Rozdział dziewiąty. Daniel i wiązka rzodkiewek

Piotrek jest trochę przeziębiony. Ma lekką gorączkę. Mama każe iść mu do łóżka. Dlatego Ula musi sama iść do księdza proboszcza.

– O, dziś jesteś sama? – dziwi się ksiądz.

– Bo Piotrek jest trochę przeziębiony.

– Nie bardzo mam dziś czas – myśli głośno ksiądz proboszcz – bo powinienem odwiedzić chorych. Co my z tobą dziś zrobimy? O, już wiem. – Ożywia się. – Ty bardzo lubisz opowiadania. Zostawię ci piękną książkę o tym, jak inne dzieci przygotowują się do Pierwszej Komunii Świętej, i poczytasz sobie. O, na przykład to opowiadanie, a jak będzie ci szło dobrze czytanie, to i to drugie – pokazuje jej palcem tytuły.

– Agnieszko, przynieś Uli parę jabłek – dodaje jeszcze przed odejściem.

Po chwili Ula siedzi już sama przy ciepłym piecu. Obok w kuchni krząta się panna Agnieszka. A oto opowiadanie o małym chłopcu Danielu, które Ula najpierw przeczytała.

***

Proboszcza z Leśnicy ogarnął niepokój. Przed chwilą skończył ostatnią naukę przed pierwszą spowiedzią.

Polecił właśnie dzieciom przygotować się do spowiedzi. Lecz jeden z najpilniejszych uczniów nie zjawił się na tę godzinę kończącą przygotowanie.

To był Daniel, mały chłopiec przygarnięty pewnego zimowego dnia na plebanię. Przedtem był u krewnych; ale nie czuł się tam dobrze. Szturchańce sypały się nań jak grad. Wreszcie wyrzucono go na ulicę, zasypaną śniegiem, skąd na wpół martwy trafił na plebanię.

I teraz nie było Daniela!

W ciągu całego przygotowania inteligentne oczy chłopca nie odrywały się od twarzy uczącego księdza. Wydawało się, że jest gorliwy i dobrze przygotowany… A oto w wigilię wielkiego dnia zniknął. Co się stało? Gdzie mógł być?

Po ukończeniu pierwszej spowiedzi proboszcz wrócił na plebanię. Gospodyni stwierdziła, że też nie widziała chłopca, i dorzuciła niby na pocieszenie:

– Niech ksiądz proboszcz nie bierze sobie tego zbyt do serca. Takie typy nie zatrzymują się nigdy długo. Przychodzą, odchodzą… jak słońce za chmurami. Jeśli mu strzeliło do głowy, by wywędrować, to nie zobaczymy go już w tych stronach.

– Jak to?! – wyrzucił z siebie proboszcz. – Chcesz, by nawet nie przyjął Pierwszej Komunii Świętej, on, tak dobrze przygotowany!

– Niech ksiądz myśli, co chce – odparła stara kobieta. – Ale kto wie, co mogło kryć się w głowie tego chłopaka.

– Jesteś złośliwa i niesprawiedliwa, Katarzyno! – odrzekł proboszcz, poruszony tymi uwagami.

– Och! – dodała Katarzyna. – Mówiłam to tylko po to, aby pocieszyć księdza. Ale jeśli on nie wróci po tym wszystkim, co dla niego zrobiliśmy, to musi ksiądz przyznać, że jest niewdzięcznikiem! Oto obiad, proszę siadać.

Słowa Katarzyna zabrzmiały w duszy księdza jak dzwon na pogrzebie. Była już godzina obiadowa, a chłopiec wciąż nie zjawiał się. „Musiało mu się zdarzyć coś poważnego” – myślał proboszcz.

– Katarzyno, proszę postawić zupę na ogniu, a ja idę na poszukiwania.

Niewiasta załamała ręce, ale nie zdążyła już poczynić nowych uwag. Zanim otworzyła usta, proboszcza już nie było. Ksiądz, niespokojny o los dziecka, wypytywał miejscowych i przyjezdnych, czy nie widzieli małego chłopca. Wszedł na wysoki brzeg drogi, patrzył uważnie na horyzont, a potem przyłożywszy ręce do ust krzyczał: „Danielu, Danielu!” – ale nikt nie odpowiadał.

Nagle zdało mu się, że daleko, daleko na białej wstędze drogi porusza się mały, czarny punkcik. Tak mały, że w pierwszej chwili pomylił go z kształtem zwierzęcia. Lecz po chwili zaczął wyraźnie rozróżniać postać chłopca, który biegł z taką szybkością, iż niedługo śmiertelnie zdyszany wpadł całym pędem w ramiona proboszcza.

– Skąd tak lecisz, kochany?! – pytał ksiądz, pewny już, że ma przed sobą Daniela. – Co się z tobą dotąd działo?

Spojrzenie dziecka wyrażało radość i dumę.

– Ksiądz mówił, że przed spowiedzią trzeba wynagrodzić krzywdy wyrządzone bliźnim. A ja przypomniałem sobie, że jeszcze zanim poznałem księdza, byłem bardzo głodny, wyrzucono mnie z domu i zanim się spostrzegłem, już ukradłem wiązkę rzodkiewek u małego ogrodnika, stojącego przy bramie rynku. Proszę księdza, ile kosztuje wiązka rzodkiewek?

– Dwa do trzech złotych – odrzekł proboszcz.

– A ja myślałem, że dziesięć.

– Nie, tak dużo nie… A potem?

– Potem ruszyłem pędem do miasteczka na rynek, modląc się, by Bóg pomógł mi zarobić dziesięć złotych, i to jak najszybciej, bym zdążył jeszcze na spowiedź. W miasteczku był jarmark. Zauważyłem małą karuzelę z drewnianymi końmi, którą obracał pies. Przyszła mi do głowy myśl, którą zaraz przedstawiłem właścicielowi: „Pański biedny pies już ledwie dyszy, zaraz ustanie. Gdyby mi pan dał dwa złote, mógłbym popychać przez pół godziny”. Mężczyzna zaczął się śmiać i odpowiedział: „Spróbujemy”. Wyprzągł psa, który miał opaskę na oczach, by mógł kręcić wkoło bez zawrotu głowy. Ja też zamknąłem oczy i wziąłem się do kręcenia. Na początku było mi bardzo ciężko, ale po rozkręceniu karuzela chodziła prawie sama. Po jakimś czasie nie potrzebowałem już dwóch złotych właściciela. Dzieci jeżdżące na drewnianych koniach co chwila coś mi dawały. Jestem pewny, że przed odejściem miałem co najmniej osiemnaście złotych. – Przechodząc przed straganem ogrodnika rzuciłem mu wszystko na kolana, krzycząc: „To jest wynagrodzenie!”.

I oto już wróciłem. Jestem bardzo zadowolony, że wszystko już w porządku. Czy mogę teraz otrzymać rozgrzeszenie, proszę księdza proboszcza?

– Katarzyno! – zawołał ksiądz proboszcz, wchodząc na plebanię. – Szybko obiad! Mały Daniel się odnalazł!

Katarzyna, która, jak przystało na niewiastę, już zdążyła dowiedzieć się o celu wędrówki Daniela, burknęła:

– Przecież mógł księdzu powiedzieć, to oddałby za niego te parę złotych.

– Oczywiście, że lepiej jeśli dziecko najpierw poradzi się rodziców, czy księdza, ale naszemu Danielowi nie przyszło to akurat do głowy – tłumaczył proboszcz.

Katarzyna, która zawsze miała coś do powiedzenia, jeszcze burczała:

– A mógł też i przeprosić ogrodnika, a nie tylko rzucić pieniądze i uciekać.

Daniel zaczerwienił się trochę, ale ksiądz proboszcz wziął go znów w obronę.

– Nie bądź taka surowa, panno Katarzyno. Jeśli dziecko boi się, czy mocno się wstydzi, to może i po kryjomu zwrócić zabraną rzecz. A ty, mały – rzekł zwracając się do Daniela – chociaż dobrze uważałeś na lekcjach, to jednak zapomniałeś, że jeśli ktoś z głodu weźmie drobną rzecz do zjedzenia, to nie ma grzechu i nie musi oddawać.

– Tak, ale ksiądz powiedział, że najpierw powinien poprosić i jeśli nie chcą dać, to dopiero mógłby wziąć. A ja nie prosiłem.

– Doskonale, widzę, że lepiej pamiętasz ode mnie, co mówiłem – przyznał ze śmiechem proboszcz.

Gdy Daniel wyszedł po obiedzie z plebanii, proboszcz kończył na wpół do siebie, na wpół do Katarzyny:

– Myślę, że jeśli dziecko wzięło czasem nawet z łakomstwa jakiś owoc, to sąsiedzi i ogrodnicy i bez zwrotu powinni mu darować. Co innego kradzież poważniejsza. Ale z Daniela naprawdę zuch – kończył – i sądzę, że Pan Jezus chętnie przyjdzie do jego serca.

***

Ula odkłada książkę.

„I ja też mam coś do naprawienia – myśli. – Zniszczyłam przecież Irce lalkę. Muszę zapytać mamę, jak wynagrodzić koleżance”.

Erika Goesker

Powyższy tekst jest fragmentem książki Eriki Goesker Przygody Piotrka i Uli, czyli jak przygotować się do I Komunii Świętej.