Rozdział dziesiąty. Obowiązki stanu, cz. 1

Czas poświęcony Bogu

W dniu jest tysiąc czterysta czterdzieści minut. Ile z tego czasu poświęcam Bogu, ile myślę o Nim, ile modlę się?

Pewien modny przegląd, szumnie zatytułowany „Encyklopedia życia praktycznego” oblicza, że człowiek żyjący poświęca z siedemdziesięciu lat: trzy lata kształceniu się, osiem lat zabawie i rozrywkom, trzy lata toalecie, sześć lat jedzeniu, pięć lat chodzeniu, trzy lata rozmowie, jeden rok służbie wojskowej, jedenaście lat pracy, sześć lat czytaniu, dwadzieścia cztery lata spaniu.

To wszystko. Czasu oficjalnie poświęconego Bogu nie ma.

Osiem lat na zabawę, trzy lata na toaletę, sześć lat na jedzenie! Na modlitwę, na kult religijny – zero.

Oczywiście, człowiek żyjący w stanie łaski może się każdej chwili wznosić ku Bogu przez czystość intencji, każdy czyn może być dla niego modlitwą, nie oficjalną, ale rzeczywistą. Jednak, czy ode mnie nie należy się Bogu coś więcej? Czy Bóg nie ma prawa do części moich godzin, czy nie ma prawa żądać, abym Mu oficjalnie i publicznie poświęcił część mego czasu?

Jaki jest mój stosunek do kultu religijnego? Jak wypełniam moje ćwiczenia religijne? Ile im poświęcam czasu, jakie jest moje zachowanie, jaka wewnętrzna gorliwość?

Zastanowię się nad tym, naprawię i sprostuję moje postępowanie w myśl pięknego powiedzenia Joanny d’Arc: „Pierwsza służba, służbą u Boga” (Messire Dieu premier servi).

Intencja

„Najdrobniejszy z moich uczynków spełniać będę z tą samą miłością, z jaką szedłbym na męczeństwo” – powiedział jeden z młodych.

Prawdopodobnie nie umrę męczennikiem. Nie dlatego, aby epoka męczeństwa się skończyła. Dla Kościoła nie jest ona nigdy skończona, a tym bardziej obecnie, gdy tylu nieprzyjaciół zionie śmiertelną nienawiścią przeciwko Panu naszemu, Jezusowi Chrystusowi. Więc okazji mi nie zabraknie, ale nie jestem godny tak wielkiego zaszczytu, nie jestem godny przelania krwi za sprawę Bożą.

Mogę jednak marzyć. Gdyby kiedykolwiek ten zaszczyt przypadł mi w udziale, jakie żywiłbym uczucia, idąc na miejsce ofiary? Jak wyzyskałbym te krótkie chwile, dzielące mnie od wieczności! Jak wówczas rozpaliłbym moją miłość, jak w czasie tej drogi dałbym Bogu wszystko to, czego nie dałem Mu przez życie! Jak skupiłbym przez te krótkie chwile wszystkie moje codzienne niedelikatności, upadki i tchórzostwa. Jak w tej jednej chwili – zostałbym świętym – tym świętym, którego Bóg zechciał ze mnie uczynić!

A więc to wszystko, czego z pewnością pragnąłbym w takiej chwili, teraz sprawię w mojej duszy. Najdrobniejszy z moich uczynków spełniać będę z tą miłością, z jaką szedłbym na męczeństwo. Bóg nie żąda ode mnie głośnych czynów. Bóg żąda tylko, aby moje intencje były wielkie i wzniosłe, jak to jest tylko możliwe.

Czy mam to wewnętrzne usposobienie? Postaram się o nie.

Świętość męczennika

„Żyj tak, jakbyś miał dzisiaj umrzeć jako męczennik” (o. Foucault) (1).

Muszę żyć tak, jakbym dzisiaj miał umrzeć.

A więc:

1. Muszę być w stanie łaski. To jest zasadniczy i bezwzględny warunek, bez którego nie ma nic.

Czy jestem w stanie łaski?

2. Muszę dziś wszystkie moje czynności wypełniać jak najdoskonalej, tak, jakbym miał dziś umrzeć.

Spytano raz św. Alojzego Gonzagę (2), który grał w kręgle, co by zrobił, gdyby mu powiedziano, że umrze zaraz i że już tylko kilka chwil życia ma przed sobą. Grałbym dalej w kręgle – odpowiedział Święty. Czy każda z moich czynności jest spełniana tak doskonale, że mógłbym dać tę samą odpowiedź?

Sumienne spełnianie obowiązku jest w danej chwili najdoskonalszym zrealizowaniem woli Bożej w nas.

Każdy dobrze spełniony uczynek to najlepsze wykorzystanie życia, a zatem najlepsze przygotowanie na śmierć.

Powinienem żyć tak, jakbym dziś jeszcze miał umrzeć jako męczennik.

W tym celu będę się starał nadać możliwie największą doskonałość moim uczynkom i będę się starał działać zawsze w najczystszej i najwyższej intencji. Zapamiętałem to powiedzenie pewnej wielkiej duszy: „Najdrobniejszy z moich uczynków będę spełniał z tą samą miłością, z jaką szedłbym na męczeństwo”.

Oto co stanowi o wielkości życia i co – jeśli taka wola Boża – może uprosić wielką śmierć…

Mój pokój

Co jest w moim pokoju?

Graciki, drobiazgi, może dużo gracików. Może kilka ładnych obrazków. Ale może także plakaty różnych piosenkarzy, siłaczy, piłkarzy. Jaki jestem głupi! I jeszcze dobrze, jeśli wśród tego wszystkiego nie wałęsa się jakaś zbędna lub nawet nieodpowiednia kartka.

Jeśli jestem studentem mam wiele książek. Książki dotyczące mojego obecnego lub przyszłego zawodu. Mam i inne książki. Właśnie o te chodzi. Jakie?… Gdyby jakiś obcy, jakiś mieszkaniec Marsa lub księżyca wpadł nagle do mojego pokoju, do pokoju katolickiego studenta czy znalazłby w nim jedynie książki nienaganne? Pewien poczciwy Amerykanin, wracając z Lourdes (3) z pobożnymi pielgrzymami, nie mało był zdziwiony, widząc w ręku tej elity książki zakazane i na indeksie. Prawdopodobnie w tym wypadku była to nieświadomość. Ale w moim przypadku… Dziwny brak rozwagi. Jak mało jestem jednolity! Jak bardzo jestem poganinem i chrześcijaninem zarazem.

Przypuśćmy, że nie jest tak źle. Nie ma u mnie żadnych nieprzyzwoitych, niestosownych i niemoralnych książek. Ale jaki nieporządek! Ubrania, zeszyty, narzędzia na krzesłach i meblach. Jakiś obrazek Matki Bożej przywalony gratami, w jakimś kącie krucyfiks, a na miejscu honorowym nic nie mówiąca fotografia.

Zewnętrzny porządek jest wyrazem moralnego ładu. Powiedz mi gdzie żyjesz, w jakim otoczeniu, w jakich ramach, a powiem ci kim jesteś. Nie jest to zawsze dokładne, ale najczęściej tak.

Zaprowadzić porządek. Wszystko doprowadzić do porządku.

Kłaść duszę w każdą czynność

Najpierw trzeba robić wszystko z zapałem.

Dobrze robi się tylko to, w co angażujemy siebie całego.

Tam, gdzie okoliczności nie są dla nas sprzyjające, trzeba dać więcej z siebie.

Przy tym trzeba wszystko robić „z głową”, wszystko robić całą duszą. Nie każdemu jest dane być świetnym, błyskotliwym, dowcipnym. Nie o to chodzi. O cóż więc chodzi? Zrodzeni z mieszaniny, sami jesteśmy mieszaniną, jesteśmy zarazem materią i duchem, ciałem i duszą; niech w tym co myślę, mówię i czynię będzie jak najmniej materii, jak najmniej ciała – niech będzie możliwie najwięcej ducha i duszy!

Te wszystkie rozmowy, np. w pracowniach, biurach, koszarach, na sportowych boiskach i w studenckich pokojach są tak ordynarne, grube, ciężkie! Jak mało jest w nich ducha.

Te wszystkie piosenki, sztuki, prezentacje… jak bardzo są cielesne, jak mało jest w nich ideału, jakie to wszystko jest płytkie i powierzchowne!

Te wszystkie studenckie figle i dowcipy w salach i w pracowniach, jak są dwuznaczne, jak wątpliwego smaku, a przy tym jak nieraz płaskie i przyziemne, jak pozbawione prawdziwego dowcipu.

We wszystkich moich myślach, słowach, czytaniach, widowiskach, przyjaźniach i stosunkach będę odtąd szukać tego, co jest uduchowione, tego, co podniosłe.

Ile masz lat?

Osiemnaście, dwadzieścia, dwadzieścia cztery!? Jak użyłem tego czasu, którego mi Bóg użyczył? Pewien kapelan wojskowy w czasie wojny pytał strzelców senegalskich o ich wiek. „Nie wiemy ile mamy lat, ale odbyliśmy już tyle wypraw wojennych.” Piękna odpowiedź. Wartość życia mierzona nie latami, ale czynami, nie przez trwanie, ale przez to, co dokonane.

Czego dokonałem? Jakie są moje czyny? W Mszy świętej za zmarłych jest powiedziane: „tylko uczynki ich pójdą za nimi”. Będę sądzony nie według długości czasu, który spędziłem na ziemi, ale według tego, jak tego czasu użyłem.

Czy godziny mojego życia są licznikami moich czynów, czy też może pokrywają tylko nicość? Bazin kładzie w usta jednej ze swych bohaterek te słowa: „Byłam siewcą tylko pustych ziaren”. A ja, czy ziarno, które rzucałem w świat, było ziarnem urodzajnym? Czy może tylko puste plewy rozmiatał wiatr z moich rąk? Może zamiast dostojnego i owocnego ruchu siewcy dobrego ziarna, wykonywałem tylko ruchy bez znaczenia?

I jeszcze Bogu dzięki, jeśli nigdy w pobliskie mi ziemie nie rzuciłem ziarna kąkolu (4).

Ks. Raoul Plus SI

(1) Niezrównany apostoł Hoggaru. Jego wspaniałe i ze wszech miar godny polecenia życiorys napisał Rene Bazin.

(2) Alojzy Gonzaga (1566–1591), święty Kościoła katolickiego, patron młodzieży, zwłaszcza studenckiej. Pochodził z książęcej rodziny, urodził się w Lombardii. Był paziem na dworach w Mantui i Florencji oraz Hiszpanii (na dworze króla Filipa II). Wbrew woli rodziny wstąpił do zakonu jezuitów. Umarł jako kleryk, opiekując się chorymi w czasie zarazy w Rzymie.

(3) W miejscu tym w 1858 roku objawiła się św. Bernadetcie Soubirous Matka Boża. Obecnie przybywa do niego ponad cztery miliony pielgrzymów rocznie.

(4) Por.: Mt 13, 1–9, 24–30, 36–43.

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Raoula Plus SI Młodzieńcom ku rozwadze.