Rozdział dziesiąty. Żona z charakterem

Ludzie mówią, że mężowie nie lubią zbyt mocnych osobowości u swych żon. Bez wątpienia, jest jakaś liczba dostatecznie nierozsądnych, którzy wolą głupią gęś lub lalkę, o ile jest zewnętrznie powabna, niż prawdziwie wartościową kobietę, która może okazać się kimś, z kim można znaleźć porozumienie.

Do takich mężczyzn można zastosować tezę, generalnie nieprawdziwą, lecz dowcipną, że: „Kobiety wiedzą, że mężczyźni nie są tak głupi, jak sądzą ludzie, są znacznie głupsi!”.

W historii Bizancjum zdarzył się ciekawy incydent. Królowa Teodora dopiero co doszła do władzy. Jej syn, który miał być jej następcą, powinien mieć żonę. Zgodnie ze zwyczajem wysłano posłańców, żeby przyprowadzili do pałacu dwanaście najpiękniejszych dziewcząt, jakie znajdą.

Po pierwszej eliminacji pozostało sześć, z których przyszły cesarz, Teofil, miał wybrać żonę.

Trzymając złote jabłko w dłoni, książę rozpoczął przegląd. Był wielce zachwycony niejaką Kasją i żeby po prostu coś powiedzieć, obdarował ją takim oto wątpliwym komplementem: „To przez kobietę przyszło na nas wszelkie zło…”.

„Tak – odparowała Kasja – lecz również całe dobro.”

Przestraszony tą błyskawiczną ripostą, Teofil przeniósł swoje jabłko na inną kandydatkę.

Doskonały przykład męskiej głupoty!

Na szczęście czas, kiedy mężczyźni w ten sposób rozumowali, mamy za sobą. Ci, którzy są inteligentni, chcą widzieć w kobiecie wybranej na żonę osobę, która jest prawdziwą osobą.

Niejedna z owych feministek jest w słusznej pogardzie u tych prawdziwie mądrych – za brak powściągliwości, tak cenny atrybut płci niewieściej, za pozowanie na intelektualistkę, męski styl bycia, używanie języka, któremu brakuje ogłady oraz za głupie małpowanie męskiego postępowania.

Gdy kobiety przestają być kobietami, stają się gorsze od mężczyzn, a ponadto śmieszne.

Mężczyzna nie pragnie duplikatu tego, czym sam jest, gdy szuka towarzyszki. To Ewy pragnie.

Lecz pragnie Ewy, która nie jest jedynie kobietą-ekspertem od błyskotek i u której powierzchowność zajmuje miejsce zalet umysłu i ducha; pragnie Ewy, która jest autentyczną kobietą, i jeśli możliwe – kobietą z nieprzeciętnym charakterem; taką, która potrafi widzieć świat inaczej niż jedynie przez wąski prześwit obrączki, którą nosi na palcu, i która nie skupia całej swojej uwagi jedynie na dżemach i galaretkach lub swych kolejnych nowych strojach; kobiety, która myśli przede wszystkim o domu, lecz właściwie dlatego, że chce, żeby jej dom był ładny, a ona sama – atrakcyjna w tym domu, która stara się poszerzać swe horyzonty i być rzeczywiście kimś.

Próżność godna pochwały

Mąż, który jest człowiekiem sensownym, jak również dobrym katolikiem, stawia taką kwestię: Czy dbałość o własny wygląd powinna być czymś obcym żonom chrześcijankom? Sam odpowiada na to pytanie:

„Byłoby to po prostu śmieszne. Muszę przyznać, że wściekam się, jak widzę kobiety, pragnące uchodzić za bardzo cnotliwe dzięki swemu niechlujnemu wyglądowi i kiepskiemu gustowi w strojach. Po pierwsze, popełniają wykroczenie przeciwko pięknu i wdziękowi, które są darami Bożymi. Lecz ich wina jest poważniejsza: Czy te zacne dusze pofatygowały się poradzić swych mężów i upewnić się, że aprobują taką postawę? Niech się więc nie dziwią, jeżeli ich mężowie poszukują gdzie indziej satysfakcji. Kobiety chrześcijanki muszą wiedzieć raz na zawsze, że ubierać się ze smakiem, a nawet dystynkcją, nie jest przewiną; że nie jest też przewiną używać kosmetyków, chyba, że cierpi na tym estetyka. To upiększenie, jako takie, jest kwestią czysto okolicznościowej konwencji i całkowicie obojętne z punktu widzenia porządku moralnego.

Cnota sama w sobie musi być atrakcyjna, a nawet szczególnie atrakcyjna. Trzeba wystrzegać się jedynie braku umiaru. Jest bowiem brakiem umiaru, gdy kobieta chrześcijanka poświęca wszystkie swe siły umysłu na to, by być możliwie najdokładniejszą kopią modelek z „Vogue” czy „Charm” aż do zaniedbywania swych powinności. Kobieta, która z umiłowania strojów, rujnuje swego męża, zaniedbuje dzieci lub nawet odmawia ich posiadania, gdyż boi się zepsuć sobie figurę, winna będzie braku umiaru.

Ten punkt widzenia jest ze wszech miar słuszny; broni bowiem umiaru w używaniu, potępiając jednocześnie wszelkie nadużycie.

Jedną z często spotykanych cech kobiecych świadczących o próżności, jest pragnienie utrzymywania młodego wyglądu. Mężowie sprzyjają temu przymiotowi, zwłaszcza gdy czas dał o sobie znać w rodzinie. Kobiety muszą tylko oczyścić swoje intencje, tak żeby nie stać się niewolnikiem próżności; powinny unikać przesady, która sprawia, że stają się śmieszne.

A mogą, gdyż nikt nie da się oszukać oprócz tych, którzy sobie tego życzą. Świat jest równie przenikliwy, jak ów okulista opisany w książce Świat, jakim go postrzegam:

Dystyngowany dżentelmen, obyty w świecie, przyjął pacjentkę i wysłuchał z uwagą, co jej dolega, zadał niezbędne pytania, przeprowadził badanie i dał następującą diagnozę: „Otóż, to proste, ma pani kataraktę. To nie choroba, to oznaka wieku. Pani powiedziała mi, że ma czterdzieści trzy lata, ja zapisałem w swoim notesie, że ma pani czterdzieści siedem, a pani tak naprawdę przekroczyła już pięćdziesiątkę. Proszę się tym nie niepokoić”.

Jeżeli mężowie mają prawo domagać się, żeby ich żony utrzymywały swój atrakcyjny wygląd, to jest oczywistym, że sami z kolei muszą czynić to samo.

Po mądrej radzie dla żon w odniesieniu do ich osobistego wyglądu, przytoczonej wcześniej, następowała ta oto równie rozsądna rada dla mężów: „Muszą wystrzegać się poświęcania się bez reszty sprawom zawodowym. Powinni okazywać się nie tylko chętnymi do towarzyszenia żonie, lecz troskliwymi, nawet czułymi, i to niezależnie od wieku. Nie może tu być miejsca dla fałszywej skromności lub samoświadomości: mąż jest wobec siebie zobowiązany każdego dnia zasługiwać na miłość swej żony. Czy jest w porządku, że chcą opierać solidność swego domu wyłącznie na poczuciu obowiązku, jaki – w co wierzą – cechuje ich żony? Czy nigdy nie obawiają się o utratę ich miłości albo czy wydaje im się, że takie obawy ograniczają się tylko do zakochanych? Czy zatem zamierzają traktować swoje żony z mniejszą atencją niż traktowaliby kochankę?”.

Niech mężowie i żony z mądrą samokontrolą cieszą się szczęśliwą, piękną i pełną szacunku wolnością.

Rady kierownika duchowego

W swej książce Młoda mężatka Leon de la Briere przytacza radę udzieloną przez kierownika duchowego penitentce w XIV wieku:

„Powinnaś dbać o męża i być mu oddaną. Opiekuj się nim czule, utrzymuj jego bieliznę w czystości i porządku, bo to również twoja sprawa. Mężczyźni powinni zajmować się sprawami zewnętrznymi; mężowie muszą stale wychodzić i przychodzić, biegać tu i tam – czy to w deszczu, burzy czy słocie; muszą cały czas funkcjonować bez względu na to, czy świeci słońce, czy pada deszcz, czy jest mróz czy upał, gdy jest nienajedzony, mieszka w złych warunkach, w słabo ogrzewanym mieszkaniu i zmuszony jest odpoczywać w niewygodnym łóżku.

Lecz nie zwracają na to uwagi, ponieważ pocieszają się nadzieją, że w domu, gdy do niego wracają, mogą spodziewać się troskliwości ze strony żony.

Jak przyjemna jest myśl o zdjęciu butów przed wesoło igrającym ogniem, o wykąpaniu się, włożeniu czystej odzieży, świeżych butów i skarpet, zjedzeniu dobrze przygotowanego posiłku, posiadaniem dachu nad głową chroniącego przed kaprysami pogody; o tym, że ma się posłuch, że można ułożyć się do snu na świeżym prześcieradle i pod ciepłym przykryciem – miłe ciepełko.

Pamiętaj o ludowym przysłowiu, które mówi, że trzy rzeczy wyganiają mężczyznę z domu: «dom bez dachu, komin który dymi i kłótliwa żona».

Dlatego, córko, usilnie cię proszę: bądź łagodna, miła i dobrotliwa, żeby zachować względy i miłość męża.

Wówczas pracując, przez cały czas będzie miał umysł i serce zwrócone ku tobie i twojej serdecznej posłudze. Porzuci każdy inny dom, każdą inną kobietę, każde inne zajęcie. To wszystko, w porównaniu z tobą, będzie znaczyło tyle, co nic”.

Kilka bardzo określonych cnót potrzeba, by zrealizować ten program: wysokiego stopnia czystej intencji, żeby w duchu łaski wykonywać setki drobnych zabiegów, których domaga się miłość; głęboko ugruntowanej miłości, która uaktywnia się i ożywa przez czułe wzloty serca ku kochanej osobie; nawyku utrzymywania porządku, gdzie jest miejsce na wszystko i gdzie wszystko ma swoje miejsce; umiejętności tworzenia atmosfery domowej, tego podstawowego talentu kobiecego, który z domu potrafi stworzyć ognisko domowe – radosne i miłe, ciepłe i przyjemne gniazdo; wreszcie – chęci ze strony żony zrobienia wielu rzeczy samemu, tak jak potrafi.

Na początku życia małżeńskiego sama miłość – co prawda bez specjalnego pociągu do wyrzeczeń – czyni taką harmonię cnót możliwą.

Jednakże w wielu domach przychodzi czas, gdy duch wyrzeczenia musi przyjść na ratunek miłości. Rzecz nie w tym, że mąż i żona nie są już dla siebie atrakcyjni, lecz w tym, że znają się aż nadto dobrze, by żywić jakiekolwiek złudzenia co do swych niedostatków i że muszą przejść do porządku nad wieloma ułomnościami.

Uczciwi obserwatorzy chrześcijańskich małżeństw uznają, że katolicyzm dokonał wielkiego cudu: „Udało mu się ustatkować nieukierunkowany i nienasycony popęd seksualny, czyni możliwym długie pożycie, uelastycznia charaktery i temperuje nastroje; dzięki stałemu wysiłkowi i radości z wykonanego obowiązku pomnaża moralną wartość jednostki, nadając w ten sposób sens życiu i śmierci; daje społeczeństwu najbardziej solidne wsparcie, na którym może się ono oprzeć”.

Przyjazna sprzeczka

Tak jak mężowie i żony powinni unikać kłótni, dąsów i apodyktycznego sprzeciwu, tak też należy zachęcać ich do swobodnych i przyjaznych dyskusji jako czynnika wiążącego ich dusze ściślejszym węzłem.

Pisząc do młodej pary biskup Dupanloup oświadczył:

„Byliście oboje zdumieni, gdy po raz pierwszy zaleciłem wam sprzeczkę, przyjazną sprzeczkę, a jeszcze bardziej zdumieni, gdy odpowiedziałem wam na wasze: «My się nigdy nie będziemy sprzeczać» komentarzem: «Tym gorzej dla was!».

Prawdą jest, że jeżeli będąc ze sobą tak blisko, we wspólnocie tak stałej, jak małżeństwo, nie czujecie się nieskrępowani, by podjąć dyskusję, a nawet przyjazną sprzeczkę, to świadczy to o istnieniu między wami napięcia; coś powstrzymuje swobodne otwarcie się waszych dusz.

Te małe niezgody, dyktowane przede wszystkim życzliwą obserwacją waszych wzajemnych uchybień, w najmniejszym stopniu nie zmącą spokoju waszego domu; przeciwnie, myślę, że zaprowadzą bardziej ugruntowany pokój i zbliżą was bardziej do siebie, ponieważ dadzą wam przekonanie o waszym wzajemnym do siebie zaufaniu”.

W istocie, łatwo zauważyć, że biskup radził swoim duchowym dzieciom nie tyle sprzeczkę, co dyskusję. A jeżeli ktoś już upiera się przy słowie „sprzeczka”, to należy je dookreślić słowem „przyjazna”. Wówczas niech tak czynią!

Św. Ludwik rozmawiał kiedyś z królową Małgorzatą. Skarżyła się, że król hołdował zanadto ceremoniałowi dworskiemu i że sam nie ubierał się tak dostojnie jak wymagały tego oficjalne ceremonie. Ze swojej strony, król był zdania, że królowa z kolei wykorzystywała swoją pozycję, przejawiając brak umiaru w strojach.

„Czy naprawdę podobałoby ci się, gdybym ubierał się bardziej okazale?” – zapytał król.

„Tak, życzyłabym sobie, żeby tak było.”

„No dobrze, będę tak czynił, jako że prawo małżeńskie nakazuje mężowi starać się spełniać życzenia żony. Ale ponieważ ten obowiązek jest wzajemny, jak najbardziej słusznym jest, żebyś i ty dostosowała się do moich pragnień”.

„A jakich to?”

„Byś nabrała nawyku ubierania się jak najprościej!”

Brawo! W przyjaznej sprzeczce, jak ta, górę bierze miłość oraz finezja i uprzejmość.

Nie myśl, że zawsze musisz mieć rację. Powinieneś bronić swego punktu widzenia, lecz nie powinieneś odnosić się wrogo do stanowiska przeciwnego tylko dlatego, że jest ono stanowiskiem przeciwnym, a zwłaszcza zanim jeszcze w ogóle podejmiesz dyskusję. Dwa rozumy – to nie jeden, chyba że oba są negatywami.

Lepiej opuścić sztandary bojowe, jeżeli druga strona ma rację lub gwoli pokoju; ustąp wówczas z wdziękiem i bez urazy.

Ks. Raoul Plus SI

Powyższy tekst jest fragmentem książki Ks. Raoula Plus SI Chrystus w rodzinie. t. II: Dom.