, tak aby można było stworzyć nową, zmechanizowaną jedność. Posłużmy się przykładem automatu sprzedającego produkty żywnościowe. Dostawca umieszcza batoniki wewnątrz automatu, a klient wkłada do otworu monetę i odbiera batonik wyrzucony z trzewi maszyny. Nie oszukujmy się, uwielbiamy się tak bawić! O wiele łatwiej i wydajniej korzysta się z usług maszyn niż usług ludzi. Poszczególni członkowie naszej ludzkiej rodziny wstydzą się nawiązywać ze sobą kontakt, wiedząc, że wzajemna kreatywność padła ofiarą radości czerpanej z owoców wydawanych przez maszyny. Obcesowe, lecz jakże trafne okaże się tu dostrzeżenie w środkach antykoncepcyjnych produkowanych przez maszyny współczesnego symbolu wszelkich barier, uniemożliwiających zapłodnienie ziarna miłości. Industrialny raj cechuje się własną kreatywnością i nie jest nią, niestety, twórczość płynąca z miłości.

Sprawiedliwość

Dla chrześcijanina codzienny znój jest pracą sprawiedliwą, najprostszym sposobem na okazanie synowskiego posłuszeństwa prawom Bożym. Wykonywana co dzień praca umożliwia mu zachowanie praw nabytych podczas przyjścia na świat. Służy Bogu i bliźnim, pomnaża wspólne dobro i zaspokaja potrzeby własne oraz osób od niego zależnych. Są to znaczne osiągnięcia, gdyż od codziennego wysiłku człowieka zależy harmonia i równowaga łącząca wszystkie części i poziomy rzeczywistości, cykle natury, rodzaj ludzki, a nawet Mistyczne Ciało Chrystusa. Poprzez wykonywany przez siebie zawód człowiek przyczynia się do dobrobytu wszystkich żywych istot. Doskonali surowy, nieobrobiony materiał, przystosowując go do użycia. Zapewnia niezbędne dobra doczesne wspomagające pozyskiwanie cnót przez ludzi. Przestrzega także Boskiego przykazania służby.

Wszystkie wspaniałe gesty czynione na przestrzeni dziejów w imię sprawiedliwości i wolności, w ostatecznym rozrachunku zależały od swojej trwałej wartości, od faktu, iż każdego dnia każdy człowiek brał na barki przypadający mu ciężar, pracował uczciwie, zarządzał mądrze i dbał o słabszych od siebie. Sprawiedliwość społeczna może zaistnieć tylko tam, gdzie wrze praca i tworzy się dobrobyt. Porządek społeczny potrzebuje jako swojej podstawowej konstrukcji uczciwego trudu ludzi pracujących.

Zamiast sprawiedliwości państwo uprzemysłowione ofiarowuje nam plan pracy. Każdy człowiek musi wykonać przypadające mu w udziale zadanie, niezgodnie z ludzkim talentem i potrzebami, lecz zgodnie z tykaniem zegara i tempem produkcji. Gdy tysiące rodzin cierpią pozbawione domów, tysiące pracowników pocą się nad wyrobem chipsów, szminek, tandetnej biżuterii, papierowych serwetek, krawatów i bomb. Gdy tysiące bezrobotnych osób utyskują w urzędach pracy, w fabrykach instaluje się nowe maszyny zastępujące ich w wykonywanych zadaniach. Wysokość wypłaty nie zależy od liczby dzieci do wyżywienia, ale od liczby wyprodukowanych przedmiotów. Każdy człowiek musi wykonać przypadające mu w udziale zadanie; maszyny dziurkują jego kartę pracy, mierząc w ten sposób jego wydajność. Bez jednej myśli o Bogu, bliźnich, wspólnym dobrze – liczy się tylko produkcja! „Ekspresowe zamówienia do zrealizowania!” „Dajcie z siebie wszystko!” „Cztery tysiące pudełek bibułek czyszczących do wysłania przed godziną piątą!” „Wszyscy do roboty! Pan Gulch chce przeprowadzić kontrolę jeszcze przed przerwą obiadową!” „Rozładujcie tę ciężarówkę – ma stąd zniknąć przed trzecią!”

Sprawiedliwość! Czymże jest sprawiedliwość: tacą na korespondencję przychodzącą, klientami, żoną szefa, planem produkcji, planem dnia? Czy musimy się spieszyć, ponieważ tysiące ludzi przymiera głodem? Bynajmniej. Ponieważ tysiące ludzi kona z pragnienia? Ależ nie. Gnamy na oślep do przodu, bo wymaga tego plan produkcji, a jeśli komuś się to nie podoba, to z pewnością wie, gdzie odebrać ostatnią wypłatę i swoje dokumenty!

Miłosierdzie

Według chrześcijańskiej definicji, praca jest aktem miłości. Lepiej jest dawać niż brać. Codzienna praca uczy nas, jak być hojnym. Uczymy się dawać. Jaką wartość stanowiłyby pieniądze bogatych lub monety w skarbonce dla potrzebujących, gdyby nie było odpowiednio wykwalifikowanego pracownika wykonującego potrzebną usługę? Jak nakarmilibyśmy głodnych bez gospodarstw rolnych, młynarzy, kierowców ciężarówek, kucharzy, piekarzy, pasterzy, itp.? Jak napoilibyśmy spragnionych bez pomocy tych, co kopią studnie, winiarzy, pracowników browarów, mleczarzy? Jak odzialibyśmy nagich bez współudziału zbieraczy bawełny, tkaczy, prządek, krawców? Jak wreszcie nauczalibyśmy tkwiących w niewiedzy, gdyby nie pisarze, filozofowie, tłumacze, drukarze i introligatorzy?

Chrystus z pewnością nie miał na myśli pojedynczych, odizolowanych od siebie uczynków, gdy rzekł: „Byłem głodny i nakarmiliście mnie”. Nabywamy tej umiejętności w pracy, a ona w połączeniu z odpowiedzią na wezwanie Ducha Świętego staje się chrześcijańską odpowiedzialności ą. Miłość wyraża się poprzez dary. Ten, kto pracuje, daje, ponieważ wie, jak należy dawać.

W uprzemysłowionym państwie, gdzie liczy się każdą fasolkę w puszce i maszynowo tnie mięso na plastry, miłosierdzie zastępują usługi. Chrześcijanin spogląda na każdego nieznajomego jak na Chrystusa, mentalność epoki industrialnej postrzega w każdym obcym potencjalnego klienta. Klient ma zawsze rację. Dlaczego? Ponieważ przynosi daninę. (Z czasem mniej uwagi zaczynamy poświęcać klientowi, a więcej – członkom rządu. Tak zdarzyło się w Anglii. Kartki na żywność stały się ważniejsze od pieniędzy, a prymitywny indywidualizm został zastąpiony równie prymitywnym kolektywizmem). Dopóki jednak do tego nie dojdzie, to klient nadaje tempo. Nie zawracajcie sobie głowy karmieniem ubogich – oni nie mają ani grosza! Nakarmcie żarłoków, napójcie nieumiarkowanych w piciu, odziewajcie nuworyszy, przyjmijcie pod wasz dach stację benzynową, zapewnijcie bezpieczną przystań bogatemu turyście, wytłumaczcie szeregowemu żołnierzowi, na czym polega wzięcie kredytu, odwiedzajcie więźniów (bo potrzebują prawników), odwiedzajcie chorych i sprzedawajcie im polisy ubezpieczeniowe, a jeśli jesteście psychiatrami, udzielajcie wsparcia wątpiącym – to istna kopalnia złota!

Ascetyzm

Najłatwiejszą do oszacowania zaletą codziennej pracy jest otrzymywana przez nas szansa na wspólne niesienie krzyża wraz z Chrystusem, dzień po dniu. Dobra praca zawsze niesie ze sobą ból, odciski, pot, porażkę i zniechęcenie. W chrześcijańskim pojęciu wszystkie te rzeczy nie są wyłącznie negatywne. Oczyszczenie ciała jest niezbędne, jeśli mamy poddać się wezwaniom ducha. Nasze zmienne uczucia muszą zostać okiełznane przez umysł i wolę. Niosąc krzyż codziennych wyzwań, podążamy ku Kalwarii i dalej, ku triumfowi zmartwychwstania.

Niektórzy katoliccy socjolodzy, nie mogąc znaleźć innej, godnej podziwu zalety, która mogłaby posłużyć jako błogosławieństwo odczłowieczonej fabrycznej harówki, uczepili się ascetyzmu jako znaczącej cechy pracy. Niewątpliwie monotonia powtarzalnego wysiłku jest bolesna i trudna do opanowania. „Czy nie możemy nadać jej znamion chrześcijańskości – pada pytanie – i ofiarować jako symbolu całkowitego poddania?”

Propozycja, aby pracownicy zaakceptowali ascetyczne wymogi industrializmu, wskazuje u proponujących na większą znajomość ascetyzmu niż industrializmu. Każdy, kto choć trochę wytężył uwagę, zauważył bez wątpienia, że niewolnictwo epoki przemysłowej tym się różni od poprzedzających je form niewolnictwa, iż w niewolę nie popada ludzkie ciało, lecz dusza. Jedynie człowiek kontrolujący swoje ciało, w modlitwie i stanie całkowitej świadomości pokonujący stojące przed nim wyzwanie, może poświęcić się ascetyzmowi. Przykładem niech posłuży tu zakon trapistów, który dzięki nawykowi częstej modlitwy milcząco radzi sobie z postami, ciszą, wzajemnym nadzorem i ciężką pracą. Właśnie owej kontroli, niepodatności ducha, tak bardzo brak ludziom pracującym w przemyśle.

Nie ma niczego, co mogłoby nadać pewnego wyrafinowania trudowi – ani modlitw, ani przeora, ani nabożnych pieśni. Pracownik epoki industrialnej nie pracuje wśród pieśni ani ciszy pól, lecz działa w otoczeniu dźwięków ponaglających i wymagających, które grożą mu pochłonięciem, jeśli zwolni tempo pracy. Zmysły muszą czuwać, ale umysłowi nie wolno wyciągać wniosków. Jedno działanie jest niedozwolone – myślenie. Obecna jest zwierzęca świadomość, brak poznania, brak przyspieszonego postrzegania intuicyjnego.

Taki ascetyzm nie uwalnia ducha, lecz go niszczy. Uświadomcie sobie wreszcie – najlepszy pracownik przemysłowy to ten, którego ducha zniszczono! Powtarzam tę diagnozę, ponieważ stanowi ona klucz do niedoli zautomatyzowanych jednostek – czuć, lecz nie zdawać sobie z niczego sprawy.

Jeśli będziemy powtarzać to dostatecznie często, pewnego dnia wszyscy powinni przyznać nam rację: pracę określa jej cel. Cel pracy w przemyśle nie ma nic wspólnego z ludzką doskonałością. Atmosfera panująca w fabryce zależy od celu, dla którego ją stworzono. Dziś celem jest prywatny zysk. Jutro celem będzie zbiorowa siła. Nigdy nie doczekamy się pracy sprawiedliwej, kreatywnej, miłosiernej lub ascetycznej (niezależnie od dobrych intencji lub świętych motywów zatrudnionych przy niej ludzi), jeśli jej celem nie będzie Boża chwała i dobro ogółu.

Praca jako apostolstwo

Na tym zamierzam zakończyć mój wywód, gdyż właśnie związek z apostolstwem decyduje o gloryfikacji codziennego znoju. Akcja Katolicka nie osiągnie pełnej dojrzałości, dopóki nie uwzględni w swoim zakresie działania motywów i dokonań ludzi trudzących się dzień za dniem nad swoją pracą. Początkowo ruch apostolski może skupiać się na odpowiedniej lekturze, grupach dyskusyjnych, nauczaniu i wykładach. To zupełnie naturalne – teoria i duchowe wychowanie co najmniej podstawowego stopnia muszą poprzedzić przejście do działania. Coraz częściej, dzięki Duchowi Świętemu i naukom papieży Akcja Katolicka dociera do domów, biur i sklepów, co chroni ją przed klątwami uczonych i groźbą angelizmu.

Akcja Katolicka zajmuje się problemami ludzi, to jest duchowymi i cielesnymi potrzebami. Gdy apostolat oznacza organizację i zakładanie bądź reformowanie instytucji, Akcja w znacznym stopniu polega na usługach świadczonych przez ludzi znających się na zaspokajaniu potrzeb materialnych. Jak wspominałem wcześniej, doczesne i duchowe czyny dyktowane miłosierdziem wymagają i zakładają odczuwanie powołania przez pracowników. Jeśli duch i przeznaczenie owych dokonań ma ulec ponownemu ożywieniu w roli charakteru odnowionego społeczeństwa, pracownicy muszą uświadomić sobie, że od ich pracy zależy poparcie lub opóźnienie działań apostolatu.

Codzienna praca chrześcijan nie może być nadal mierzona według wąskich sformułowań typu „zarabianie na życie” lub „porządne zarabianie na swój kawałek chleba”. Apostolski charakter pracy winien stać się normą. Oto myśl, którą starałem się podkreślać w całym niniejszym artykule: pracę organizuje się obecnie wokół określonych celów, to jest korzyści i władzy. Cele owe mają własnych zagorzałych apostołów w osobach popleczników liberalizmu i komunizmu. W układzie tym z rzadka majaczą odizolowane wysepki chrześcijańskich cnót i tak będzie się działo aż do momentu, gdy chrześcijanie również wypracują teorię zorganizowanego wysiłku ukierunkowanego na przywracanie wszystkiego Chrystusowi w oczekiwaniu na Jego powtórne przyjście.

Jeśli uświadomimy pracownika, że może zwiększyć znaczenie swego codziennego wysiłku, czyniąc go częścią misji Chrystusa, ocalimy go od rozpaczy i uratujemy przed destrukcyjną mistyką mechanizacji. Zdradzimy go, pozwalając, aby uważał, iż jego odizolowane dobre uczynki (które zasługują, notabene, na pochwałę ze względu na zbawczą moc) automatycznie zmienią środowisko ukierunkowane na cele przeciwstawne do celów chrześcijaństwa!

Trudnościom praktycznym trzeba sprostać – tak mówi mi moje doświadczenie byłego pracownika fabryki, głowy rodziny i współwydawcy czasopisma. Trudności owe nie są przeszkodami dla energicznych działań, lecz szczeblami, po których się wspinamy. W mistyce maszyny najistotniejszy jest aspekt „praktyczny” – oto przyczyna, dla której tak wielu z nas bardziej zajmuje praktyczność postępu niż tajemnica odkupienia. Rozpaczamy nad tym, czy jesteśmy zdolni dokonać dzieła gigantycznego, reformy porządku społecznego. Czy nasze wątpliwości nie biorą się z błędnego założenia, iż geniusz ludzki może nas ochronić przed nim samym? Czy nie zaczynamy wyznawać poglądów wroga, odrzucając apostolstwo jako „niepraktyczne”?

Posłużmy się chrześcijańską filozofią pracy. Nawiążmy współpracę z innymi w celu lepszej kontroli nad warunkami naszej pracy, tak aby naszego uczciwego wysiłku nie wypaczał zysk i władza. Zanurzmy się w tajemnicy obecności Chrystusa, aby ten nasz Współpracownik wspomógł nas we wbijaniu gwoździ i kładzeniu podwalin nowego porządku.

Ed Willock

Powyższy tekst jest fragmentem książki Eda Willocka Rola ojca w rodzinie katolickiej.