Rozdział dziesiąty. Szerzenie dzieła

Pochowano go w centralnym miejscu przy schodach prowadzących z dziedzińca na taras, tym samym, które wskazał cztery miesiące wcześniej. Złożyli trumnę w grobie i biskup-misjonarz Cagliero powiedział:

– Tak jak pierwsi chrześcijanie odwiedzali groby męczenników, żeby nabrać sił do ostatniej walki, tak samo do tego grobu będą przybywać ludzie, szukając oświecenia, sił i energii, uczciwości i poświęcenia dla wielkich spraw.

Jego synowie mogą być dumni ze swojego ojca. Odszedł, ale jego nauka pozostała żywa. W Niebie słuchał modlitw, które do niego wznosili, błagając o pomoc w ziemskich problemach, a on w cudowny sposób udzielał odpowiedzi tak jak za życia. Powszechnie uważano go za świętego, gdy – już po dwóch latach – zaczęły się w Turynie przygotowania do procesu kanonizacyjnego. Minęło zaledwie dwadzieścia jeden lat od jego śmierci, a już papież Pius X uznał go za Sługę Bożego, a w 1929 roku beatyfikował go papież Pius XI.

– Przez wszystkie lata, kiedy byłem związany z Watykanem, nigdy nie widziałem takich scen, których świadkiem byłem dzisiaj – stwierdził arcybiskup Alotti, sekretarz Świętej Kongregacji Propagandy Wiary. – Ciekawe więc, jakie tłumy się zbiorą, kiedy kanonizujemy don Bosko?

Odpowiedź na to pytanie uzyskał w Niedzielę Wielkanocną 1934 roku. Ponad osiemdziesiąt tysięcy ludzi zgromadziło się w wielkiej bazylice św. Piotra, a niezliczone rzesze wiernych zapełniły plac przed kościołem. Pius XI, z właściwą sobie troską wszedł między nich, żeby nikt, kto nie dostał się do środka, nie czuł się rozczarowany. Żadnej chorągwi świętego nigdy nie witano tak entuzjastycznie jak wizerunku świętego Jana Bosko, który kapłani nieśli z namaszczeniem wzdłuż zatłoczonej głównej nawy kościoła. Latarnie, zawieszone na wszystkich kolumnach i pod gzymsem, przywodziły na myśl Świętego, otoczonego niebiańskim blaskiem i chwałą. „Bóg dał mu serce tak bogate, jak brzeg morski bogaty jest w piasek”, pisał papież o Janie Bosko, a podczas audiencji z salezjanami mówił:

– Don Bosko przyszedł do nas, żeby oddać Odkupicielowi to, co do Niego należy. Z Niego bierze się całe dobro na świecie, nawet w świecie półpogańskim. Wszystko, co dobre w cywilizacji, ma swój początek w Krzyżu, w Sercu i Krwi Zbawiciela, i pod tym względem jest to wciąż cywilizacja chrześcijańska. Sam Zbawiciel wskazał nam, co powinno stać się owocem odkupienia: kontynuacja owego odkupienia. Don Bosko mówi dziś do was: „Żyjcie po chrześcijańsku, tak jak was uczyliśmy i jak sami żyliśmy”. Jego miłość do Zbawiciela wyrażała się w miłości do ludzkich dusz, które Jezus zbawił swoją krwią. Wskazuje wam też potężne źródło pomocy, na które musicie liczyć, żeby wypełnić miłość do Chrystusa, tłumaczoną jako umiłowanie duszy. Święta Maryja Wspomożycielka Wiernych jest waszą spuścizną. Jednym z najcenniejszych owoców odkupienia jest macierzyństwo Maryi. To właśnie dzięki Świętemu Zbawicielowi Maryja stała się Matką nas wszystkich. Jest źródłem bezgranicznej pomocy. Maryja, nasza Matka, pragnie pomóc nam w zbożnym dziele na chwałę Bożą i dla dobra dusz.

Kościół obdarzył małego wiejskiego chłopca z Becchi największymi honorami. Pozostało tylko, żeby władze świeckie uczyniły to samo, zarówno w Rzymie i w Turynie. Królewicz był obecny podczas kanonizacji jako przedstawiciel rodziny królewskiej. W czasach najzacieklejszej walki władz świeckich z religią don Bosko był ogniwem, łączącym państwo z wiarą katolicką. Nic więc dziwnego, że w stolicy zwołano zgromadzenie, na którym pojawili się najznamienitsi obywatele kraju, a wśród nich wysocy dygnitarze państwowi i kościelni. Kończąc elokwentną przemowę, hrabia de Vecchi wypowiedział słowa, idealnie pasujące do współczesnych czasów. Odnosiły się one do roli, którą don Bosko pełnił jako mediator między państwem a Kościołem. Powiedział, że don Bosko „kolejny raz udowodnił, iż największymi dyplomatami są duchowni – to lekcja, której świat jeszcze musi się nauczyć”.

Święty Jan Bosko śnił kiedyś, że w jakiejś dziwnej machinie leciał nad Ameryką Łacińską, a towarzyszący mu przewodnik opowiadał, ile jest w tym regionie nie odkrytych jeszcze przez człowieka zasobów naturalnych. To była zapowiedź bogactw, które kryły się tam, czekając na odkrycie przez tubylców i duchowych synów don Bosko – salezjanów.

Tajemniczy przewodnik wskazał na linię na mapie, biegnącą od Valparaiso przez serce Afryki, Kalkutę, Hong Kong po Pekin.

– Na tej linii powstanie dziesięć ważnych ośrodków salezjańskich – powiedział. Ale don Bosko nie mógł się powstrzymać. Więcej! Chciał wiedzieć i widzieć więcej. Niemal z niecierpliwością wykrzyknął:

– A Boston? Kiedy dotrzemy do Bostonu?

Ignorując pytanie, przewodnik powiedział.

– Chodź, pokażę ci sukcesy, które czekają Towarzystwo św. Franciszka Salezego. Wejdź na tę skałę, a sam wszystko zobaczysz.

Ze szczytu wielkiego głazu don Bosko ujrzał niezmierzoną równinę. Jak okiem sięgnąć widział salezjanów, prowadzących grupy dziewcząt i chłopców, a za nimi podążał tłum wiernych. Kilku rozpoznał, ale większości nie znał. Nadal jednak nalegał:

– A w Bostonie? Czy tam też na nas czekają?

Przewodnik odparł tylko:

– Zrozumiesz wszystko we właściwym czasie.

Dziś ten sen stał się rzeczywistością. W tysiącu pięciuset centrach na całym świecie siedemnaście tysięcy salezjanów kontynuuje dzieło ratowania dusz chłopców, rozpoczęte przez don Bosko w 1841 roku w Turynie. I chociaż don Bosko sam nigdy nie podróżował za ocean, spełnił odwieczne marzenie, żeby wysłać swoich synów jako misjonarzy do odległych krain.

W ciągu swojego życia don Bosko miał szczęście widzieć osiemdziesiąt grup misjonarzy, którzy nieśli dobrą nowinę do pogańskich krajów, gdzie nigdy przedtem nie słyszano imienia Jezusa Chrystusa. Najbliższy pomocnik don Bosko, a potem jego następca, don Rua – obecnie błogosławiony Michał Rua – przejął od swojego mistrza chęć niesienia światła Ewangelii tym, którzy błądzili w ciemności. Jego wpływ na rozwój towarzystwa był tak wielki, że w ciągu dwudziestu lat powiększyło się ono pięciokrotnie.

Za kadencji don Ruy salezjanie dotarli wreszcie do Stanów Zjednoczonych. Stało się to w roku 1897. Na zachodnie wybrzeże, do San Francisco, przybyli z Wenezueli przez Meksyk. Tam ustanowili prowincję Świętego Andrzeja. Stamtąd rozprzestrzenili się tak, że dzisiaj na zachodzie Stanów Zjednoczonych, od Teksasu i Nowego Meksyku na południu do Edmonton w Kanadzie na północy, jest dwadzieścia pięć ośrodków salezjańskich.

Na przełomie dwudziestego wieku żądni przygód Europejczycy ruszyli na podbój Nowego Świata, słysząc bajeczne opowieści o bogactwach, które czekają za oceanem. Nadciągali tysiącami ze Skandynawii i krajów nadbałtyckich, z Irlandii i Szkocji, z Włoch, Niemiec i wielu innych krajów. Masy zaczęły tłumnie emigrować!

W kłębowisku ludzi na Manhattanie czekało na wierzących wiele niebezpieczeństw. Z dala od rodzinnego kraju, nie znając języka, owieczki coraz częściej oddalały się od stada. Nic dziwnego, że biskupi i pastorzy z niepokojem obserwowali stan ducha imigrantów. Zwrócili się więc do Starego Kontynentu po pomoc. Biskup Michael Corrigan napisał do Włoch, do Przełożonego Generalnego salezjanów. Don Rua, jak zwykle, stanął na wysokości zadania.

Przed końcem października 1898 roku grupa salezjanów, prowadzona przez ojca Ernesta Coppo, który później został biskupem, objęła nadzór nad włoską misją w podziemiach starego kościoła Świętej Brygidy i zaczęła agitację wśród dokerów na wschodnim brzegu i sprzedawców w Greenwich Village. Oczywistą odpowiedzią na kryzys była próba podniesienia rodaków na duchu. Synowie don Bosko rzucili się w wir pracy z takim entuzjazmem, że wyniki ich działalności do dziś budzą podziw tych, których zadaniem jest ratowanie dusz. Wkrótce powstała prowincja Świętego Filipa.

W roku 1903 pojawiła się szansa na rozszerzenie i wzmocnienie prowincji, która nadal była „w powijakach”. Stało się tak dzięki następującym zdarzeniom: seminarium diecezjalne Albany, z siedzibą w Troy, przeniesiono do innej miejscowości, a budynki przekazano salezjanom, którzy otworzyli tam szkołę dla chłopców. Pięć lat później szkoła ta przeprowadziła się do Hawthorne i pozostała tam, aż w 1917 roku pożar strawił budynek. W międzyczasie ustanowiono kolejne probostwo, na Dwunastej Ulicy w Nowym Jorku, i nazwano je imieniem Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych. Potem przyszły następne: w Paterson w New Jersey i w Port Chester w stanie Nowy Jork. Założono dwie nowe szkoły: jedną w Ramsey w New Jersey, drugą w New Rochelle w Nowym Jorku. W dalszej kolejności powstało probostwo w Elizabeth w New Jersey i szkoła w Goshen w Nowym Jorku. Potem z Wyższej Szkoły imienia don Bosko w Newton (New Jersey) wydzieliło się duże seminarium, a w Tampie na Florydzie zbudowano szkołę Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych.

To wszystko zdarzyło się przed rokiem 1930, po czym musiało minąć kolejnych piętnaście lat, zanim pojawiły się następne ośrodki. Mimo to salezjanie nigdy nie zapomnieli proroctw świętego założyciela zakonu. Wierzyli, że we „właściwym czasie” sami staną się częścią przepowiedzianego triumfu. W związku z tym wykorzystali piętnastoletnią przerwę między rokiem 1930 i 1945 na ciężką pracę, rekrutując nowych wyznawców, ćwicząc ich zgodnie z systemem prewencyjnym – systemem wychowawczym wymyślonym przez don Bosko – i przygotowując grunt pod nową falę ekspansji, która miała wkrótce nadejść. Dlatego też, kiedy zabłysła Gwiazda Opatrzności, prowincja Świętego Filipa w archidiecezji nowojorskiej miała bardzo silną pozycję.

Nagły zryw towarzystwa do działania w Stanach Zjednoczonych był nowym zjawiskiem w jego historii. Początkowo fakt ten wynikał ze stłumionej potrzeby, która pojawiła się wraz z wybuchem drugiej wojny światowej. Któż mógł nie zauważyć związku ze snem don Bosko? W 1945 roku rozwój nabrał nowego tempa, a założenie ośrodka w Bostonie stało się sygnałem do boju. Po Bostonie przyszła kolej na inne ośrodki, które pojawiały się jak grzyby po deszczu. Dzięki temu dzisiaj we Wschodniej Prowincji znajduje się trzydzieści centrów salezjańskich.

Minęły całe dziesięciolecia od czasów boomu, zapoczątkowanego w Bostonie. Mimo to fakty i liczby świadczą, że salezjanie rozwinęli się dziś jeszcze bardziej. Na przykład w samych stanach Massachusetts i New Jersey znajdziemy po cztery ośrodki salezjańskie. Pięć nowych ośrodków powstało w Kanadzie, a w Alabamie, Luizjanie, na Florydzie, w Illinois i Indianie również istnieją nowe centra.

We śnie don Bosko pojawiały się tłumy chłopców, rozciągające się po najdalsze horyzonty świata. Kiedy pojawił się między nimi, witali go tak, jakby od dawna oczekiwali jego przyjścia. Nie znał ich, ale oni go rozpoznali – tak jak miliony współczesnych chłopców – jako swojego duchowego ojca. Jego przewodnik powiedział: „Wszystko zrozumiesz we właściwym czasie”. Ten sen don Bosko zaczął się ziszczać już w 1888 roku, przed jego śmiercią. Co roku odkrywamy z niego coraz więcej i jawi się nam jako cud, który dzieje się na naszych oczach i będzie dział się w przyszłości.

Frances Alice Forbes

Powyższy tekst jest fragmentem książki Frances Alice Forbes Św. Jan Bosko. Przyjaciel młodzieży.