Rozdział dziesiąty. Ostatnia spowiedź

Stan zdrowia Ludwika wydawał się ulec poprawie. Niemniej jednak o świcie doradziłem mu, żeby przyjął wiatyk, tym bardziej, że mieliśmy właśnie Wielkanoc.

„Chętnie – odpowiedział mi – a skoro Nasz Pan zmartwychwstał około tej godziny (było w pół do piątej rano), chciałbym żeby to samo zdziałał we mnie obfitością swoich łask. Mam spokojne sumienie, ale ze względu na mój stan chciałbym porozmawiać przez chwilę z moim spowiednikiem (1) zanim przyjmę Komunię”. Ludwik nie odczuwał szczerze mówiąc żadnej obawy, pomimo że wiedział, iż w każdej chwili może stanąć przed Boskim Sędzią. Przez to doceniano, jak bardzo jego życie było uregulowane, a jego dusza i serce czyste.

Przyjacielu Czytelniku, i my możemy, Ty i ja, wyciągnąć na podstawie tego opowiadania postanowienie, by od tej pory tak dobrze uregulować sprawy naszej duszy, abyśmy i my pod koniec naszego życia mogli powiedzieć: „Mam spokoje sumienie!”. Niech Bóg raczy udzielić nam tej łaski!

Sposób, w jaki Ludwik przyjął Komunię Świętą bardzo nas podbudował. Po spowiedzi przygotował się by przyjąć święty Wiatyk. Kierownik wszedł do infirmerii, a za nim seminarzyści. Gdy tylko chory go ujrzał wykrzyknął: „Jakiż cudowny widok! Jakież to szczęście móc to oglądać! Spójrzcie na blask tego Słońca! Jakie piękne gwiazdy Go otaczają! Patrzcie na ludzi, którzy skłaniają się do ziemi żeby Go adorować… Nie ośmielają się podnieść twarzy! Jakże bym chciał do nich dołączyć, by adorować tę Gwiazdę jedyną na świecie! Mówiąc to chciał wstać i rzucić się żywo w kierunku Najświętszego Sakramentu. Przytrzymałem go siłą, by został w pozycji leżącej. Łzy niemal tryskały z moich oczu, tak bardzo byłem wzruszony i zachwycony. Brakowało mi słów, by mu odpowiedzieć, podczas gdy on dalej wyrywał się przed Najświętszy Sakrament. Uspokoił się dopiero wtedy, gdy go przyjął. Po Komunii pozostał przez moment nieruchomy, zatopiony w uczuciach miłości do Jezusa. Wkrótce znów zakrzyknął, cały napełniony radością: „O cudzie miłości! Czymże ja jestem by zasłużyć na podobny Skarb?” Quem caeli capere non possunt, meo gremio confero. Magnificavit Deus facere nobiscum. Et facti sumus laetantes. Cały ten czas nie przestawał modlić się z gorliwością. W końcu zawołał mnie cichym głosem prosząc byśmy rozmawiali tylko na tematy duchowe. Ostatnie chwile swojego życia uważał za zbyt cenne, żeby nie wykorzystać ich wszystkich na uwielbianie Boga. Również nie odpowiadał nikomu, kto zadawał mu pytania na inny temat.

I w rzeczy samej, w ciągu tych konwulsyjnych poruszeń, gdy tylko postawiono mu pytanie na temat świecki, nie odpowiadał, podczas gdy bardzo sensownie udzielał odpowiedzi na tematy duchowne.

A ponieważ ból wzmagał się cały czas, rodzice zdecydowali udać się po poradę do kilku kompetentnych lekarzy, aby zaproponowali środki zaradcze i przeprowadzili odpowiednie zabiegi. W sumie uczyniono wszystko, cokolwiek nauka medyczna mogła wówczas zaproponować. Wszystko to na próżno. I tak przepowiednie Comollo urzeczywistniły się punkt po punkcie.

Chory wydawał się wyczerpany i zdawało się, że chce usnąć. Pozostawiono go, żeby chwilę odpoczął. Seminarzyści byli w katedrze na uroczystości świąt Wielkanocy. Ludwik zdrzemnąwszy się trochę, obudził się. A widząc u boku jedynie swojego przyjaciela, powiedział do niego: „Oto nadszedł czas, drogi przyjacielu, oto nadszedł czas, kiedy musimy się rozstać, nastąpi to za niedługo. Wspólnie wspieraliśmy się na drogach życia. Pewno moglibyśmy dalej sobie pomagać, doradzać jeden drugiemu w sprawach zbawienia… Lecz Bóg inaczej zrządził w swoich odwiecznych i godnych najwyższego uwielbienia wyrokach. Nigdy nie zabrakło mi twojej pomocy w trudnościach duchowych, w nauce, czy w sprawach doczesnych. Dziękuję ci za to i niech Bóg raczy ci zapłać. Ale zanim się rozstaniemy, pozwól, że powrócę do pewnych punków umowy, którą wspólnie ustaliliśmy. Przyjaźń polega na wypełnianiu wszystkich pragnień drugiej osoby, nie tylko tu na ziemi, ale również po śmierci. Niegdyś uroczyście sobie przyrzekliśmy, że będziemy modlić się wzajemnie o nasze zbawienie. Pragnę, żeby nasza umowa była ważna i po śmierci. Obiecaj mi, o co cię zaklinam, że będziesz się modlił za mnie dopóki zostaniesz na tej ziemi”.

O mało nie rozpłynąłem się we łzach, ale dołożyłem wszelkich starań, aby to ukryć i przystałem na jego prośbę. Chory ciągnął dalej.

„Co się tyczy ciebie, nieważne czy twoje życie będzie krótkie czy długie, jak by nie było, śmierć nadejdzie. Staraj się wykorzystać dobrze dni, które jeszcze ci zostały, żeby przygotować się do spraw ostatecznych. Ludzie o nich myślą od czasu do czasu. Wiedzą, że ta niechciana godzina nadejdzie, lecz nie robią nic, żeby się do niej przygotować. Kiedy nadejdzie ta chwila, są poruszeni – cóż mówię – popadają w przerażenie. Można słusznie się obawiać, że ten, kto umiera w podobnym usposobieniu, zostanie na wieki potępiony. Szczęśliwi, którzy dni swoje spędzili dobrze czyniąc i w ten sposób przygotowali się na tę chwilę. A ponieważ Bóg wybrał cię byś kierował duszami, wpajaj im coraz głębiej myśl o śmierci i sądzie ostatecznym. Mów im również, by zachowywali się zawsze z szacunkiem w miejscu świętym. Dużo ludzi, nawet wykształconych, ma niewiele szacunku do Boga ukrytego w tabernakulum. I nierzadko się zdarza, że mężczyzna z ludu lub prosta niewiasta modlą się z większą gorliwością i nabożeństwem, niż ksiądz, który w swoim rozproszeniu nawet nie pomyśli o rzeczywistej obecności Boga.

Dopóki walczymy na tym łez padole nie znajdziemy u nikogo potężniejszej opieki niż u Najświętszej Panny. Pamiętaj więc aby darzyć Ją serdeczną miłością, czcią i czcić szczególnym nabożeństwem. Gdyby ludzie wiedzieli, jak wielkie szczęście będzie wówczas ich udziałem w godzinę śmierci… Och, gdyby mieli pojęcie, rywalizowaliby między sobą w wyszukiwaniu coraz to nowych sposobów na uczczenie Maryi. To Ona wraz z Synem w swoich ramionach będzie nas osłaniać przeciwko nieprzyjacielowi naszej duszy w ostatnich chwilach naszego życia. Nawet gdyby całe piekło zbroiło się przeciwko nam zwycięstwo, wraz z naszą Najświętszą Matką jako obrończynią, do nas należy. Nie bądź z tych, co zadowalają się odmówieniem kilku modlitw na Jej cześć lub ofiarują Jej umartwienie, a przy tym prowadzą nieuporządkowane życie wyobrażając sobie, że będą mogli cieszyć się Jej opieką. Naśladuj Jej cnoty, a doświadczysz słodkich skutków Jej dobroci i miłości.

Pozostaje jeszcze praktyka spowiedzi i Komunii Świętej. Są to dwa narzędzia, o ile nie dwie bronie, którymi przezwyciężamy wszystkie ataki naszego wspólnego nieprzyjaciela i opływamy wszelkie niebezpieczeństwa na wzburzonym morzu świata. Staraj się mieć stałego spowiednika: otwórz przed nim swoje serce z pokorą. Nie ukrywaj przed nim niczego, a znajdziesz w nim pewnego przewodnika na drodze prowadzącej do nieba. Niestety, ileż to ludzi spowiada się nie odnosząc żadnych korzyści duchowych! Spowiedzi i grzechy, grzechy i spowiedzi, bez żadnej poprawy. Wspomnij sobie jednak, że sakrament spowiedzi opiera się na żalu za grzechy i mocnym postanowieniu poprawy. Jeśli brakuje jednego z tych warunków, to nasza spowiedź staje się nieważna i świętokradzka.

Czuwaj nad swoimi kontaktami z ludźmi. Nie mówimy tu o niewiastach czy osobach światowych. Dla nas są one oczywiście niebezpieczeństwem, przeciw któremu trzeba nam się strzec. Myślę tu raczej o naszych kolegach seminarzystach. Można ich podzielić na trzy grupy. Jedni są źli, inni nie będąc złymi, wcale dobrymi też nie są, inni w końcu są doskonali. Pierwszych absolutnie należy unikać, z drugimi nie należy poprzestawać, chyba że zachodzi taka konieczność, przy czym nie należy wiązać się z nimi żadną zażyłością. Powinno się natomiast szukać towarzystwa tych ostatnich, z czego można wyciągnąć duchowe i doczesne korzyści. Tacy przyjaciele są rzadkością, lecz jest to dodatkowym powodem do tego, by szukać ich z większą pilnością. Jeśli już się na nich natrafi, należy z nimi rozmawiać, przebywać i związać się z nimi duchową przyjaźnią. Z tego można wyciągnąć dużo korzyści. Gdyż z dobrymi stajemy się dobrzy, a ze złymi źli (2).

A oto jeszcze jedna przysługa, o którą cię zaklinam z całego serca. Jeżeli spacerując będziesz przechodził nieopodal mojego grobu, a ktoś powie: «Oto grób naszego przyjaciela Comollo», zaproponuj każdemu dyskretnie odmówienie za mnie jeden raz Pater noster (Ojcze nasz) i jeden raz Requiem (Wieczne odpoczywanie). To ulży mi w cierpieniach czyśćcowych. Miałbym jeszcze wiele do powiedzenia, lecz ból zaostrza się i przygniata mnie. Polecaj mnie modlitwom naszych przyjaciół i módl się za mnie do Naszego Pana. Niech Bóg cię strzeże i błogosławi. I do zobaczenia w chwili, w której On zechce”.

Słowa te wypowiedziane tuż przed śmiercią ukazują, jaki Ludwik rzeczywiście był. Streszczają całe jego życie: rozmyślanie prawd odwiecznych i przystępowanie do sakramentów, cześć do Najświętszej Dziewicy, unikanie niebezpiecznego towarzystwa i poszukiwanie tych, którzy mogliby wspomóc w pobożności i gorliwości.

cdn.

Św. Jan Bosko

(1) Chodzi o dziś już nieżyjącego księdza Bagnassaco, kanonika kościoła kolegialnego w Chieri. Ludwik miał tego samego spowiednika przez dwa lata gimnazjum i dwa i pół roku seminarium.

(2) „Cum sancto sanctus eris… et cum perverso perverteris” (Ps 17, 26–27).

Powyższy tekst jest fragmentem książki św. Jana Bosko Ludwik Comollo. Wzór młodych.