Rozdział dziewiąty. Chrystus w grzeszniku

Ten przyjmuje grzeszników i jada z nimi (Łk 15, 2).

Rozważyliśmy, w jaki sposób Chrystus zbliża się do nas, oferując nam swoją Przyjaźń w różnych formach i pod różnymi postaciami, umieszczając w naszym zasięgu pewne aspekty siebie czy nawet cnoty i łaski, których w inny sposób nie możemy pojąć. Na przykład rozciąga On dla nas swoje kapłaństwo na ludzkiego kapłana, a swoją Świętość na świętych.

Obie Jego konkretne postaci są dość proste. Ci, którzy wiedzą cokolwiek o Jego Rzeczywistości jako Boga, faktycznie tylko przez jakieś wyjątkowe uprzedzenie czy ślepotę mogą nie rozpoznać głosu Dobrego Pasterza w słowach, które Jego kapłan jest upoważniony wypowiadać, albo Świętości Najświętszego w nadludzkim życiu Jego najbliższych przyjaciół. Nie tak łatwo jest rozpoznać go w grzeszniku, ponieważ postać grzesznika jest, zdawałoby się, jedyną, której On nie może przyjąć. Wydaje się, że nawet Jego najdrożsi uczniowie odczuwali pokusę, by Go opuścić, kiedy na Krzyżu, a jeszcze bardziej – w ogrodzie Getsemani, On „dla nas grzechem uczynił Tego, który nie znał grzechu” (2 Kor 5, 21).

Jednak po pierwsze, jasne jest, że – jak to zapisano w Ewangelii – pośród Jego najbardziej widocznych cech była przyjaźń dla grzeszników, Jego niezwykłe współczucie dla nich i wyraźna swoboda, z jaką czuł się w ich towarzystwie. Z tego właśnie powodu oskarżano o zgorszenie Tego, który głosił, że naucza o doskonałości. A jednak, jeśli się nad tym zastanowimy, ta cecha stanowi jedną z najlepszych oznak Jego Boskości, ponieważ tylko Najwyższy mógł się tak bardzo uniżyć – nikt oprócz Boga nie byłby tak ludzki. Z jednej strony, nie ma tu żadnej protekcjonalności, jak to bywa ze strony kogoś wyższego – „Ten przyjmuje grzeszników” (Łk 15, 2). Nie zadowala się przemawianiem do nich, On „jada z nimi”, jakby był na ich poziomie. A z drugiej strony – ani śladu głupiej, nowoczesnej pozy – akceptacji niemoralności. Jego ostateczne przesłanie zawsze brzmi: „Idź, a od tej chwili już nie grzesz” (J 8, 11).

W istocie, Jego przyjaźń dla grzeszników jest tak wyrozumiała, że wydaje się na pierwszy rzut oka, jakby – w porównaniu – troszczył się On niewiele o świętych. „Nie przyszedłem wezwać do nawrócenia sprawiedliwych – mówi – lecz grzeszników” (Łk 5, 32). Trzy razy podczas jednej dyskusji wykłada to duszom, które są w naturalny sposób uprzedzone – ponieważ główne niebezpieczeństwo dla religijnych dusz leży w faryzeizmie – w trzech wspaniałych przypowieściach (Łk 15). Mówi, że srebrna moneta zgubiona w domu jest cenniejsza, niż dziewięć monet w szkatułce, że jedna nieposłuszna owca zaginiona na pustyni jest warta więcej niż dziewięćdziesiąt dziewięć w stadzie, a zbuntowany syn zagubiony w świecie jest droższy niż starszy dziedzic, bezpieczny w domu.

Zobaczcie, jak On realizował to, o czym mówił. Praktykuje nie samą tylko ogólnikową życzliwość wobec abstrakcyjnych grzeszników, ale określoną dobroć w stosunku do grzeszników konkretnych. Wybiera, jak się zdaje, trzy rodzaje grzechów i w szczególny sposób traktuje je razem, w swym towarzystwie.

Nierozważnemu, lekkomyślnemu, niewrażliwemu łotrowi obiecuje Raj, porywczej, pełnej namiętności, wrażliwej Magdalenie daje przebaczenie i chwali jej miłość, a nawet tego grzesznika najbardziej odrażającego ze wszystkich – rozmyślnego, zimnego zdrajcę, który woli trzydzieści srebrników od swego Mistrza – wita w głównym momencie jego zdrady najczulszym ze wszystkich tytułem – „Przyjacielu – mówi Jezus Chrystus – po coś przyszedł?” (Mt 26, 50).

Z tej ewangelicznej historii wyłania się jedna dość wyraźna lekcja. Nie możemy poznać Chrystusa w Jego najbardziej typowym działaniu, jeśli nie znajdziemy Go pośród grzeszników.

Co to jednak oznacza? Świat buntuje się wciąż na nowo. Możemy rozpoznać naszego Kapłana, kiedy posługuje przy swym ołtarzu, naszego Króla Świętych, kiedy następuje przemienienie, możemy nawet rozpoznać Go w pewien sposób posługującego grzesznikom – ponieważ On posługuje nam samym – ale czy jest jakikolwiek sens w twierdzeniu, że On identyfikuje się z nimi, w takim znaczeniu, że my mamy szukać Go w nich, a nie tylko pomiędzy nimi?

Jednak przykład świętych jest wyraźny i nie pozostawia wątpliwości. Dusze, które są całkowicie zjednoczone z Chrystusem nie szukają niczego, oprócz Chrystusa. Staje się więc jasne, że tego rodzaju dusze, niezależnie od tego, czy porzucają świat, aby zagłębić się w życiu pokuty i modlitwy, czy też pracowicie krążą po drogach tego świata, poszukują nie tylko spraw obcych Chrystusowi, aby je w Nim uświęcić, ale szukają zarazem samego Chrystusa, nadając chrześcijańskie znaczenie sprawom obcym Chrystusowi, jednając je z Nim… Mimo wszystko, to bardzo proste, ponieważ Chrystus jest „światłością prawdziwą, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi” (J 1, 9), a to właśnie Obecność Chrystusa, i tylko ona, nadaje duszy ludzkiej jakąkolwiek wartość. Z pewnością w jakimś sensie dusza zagubiona w grzechu utraciła Chrystusa – Jego Obecność nie objawia się już w duszy poprzez łaskę, jednak w innym sensie, ogromnie rzeczywistym i tragicznym, Chrystus wciąż tam jest. Jeśli grzesznik tylko odrzucił Chrystusa poprzez swój grzech, możemy pozwolić takiej duszy odejść. Jednak, zgodnie z przerażającym zdaniem św. Pawła, grzeszna dusza wciąż posiada Chrystusa, „krzyżując” Go i „wystawiając na pośmiewisko” (Hbr 6, 6), nie jesteśmy w stanie zostawić jej samej sobie. Taka dusza jeszcze nie weszła do piekła, nie straciła też jeszcze, ostatecznie i na wieki, Obecności Boga. Ona wciąż jest na etapie próby i dlatego wciąż przytrzymuje swego Zbawiciela mistycznymi więzami i okowami. Zatem nasz Przyjaciel nie tylko błaga duszę z zewnątrz, ale, w pewien sposób, także od wewnątrz – tam, w na wpół zdławionym głosie sumienia, słychać Głos Jezusa Chrystusa usilnie proszący znów poranionymi ustami. Tam spoczywa Światłość Świata, stłamszona do rozmiarów migocącej iskierki pod pokrywą popiołów, Prawda Absolutna, na wpół wyciszona przez fałsz, życie świata przywiedzione na krawędź śmierci przez życie wciąż w tym świecie, i z niego.

Dlatego z głębi takiej duszy nasz Ukochany woła z najbardziej gorzkim smutkiem – „Zmiłujcie się nade mną, moi przyjaciele… Słowami mego kapłana mogę wciąż dokonywać dzieł miłosierdzia; w życiu moich świętych mogę na nowo przeżyć święte życie na ziemi; przez każdą duszę znajdującą się w stanie łaski jestem co najmniej tolerowany i pozostawiony w spokoju, jeśli nie istotnie gorąco witany. Jednak w duszy grzesznika jestem bezsilny. Mówię, ale mnie nie słyszą, walczę i padam powalony… «Patrzcie, czy jest boleść podobna do tej, co mnie przytłacza» (Lam 1, 12)… «Pragnę» (J 19, 28)”.

Tam jest Chrystus pod postacią tego, kto Go odrzucił.

Rozpoznanie Chrystusa w grzeszniku jest zasadnicze dla naszej zdolności do udzielenia mu pomocy. Musimy wierzyć w jego możliwości. A jego jedyną „możliwością” jest Chrystus. Musimy dostrzec, że pod jego wyraźnym brakiem wiary wciąż w jakimś stopniu tkwi iskra nadziei, pod jego rozpaczą – chociaż błysk miłości. Samo błaganie i ganienie są gorzej niż bezużyteczne. Musimy zrobić, na poziomie naszych zdolności, coś, co Chrystus zrobił w swojej wszechmocnej miłości – zidentyfikować się z grzesznikiem, przeniknąć jego brak miłości i jego ciemność, by dotrzeć aż do miłości i światła Chrystusa, który jeszcze całkowicie nie pozostawił go samemu sobie. Jednym słowem, musimy, wydobyć z niego to, co najlepsze, a nie najgorsze (jak to czyni Nasz Pan dla nas za każdym razem, kiedy przebacza nam nasze grzechy), wybaczyć jego przewiny, tak jak mamy nadzieję, że Bóg wybaczy nam nasze własne. Rozpoznać Chrystusa w grzeszniku to nie tylko służyć Chrystusowi, ale także – grzesznikowi.

Jednak jakże godna politowania jest nieumiejętność chrześcijan do zrozumienia tej prawdy – albo, w każdym razie, do działania zgodnie z tą prawdą! Dość łatwo jest przekonać ludzi do uczestnictwa, powiedzmy, w czynności liturgicznej, gdzie Chrystus jest w sposób oczywisty uhonorowany; do adorowania Go w Najświętszym Sakramencie; do okazywania Mu szacunku w Jego kapłanach; do obchodzenia święta jakiegoś świętego. Jednak niezmiernie trudno jest przekonać ich, aby zaangażowali się w pracę, której istota zasadza się na niesławie Chrystusa – aby wspierali, powiedzmy, towarzystwa dobroczynne czy stowarzyszenia nawracające pogan. Mamy okropną tendencję do zamykania się we własnej religijności, do pozostawiania grzeszników samych sobie, do zaciągania zasłon, do wygłaszania drobnych, cynicznych uwag i do zapominania, że nieumiejętność rozpoznania potrzeb poganina i celnika to nieumiejętność rozpoznania Pana, któremu służymy, jak to wyznajemy, pod postacią, w której On najpilniej pragnie naszej przyjaźni.

Spójrzcie na krucyfiks. Potem obróćcie się i spójrzcie na grzesznika. Oba te obrazy są, same w sobie, odpychające i straszne dla oczu chłodnej i pozbawionej Boga doskonałości; oba są cudowne i pożądane, ponieważ w obu jest Chrystus; oba są nieskończenie wzruszające i przemawiające, ponieważ w obu Ten, „który nie znał grzechu” jest „uczyniony grzechem” (2 Kor 5, 21)… I krucyfiks i grzesznik są głęboko, a nie tylko z pozoru, podobne. Są tym, co zbuntowany, samowolny człowiek uczynił z Wizerunkiem Boga i dlatego powinny być obiektem najgłębszego oddania wszystkich, którzy pragną zobaczyć ten Wizerunek znów w chwale – wszystkich, którzy choćby udają jakąś bliskość z Tym, który nie tylko jest przyjacielem grzeszników, ale decyduje się z nimi utożsamić.

Zatem nie rozpoznać Chrystusa w grzeszniku to nie rozpoznać Chrystusa, kiedy jest On najpełniej i w sposób najbardziej charakterystyczny sobą. Cała pobożność świata wobec Białej Hostii w monstrancji, cała adoracja świata wobec Nieskazitelnego Dzieciątka w ramionach Jego Nieskazitelnej Matki – wszystko całkowicie zawodzi w sytuacji ostatecznej: gdy nie towarzyszy nam uczucie wobec dusz tych, którzy Go hańbią, ponieważ, pod brudem i zepsuciem ich grzechów, Ten, który jest w Najświętszym Sakramencie i w Żłóbku, także tutaj mieszka i woła do nas o pomoc.

Wreszcie, trzeba koniecznie pamiętać, że jeśli odczuwamy żal wobec Chrystusa w grzeszniku, musimy też żałować Chrystusa w nas samych…

Ks. Robert Hugh Benson

Powyższy tekst jest fragmentem książki Ks. Roberta Hugh Bensona Rekolekcje z Chrystusem.