Rozdział dziesiąty. Rafael

Wśród wspaniałych baśni „Tysiąca i jednej nocy” jest opowieść o bandzie rozbójników, którzy, szepcząc pewne magiczne zaklęcie, potrafili otworzyć wejście do ukrytej groty, gdzie leżały skarby – złoto, srebro i szlachetne kamienie. Dziś, choć przeminął czas takich cudów, pozostało trochę magii w imionach, które otwierają drzwi do ukrytych grot zachwytu i piękna.

Dla większości ludzi samo imię Rafael brzmi jak „Sezamie, otwórz się” wypowiedziane przez herszta rozbójników w starej baśni. Przez chwilę otwierają się przed nami drzwi prowadzące z pospolitego, codziennego świata do krainy piękna. Tam nasz wzrok spoczywa na łagodnych, ciemnookich Madonnach, z których każda uśmiecha się z czułością do Dzieciątka, bawiącego się u Jej boku lub leżącego w Jej ramionach. Jest tam również mały święty Jan, towarzysz małego Jezusa – obaj są różowymi, pulchnymi dziećmi, na wpół ludzkimi, a na wpół Boskimi. W tle stoi tłum poważnych, spokojnych postaci, które wyglądają jak żywe, a nad wszystkim lśnią intensywne, żywe kolory. Niewiele wiemy o codziennym życiu wielkiego artysty. Gdy słyszymy jego imię, myślimy od razu o obrazach, które są sławne w świecie. Niemal zapominamy o człowieku, podziwiając jego dzieło.

Rafael urodził się w Umbrii, w małej wiosce Urbino. Jego ojciec, Giovanni Santi, był malarzem, i to po nim chłopiec odziedziczył miłość do sztuki. Jego matka, Maria, była miłą, pełną wdzięku kobietą, a mały Rafael przypominał ją z charakteru i urody. Zdawało się, że chłopiec otrzymał od natury wszystko, co najlepsze. Miał ładną, owalną twarz i aksamitne ciemne oczy błyszczące pięknem bardziej niebiańskim niż ziemskim i zdradzającym duszę równie czystą i nieskazitelną jak twarz. Poza tym miał dar zjednywania sobie ludzi, więc zapowiadało się, że będzie wiódł szczęśliwe i pogodne życie.

Kłopoty jednak nie omijają nikogo. Kiedy Rafael miał zaledwie osiem lat, na jego niebie pojawiła się pierwsza chmura. Zmarła mu matka, a ojciec wkrótce ożenił się ponownie.

Macocha była bardzo młoda i nie troszczyła się zbytnio o dzieci, ale Rafaelowi to nie przeszkadzało, dopóki mógł być z ojcem. Jednak trzy lata później jeszcze ciemniejsza chmura zasnuła jego życie i zgasiła w nim słońce, bo ojciec zmarł również i zostawił go zupełnie samego.

Chłopiec bardzo kochał ojca i uwielbiał przebywać z nim w pracowni, gdzie uczył się przygotowywać i mieszać farby oraz patrzył, jak z każdym dniem przybywa pięknych obrazów.

Teraz wszystko się zmieniło. W cichej pracowni rozbrzmiewały gniewne głosy, a spokojny dom stał się widownią ciągłych awantur. Kto ma dostać pieniądze i jak podzielić dobra Santiego? Macocha i wuj kłócili się od rana do wieczora i nikt nie zwracał uwagi na małego Rafaela. Liczyły się tylko pieniądze.

Wtedy, gdy zdawało się, że nauka chłopca będzie całkiem zaniedbana, nadeszła nieoczekiwana pomoc. Simone di Ciarla, brat rodzonej matki Rafaela, przyjechał, by zaopiekować się małym siostrzeńcem, i zabrał go wkrótce z hałaśliwego, skłóconego domu do Perugii.

– Otrzymasz najlepszą naukę w całych Włoszech – powiedział Simone, gdy szli ulicami miasta. – Wielki artysta, do którego pracowni idziemy, nie ustępuje nawet malarzom florenckim. Zakładam, że jesteś dość pilny, by pojąć wszystko, czego może cię nauczyć, abyś mógł się stać równie wielkim malarzem jak twój ojciec.

– Czy będę uczniem wielkiego Perugino? – zapytał Rafael z błyszczącymi radością oczami. – Słyszałem wiele od ojca o jego wspaniałych obrazach.

– Zobaczymy, czy cię przyjmie – odpowiedział wuj.

Radość chłopca zgasła. Co będzie, jeśli mistrz nie zechce przyjąć go na ucznia? Czy będzie musiał wrócić do bezczynności i miejsca, które nie było już domem?

Ale jego obawy szybko zostały rozproszone. Perugino, jak każdy, uległ urokowi pięknej twarzy i nienagannych manier chłopca, a gdy zobaczył kilka jego rysunków, zgodził się chętnie, by Rafael wszedł do pracowni i został jego uczniem.

Perugia przechodziła niedawno trudny okres. Dwa stronnictwa, rodziny Oddich i Baglionich, ciągle ze sobą walczyły. Ta, która akurat miała przewagę, obejmowała rządy w mieście i wypędzała z niego przeciwników, tak że wojna nie ustawała ani wewnątrz, ani za bramami miasta. Spokojna okolica została zniszczona i wyludniona. Wieśniacy bali się wychodzić na pola czy pielęgnować drzewa oliwkowe. Matki nie spuszczały wzroku ze swoich dzieci, ponieważ głodne wilki i inne bestie grasowały w okolicy.

Nadszedł dzień, w którym wygnane stronnictwo wśliznęło się niepostrzeżenie do miasta i rozpoczęła się najokropniejsza z walk. Bitwa była tak długa i zaciekła, że niemal wszyscy członkowie rodziny Oddich zostali zabici. Potem na jakiś czas w Perugii i jej okolicy zapanował pokój.

Gdy tylko mieszkańcy Perugii mieli czas pomyśleć o czymś innym niż wojna, zaczęli się starać, by miasto zostało uporządkowane, a uszkodzone w czasie walk budynki naprawione.

Była to dogodna okazja dla ludzi pokoju, takich jak Perugino. Miał tyle pracy, że zarówno on, jak i jego uczniowie, byli zajęci od rana do wieczora.

Z wszystkich swoich uczniów Perugino najbardziej lubił Rafaela. Od razu poznał, że nie jest to zwyczajny chłopiec.

– Teraz jest moim uczniem, ale wkrótce zostanie moim mistrzem – mawiał, obserwując Rafaela przy pracy.

Uczył więc chłopca z największą starannością i nigdy nie miał dosyć udzielania mu dobrych rad.

– Najpierw naucz się rysować – mówił, kiedy Rafael spoglądał tęsknie na pędzle i farby mistrza. – Rysuj wszystko, co widzisz, obojętne co, bylebyś tylko rysował. Reszta przyjdzie z czasem, ale jeśli będzie ci brakowało umiejętności rysowania, nic później ci się nie uda. Zawsze miej pod ręką szkicownik i rysuj w nim starannie wszystko, co napotkają twoje oczy.

Rafael nigdy nie zapomniał dobrej rady nauczyciela. Nie rozstawał się ze szkicownikiem, a jego rysunki są dziś niemal równie interesujące jak sławne malowidła, bo widać w nich pierwsze myśli, jakie przychodziły mu do głowy jeszcze przed skomponowaniem całości obrazu.

Mijały lata i Rafael nauczył się wszystkiego, co mógł mu przekazać mistrz. Początkowo jego obrazy były tak podobne do prac Perugina, że trudno było odróżnić, co jest dziełem nauczyciela, a co ucznia.

Czas pokoju w Perugii skończył się wkrótce i Perugino wrócił do Florencji. Rafael przez jakiś czas pracował w różnych miejscach w okolicach Perugii, a potem podążył za swym mistrzem do Miasta Kwiatów, o którym marzyli wszyscy artyści. Choć był jeszcze bardzo młodym człowiekiem, świat zaczął już dostrzegać wartość jego dzieła, a Florencja przyjęła serdecznie nowego malarza.

W owym czasie Leonardo da Vinci znajdował się u szczytu sławy i gdy pokazano Rafaelowi kilka prac wielkiego artysty, był pełen podziwu i zachwytu. Geniusz Leonarda oczarował go.

– To jest to, o czym zawsze marzyłem – powiedział. – Ach, gdybym mógł poznać jego tajemnicę!

Nowe idee zaczęły przenikać stopniowo do jego serca, a obrazy, które teraz malował, nie przypominały już prac Perugina, lecz zdawały się emanować nowym duchem.

Z Rafaelem było tak zawsze. Zdawało się, że potrafi brać od każdego wszystko co najlepsze, jak pszczoła, która lata z kwiatu na kwiat, zbierając nektar w jeden słodki plaster miodu. Tylko geniusz Rafaela nadawał własny charakter wszystkiemu, czego dotknął, a jego obrazy nie przypominają nastrojem dzieł żadnego innego mistrza.

Później przez wiele lat mieszkał w Rzymie, gdzie możemy dziś oglądać jego największe freski – tak różne i wspaniałe, że napisano o nich wiele książek.

Tam też po raz pierwszy spotkał Margaritę, młodą kobietę, którą kochał przez całe życie. To jej twarz spogląda na nas z obrazu Madonny Sykstyńskiej, prawdopodobnie najsłynniejszej, jaką kiedykolwiek namalowano. Mała sala w Galerii Drezdeńskiej, gdzie obecnie znajduje się obraz, wygląda niemal jak miejsce święte, bo w tej pięknej twarzy jest z pewnością coś Boskiego. Królowa Niebios stoi, trzymając w ramionach Dzieciątko Jezus, z wyrazem takiego majestatu i smutku w oczach, iż mamy pewność, że nikt bardziej od Niej nie nadawał się na matkę Naszego Pana.

Ale dzieci najbardziej kochają obraz „Madonna ze szczygłem”. Znajduje się on dziś we Florencji i przedstawia Świętą Rodzinę, Dzieciątko Jezus, Jego Matkę i małego świętego Jana. Jezus jest malutkim dzieckiem z kręconymi włoskami. Stoi przy kolanie matki, opierając jedną bosą stopkę o jej stopę. Wyciągniętą rączką osłania żółtego szczygła, którego święty Jan, nieduża postać ubrana w strój z koźlej skóry, właśnie mu przyniósł. Twarz dziecka wyraża czułość dla małego, trzepoczącego więźnia, a dłoń nad główką ptaszka chroni go.

– Nie rób krzywdy mojemu ptaszkowi – zdaje się mówić do rozbawionego Jana – bo należy do mnie i mojego Ojca.

To tylko dwa spośród wielu obrazów, które namalował Rafael. Przyjemnie jest pomyśleć, że tyle dokonał w swoim krótkim życiu, bo umarł w wieku zaledwie trzydziestu siedmiu lat. Pracował w Bazylice Świętego Piotra, kierując wprowadzanymi tam zmianami, gdy dostał ostrego ataku febry. W parę dni później kraj obiegła wieść, że Rafael nie żyje.

To zdawało się niewiarygodne. Był taki zdrowy i pełen życia, taki chętny do pracy – wprost uosobienie życiowej energii.

Spoczął jednak na wieki, piękny po śmierci jak był za życia, a nad jego głową wisi obraz przedstawiający Przemienienie Pańskie, z wilgotnymi jeszcze farbami. Pracował nad nim przed śmiercią i nie było mu już dane go dokończyć.

Cały Rzym zebrał się na jego pogrzebie i opłakiwał tę bolesną stratę. Ale została po nim sława, która nigdy nie zginie, i imię, które przez czterysta lat nie utraciło nic z magii swej wielkości.

Amy Steedman

Powyższy tekst jest fragmentem książki Amy Steedman Rycerze sztuki. Fascynujące opowieści o malarzach.