Rozdział dziesiąty. Rodzice – okrutni nadzorcy lub „mięczaki”, cz. 1

Elbert Hubbard, obrazoburczy pisarz, który wraz z żoną zginął na liniowcu Lusitania, opisał kiedyś opartą na autentycznym przypadku historię ojca bezsensownie okrutnego wobec swych dzieci. W rozdziale zatytułowanym „Kara cielesna”, w książce Filozofia Elberta Hubbarda (1), autor opowiada o ojcu, który miał pas z surowej skóry, rzemień długi na trzy stopy, z odnogami, którym zwykł codziennie bić jedno lub więcej z dziesiątki swoich dzieci. Hubbard w wyrazisty sposób opisuje przerażającą scenę, w której ojciec zabiera się do ukarania piętnastoletniej córki, za to że wydała dziesięć centów na błękitną wstążkę i za to, że w niedzielę pojawiła się w kościele z tą wstążką we włosach. Czując, że jego obowiązkiem jest ukarać dziewczynę za pychę, ojciec bił ją rzemieniem, uderzając w głowę, ramiona i ręce. Napaść była tak pełna wściekłości, że dziecko, broniąc – jak uważało – swego życia, zaczęło walczyć, drapiąc i krzycząc. Biedna matka, wchodząc pomiędzy pozbawionego rozsądku ojca a rozhisteryzowaną córkę, upadła pod jednym z ciosów i straciła przytomność, dając przerażonej dziewczynie czas, by uciekła do Hubbardów i tam znalazła schronienie.

Hubbard włączył ten wypadek do rozdziału, by podeprzeć swą teorię, że wiele rozpowszechnionych u dzieci i młodzieży chorób jest logicznym następstwem okrutnego bicia. Wysunął argument, że kiedy człowiek jest w stanie szoku, jest znękany, doznaje bólu czy gniewu, jego fizyczna żywotność obniża się do poziomu, przy którym staje się łatwą ofiarą wszelkich chorób, jakie przypadkiem się pojawią. Gniew, zauważył Hubbard, pociąga za sobą znużenie lub inne fizyczne dolegliwości, podczas gdy nienawiść powoduje wydzielanie się toksyny, która objawia się w oddechu i w tkankach.

Wszystkim członkom rodziny, której przypadek opisał, źle się wiodło w grze życia. Córka, która została zbita rzemieniem, zmarła w wieku osiemnastu lat na galopujące suchoty. Jeden z chłopców zyskał pewną sławę jako złodziej koni. Kilkoro z dzieci zmarło w dzieciństwie, a reszta przeszła pełną gamę prawie wszystkich opisanych w książkach chorób.

Wszystko to potwierdza uwagi, zapisane kiedyś przez Jamesa Douglasa: „Gdyby została napisana historia okrucieństwa, zapełniłaby tysiące tomów, a największa jej część przypadałaby na opis okrucieństw wobec dzieci”. W dzisiejszym świecie żyje wielu rodziców – ciemiężycieli, ojców i matek, którzy nigdy nie słyszeli lub nie brali pod uwagę słów Pisma Świętego: „Nie bądź jak lew we własnym domu: nie podejrzewaj domowników z urojonych przyczyn” (Syr 4, 30), a poprzez ich okrutne, staromodne metody obchodzenia się z dziećmi, te ostatnie odnoszą niepowetowane szkody – fizyczne, moralne i społeczne.

Kiedy wahadło wychyli się w drugą stronę, stajemy naprzeciw niezliczonych przykładów dzieci, których życie zostało zniszczone i zrujnowane poprzez nadmiernie pobłażliwych, nieświadomych, słabych rodziców. Klasycznym przykładem nadmiernej pobłażliwości jest historia Absaloma, trzeciego syna Dawida. Perspektywa życia nie rysowała się przed żadnym młodym człowiekiem równie obiecująco, żaden młodzieniec nie patrzył na życie z tak promienną nadzieją, jak ten nieszczęśliwy chłopiec.

Obdarzony rzadką pięknością Absalom od najwcześniejszych swych lat był rozpieszczany i adorowany przez pobłażliwych rodziców. Od wczesnej młodości do pierwszych lat męskości kroczył słoneczną ścieżką, zrywając kuszące owoce pragnień, które tak obficie wzrastały i rozprzestrzeniały się wokół niego, i najadał się nimi do syta. Nie był do gruntu zły, lecz był jednym z tych bezmyślnych, nierozważnych młodzieńców, którzy dziś są nam tak znajomi. Prawo było dla niego niczym. Był sam dla siebie prawem. Nie znosił sprzeciwu. Zasadą jego życia było zadowalanie siebie. Gdy brat zgwałcił jego siostrę bliźniaczkę, samowolnie ukarał go śmiercią, a następnie posunął się do spiskowania, mającego na celu obalenie ojca, Dawida, i usunięcie go z tronu.

Czytając biblijny opis zmagania pomiędzy Dawidem-królem, a Dawidem-ojcem, z trudem można powstrzymać się od łez. Pomimo że wysłano żołnierzy, by dogonili buntowniczego Absaloma i jego oddziały i pokonali go, Dawid wypytywał każdego posłańca powracającego z frontu bitewnego: „Czy młodemu Absalomowi nic się nie stało?”.

Czyż nie wołał do oficerów, gdy wyruszali, by walczyć ze szlachetnie urodzonym młodzieńcem: „Ze względu na mnie z młodym Absalomem postępujcie łagodnie!”.

O wiele lepiej by było dla ojca i syna, gdyby ta delikatność rodzicielskiej miłości zawsze szła w parze ze zdrową surowością dyscypliny. Dawid jednak zebrał w końcu plon gorzkich owoców niemądrej pobłażliwości, jak to się stanie z każdym innym rodzicem.

Kiedy przybył posłaniec, by przekazać ojcu, że buntowniczy Absalom został zabity, udręczony Dawid wybuchnął gorzkim lamentem, wołając z żalem, który legiony rodziców wyrażają w innych słowach: „Synu mój, Absalomie, Absalomie, synu mój, kto by dał, bym ja umarł zamiast ciebie!” (2 Sm 19, 1).

Wypowiadając te słowa, król udał się do małej komnaty na wieży, ponad bramą, i płakał gorzko. Ojcu potrzeba tylko małego pokoju, by opłakiwać ukochanego, krnąbrnego syna!

Jedną z głównych przyczyn niechlubnego charakteru Absaloma była rodzicielska pobłażliwość. Dawid, przy wszystkich swych cnotach, był ojcem, który kochał za bardzo. Młodzieniec nigdy nie został poddany rygorystycznej dyscyplinie, ograniczeniom, nie wymagano od niego samozaparcia i rządzenia sobą samym, niezbędnych przy formowaniu podstaw mocnego i cnotliwego charakteru. Absalom był rozpieszczonym dzieckiem, wyniańczonym w pobłażliwych objęciach, przyzwyczajonym do tego, że żyje po swojemu, zaś jego kochający ojciec był prawie ślepy na wady syna, aż do samego końca. Dawid na zawsze pozostanie klasycznym przykładem „zbyt miękkiego” ojca.

I tak oto poznaliście przykłady krańcowych sposobów obchodzenia się z potomstwem – przypadek okrutnego zwolennika surowej dyscypliny i przypadek rodzica rozpieszczającego i nadmiernie pobłażliwego. Pomiędzy tymi dwoma skrajnościami mieści się nieskończona ilość kombinacji; niektóre działają na korzyść dzieci, inne zaś prowadzą do tragicznych niepowodzeń. Zobaczmy, czy potrafi my znaleźć kilka ogólnych zasad przewodnich, które mogą rozwiązać trudności w obchodzeniu się z dziećmi, prowadząc zarazem do dobrych rezultatów.

W minionych czasach dzieci uważano za własność rodziców, którą można dowolnie dysponować. Spartanie zostawiali swych ułomnych i niechcianych potomków na wzgórzach, by tam zakończyli życie. W pogańskim Rzymie, u szczytu jego chwały, panował zwyczaj zostawiania niechcianych dzieci na ulicach. Wraz z rozprzestrzenieniem się chrześcijaństwa, postawa ta uległa zmianie. Zbawiciel świata ostrzegł swych uczniów tymi słowami: „Baczcie, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych” (Mt 18, 10). Z nauk Chrystusa wypływają wszelkie późniejsze, humanitarne starania o dobro dzieci; nauczanie to ukształtowało podstawę wszystkich naszych nowoczesnych praw zabraniających wyzyskiwania nieletnich.

Począwszy od zarania chrześcijaństwa aż do dzisiejszych czasów, Kościół starał się ze wszystkich sił popierać przepisy, które zabezpieczyłyby podstawowe prawa rodziców, jak również ich dzieci. Intencją Kościoła było zawsze to, by autorytet rodziców wywodził się nie od państwa, lecz od samego Boga. Rodzina była osobną komórką jeszcze przed państwem, które zawdzięcza swe istnienie i czerpie swą siłę bezpośrednio od ludu, czyli połączenia rodzin i jednostek, które składają się na lud, a dopiero na końcu – od Boga. Wspominam tutaj o tym, gdyż mówiąc o prawach, które dotyczą dzieci, mamy na myśli te, które nie wchodzą w konflikt z władzą rodzicielską. Władza rodziców nad dziećmi i nieodłączne od tej funkcji obowiązki, nie mogą zostać zniesione, skonfiskowane czy zastąpione przez żadne prawo ludzkie i przez żadnego prawodawcę. Jeśli rodzice nie wywiązują się ze swych obowiązków wobec dzieci lub są dla nich okrutni, państwo ma prawo i obowiązek ochronić te dzieci i zapewnić im ich prawa.

Jakie są niektóre z praw, jakie państwo ma obowiązek wymagać dla dzieci? Oto kilka z nich:

1. Prawo do pomocy i kierownictwa.

2. Bezpieczeństwo od uszkodzeń na ciele.

3. Nauka duchowa i moralna.

4. Bezpieczne, higieniczne i zdrowe miejsce zamieszkania.

5. Edukacja.

6. Prawo do poznania prawdziwej religii i wolność praktykowania.

7. Takie kierownictwo, które uchroni przed umysłowymi i emocjonalnymi zaburzeniami, przed przestępstwami i wykroczeniami.

8. Pomoc w uspołecznieniu.

9. Ochrona przed pracą, która hamuje wzrost, czy to fizyczny, czy umysłowy; która ogranicza edukację; która pozbawia dzieci prawa do koleżeństwa, zabawy i radości.

Gdy czytamy tę listę praw należnych dzieciom, oczywiste musi być to, że obowiązek zabezpieczenia tych praw spada na rodziców. Podstawowe zaś przyczyny niepowodzenia w zapewnieniu lub zabezpieczeniu tychże praw wobec dzieci mogą leżeć w braku przygotowania do takiego zadania, nieznajomości praktycznych umiejętności rodzicielskich co do obchodzenia się z dziećmi i ich wychowania, lub też w braku rozsądku albo w zupełnej obojętności ze strony rodziców.

Żaden autor nie żył wystarczająco długo, by opracować wszechstronne studium szkód wyrządzonych dzieciom – szkód fizycznych i moralnych – poprzez nieświadomych i niekompetentnych ojców i matki. Na całym świecie nie istnieje żadna inna profesja, za którą ludzie mogą się zabierać, mając tak niewielkie wyszkolenie przygotowawcze, jak przy małżeństwie. Aby zostać lekarzem, musi się spędzić do czternastu lat na studiach i stażu; by zostać prawnikiem – potrzeba prawie tyle samo czasu; by być pielęgniarką, trzeba trzech lat po szkole średniej; zawód przedsiębiorcy pogrzebowego wymaga dwóch lat. W przypadku zaś pary ludzi, którzy planują się pobrać, to spotykają się oni na tańcach, zalecają się do siebie przez parę miesięcy, i nie przeczytawszy nigdy nawet jednej książki o małżeństwie, spieszą do ołtarza, oczekując, że wiedza o należytym wychowaniu dzieci spłynie na nich w natchnieniu, lub że wystarczy sam instynkt. To Szekspir napisał: „Wspólne przekleństwo ludzkości, szaleństwo i głupota” (2). Miał zupełną rację! Beecher ujął to mocniej, mówiąc: „Niedouczone klasy społeczne to klasy niebezpieczne. Ignorancja to łono rodzące potwory”.

Przypuśćmy, że kapitan Queen Mary powiadomił was telegraficznie, byście wyszli na spotkanie statku w Ambrose Light, weszli na pokład, i poprowadzili statek na miejsce postoju na rzece Hudson. Waszą pierwszą reakcją byłaby myśl, że kapitan jest pijany lub szalony, albo jedno i drugie. Naturalnie potraktowalibyście całą rzecz jako żart, ponieważ zdrowy rozsądek podpowiedziałby wam, że aby wprowadzić tak gigantyczny statek do portu, potrzeba profesjonalnych umiejętności. Dokonanie takiego wyczynu wymaga lat szkolenia i doświadczenia, a na dodatek rozsądku i umiejętności. Przypomnicie sobie, że nie tak dawno temu, pancernik Missouri, zwany Mighty Mo, osiadł na mieliźnie z winy niedoświadczonego głównego oficera, który tego dnia przejął komendę nad wielkim statkiem. Na skutek wypadku, wydano miliony dolarów, by zepchnąć okręt z mielizny. Wielu mężczyzn i kobiet spieszy do małżeństwa bez żadnego przyuczenia czy przygotowania do niego, a błędy, jakie popełniają przy wychowaniu dzieci, wyrządzają im nieodwracalne szkody – szkody, które mogą ciągnąć się przez pokolenia. Potwierdzają to przykłady, które przytoczyliśmy na początku tego rozdziału.

Odwiedźcie dziś gabinet jakiegokolwiek psychiatry, a poda on wam liczne przykłady osób spośród swych pacjentów, które zostały zmuszone do szukania jego pomocy z powodu niemądrych błędów popełnionych przez ich rodziców w latach, kiedy formowała się ich osobowość. Odwiedźcie jakikolwiek poprawczak, a tam także ujrzycie rezultaty niekorzystnej postawy rodziców. Widzieliśmy już, jakie skutki wywiera na dzieciach rozbity dom; zobaczmy teraz, co się dzieje, kiedy rodzice zawodzą, jeśli chodzi o szanowanie praw dzieci, lub kiedy przez ignorancję czy obojętność zaprzepaszczają wychowanie dzieci, przez brak należytego kierownictwa i pomocy.

Postawy rodziców dzielą się na trzy główne kategorie, a mianowicie:

1. Odrzucenie dzieci przez rodziców.

2. Pobłażliwość rodziców wobec dzieci.

3. Nadopiekuńczość rodziców wobec dzieci.

W pierwszej chwili czytelnik będzie się skłaniał do zdania, że odrzucenie dzieci przez rodziców jest czymś rzadkim, lecz tak naprawdę jest to całkiem powszechne. Rozpoznacie tę rodzicielską wadę, jeśli wam powiem, że przejawia się ona w aż nazbyt dobrze znanej formie nieustannego i ciągłego gderania, besztania dzieci oraz częstych klapsów. Dziecko takich rodziców otrzymuje niewiele pochwał, jest ignorowane, witane zwykle – rano i po powrocie ze szkoły – kamienną ciszą, i niedopuszczane do udziału w rodzinnych rozmowach. Dziecko takie od najwcześniejszych lat traktowane jest szorstko i bez choćby pozorów czułości i przez to wszystko w ofierze rozwija się skryty, lecz autentyczny lęk, a w końcu nawet i odraza wobec rodziców.

Agnes, mała córeczka Alberta Dürera, wielkiego niemieckiego artysty (1471–1528), była niewinną ofiarą odrzucenia ze strony matki. Pani J. R. Stodart, pisząc o małżeńskim życiu artysty, zauważa: „Z tego względu, pani Dürer nie troszczyła się wiele o swą córkę i chętnie odesłałaby dziecko z powrotem niebieskiemu Ojcu – i błagała o inne, lecz, jeśli to możliwe, by mogła wybrać je sobie sama z nieprzeliczonych zastępów dostępnych w magazynie śmiertelników”.

Ponieważ pani Dürer pogardzała swym mężem, uderzała w niego przez córkę, a ponieważ, jak zauważyła pani Stodart, „dziecko było bardzo podobne do ojca z wyglądu, temperamentu i zachowania, matka była zazdrosna o uczucie, jakim maleńka obdarzała ojca; dlatego dziecko nie otrzymywało już więcej matczynych pocałunków, a w końcu zawsze siedziało na kolanach służącej”. Nic dziwnego, że dziecko umarło, mając dwa lata!

Nie ma większego szaleństwa niż to, jakiego dopuszczają się rodzice odrzucając dziecko, ponieważ nie jest ono takiej płci, jaką pragnęli. Wielka szkoda, że tacy rodzice otwarcie żywią urazę do niechcianego potomka, a odrzucenie to może być dla dziecka ogromną przeszkodą. Słyszałem, jak słynny Ted Malone czytał wiersz zatytułowany Zanim, autorstwa Ardytha Kennely’ego. Wiersz ten wspaniale ujmuje tę kwestię. Oto on:

„Jeśli to chłopiec, niech będzie wysoki,
Całkiem jak ojciec, krzepki, jasnowłosy,
Podobnie mocne ręce, szerokie ramiona,
Dźwięk śmiechu, błękit oczu taty.

Jeśli dziewczynka, oby była drobna, smukła,
(Nazwę ją Mary Eleanor, obrzucę darami),
Z aksamitnym wejrzeniem, długimi rzęsami
I włosami złotymi jak obrączki ślubne.

«A kogo byś wolał?», pytają mnie ze śmiechem,
dziewczynkę, chłopca, córkę, syna…
Wciąż myślę, lecz trudno podjąć mi decyzję,
Wiem tylko, że chcę takie dziecko, jakie przyjdzie!” (3)

Odrzucający rodzice mogą wiedzieć – lub nie – że powodem tego, że odtrącają dzieci, jest tak naprawdę nienawiść do nich. Ponieważ rodzice tacy są zazwyczaj surowi i dominujący, często maskują swoje prawdziwe motywy, mówiąc, że dzieci odniosą korzyść z twardego wychowania. Znajdują otuchę w tekście biblijnym: „Szczędząc rózgi, psujesz dziecko”, i zapominają o słowach świętego Pawła: „Nie pobudzajcie do gniewu waszych dzieci, lecz wychowujcie je, stosując karcenie i napominanie Pańskie” (Ef 6, 4).

Zbyt często próbujemy dopasować dzieci do modelu życia, jakim żyliśmy dwadzieścia pięć lat wcześniej. Czasy się zmieniają, zmieniają się obyczaje i metody. Przypominam sobie historię, która pojawiła się ostatnio w „Independent Forster”. Opowiadała o małym chłopcu, który wracając do domu ze szkoły, wyznał ojcu, że jest drugi w klasie. Najwyższe miejsce zajęła dziewczynka.

„No wiesz, John – rzekł ojciec – chyba nie chcesz, żeby cię pobiła zwykła dziewczyna!”

„Widzisz, tato – wyjaśnił John – dziewczyny nie są już tak zwykłe jak dawniej.”

My zaś możemy dodać, że chłopcy również nie są już tak zwykli jak wcześniej.

Chociaż nie istnieje uniwersalna recepta na wychowanie dzieci, istnieją jednak pewne ogólne prawa i zasady ich kształtowania, wywodzące się z naukowych studiów nad dziećmi. Te ogólne prawa i zasady, kiedyś zbadane i poznane, mogą zostać z pożytkiem wykorzystane w wychowaniu obecnego pokolenia.

Niektórzy rodzice ustalają długofalowy plan kształtowania swych dzieci. Wspaniałym pomysłem mogłoby być dążenie do poświęcenia pewnego okresu czasu na wyuczenie jednej wybitnej cnoty niż próba dokonania wszystkiego naraz. Oto proponowany program:

Pierwszy rok – posłuszeństwo, uległość i samokontrola;
Drugi rok – naśladowanie;
Trzeci rok – niezależność, uprzejmość, grzeczność;
Czwarty rok – bezinteresowność, schludność;
Piąty rok – prawdomówność;
Szósty rok – solidność;
Siódmy rok – poczucie odpowiedzialności;
Ósmy rok – szacunek dla praw innych, szacunek dla prawa;
Dziewiąty rok – subtelność, wytworność;
Dziesiąty rok – dokładność w wykonywaniu obowiązków;
Jedenasty rok – cześć i szacunek dla starszych;
Dwunasty rok – wierność zasadom;
Trzynasty rok – uprzejmość;
Czternasty rok – poczucie honoru;
Piętnasty rok – nastawienie patriotyczne;
Szesnasty rok – rycerskość.

Święty Paweł daje myśl przewodnią szlachetnego formowania dzieci, mówiąc: „Wychowujcie je, stosując karcenie i napominanie Pańskie”. Jak napisał kiedyś Samuel Smiles: „Pierwszą i najlepszą uczelnią dyscypliny moralnej jest dom; później przychodzą kościół i szkoła; po tym zaś świat, największa szkoła praktycznego życia. Najlepiej uregulowany dom to zawsze ten, w którym dyscyplina jest najdoskonalsza i najmniej odczuwana. Dyscyplina moralna działa z siłą prawa natury. Ci, którzy jej się poddaj ą, ulegają jej nieświadomie; i chociaż kształtuje ona i formuje cały charakter, dopóki życie nie skrystalizuje się w przyzwyczajenie, wywierany w ten sposób wpływ jest w większości niewidzialny i prawie nieodczuwalny.”

Sprawą najwyższej wagi jest rozróżnianie przez rodziców dyscypliny i kary. Nie są one w żadnym razie jednym i tym samym ani ich cele nie są takie same. Dyscyplinę definiuje się jako „ćwiczenie, które koryguje, kształtuje, umacnia i udoskonala”, podczas gdy karę określa się jako „sankcję karną, nałożoną na winowajcę jako odpłata”. Zauważycie na podstawie tych definicji, że znaczenie tych słów bardzo się różni. Celem kary jest wywołanie bólu za przestępstwo lub zły postępek, podczas gdy celem dyscypliny powinien być rozwój samodzielności i samokontroli. Gdyby brano to pod uwagę, wymierzano by dzieciom mniej bezsensownego lania.

Dzieci potrzebują i chcą dopasowywać się do wzorców. Chcą, żeby im mówić, co jest dobre, a co złe, jak zrobić to czy tamto – poprzez delikatne kierownictwo rodziców. Jeśli nadmiernie obciążacie pamięć małych dzieci i oczekujecie, że wymyślą swój sposób rozwiązania trudnych problemów, żądacie niemożliwego. Brakuje im poglądów, informacji i doświadczenia. Trzeba nimi kierować w sprawach jedzenia, spania i ogólnej opieki zdrowotnej. Trzeba nimi kierować w sposób, który będzie respektowaniem praw innych i stopniowo nauczy je, że istnieją pewne wymagania, wiążące się ze szczęściem i zadowoleniem innych. Jednym słowem, trzeba dzieci uczyć, by dostosowywały się do innych ludzi.

Najlepiej pomoże dyscyplinie, jeśli zanim wyjaśnicie mu to, co trzeba, przypilnujecie, by dziecko było w dobrym stanie fizycznym i by obdarzało was niepodzielną uwagą. Pozwólcie dziecku na naturalną powolność. Mówcie powoli i wyraźnie, powtarzajcie, wyjaśniajcie i demonstrujcie. Sprawcie, by posłuszeństwo było jak najprzyjemniejsze, i spróbujcie zdać sobie sprawę, że to, co wydaje się być jawnym nieposłuszeństwem wobec rodziców, jest po prostu reakcją na coś mniej interesującego czy gorzej rozumianego niż czynność, jaką zajmowało się dziecko, gdy otrzymało rozkaz. Jeśli dziecko wzięło pod uwagę wasze żądanie i zrobiło to, o co się go prosiło, upewnijcie się, że daliście poznać małemu wasze zadowolenie. Podziękowania i niewielka pochwała zdziałają cuda.

Przede wszystkim bądźcie konsekwentni w waszych wymaganiach. Jeżeli w poniedziałek obowiązuje zakaz wnoszenia piasku do domu, sprawdźcie, czy nie pozwala się na to w środę czy piątek. Niekonsekwencja niszczy dyscyplinę! Ważna jest jedność pomiędzy rodzicami w sprawach dyscypliny. Ilekroć jedno z rodziców wydaje rozkaz, drugie musi się z nim zgadzać. To podstawowa reguła!

Najlepsze współczesne autorytety uważają, że dziecku, które nie potrafi zrozumieć przyczyn, można wymierzać karę fizyczną – trzepnięcie po rękach lub klapsy – nigdy w duchu zemsty, lecz jako karę za zachowanie, któremu pragniemy zapobiegać, a nie popierać. Logiczne będzie na przykład wymierzenie klapsa za zabawę zapałkami, ale nie za to, że dziecko nie zjadło całego obiadu.

Wielu rodziców osiągnęło dobre rezultaty, izolując lub ignorując winowajcę. Niektórzy stwierdzają, że równie skuteczne jest odmówienie przyjemności. Innymi słowy, dzieci reagują różnie i należy przetestować poszczególne metody, zanim trafi się na najlepszą. Jeżeli musicie karać, karzcie, by przeciwdziałać błędowi, lecz nigdy po to, by wyrównać z dzieckiem rachunki. Uczyńcie z tego podstawową zasadę.

Klasycznym dziełem, które powinni przeczytać wszyscy rodzice, zanim zbesztają małego brzdąca lub dadzą mu klapsa, jest książka zatytułowana Understanding Your Boy (Zrozumieć chłopca) ojca Flanagana. Zdobądźcie ją za wszelką cenę i uważnie przeczytajcie. To kopalnia zdrowego rozsądku. Nieżyjący już ojciec Flanagan, znany dzięki organizacji Boys’ Town (Miasto chłopców), ostrzega rodziców przed karaniem w gniewie lub dla osobistej satysfakcji, przed upokarzaniem dziecka, przed karaniem ostrymi słowami i odkładaniem kary. Jego dobrze przemyślane metody pomogą wam rozwiązać cały problem dyscypliny.

Dyscyplina pociągałaby za sobą mniej konfliktów, gdyby rodzice więcej zajmowali się dobrymi uczynkami dokonanymi przez dzieci niż złymi postępkami przez nie popełnionymi. Jak napisał kiedyś sir Richard Steele: „Sądzę, że z trudem można sobie wyobrazić bardziej upragnioną przyjemność jak pochwałę bez najmniejszej choćby domieszki pochlebstwa”; William Winter natomiast, w książce The Press and the Stage (Prasa i scena) zauważa, że „sprawiedliwość doznaje wywyższenia, wzmocnienia i uczczenia poprzez roztropne pochwalenie zasługi”.

Słynny malarz Benjamin West, którego obrazy wiszą w większości muzeów na świecie, zauważył kiedyś, że został malarzem dzięki pocałunkowi matki. Widząc pierwsze, chłopięce szkice, pochwaliła je. Gdyby była mniej mądra, mogłaby powiedzieć: „Głupie dziecko, nie marnuj czasu i nie zaśmiecaj pokoju tymi bzdurami” – jak tragiczne mogłyby być skutki takiego stwierdzenia! W wychowywaniu dzieci chwalenie ma ogromną moc. Jedno zdanie szczerej pochwały jest warte tony besztania. Szorstka dezaprobata zahamowała, przestraszyła lub zepsuła wiele dzieci.

Chwalcie kiedy możecie, stosujcie dyscyplinę, jeśli musicie, lecz zwróćcie uwagę na te zdania z artykułu o opiece nad dziećmi: „Naszymi najbardziej owocnymi środkami pomocnymi w utrzymaniu dyscypliny są uczucia i sympatia, duch uznania i pomocy, gotowość do oddania i poświecenia, które są rzeczywistą podstawą życia rodzinnego. Może być tak, że dziecko dostanie wiele raczej surowych klapsów, i wciąż będzie odczuwało tak dogłębnie uczucie i ciepło zainteresowania rodziców, że nie przyniesie mu to żadnej szkody. Możliwe jest również, że rodzic uczyni coś, co będzie poprawne z formalnego punktu widzenia, ale będzie towarzyszyło temu tak mało widocznego uczucia, że nawet miłe i cierpliwe słowa mogą pozostawić dziecko obojętnym, jak również zmieszanym i urażonym”.

W dyscyplinowaniu dzieci bardzo ważna jest dobra ocena sytuacji. Rodzic, który zamknie dziecko w ciemnej komórce, może mu wyrządzić nieodwracalną krzywdę. Później, kiedy dziecko to dorośnie, może cierpieć z powodu traumy i nigdy nie móc pozostawać w zamknięciu w windzie czy samolocie. Dziecko często i okrutnie bite i poniżane przez rodziców przed towarzyszami zabaw może żywić w umyśle niezwykle destrukcyjną nienawiść, a z niej zrodzi się cały szereg blokad psychicznych.

Nieświadomi rodzice popełniają liczne, również destrukcyjne błędy, zaniedbując bliższe poznanie poszczególnych dzieci w rodzinie. Mądry rodzic będzie wiedział (lub powinien się dowiedzieć), że jedno dziecko może być introwertykiem, podczas gdy jego siostra czy brat – ekstrawertykami; inne osoby w rodzinie mogą w tej rozpowszechnionej klasyfikacji lokować się gdzieś pomiędzy tymi dwoma skrajnościami. Lecz traktować introwertyka tak jak traktowalibyście ekstrawertyka, to czysta głupota. A jak rozróżnić jednego od drugiego? Cóż, introwertyk, jeśli chodzi o wygląd fizyczny, jest często szczupły i delikatny. Bywa zadumany, spokojny, sumienny, lubi odosobnienie, jest skryty. Woli zostać w domu i czytać, niż się bawić; jest schludny i dba o swe ubrania, przynajmniej według własnego mniemania; jest rozważny, czasami krytyczny i kapryśny, lecz ogólnie rzecz biorąc, zawsze wytrwały.

Ekstrawertyk z kolei jest zwykle raczej krępy i niski w budowie i nadrabia hałaśliwością to, czego mu nie dostaje w posturze. Jest agresywny, raczej przemądrzały, zawsze ma odpowiedź na pytanie i do tego dowcipną, i potrafi przegadać prawnika. W domu będzie ośrodkiem zainteresowania, prawie zawsze nawiązuje dobre stosunki z innymi dziećmi w budynku.

Nierozsądni rodzice będą suszyć głowę biednemu, małemu introwertykowi, porównując go na niekorzyść z innymi osobami w rodzinie. W ten sposób zamknie się on jeszcze szczelniej w swej skorupie. Podczas gdy ekstrawertyka powinno się uczyć samokontroli i chronić przed nadmierną aktywnością, czy to przyjemną, czy nieprzyjemną, z kolei introwertyka powinno się zachęcać do podejmowania ćwiczeń fizycznych i pobudzać do działania poprzez pochwały i nagrody. Rodzice powinni zdrowe życie towarzyskie. Powinno się wykazać troskę o to, by zlecać introwertykowi więcej męskich obowiązków w domu i pilnować, by nie ukształtowały się w nim żadne zniewieściałe przyzwyczajenia. Dziewczęce zachowania u chłopców powinny zostać zduszone w zarodku. Na świecie byłoby mniej „dziwaków”, gdyby rodzice w inteligentny sposób obchodzili się z inklinacjami do zniewieściałości u chłopców i męskimi skłonnościami u dziewczynek. Nie powinno się pozwalać, by niezwykłe zainteresowanie małego chłopca lalkami i dziewczęcymi zabawami utrzymywało się w tym duchu. Dziewczynce, która wyraźnie staje się chłopczycą, nie powinno się pozwalać ubierać w zbyt chłopięcym stylu ani brać udział w grach chłopców, takich jak piłka nożna, boks czy zapasy. Ważne jest współczujące zrozumienie i nacisk przeciwstawiający się niechcianym zachowaniom. Matki, które uważają, że malowanie paznokci u synów, nakładanie im różu czy szminki to coś dowcipnego, mogą bezwiednie przygotowywać takie dziecko na zajęcie miejsca w szeregach ośmiu milionów potencjalnych lub faktycznych homoseksualistów, żyjących dziś w naszym kraju.

W rezultacie dziesięciu lat badań prowadzonych przez profesora Sheldona Gluecka i doktor Eleanor Glueck z Harwardu, poświęconych kolejom losu kryminalistów (badania zlecone przez Harvard Law School), a obejmujących pięciuset „dobrych” i pięciuset „złych” chłopców, wywnioskowano, że przestępczość trzeba przypisać czynnikom związanym z domem. Para wybitnych uczonych odkryła, że jeżeli rodzinne życie dziecka jest odpowiednie, tylko w trzech przypadkach na sto wyrośnie ono na przestępcę; natomiast jeśli sytuacja rodzinna przedstawiała się marnie, prawdopodobieństwo, że dziecko stanie się przestępcą, wynosiło dziewięćdziesiąt osiem na sto.

Według Gluecków, czynniki, które ujawniały się u większości „naruszających prawo chłopców, to: ojciec niedbający o dyscyplinę lub narzucający ją zbyt surowo czy nieregularnie (a nie stanowczo i z życzliwością); matka, która zostawiała chłopca, by żył wedle swego widzimisię, nie zapewniając mu zdrowego wykorzystania wolnego czasu; ojciec lub matka odrzucający chłopca emocjonalnie oraz rodzina, w której dom był «po prostu miejscem, gdzie wiesza się kapelusz»”.

Glueckowie odkryli różnice pomiędzy osobami naruszającymi prawo a nie czyniącymi tego, występujące w dwóch głównych sferach – cechach charakteru i cechach osobowości. Jeżeli chłopiec był wyraźnie samowolny, pewny siebie, oporny wobec wszystkich, podejrzliwy i wrogi bez powodu, pragnął zniszczyć innych i siebie, i „wybuchał” emocjonalnie nie bacząc na konsekwencje, istniało „ogromne prawdopodobieństwo, że wyrośnie na osobę naruszającą prawo”, jak przewidywali Glueckowie.

Jeżeli osobowość chłopca była tego rodzaju, że zwykle szukał wrażeń, zmian lub ryzyka, jeżeli zazwyczaj robił, co mu się podobało, jeśli zwykle buntował się, kiedy czuł, że popsuto mu szyki, jeżeli w jego uczuciach występował konflikt, miał uczucia „nieharmonijne i niestosowne”, Glueckowie oceniali, że istnieją dziewięćdziesiąt trzy szanse na sto, że złamie prawo. Jeżeli chłopiec uzyskiwał mało z tych punktów, istniało tylko pięć szans na sto, że przekształci się w osobę naruszającą prawo” (4).

Ks. Charles Hugo Doyle

(1) John T. Hoyle, The Philosophy of Elbert Hubbard.

(2) W. Shakespeare, Troilus i Cressida, przeł. M. Słomczyński [w:] Dzieła wszystkie, Kraków 2004, t. III, s. 142.

(3) Ardyth Kennelly w notatniku Teda Malone’a. Ted Malone – dziennikarz radiowy (1908–1989), czytał poezję i powieści.

(4) „The New York Times”, 22 października 1950.

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Charlesa Hugo Doyle’a Grzechy rodziców w wychowywaniu dzieci.