Rozdział dziesiąty. Pustelniczka

Mały król był bardzo smutny. Siedział w wieżyczce swojego wielkiego, ponurego zamku i spoglądał na swe królestwo, a przynajmniej tę jego część, którą z tego miejsca można było dostrzec. W oddali widać było lasy i pola, bardzo małe z tej odległości, jak gdyby namalowane niebieską i zielona farbą. Gdy bardziej się wychylił widział uliczki wijące się wokół zamku, krzywe kominy i ptasie gniazda na szczytach dachów.

„Jakie te kominy przyjacielskie, zawsze dwa nachylają się ku sobie. Ani jeden nie jest samotny” – myślał.

Wychylił się jeszcze mocniej, aż ujrzał chłopców bawiących się na ulicy. Z góry wyglądali bardzo zabawnie. Głowy mieli okrągłe i ciemne, a gdy przechodzili tuż poniżej, widać było tylko głowy i chodaki, jakby pomiędzy w ogóle nie było ciała. Wyglądali po prostu jak kulki z nogami.

– Ależ są szczęśliwi – westchnął. – Nie tak, jak ja, całkiem osamotniony król.

Chciał wychylić się jeszcze, ale kardynał, który cały czas obserwował go z boku, złapał go za pięty.

– Wasza Wysokość, już czas założyć szaty na procesję – powiedział.

Król tupnął ze złością. Miał już dość procesji i królowania.

– Nie mam zamiaru jej przewodzić, mój kardynale. Zmęczyło mnie bycie królem. Wszystkie te procesje, przyjęcia i lekcje. Mam tego dość! Niech jakiś inny chłopiec będzie królem. Ja dziś zostaję tutaj.

Lord kardynał popatrzył na niego czule.

– Ejże, nie sprzeciwiaj się woli Boga. To On uczynił cię królem. To nużące dla takiego małego chłopca, ale wszystkich nas męczy czasem wola Boga.

Pochylił się uśmiechając i wyszeptał królowi do ucha:

– Ja też miewam dość bycia kardynałem. Radośniej by było założyć czasem sandały starego księdza z miasta i pobawić się z dzieciakami na ulicy.

– Nie będę dłużej królem – nie dawał za wygraną chłopiec. – Dziś się stąd nie ruszam. Nienawidzę tych moich procesji.

Kardynał wziął go za rękę i zaprowadził do królewskiej garderoby.

Tego wieczoru król zaczął wywijać koziołki, za co dostał reprymendę od królewskiego nauczyciela.

– Czy nie zdajesz sobie sprawy – beształ go wychowawca – że jesteś ukoronowany z woli Pana?

W końcu zaniósł wybrańca Pana, wierzgającego i wrzeszczącego, do najwyższej wieży i zamknął go tam za karę. Wieża była całkiem pusta. Rzadko jej używano, bo i rzadko król był karany. Lecz ostatnio jego napady złości stały się nie do wytrzymania dla całego dworu.

Wieżyczka była pusta, a przynajmniej takie robiła na początku wrażenie. Robiło się ciemno, bo światło dostawało się do środka przez tylko jedno małe okno. Król usłyszał świergot dochodzący z kąta i dostrzegł wciśnięte w ścianę, wiszące tam ptasie gniazdo. Król siedział nieruchomo i wpatrywał się w ptaki. Ptasia mama przeciskała się właśnie przez okienną szparę niosąc w dzióbku okruszek chleba.

– Skąd wzięłaś okruchy? – zdziwił się król. Jego ludzie byli bardzo biedni i rzadko mieli dość chleba dla siebie.

– Od pustelniczki – odpowiedział ptak i choć już zmierzchało, rozpoczął wesoły śpiew.

– Kim jest pustelniczka? – spytał król.

– Jakby to powiedzieć… – zawahał się ptak.

– Jest pustelniczką, po prostu – i znów odleciał w mrok.

Kiedy następnym razem ptasia mama przefrunęła przez okno, w dzióbku niosła złotą słomkę.

– To do mojego gniazda – wyśpiewała.

– Kto dał ci słomę? – był ciekaw król.

– Pustelniczka – powiedział ptak.

– Kim jest pustelniczka? – zirytował się król.

Ptaszek przekrzywił główkę w jedną stronę i pomyślał chwilę, potem w drugą stronę i przeskoczył z nóżki na nóżkę cały czas skupiając się mocno.

– Ojoj – zaświergotał – tak mocno zastanawiałam się nad odpowiedzią, że zapomniałam, jakie było pytanie!

– Kim jest pustelniczka? – powtórzył król.

– Ach tak! Pustelniczką. Właśnie tak.

W tej chwili królewski wychowawca odryglował drzwi i zaprowadził króla do kaplicy na wieczorną modlitwę. Król nie był zbyt pobożny, lecz uklęknął na swoim stałym miejscu z rękoma złożonymi na poduszce z czerwonego pluszu. Rodzinny herb błyszczący złotem na wiszącym z tyłu proporcu, nadawał małemu królowi bardzo religijny wygląd. Król wiedział, że musi klęczeć prosto i zamknąć oczy. Myślał sobie w tym czasie o wszystkich małych uliczkach wokół zamku.

– Ci chłopcy pewnie nie muszą odmawiać modlitw – wyobrażał sobie. Głośno powiedział jednak tylko – Amen.

Wtedy paź zaprowadził go do łóżka i podał nocne ubranie.

Król leżał już w swej jedwabnej pościeli z jasnymi włosami rozrzuconymi na poduszce, kiedy drzwi otworzyły się cicho przed skradającym się kardynałem.

– Mam tu rumiane jabłko dla Waszej Wysokości – powiedział gość.

Król usiadł prosto.

– Usiądź, milordzie – zaproponował i stary kardynał przycupnął na jego łóżku.

– Opowiedz mi jakąś historię – poprosił król. – Chociaż nie, powiedz mi lepiej kim jest pustelniczka?

Kardynał wziął króla na ręce i zaniósł do okna. Ulice skryły się w mroku, a kominy tuliły do siebie na tle bladego nieba. Hen za domami, w wieży naprzeciw kościoła, paliło się jedno światełko, jak samotna gwiazda.

– Widzisz to światło? – zapytał kardynał. – To jej lampka. Pustelniczka mieszka sama w wieży, w której nie ma drzwi, tylko małe okienko, przez które podają jej chleb i wodę. Z okna tego widać biedę, chorobę i grzech i wszelkie bogactwo i głupotę. Jest tam też inne małe okno, które wychodzi na kościół i jego świętość, ukazuje zdolność uzdrowienia, skarby, oraz poświęcenie i mądrość Niebios.

– To głupi pomysł tak mieszkać samotnie w wieży – powiedział król. – Mogłaby żyć swobodnie i biegać sobie ulicami.

Kardynał położył króla do łóżka.

– Nie potrafię tego Waszej Królewskiej Mości wytłumaczyć – odparł kardynał. – Jeszcze nie teraz. Któregoś dnia Chrystus pozwoli to zrozumieć. Teraz zjedz jabłko i śpij. Niech cię Bóg błogosławi, synku.

Z odejściem nocy w zamku słychać było płacz i zrobiło się poruszenie. Król zniknął! W królewskim łóżku odnaleziono tylko ogryzek jabłka. Paziowie biegali w tę i z powrotem załamując ręce. Heroldowie wylegli na ulice dmąc w trąby. Ministrowie zwołali radę. Żołnierze ustawili się w szyku dzierżąc w dłoniach szable. I nikt nie miał pojęcia, co robić dalej. Sprawdzono królewską garderobę i nie stwierdzono braku ani jednej szaty. Paziowie, rumieniąc się ze wstydu zdali sobie sprawę, że król, gdziekolwiek by teraz nie był, ma na sobie tylko koszulę i rajtuzy. Dalsza analiza wykazała, że król nie był umyty.

Kiedy król wymknął się przez główną bramę, pobiegł co sił w nogach na drugi skraj miasta. Odważył się zatrzymać dopiero na ubogiej ulicy, gdzie małe, stare domy podpierały się nawzajem a wszystkie drzwi były mocno wykrzywione. Chłopcy bawili się w berka. W pierwszej chwili król zdziwił się, że na jego widok nie kłaniają się i nie wstrzymują zabawy, lecz szybko serce zadrżało mu z radości.

„Już nigdy nie będę królem” – postanowił.

Chłopcy spostrzegli go w końcu i zaczęli się śmiać. Jeden podszedł bliżej i zapytał, kim jest.

– Nikim – odparł król. – Mogę się z wami pobawić?

– Dlaczego nie masz okrycia? – spytała mała dziewczynka.

Król się zarumienił. Nagle zrozumiał, dlaczego dziwnie na niego spoglądali i śmiali się z niego. Zaczynał czuć głód i przypomniał sobie, że nadchodzi pora śniadania. Z daleka doleciał dźwięk trąb. To był znak, że zaczęto poszukiwania.

– Proszę was, ukryjcie mnie! – krzyknął, lecz dzieci uciekły.

Nieśmiało zapukał do drzwi obok. Wpuściła go jakaś kobieta.

– Kim jesteś? – spytała.

– Nie wiem – król zwiesił głowę. Nie śmiał powiedzieć prawdy o sobie. Kobieta miała pięcioro dzieci, które stłoczyły się wokół gościa.

– Musiał się zgubić – zauważyło jedno z nich.

– Nie ma okrycia – dodało inne.

– Nie wie kim jest – powiedziało trzecie.

Czwarte umiało tylko wymówić słowo „mama”, piąte zaś było za małe by powiedzieć cokolwiek.

– Biedactwo – rozczuliła się mama. – Cały trzęsie się z zimna.

Rozejrzała się za czymś do okrycia.

– Szkoda, że nie mamy węgla by rozpalić ogień i go ogrzać. Macie jakieś okrycie?

Najstarszy chłopak ściągnął z siebie płaszcz i okrył nim króla. Z przetartych rękawów wystawały łokcie, ale i tak zrobiło się rozkosznie ciepło. Jedna z małych dziewczynek podsunęła mu też chodaki, które trochę go obcierały, a miła kobieta podała pajdę ciemnego chleba i trochę ciepłego mleka. Kiedy zjadł, razem z piątką dzieci wyszedł na ulicę pobawić się w przeskakiwanego. Za każdym razem, kiedy chciał podbiec potykał się w ciężkich chodakach.

Nagle ponownie zadęto w trąby. Teraz były całkiem blisko. Król stanął nieruchomo nasłuchując. W dół ulicy biegł człowiek.

– Z drogi – krzyczał machając na bok ramionami i torując sobie przejście. – Z drogi. Król zaginął.

Popchnął króla do rynsztoka i pośpieszył przed siebie wykrzykując ogłoszenie. Wszystkie drzwi otwierały się z rozmachem, ludzie wybiegali z domów lub wystawiali głowy przez okna. Gdzieś wśród nich błąkał się król! Król poczuł tymczasem, że przygląda mu się chłopiec, który okrył go swoim płaszczem. Popatrzył na jego jedwabne rajtuzy i jasnozłote włosy i oddalił się nagle jakby się czegoś przestraszył. Król wiedział już, że odkryto jego tajemnicę. Odwrócił się i ruszył biegiem.

Dopiero po zachodzie słońca wyczołgał się z niskiego tunelu, w którym przeczekał niemal cały dzień, i rozejrzał się wkoło. Był odrętwiały, zmarznięty i głodny. Zdał sobie sprawę, że odbiegł bardzo daleko i znajduje się teraz na peryferiach miasta, tuż pod wieżą zamieszkałą przez pustelniczkę. Wpadł na pomysł, by się do niej wdrapać i chwilę porozmawiać. Może ona by się go nie bała. Zdjął chodaki i wspiął się na wieżę. Okna były ukryte za kratami, lecz udało mu się je złapać i zajrzeć do środka opierając nogi w szczelinach muru.

Pustelniczka nie zauważyła go. Była bardzo drobną kobietą ubraną jak zakonnica. Klęczała tyłem, pod oknem wychodzącym na kościół. Przez to okno spoglądał na nią inny mały Król. Ciężka, złota korona dociskała Mu do skroni drugą koronę – cierniową. Ornat pełen klejnotów okrywał Jego szczupłe, drobne ciało. Przez okratowane okno podawał pustelniczce swoje dłonie, które kobieta całowała chcąc złagodzić krwawienie ran.

Ziemski król usłyszał słowa:

– Opowiedz mi coś – mówił dziecięcy głosik.

Pustelniczka zaśmiała się cicho i czule.

– Wasza Wysokość wie dobrze, że znam tylko jedną historię. Opowiadałam ją już tyle razy.

– Chcę usłyszeć ją znowu!

– Och, moja Miłości, jaki jesteś cierpliwy. Chcesz ponownie wysłuchać historii o Królewskim Synu, który przybył przebrany za biednego chłopca by zdobyć serce służki żebraczki, która niechybnie uciekłaby widząc Jego królewski splendor?

– Właśnie tę – potwierdził Chłopiec w cierniowej koronie.

Drugi chłopiec przysłuchujący się rozmowie był zdumiony. Znał tę historię ze wszystkich swoich książek, słyszał ja niezliczoną ilość razy, a dopiero teraz po raz pierwszy zrozumiał, że opowieść jest prawdziwa!

Kończąc opowiadanie pustelniczka odwróciła się i dostrzegła drugiego słuchacza. Uśmiechnęła się do niego, na co ziemski król zapytał:

– Kim On jest?

Przeszła przez komnatę i zbliżyła się do chłopca kurczowo trzymającego się okna, które otwierało się na świat.

– Jest Królem – odparła. – Czy nie widzisz Jego korony? Jest Królem Nieba i ziemi, lecz ludzie zdają się Go nie chcieć. Jest taki samotny. Nie rozumieją Jego ludzkiego serca, które tak pragnie by przyszły do Niego dzieci. Czasem przychodzą, jednak najczęściej jest pozostawiony sam sobie i wszelki grzech i smutek świata dociera do Niego przez okno całymi dniami i nocami!

– Nie może odejść?

– Może – potwierdziła pustelniczka. – Lecz nie zrobi tego. Widzisz, On kocha ludzi. Ci wszyscy biedacy są Jego poddanymi i zostaje tu dla nich. Jego przyjaciele rozumieją to i niektórzy z nich, jak ja sama, żyją w odosobnieniu by czasem mógł zamiast otaczać się smutkiem, być z nimi i słuchać ich uroczych historii.

Głos pustelniczki zdawał się słabnąć i dobiegać z bardzo daleka, jak dźwięk strumyka płynącego przez skały. Król poczuł, że ktoś ciągnie go za pięty i nagle znalazł się w ramionach kardynała. Duchowny był odziany w szaty zwykłego księdza – miał na sobie czarną sutannę i czarny kapelusz z szerokim rondem. Kardynał i król spojrzeli na siebie i roześmiali się głośno.

– Cały dzień poszukiwałem Waszej Wysokości i pograłem sobie przy okazji z chłopcami na ulicy – pierwszy odezwał się kardynał.

– Czy dla ciebie również był to wspaniały dzień, mój drogi królu? – spytał cicho.

Po powrocie do zamku, król założył znów swe królewskie szaty, zaś kardynał przebrał się w szkarłaty.

– Mój kardynale, opowiedz mi proszę tę starą historię.

– Nie masz jej jeszcze dość?

– Nie.

Król usnął zasłuchany i kardynał skierował ostatnie słowa opowieści do małego ptaszka, który przycupnął na okiennym gzymsie ze złotą słomką w dzióbku:

– Wszyscy, którzy mamy Naszego Pana w sercach, znamy swoje miejsce: ty w swoim gnieździe, ja w mych szkarłatach, król w swoich królewskich szatach, a biedny chłopiec – na ulicy. Jeśli staramy się czynić dobro, jesteśmy jak pustelniczki, które dodają Królowi otuchy opowiadając Mu nasze historie.

Caryll Houselander

Powyższy tekst jest fragmentem książki Caryll Houselander Okropny pan Timson oraz inne fascynujące opowieści.