Rozdział dziewiąty. Fundacje

Nadszedł czas, że Teresa opuściła miłą samotnię Świętego Józefa, porzuciła trwanie w modlitwie i ciszy, które tak bardzo kochała. Miała rozpocząć dzieło fundacji, zakładania klasztorów; czekały ją długie podróże, prowadzenie szerokiej korespondencji, rozstrzyganie skomplikowanych kwestii finansowych, próby, utrapienia i kłopoty. W świecie panuje powszechnie przekonanie, że życie wśród modłów i kontemplacji czyni człowieka niezdecydowanym i bujającym w obłokach. Ostatnie dziesięć lat Teresy na ziemi to nieustający dowód, że jest wprost przeciwnie. Taka mądrość, intuicja, przenikliwość i siła, jakimi się odznaczała, były zupełnie niespotykane u ludzi żyjących wyłącznie sprawami materialnymi; czegokolwiek się tknęła, odnosiła sukces.

Około trzydziestu kilometrów od Avili leży miasteczko Medina del Campo, wybrane przez Teresę z wielu powodów na miejsce jej drugiej fundacji. Osiedlili się już tam jezuici, których rektor, ojciec Baltasar Alvarez, stary znajomy, przyrzekł pomoc i poparcie. Tamtejszy przeor karmelitów złagodzonej reguły, ojciec Antonio de Heredia, był zdecydowanie przychylny i obiecał znaleźć jakiś dom. Jednak ten przez niego zakupiony był w tak opłakanym stanie, że nie można było się doń przeprowadzić. Toteż wysłano do Mediny ojca Juliana, by wyszukał jakąś tymczasową kwaterę dla mniszek, zanim będzie gotowy właściwy budynek.

W połowie sierpnia Teresa ruszyła w drogę ze swoją siostrzenicą, Marią de Ocampo, obecnie siostrą Marią od Chrztu Jezusa, i z siostrą Anną od Aniołów, obiema z klasztoru Świętego Józefa, oraz z czterema zakonnicami z klasztoru Wcielenia chcącymi przyjąć regułę pierwotną. W połowie trasy, w pobliżu miejscowości Arévalo, w której miały przenocować, spotkały posłańca od ojca Juliana. Okazało się, że właściciel wynajętego małego domu oświadczył, iż nie może dotrzymać umowy, bowiem jego najbliżsi sąsiedzi, augustianie, nie życzą sobie karmelitanek pod bokiem.

Była to prawdziwa klęska. Co robić? Siostry orzekły, że jedynym wyjściem jest powrót do Avili. Gdy nocą jej córki spały, Teresa modliła się, a rano problem się rozwiązał. Ojciec Antonio de Heredia, pragnąc jak najszybciej powitać Teresę przyjechał do Arévalo, by towarzyszyć jej w dalszej drodze. Zaproponował, by wszystkie udały się bezpośrednio do nabytego przez niego budynku. Jest wprawdzie nienaprawiony, lecz nie tak bardzo zrujnowany, by nie mógł być schronieniem. Po drodze w jego klasztorze Świętej Anny otrzymają wszystko, co potrzebne do kaplicy. Można więc będzie odprawić Mszę świętą i założyć klasztor od razu.

Plan wydawał się wykonalny i mała kompania wyruszyła do Mediny. Północ była blisko, gdy siostry dotarły do klasztoru przeora Antonia. Zatrzymały się, by zabrać wyposażenie kaplicy. Wspomagane przez dwóch zakonników niosły je idąc piechotą przez miasto, wyglądając (jak ojciec Julian dowcipnie zauważył) niczym banda Cyganów, która obrabowała kościół. Szczęśliwie mijały niewielu ludzi, wreszcie dotarły niezauważone do starej rudery stojącej frontem do ulicy. To miała być ich przyszła siedziba. Ojciec Antonio musiał być dotknięty przejściową ślepotą – pomyślała Teresa – gdy uznawał to-to za możliwe do zamieszkania. Tym niemniej były wreszcie na miejscu, a kaplicę trzeba urządzić.

Przeor i dwaj karmelici zabrali się żywo do pracy. Śmieci usunięto, podłogę zamieciono, zawieszono kotary; każdy robił co zdołał i o świcie wszystko było gotowe. Mały dzwonek zabrzmiał na pierwszą Mszę świętą, a okoliczni mieszkańcy, zaskoczeni, że w nocy powstał nowy klasztor, zjawili się tłumnie. Mniszki stały za drzwiami prowadzącymi na schody, gdyż nie było kraty, a kaplicę wypełniali świeccy. Teresę przepełniała radość, że jej Boski Mistrz ma kolejne sanktuarium na ziemi, i zapomniała o wszystkich zgryzotach.

Ale gdy skończyła się Msza święta i nowy nabytek ukazał się w przenikliwym świetle dnia, założycielka ujrzała to, co ukrywała litościwie ciemność nocy. Kaplica znajdowała się tuż przy ulicy, a z powodu fatalnego stanu budynku każdy intruz mógł do niej wejść; dom zdawał się grozić zawaleniem. Ale oznaki biedy tylko wzmagały pobożność ludu, który wciąż napływał by się pomodlić. Teresa z obawy przed złodziejami najęła ludzi do stróżowania, i sama nie spała nocami, pilnując, by stróże nie posnęli. Tydzień później bogaty kupiec z Mediny gościnnie zaofiarował piętro w swoim domu na mieszkanie dla sióstr na czas koniecznego remontu.

Ojciec de Heredia nadal świadczył pomoc, a gdy dowiedział się o planowanym reformowanym konwencie dla mężczyzn, zaraz zaoferował się jako pierwszy chętny. Po kilku dniach przyszedł świątobliwy stary mnich, który też słyszał o projekcie. Opowiedział o pewnym młodym zakonniku, niezadowolonym ze złagodzonej reguły, chcącym przenieść się do kartuzów. Nazajutrz zgłosił się osobiście ów młody ojciec, Jan od Świętego Mateusza. Zrobił bardzo dobre wrażenie: skromny, mądry i pobożny, a do tego o nikłej posturze, wyglądał jak aniołek. W późniejszych latach, gdy Teresa opowiadała tę historię, opatrywała ją komentarzem „miałam więc półtora brata, gdy zaczynałam reformę”. Ale ten „półbrat”, znany powszechnie jako święty Jan od Krzyża, miał stać się wielkim pomocnikiem i prawdziwą podporą całego przedsięwzięcia. Teresa poleciła mu kontynuować studia teologiczne jeszcze przez rok, zanim czas dojrzeje do założenia męskiego klasztoru.

Tymczasem don Bernardino de Mendoza, młodszy brat biskupa Avili, ofiarował Teresie dom z ogrodem na klasztor w Valladolid. Zaledwie zaakceptowała tę propozycję, gdy stara przyjaciółka doña Luisa de la Cerda zjawiła się w Medinie z prośbą o założenie klasztoru w jej posiadłości w Malagonie. W tym wypadku Teresa odmówiła, bo oceniła propozycję jako nierealną. Potem udała się do Alcali, dokąd usilnie zapraszała ją jedna z dam dworu Filipa II, pomagająca matce Marii od Jezusa w utworzeniu tam nowego zreformowanego klasztoru. Szło to opornie z powodu nadmiernej surowości przełożonej, która sama też napisała do Teresy błagając, by przyjechała i nauczyła ją prawdziwego ducha Karmelu.

Tak pokornej prośby nie można zignorować. Sam Mistrz przecież interesuje się sprawą. Teresa ruszyła zaraz. Matka Maria powitała ją niczym wysłanniczkę niebios, przekazała pełnię władzy i prosiła o wyjaśnienie źródeł wspaniałych sukcesów w powoływaniu nowego życia, o czym marzyły wspólnie, a co jej, Marii, się nie udaje.

Pouczenia Teresy zostały ochoczo wysłuchane; ascezę złagodzono, wpuszczono do wspólnoty ducha miłości i radości, a gdy wizytatorka opuszczała siostry po dwóch miesiącach, były szczęśliwe i ukontentowane.

Księżna de la Cerda wciąż apelowała o klasztor w swych dobrach, więc za poradą ojca Bañeza postanowiła Teresa zająć się i tym. Uporządkowawszy sprawy w Medinie udała się do Toledo, biorąc ze sobą cztery zakonnice z Avili. Przyłączyła się do nich dawna znajoma Maria de Salazar, która miała być pierwszą składającą śluby w nowym domu zakonnym. Teresa pozostała dwa miesiące w Malagonie, by wszystko doprowadzić do pomyślnego końca, po czym postanowiła zajrzeć do Valladolid.

Ale Valladolid oddalone jest o sto kilometrów, a wyczerpana ciężką pracą i podróżami Teresa zaniemogła w Toledo, gdzie musiała zatrzymać się, by odpocząć i poddać leczeniu. Zaledwie wyzdrowiała ruszyła dalej, lecz tylko po to, by w Avili ulec znowu chorobie i kurować się u Świętego Józefa przez kolejny miesiąc, ku wielkiemu zadowoleniu sióstr. W czasie jej pobytu pewien szlachcic hiszpański, dowiedziawszy się o zamiarze założenia klasztoru karmelitów bosych, ofiarował jej skromny dom w Durvelo, małej wiosce obok Mediny. Teresa z wdzięcznością przyjęła dar i odwiedziła swą nową posiadłość w drodze do Valladolid. Dom był rzeczywiście mały i potwornie brudny; ojciec Julian uważał, że nie ma sposobu, by zrobić zeń klasztor, lecz Teresa sądziła inaczej i powiadomiła o wszystkim ojców Jana i Antonia, gdy spotkała się z nimi w Medinie. Zadeklarowali gotowość zamieszkania w stajni; im szybciej, tym lepiej.

Lecz ojciec de Heredia najpierw musiał złożyć urząd przeora i uregulować wszelkie kwestie z tym związane. Postanowiono, że tymczasem Jan od Krzyża pojedzie do Valladolid, by uczyć się od założycielki zasad reformy. Nowy dom zakonny żeński w Valladolid powstał bez przeszkód, lecz w przypadku męskiego potrzebna była zgoda prowincjała, a Teresa nie mogła spodziewać się wiele po ojcu Salasarze. Jednak uzyskała zezwolenie z pomocą wpływowych przyjaciół, więc ojciec Jan, uzbrojony w błogosławieństwo Teresy i prosty, szorstki habit uszyty przez nią własnoręcznie, wyruszył do Durvelo wraz z cieślą, który miał tam dokonać koniecznych przeróbek.

Wkrótce dołączył ojciec Antonio z jeszcze jednym mnichem od Świętej Anny, a gdy Teresa odwiedziła ich po trzech miesiącach, znalazła normalnie funkcjonujący klasztor. Co prawda cele były tak wąskie, że nie sposób się w nich obrócić; posłania ze słomy, z kamieniem zamiast poduszki, całe wyposażenie składało się z czaszki mającej przypominać o śmierci i dwóch kijów ułożonych w kształt krzyża, lecz entuzjazm trzech zakonników wystarczał za wszystko.

Reguła pierwotna została więc zaszczepiona w Karmelu. Należało spodziewać się kłopotów i trosk, lecz ziarno gorczycy posiano; krzew wyrośnie bujny, a nadejdzie dzień, gdy jego gałęzie sięgną krańców ziemi.

cdn.

Frances Alice Forbes

Powyższy tekst jest fragmentem książki Frances Alice Forbes Św. Teresa z Avili. Odnowicielka Karmelu.