Rozdział dziesiąty. Ochrona świętego Kutberta

Św. Kutbert był szkockim pasterzem, który pasał swoje stado nad rzeką Tweed w pobliżu Melrose. Dnie i noce spędzał pod gołym niebem, jedząc i pijąc w blasku słońca i śpiąc na wrzosowisku. Wyrósł na postawnego i silnego młodego mężczyznę – najprzystojniejszego w całej okolicy. Biegał najszybciej ze wszystkich i był mistrzem w zapasach, do których wyzywał chłopców z okolicznych miasteczek. A jakie potrafił wykonywać salta i jak chodził na rękach! Nikt na całym świecie nie byłby w stanie go pokonać w tej dziedzinie. Św. Kutbert żył ponad tysiąc lat temu, a mimo to mieszkańcy Szkocji wciąż opowiadają legendy o jego sile, sprawności i talencie, jakim wykazywał się w grach z innymi chłopcami. Był ich przywódcą i wszyscy byli przekonani, że zostanie sławnym człowiekiem.

Ale on doglądał swoich owiec, dopóki nie nadszedł właściwy czas. Rósł i uczył się pilnie. Wiodąc szczęśliwe życie na łonie przyrody, nauczył się rzeczy, o których inni ludzie nie mają pojęcia. Odkrył sekret szepczącego wiatru i poznał pieśń strumienia. Rozumiał mowę wiewiórek i krakanie wron. Znał sposób życia wszystkich małych zwierzątek o błyszczących oczach, jakie spotkał podczas swoich wędrówek po wrzosowiskach. Pokochał wszystkie stworzenia – te, które miały futra i te opierzone, czworonożne i dwunożne. Szczególnie kochał jednak ptaki. Zwykł był godzinami je obserwować – małe skowronki zanoszące swoje trele albo wielkie mewy pikujące w dół, kołujące, żeglujące po błękitnym niebie jak białe statki. I bardzo, bardzo tęsknił za tym, aby samemu mieć skrzydła, trzepotać nimi i unosić się w powietrzu jak ptak.

Pewnej nocy, kiedy leżał na różowym wrzosowisku jak na sprężystej poduszce, pilnując swoich owiec, spostrzegł na niebie coś dziwnego. Zobaczył świetlisty szlak, po którym zeszli na dół aniołowie otoczeni tęczowym blaskiem. Chwilę później zobaczył, jak wracają, unosząc ze sobą przepiękne kwiecie. Domyślił się, że zanosili właśnie do raju duszę jakiegoś świętego człowieka.

I rzeczywiście, następnego dnia rozeszła się wieść o tym, że Aidan, święty biskup z Lindisfarne, umarł poprzedniej nocy. Wtedy Kutbert wiedział już, że on, mały pastuszek, został pobłogosławiony, skoro miał taką świętą wizję. Zadawał sobie pytanie, dlaczego właśnie jego to spotkało, ale jednocześnie był pewien, że został obdarzony szczególną łaską. Dniem i nocą myślał o zdarzeniu, wciąż się nad tym zastanawiając. W końcu doszedł do wniosku, że może on sam też ma zostać świętym i może powinien dowiedzieć się wszystkiego na ten temat.

Mając piętnaście lat, wstąpił do klasztoru w Melrose, aby zostać mnichem. Mieszkał tam i czytał wiele ksiąg, a jego mądrość wzrastała. Dzięki temu – i dzięki wiedzy o lasach, wzgórzach i strumieniach, jaką zdobył wcześniej – stał się bardzo mądrym człowiekiem.

Nie przebywał tam długo, a już wszyscy, łącznie z opatem, zorientowali się, że ten wspaniały młody mnich jest najzdolniejszy z nich wszystkich. Wszyscy go słuchali i otaczali szacunkiem. Każdy przychodził do niego po radę i pomoc. Kiedy ktoś miał jakiś kłopot, zwracał się właśnie do niego. Kutbert miał piękną twarz, silne ciało, dobre oczy i cudowne dłonie – delikatne jak dłonie kobiety dotykającej chorego dziecka – i wszyscy w całym kraju niezmiernie go kochali. Miał bowiem niezwykły dar współczucia. Kiedy mieszkał po gołym niebem, ogrzewany gorącymi promieniami słońca, jego serce stało się tak łagodne i miękkie jak dojrzały owoc.

W owych czasach wielu mieszkańców odległych wzgórz i wrzosowisk Szkocji miało jeszcze dziką naturę i nienawidziło obcych. Jednak serca tych ubogich dzieci wrzosowisk pokochały potężnego brata zakonnego, w którego oczach błyszczała miłość i chęć niesienia pomocy. Św. Kutbert często wędrował do najdzikszych i najodleglejszych miejsc, aby nauczać ludzi i pocieszać ich w niedoli. Zawsze przynosił ze sobą jedzenie, ubrania i lekarstwa dla chorych, bo nie mógł znieść widoku cierpiących. Sam jednak nie bał się cierpienia.

Jeden ze zwyczajów Kutberta świadczył o jego wyjątkowej sile i zdrowiu. Nawet gdy był już dość wiekowym człowiekiem, codziennie kąpał się w morzu. Bez względu na to jak zimna była woda, zanurzał się w morskich falach, a potem, ociekając wodą, wychodził na lodowatą plażę, gdzie przed pójściem do domu zawsze klękał i odmawiał krótką modlitwę.

Pewnej przenikliwie zimnej nocy, kiedy po kąpieli klęczał na śniegu, cały zsiniały z zimna, dwie brązowe wydry wyszły z morza i podkradły się do Kutberta. Gdy święty się modlił, nie zdając sobie sprawy z ich obecności, wydry lizały jego zamarznięte stopy, próbując je rozgrzać, a potem je wycierały do sucha własnym gęstym futerkiem. Te zwierzątka wodne robiły co mogły, dla tego, który kochał je i czynił innym tyle dobra.

Kiedy opat Boswell zmarł, Kutbert został głową klasztoru. Jednak po dwunastu latach mieszkania pod dachem, razem z innymi mnichami, zatęsknił znów za życiem na świeżym powietrzu i pod gołym niebem. Postanowił zostać pustelnikiem i zamieszkać wśród dzikiej przyrody, między ptakami, które tak kochał.

Zbudował sobie schronienie na dzikiej, skalistej wyspie o stromych brzegach, zwanej Farne, na której dziesięć czy piętnaście lat wcześniej mieszkał św. Aidan, którego wzięcia do nieba był świadkiem jako młody pastuszek, jeszcze w Melrose. Jego kryjówka była po prostu dziurą w ziemi – taką, jaką budują niektóre ptaki. Wydrążył sobie okrągłą celę w skale, z oknem w dachu, aby mógł widzieć swoje ukochane niebo. Ściany były z torfu i kamienia i kryte były strzechą. Miał dwa pokoje – w jednym mieszkał, spał i gotował, a w drugim mieściła się kapliczka, w której śpiewał swoje modły jak jakiś ptak i przesiadywał godzinami, myśląc o pobożnych rzeczach. W drzwiach zawiesił skórę wołu, która stanowiła jego jedyną ochronę przed wiatrem wiejącym od morza. Znalazł w skale źródło, które dostarczało mu wody do picia. Obsiał jęczmieniem poletko, dzięki czemu miał co jeść.

Żył w ten sposób razem z ptakami, od których roiło się na wyspie. Wiatr wiał nad wyspą, a fale podpływały niemal do drzwi jego chaty, ale Kutbert się tym w ogóle nie przejmował, bo morze było jego przyjacielem. Pewnego razu przez pomyłkę podpłynęło za blisko i zabrało ze sobą część chaty. Kutbert posłał wiadomość braciom zakonnym mieszkającym na stałym lądzie, żeby przysłali mu belkę, którą mógłby podeprzeć dach, bo na jego skalistej wysepce nie było żadnego drewna. Jednak mnisi zapomnieli o jego prośbie. Wówczas morze, któremu chyba było przykro, że zachowało się tak nieuważnie, wraz z następnym przypływem przyniosło pod stopy Kutberta belkę, która była mu tak potrzebna.

Nie brakowało mu przyjaciół, bo gdy tylko zadomowił się na swojej wyspie, stała się ona ulubionym miejscem wszystkich gatunków ptaków. Inne zwierzęta nie miały dostępu do Świętego, biedaczyska! Skrzydła mew, kulików, edredonów i kruków niosły je do pustelni ich pana.

– Ha! – mówiły jedne do drugich – mamy go teraz tylko dla siebie. Te biedne, nieopierzone stworzenia nie mogą bez skrzydeł ani dostać się tu, ani stąd wydostać. Teraz cały należy do nas!

Jednak nie było to do końca prawdą – ptaki zapomniały, że chociaż ludzie nie mogą latać, to potrafią zbudować łodzie, na których mogą przepłynąć morze. Kutbert często przypływał na ląd, gdzie dokonywał różnych aktów miłosierdzia, zarówno w chatach wieśniaków, jak i w pałacu królowej. I wielu ludzi przybywało do niego, bo jego sława rozniosła się po całym królestwie. Witał ich serdecznie w domku gościnnym, który zbudował jak najdalej mógł od swojej pustelni. Tym, którzy go odwiedzali, pomagał, jak tylko mógł. Ale najbardziej lubił przebywać tylko z ptakami, które były jego najdroższymi przyjaciółmi.

Siadały mu na ramionach i kolanach i pozwalały mu się głaskać. Kiedy szedł na spacer, leciały za nim całymi stadami. Obserwowały drzwi jego chaty i razem z nim jadły śniadanie, obiad i kolację. Wielu ludzi wierzyło, że ptaki codziennie przynosiły mu jedzenie z raju, a ta legenda – jak wiele nieprawdziwych historii – powstała na podstawie wydarzenia, które rzeczywiście miało miejsce. Kiedy pewnego razu kosy bezmyślnie ukradły Świętemu jęczmień i trochę słomy z dachu jego chaty, Kutbert dał im burę i powiedział, aby nigdy więcej tego nie robiły. Ptaki tak się zawstydziły, że – aby pokazać swoją skruchę – przyniosły Kutbertowi wielki kawał łoju. Jednak wbrew temu, czego spodziewały się ptaki, nie zjadł on tego łoju, ale używał go do pastowania swoich butów, więc starczyło go na długo.

Kutbert ogromnie kochał wszystkie ptaki, ale zwłaszcza pozbawione egoizmu edredony, które wyrywają pierze z własnej piersi, aby wymościć gniazdo dla swoich małych. Był dla nich bardzo miły, a one się go w ogóle nie bały. Jednak Kutbert obawiał się, że po jego śmierci inni nie będą tak dobrzy dla jego ulubieńców. Aby ochronić ptaki, złożył więc ślubowanie i pozostawił im dar zwany Ochroną św. Kutberta. Obiecał im, że jeśli ktoś na tej wyspie wyrządzi im jakąś krzywdę lub zabije, zostanie surowo ukarany. Tak miało być już zawsze. Od tego czasu ktokolwiek skrzywdził ptaki św. Kutberta, spotykało go coś złego. Znane są dwie opowieści na ten temat, obie dotyczą wydarzeń, które miały miejsce długo po tym, jak św. Kutbert opuścił Farne.

Pierwsza opowiada o Liveingu, służącym Aelrika, pustelnika, który jako następny zamieszkał w celi św. Kutberta. Pewnego dnia, kiedy Aelric popłynął na stały ląd, Liveing zabił i zjadł jednego z edredonów, które wciąż budowały swoje gniazda w pobliżu chaty Świętego. Liveing słyszał o ślubowaniu św. Kutberta, ale myślał, że nikt się nie dowie o jego niecnym uczynku. Zrzucił kości i pióra z klifu i widział, jak zabrały je fale. Jednak gdy Aelric wrócił na wyspę, znalazł na schodach kapliczki kupkę kości i piór, które wyrzucił przypływ. Nawet morze dołączyło się do ślubowania św. Kutberta i wydało winowajcę. Czyn Liveinga wyszedł na jaw i został on ukarany.

A oto druga historia. Ślubowanie zobowiązywało także same ptaki, aby odnosiły się do siebie nawzajem odpowiednio. Dużym ptakom nie wolno było ranić ani zabijać małych. A oto co stało się z wielkim jastrzębiem, który nadleciał z sąsiedniej wyspy Lindisfarne i zjadł oswojonego wróbla należącego do pustelnika Bartłomieja, który jako następny po Aelriku zamieszkał na Farne. Moc św. Kutberta sprawiła, że jastrząb latał nad wyspą całe dnie – ani nie był w stanie odlecieć, ani przestać latać, chociaż był tak wyczerpany i wygłodzony, że powinien był spaść. Byłby pewnie latał do dziś albo do czasu, kiedy spadłby do morza i utopił się, ale pustelnik w końcu ulitował się nad nim. Bartłomiej złapał zmęczonego jastrzębia za skrzydła i zaniósł go na brzeg morza, gdzie – przywołując imię św. Kutberta – nakazał mu odlecieć i nigdy więcej nie wracać na Farne i nie zakłócać spokoju jemu i jego spokojnym ptakom.

Św. Kutbert mieszkał sobie na wyspie w towarzystwie swoich pierzastych przyjaciół. Nigdy nie stał się człowiekiem dumnym, mimo że wszyscy go kochali, otaczali czcią i nazywali świętym. Pozostał ubogi, choć damy z królewskiego dworu, a nawet sama królowa, przysyłały mu złoto i klejnoty – jednak Kutbert oddawał je potrzebującym. Nie przestał być skromny, nawet gdy sam król Egfried przybył na Farne, aby uczynić go biskupem, i klęknął przed nim na ziemi, błagając go o przyjęcie daru. Życie Kutberta było dla innych światłem przewodnim, jasnym i czystym. Gdy umarł, na skale zbudowano latarnię morską, aby prowadziła żeglarzy na morzu.

Jeśli chodzi o Ochronę św. Kutberta, wciąż obejmuje ona swoim błogosławieństwem samotną skałę Farne, na której roją się stada ptaków morskich – potomkowie tych, które znały samego Świętego. Są oswojone, łagodne i nie podejrzewają nikogo o złe zamiary, bo czyż Święty nie obiecał im ochrony? Niestety, ludzie mniej łagodni niż Kutbert nie uszanowali jego ślubowania. Zabili wiele ufnych ptaków, które pozwoliły im się zbliżyć, myśląc, że zostaną pogłaskane. Nigdy nawet nie pomyślały o ucieczce – biedne, niewinne stworzenia o łagodnych oczach. Jakże okrutnie je oszukano!

Myślę jednak, że ślubowanie św. Kutberta nadal oddziałuje na zabójców. Święty na pewno nie zapomniał swojej obietnicy – być może złoczyńcy nie zostaną ukarani natychmiast, jak Liveing albo ów jastrząb, ale na głowy tych, którzy uczynią krzywdę ptakom, w końcu i tak spadną nieszczęścia.

Abbie Farwell Brown

Powyższy tekst jest fragmentem książki Abbie Farwell Brown Święci przyjaciele zwierząt. Fascynujące opowieści o świętych.