Rozdział dziesiąty. Podróż

Pewnego razu mały chłopiec o imieniu Józef wybrał się ze swoim tatą do babci w odwiedziny. Babcia była bardzo stara i miała włosy białe jak śnieg. Rozpieszczała tatę małego Józefa niemal tak samo jak wnuka, ponieważ także był kiedyś mały i wciąż pozostawał jej dzieckiem.

Józef lubił odwiedzać babcię i chętnie zostałby tam dłużej, gdyby nie to, że w domu czekali na niego mama, niemowlę i starszy brat.

Wiedział, że tam go potrzebują, ponieważ mama napisała to tacie w liście, który przyjechał dyliżansem:

„Kochany, kiedy wrócicie do domu? Dzieci i ja jesteśmy zdrowi, ale chcielibyśmy już was zobaczyć. Przydałby się też jakiś chłopiec, który szukałby kurzych gniazd, karmił kurczaki i bujał maleństwo w kołysce. Proszę, przywieź jakiegoś ze sobą do domu”.

Rozśmieszyło to Józefa, bo oczywiście mama miała na myśli jego. Choć zapomniał treść większej części listu, wciąż pamiętał tamten fragment. A kiedy tata oznajmił, że muszą wracać do domu, Józef ucieszył się tak samo jak wtedy, gdy wybierali się do babci.

Józef i jego tata musieli podróżować dyliżansem, bo w tamtych czasach nie było pociągów. Rankiem w dniu wyjazdu pożegnali się z babcią i poszli do zajazdu, aby tam poczekać na powóz.

Było to miejsce, gdzie podróżni zatrzymywali się na nocleg. Gospodyni oberży zawsze była miła i bardzo się starała, aby każdy gość czuł się u niej jak w domu. Kiedy tylko ujrzała Józefa i jego tatę, pospieszyła na ganek i wyniosła im dwa krzesła.

Przybyli za wcześnie i do odjazdu dyliżansu pozostało jeszcze trochę czasu, usiedli więc i obserwowali furmanki i powozy przejeżdżające koło gospody.

Siedziały w nich kobiety oraz dzieci i Józef pomyślał, że pewnie wszyscy jadą w odwiedziny do swoich babć.

Wiele furmanek mijających oberżę wiozło różne rzeczy. Niektóre były pełne siana i Józef od razu wiedział, dokąd jadą, bo usłyszał kiedyś jak jego babcia mówiła, że zwozi swoje siano do stodoły.

Niektóre wozy załadowane były towarami przeznaczonymi na sprzedaż, a woźnice uderzali w dzwonki i wołali raz po raz:

– Pyszne jabłka! Jabłka na sprzedaż!

Albo też:

– Ziemniaki i kukurydza! Ziemniaki i kukurydza!

Rozbawiło to Józefa.

Potem nadjechał mleczarz. Jego blaszane bańki błyszczały tak bardzo, że można było się w nich przejrzeć. Józef wiedział, że w środku znajduje się smaczne słodkie mleko.

Pomyślał o krowach należących do jego rodziny. Przymknął oczy i przypomniał sobie, jak każda z nich wygląda. Koniczynka była ruda, Nastka czarna, a Jaskierka czarno-biała.

Nagle rozległ się dźwięk rogu. Ojciec Józefa poderwał się i w pośpiechu zaczął zbierać bagaże.

– To znak, że powóz się zbliża – powiedział.

Chłopiec podskakiwał z radości i po chwili zza rogu wyłonił się dyliżans. Zaprzęgnięty był w cztery konie, dwa białe i dwa czarne, które biegły równym truchtem. Woźnica, wesoły zażywny jegomość, siedział na koźle i strzelał z bata, a jego pomocnik znajdował się z tyłu powozu.

Koła obracały się tak szybko, że ledwie je było widać. Gdy dyliżans dotarł do zajazdu, konie się zatrzymały. Pomocnik zeskoczył na ziemię, aby otworzyć drzwi. Józef i jego tata wsiedli szybko do środka. Znowu zabrzmiał dźwięk rogu, woźnica strzelił z bata i konie pomknęły, unosząc Józefa i jego tatę.

Chłopiec spoglądał przez okno. Na początku teren był płaski, ale po pewnym dyliżans zwolnił i można było policzyć szprychy w kołach, ponieważ jechali pod górę. Woźnica bardzo dbał o swoje konie i nie chciał ich męczyć.

Wzniesienie wydawało się dość spore i kiedy Józef spojrzał na domy w dolinie, poczuł się bardzo wielki, chociaż to tylko góra była wysoka.

Potem zaczęli zjeżdżać z drugiej strony pagórka i konie pobiegły szybciej. Był wczesny ranek. Słońce świeciło jasno. Konie wciągały świeże powietrze, potrząsając głowami, a ich kopyta stukały na twardej drodze.

Wiła się teraz przez las i Józef ujrzał klony o rozłożystych konarach, strzelistą topolę i białe brzozy uginające się pod naporem wiatru, jakby kłaniały się na powitanie. Zobaczył też wiewiórkę biegającą wokoło, a potem jakiegoś dziwnego królika.

Dyliżans nagle się zatrzymał.

– Co się stało? – zapytał ojciec, kiedy woźnica i jego pomocnik zeskoczyli na ziemię.

– Wypadła zatyczka – odparł furman – i o mało co nie zgubiliśmy koła.

– Czy możemy jechać dalej? – dopytywał się chłopiec i posmutniał, kiedy ojciec zaprzeczył.

Pomocnik woźnicy powiedział, że spróbuje sprowadzić kołodzieja, mieszkającego niedaleko. Józef i jego tata spacerowali po okolicy, a po chwili przybiegł kołodziej z narzędziami w ręku.

Od razu zabrał się do pracy. Józefowi wydawało się to bardzo zabawne, że wielkie koło nie może pozostać na miejscu bez zatyczki. Kołodziej powiedział jednak, że liczą się najmniejsze części. Szybko naprawił co trzeba i dyliżans ruszył dalej.

Wszystkie koła kręciły się teraz weselej, a gdy końskie kopyta stukały o drogę, tata Józefa powiedział, że słychać jakby mówiły:

– To podkowy, to podkowy

Pozwalają koniom pędzić znowu!

Józef spojrzał na własne małe buciki i przypomniał sobie list od mamy, która potrzebowała chłopca do pomocy przy szukaniu jajek, karmieniu kurcząt i kołysaniu niemowlęcia. I zapragnął znaleźć się już w domu.

Pa-ta-taj, pa-ta-taj! Konie wjechały na most i Józef wyjrzał przez okno, żeby popatrzeć na rzekę. Most był duży i solidny. Miał wielkie drewniane filary, które wystawały z wody, i mocną balustradę ochronną.

Jasne słońce wysoko na niebie skrzyło się na wodzie. Mały Józef zaczął drzemać. Oparł głowę o ramię taty, przymknął oczy i zasnął w końcu tak mocno, że ojciec musiał nim potrząsnąć, żeby go obudzić.

– Wstawaj, Józefie – zawołał – i zobacz gdzie jesteśmy.

Chłopiec przetarł oczy i wyjrzał przez okno. Zobaczył trzy krowy: brązową, czarną i łaciatą, a nieco dalej swojego starszego brata i maleństwo i… jak myślicie, kogo jeszcze? Oczywiście mamę! Józef i jego tata nie pozostali w powozie ani chwili dłużej, ponieważ dojechali już do domu.

Wirujące koła niosą nas daleko,
Uczą dzieci po drodze o doli człowieka:
– Dalej! Praca na was dzisiaj czeka.
Nie można tkwić w miejscu, cały świat ucieka.

Maud Lindsay

Powyższy tekst jest fragmentem książki Maud Lindsay Opowieści mojej mamy.