Rozdział dziesiąty. Od krzyża do korony

Ostatnie dni w Rzymie były czasem intensywnego cierpienia, zarówno dla ciała, jak i duszy Katarzyny. Pracowała nieprzerwanie dla Chrystusa, znosząc cierpienie po cierpieniu ze złamanym sercem. Mistyczna agonia, która miała trwać przez trzy miesiące, właśnie się zaczęła i dla tych, którzy patrzyli na nią kochającymi oczami jasne było, że to duchowe cierpienie było męczeństwem, którego zawsze żarliwie pragnęła.

Na początku lutego Barduccio Carrigani napisał do swojej siostry, zakonnicy z Florencji: „Myślę, że wiesz o tym, iż jej modlitwy były tak intensywne, że jedna godzina wycieńczała to drobne ciało bardziej niż dwa dni męczarni każde inne. Dlatego każdego ranka ze łzami w oczach podnosiliśmy ją po Komunii świętej w takim stanie, że ci, którzy to widzieli, myśleli, że już umarła, i zanosiliśmy ją na jej pryczę. Po godzinie lub dwóch wstawała i wtedy szliśmy do bazyliki Świętego Piotra, wtedy ona znów zaczynała się modlić i pozostawała tak prawie do nieszporów, po których wracała do domu tak wyczerpana, że wyglądała jak zmarła; i to powtarzało się codziennie… aż do trzeciej niedzieli Wielkiego Postu”.

Ojciec Rajmund był wciąż nieobecny z powodu swego poselstwa do Francji, które mogło się nie powieść nawet bardzo ryzykownemu mężczyźnie. Jego energiczne kazania w Genui nie pozostały bez efektu i ludność pałała niechęcią do Klemensa i jego zwolenników. Katarzyna napisała dwa listy pożegnalne do swego ukochanego przyjaciela, z którym, jak sama dobrze wiedziała, miała się już nigdy nie zobaczyć, a którego obecność byłaby dla niej tak wielkim pocieszeniem. Nawet wtedy resztkami sił dodawała mu otuchy i odwagi do dalszej walki.

„Teraz przyszedł czas, najdroższy Ojcze, aby wyniszczyć siebie zupełnie, w ogóle nie myśleć o sobie, jak robili to wspaniali robotnicy, którzy z tak wielką miłością oddawali życie i podlewali ten ogród krwią, pokornie i nieprzerwanie modląc się i tak trwali aż do śmierci… Teraz nie wiem, co Boska dobroć raczy uczynić ze mną” – kontynuowała po opisaniu swoich duchowych i cielesnych cierpień. „Nie mogę powiedzieć, że dostrzegam Jego wolę i zamiar względem mnie, ale co do cielesnego uczucia, wydaje mi się, że mam wyniszczyć swoje życie przez nowe męczeństwo w słodyczy mojej duszy, to jest w świętym Kościele. Modliłam się i modlę, aby w swej nieskończonej litości Chrystus zrealizował swą wolę względem mnie… Oby szczodrość dla biednych i wybór ubóstwa, jakie zawsze praktykowałeś, były w Tobie odnowione i odświeżone z całą prawdą i idealną pokorą. Nie słabnij w tym dla żadnych zaszczytów i pochwał, które Bóg może Ci dać, ale zagłębiaj się w tę dolinę pokory, radując się u stołu Krzyża”.

Potem nastąpiło kilka słów pocieszenia w bólu, jaki wiedziała, że musi przeżywać, będąc w tym czasie daleko od niej.

„Nie załamuj się, że fizycznie jesteśmy tak daleko od siebie. Mimo iż twoja obecność byłaby dla mnie wielkim pocieszeniem, cieszę się i raduję, widząc owoc, jaki uprawiasz dla świętego Kościoła. Szukaj pocieszenia w Chrystusie Jezusie, bez kropli goryczy”.

W trzecią niedzielę Wielkiego Postu, kiedy Katarzyna modliła się w kościele Świętego Piotra przed wielkim obrazem Giotta – Navicellą, czyli Barką Świętego Piotra, miała tajemniczą wizję, w której wielki statek Kościoła, który przedstawił mistrz, został nałożony na jej ramiona. Jego ciężar przygniótł ją do ziemi i zrozumiała, że w pewien sposób miała oddać swoje życie jako ofiarę dla Kościoła świętego. Od tego momentu jej siły zdawały się stopniowo odpływać.

Duchowa rodzina Katarzyny, przebywając w Rzymie, przyjęła do swego grona nowego członka w osobie Tomasza Petry, sekretarza papieskiego, który został jej oddanym przyjacielem i uczniem. Słysząc o chorobie Katarzyny poszedł ją odwiedzić i znalazł leżącą na twardym łóżku z desek, przypominającą cień. Poprosił ją, aby każdemu ze swych dzieci powiedziała kilka słów, porad, które mogliby przechowywać w swych sercach, kiedy ich opuści, żeby wiedzieli, czego najbardziej od nich pragnie. Na jego prośbę Katarzyna zwołała tych spośród jej rodziny, którzy byli w Rzymie i udzieliła im ostatnich instrukcji.

– Pozwól im praktykować ciągłą i pokorną modlitwę – powiedziała. – Powstrzymaj ich od oceniania innych, a nawet dyskutowania o ich czynach. Pozwól im zatopić swoją wiarę i pewność w Bogu i miłości wzajemnej tak, aby mogli być prawdziwie jej ukochanymi dziećmi. Pozwól im składać przed Bogiem łzy i żarliwe modlitwy za ich święty Kościół.

Potem, poprosiwszy o wybaczenie za każdy ból i problem, jakiego mogła im przysporzyć, błogosławiła ich jednego po drugim w Chrystusie, kiedy klęczeli przed nią i łkali.

W Wielką Sobotę ojciec Bartłomiej Domenico przybył do Rzymu. Kiedy zobaczył ją w tak ciężkim stanie, przeraził się, ponieważ wcześniej nie słyszał o jej chorobie. Była tak słaba, że mogła mówić jedynie szepcząc, a nie była w stanie nawet obrócić się na posłaniu. W Wielką Niedzielę ojciec Domenico odprawiał Mszę świętą w jej pokoju. Ku zdziwieniu wszystkich zebranych, w momencie Komunii świętej, wstała i poszła naprzód z innymi, po czym uklękła, aby przyjąć z jego rąk Przenajświętszy Sakrament. Słabość wróciła potem, ale mówienie już nie sprawiało jej takich trudności. Ojciec Bartłomiej był przeorem kościoła Świętego Dominika w Sienie i zmuszony był wrócić do swojego klasztoru kilka dni później. Przyprawiło go to o głęboki smutek, bo chciał pozostać przy Katarzynie do końca.

Niedługo po jego wyjeździe modlitwy Katarzyny zostały wysłuchane i Stefan Maconi przybył do Rzymu. Powiedziano mu, że jest chora i pewnej nocy, kiedy modlił się za nią, pogrążony w wielkim smutku, usłyszał głos mówiący do niego:

– Udaj się do Rzymu, bo czas odejścia twojej drogiej Matki jest bliski.

Kiedy czuwał przy jej łożu, światło, na które czekał tak długo, wdarło się do jego duszy. Katarzyna powiedziała, że Bóg wzywa go do zakonu kartuzów i jej słowa przyniosły ukojenie zmartwionej duszy młodego ucznia. Był świadomy prawdziwości jej słów i całym sercem pragnął wypełnić Bożą wolę.

W niedzielę przed Wniebowstąpieniem Katarzyna, którą siły opuszczały bardzo szybko, przyjęła ostatnie namaszczenie. Niedługo po tym zdawało się, że złe duchy czyniły ostatni desperacki wysiłek, aby zakłócić spokój jej duszy. Kiedy już ostatnia bitwa została stoczona i wygrana, na jej twarz znów powrócił wyraz promiennej radości i usiadła, wspomagana rękami Alessi, jej ukochanej córki i uczennicy. Spojrzała na krzyż i po raz ostatni przemówiła do swej rodziny o dobroci Bożej i jeszcze raz poprosiła o wybaczenie bólu, jaki mogła im sprawić w czasie swego życia.

Zwracając się do Mony Lapy, płaczącej gorzko obok niej, poprosiła o błogosławieństwo, ale matka nie byłaby ukontentowana udzielając go, zanim Katarzyna nie odwzajemniła się tym samym. Katarzyna poleciła jej modlić się do Boga, aby nie obraziła Go swoim smutkiem.

Następnie modliła się za Kościół, papieża, wszystkich swoich przyjaciół i dzieci, po czym pobłogosławiła wszystkich znakiem krzyża.

– Panie, Ty teraz wzywasz mnie do siebie – powiedziała – i ja idę do Ciebie, nie dzięki własnym zaletom, ale jedynie przez Twoją litość, której to litości pragnę od Ciebie z racji Twojej Krwi.

– Wtedy słodko, z anielskim wyrazem twarzy – powiedział Barduccio – skłoniwszy głowę oddała ducha.

Tak dwudziestego dziewiątego kwietnia roku 1380, w niedzielę przed Wniebowstąpieniem, Katarzyna, błogosławiona Oblubienica Chrystusa, przeszła radośnie do wieczności. Jej trzydzieści trzy lata pracy i cierpienia skończyły się, ale pamięć o jej pięknym życiu będzie trwała wiecznie w Kościele, który tak bardzo kochała. Stefan Maconi przeniósł ciało swej ukochanej przyjaciółki i matki do Kościoła Minervy, gdzie odziane w białą togę i czarną opończę, wystawione było, aby ludzie mogli złożyć mu należny hołd.

Mężczyźni i kobiety przychodzili ucałować stopy albo dotknąć części garderoby Świętej, przyprowadzając ze sobą przyjaciół i krewnych, chorych tak na ciele, jak i na duszy, aby polecić ich jej modlitwom. Wieść o cudach, jakie się tam zdarzały rozniosła się tak szybko, że w kościele zbierały się tłumy, zarówno w dzień, jak i w nocy. Stefan i inni uczniowie czuwali przy ciele aż do pogrzebu, w którym papież Urban nakazał uczestniczyć całemu rzymskiemu duchowieństwu. Uroczyste Requiem zostało odśpiewane dwa dni później na prośbę mieszkańców Rzymu dla przyjaciółki, która tak szczerze pracowała dla ich dobra.

W czasie śmierci Katarzyny ojciec Rajmund przygotowywał się do wyjazdu z Genui do Pizy. Był zaniepokojony podróżą, jaka go czekała, gdyż na morzu szalała okrutna burza, a żołnierze Klemensa czekali w gotowości, aby zemścić się na nim za jego działania przeciwko antypapieżowi. Właśnie odprawił swoją poranną Mszę świętą i zaczął przygotowywać się do wyjazdu, kiedy zatrzymał się przed figurą Madonny, aby odmówić Regina caeli. Nagle usłyszał głos mówiący w jego sercu:

– Nie obawiaj się! Jestem tu ze względu na ciebie; jestem w Niebie dla ciebie. Będę cię ochraniać i bronić.

Niedługo doszły go smutne wieści o śmierci Katarzyny i wtedy zrozumiał.

Tomaszowi Petrze także dane było dzielić wiedzę o radości Katarzyny. Zobaczył rzeszę duchów niebieskich odzianych w biel, które powiedziały, że towarzyszyły jej błogosławionej duszy na spotkaniu z Chrystusem. Za nimi podążała sama Święta, idąc ze spuszczoną głową i rękami pełnymi gałązek palmowych.

– Jeśli jest to Katarzyna – modlił się Tomasz – pozwól mi ujrzeć jej twarz.

Kiedy to mówił, odwróciła się w jego stronę i jej twarz rozpromienił tak dobrze mu znany uśmiech, następnie odeszła przy dźwiękach anielskiej muzyki. Katarzyna Benincasa zmarła z powodu złamanego serca, mimo że jej dusza wypełniona była przez całe życie radością nie pochodzącą z tego świata. Bóg objawił jej, że Jego Oblubienica – Kościół, „który daje ludziom życie”, „nosi w sobie takie życie, że nie może go zniszczyć żaden człowiek”.

– Najsłodsza moja córko – powiedział jej Nasz Pan – ty widzisz jak bardzo ma Oblubienica, Kościół, zabrudziła swą twarz niedołęstwem i miłością własną, wzrosła w pychę i skąpstwo tych, których wykarmiła na swym łonie. Ale ty zabierz swój pot i łzy, odsuwając je od fontanny mojej Boskiej dobroci i oczyść jej twarz, ponieważ obiecuję ci, że jej piękność przywrócona będzie nie przez miecz ani okrucieństwo, ani wojnę, ale przez pokój i ciągłe pokorne modlitwy, łzy i pot wylewane z powodu zasmucających pragnień moich sług. Twoje pragnienia zostaną spełnione, a moja Opatrzność nigdy nie zawiedzie.

Frances Alice Forbes

Powyższy tekst jest fragmentem książki Frances Alice Forbes Św. Katarzyna ze Sieny. Doktor Kościoła.