Rozdział dziesiąty. Obnażenie z rzeczy ziemskich

Krok po kroku małżeństwo obnaża męża i żonę ze wszystkiego rodzaju rzeczy, które ich obciążały i spowalniały w postępie ku niekończącemu się szczęściu. Obnażało ich z dumy. Kto może być czymś innym niż człowiekiem powalonym na ziemię w pokorze i bezradności, podczas gdy dziecko przychodzi na świat? W godzinach pełnych niepokoju uczymy się szybko, jak całkowicie zależni jesteśmy od Boga. Uświadamiamy sobie gruntownie coś, co zawsze wiedzieliśmy, ale nigdy tak naprawdę nie zdawaliśmy sobie sprawy – że On sam ma wystarczającą moc, by dać życie. Rozumiemy Jego władzę nad wszystkim i prawdopodobnie po raz pierwszy modlimy się z całego serca i ze wszystkich sił.

Rodzinne życie pozbawia nas też stopniowo egoizmu. Po trochu chęć służenia zastępuje pragnienie bycia obsługiwanym. Istnieje dziwna moc w dziecięcej bezradności. Tylko potwór potrafi odmówić opieki nad maluchem, który pod absolutnie każdym względem zależy od swoich rodziców.

Życie rodzinne przeprogramowuje umysł z nieodpowiedzialności na odpowiedzialność. Otwiera oczy męża i żony na olbrzymie szaleństwo grzechu. Jak oświecającym jest proces podejmowania prób nauczenia dzieci dobra, które kiedyś sami odsunęliśmy jako staromodne.

Ogałaca się nas z młodzieńczej buty. Teraz wiemy czemu służą prawa, Boskie prawa, prawa natury, prawa człowieka. Zatroskani o dobro naszych dzieci rozumiemy nagle troskę Boga o nasze dobro. Wiemy teraz, że Jego przykazania nie są arbitralne i kapryśne, lecz są wskazówkami dla naszej ochrony przed poważną krzywdą. Są jak nasze przykazania dla dzieci – nie przechodź na ulicę zanim nie obejrzysz się w obie strony, nie dotykaj trucizny, nie baw się ostrym nożem, nie wsiadaj do samochodu należącego do obcej osoby.

„Nie wsiadaj do samochodu należącego do obcej osoby!” Jak często byliśmy ostrzegani przez księży i rodziców przed złym towarzystwem! Ale myśleliśmy, że są starymi piernikami. Mówiliśmy, że jesteśmy całkowicie zdolni, aby sami się sobą zająć. Teraz przestrzegamy nasze dzieci tak, jak przestrzegano nas. Obecnie zdajemy sobie sprawę z tego, że prawa i zasady zostały stworzone przez tych, którzy nas kochają i stale dokładają wysiłku, aby utrzymać nas z daleka od zła, ran i cierpienia.

Zostaliśmy obnażeni z zarozumiałości, odarci z próżności. W miarę jak znikały jedna po drugiej zdaliśmy sobie sprawę z tego, że stanowiły taśmy krępujące nas całych. Jak się ich trzymaliśmy! Sądziliśmy, że są częścią tego, co nazywamy wolnością, ale cały czas trzymały nas w niewoli. Kiedy widzimy je w naszych dzieciach, od razu rozpoznajemy ich prawdziwą istotę.

Żyjąc w rodzinie zaczynamy dostrzegać, że dusza, podobnie jak ciało, jest podatna na zranienia. Zauważamy, że grzech, egocentryzm i próżność rujnują piękno duszy tak, jak wypadek może zniszczyć urok twarzy, grację i motorykę ciała. Zostaliśmy obnażeni z szaleństw różnego rodzaju, staliśmy się przygotowani na śmierć, kiedy już przyjdzie. To jest ostatni ból towarzyszący narodzinom wiecznej radości.

Ubrania głupoty, upartej zawziętości zostały z nas zdarte jedno po drugim. Wreszcie zaczęliśmy rozumieć coś o sakramentalności małżeństwa i życia rodzinnego. To jest powołanie, do którego zostaliśmy wyświęceni w sakramencie małżeństwa, do życia ze sobą i naszymi dziećmi. W ten sposób osiągamy świętość. To jest nasze Zbawienie.

Teraz możemy spojrzeć na siebie, mąż i żona, o wiele więcej niż zaledwie towarzysze i wzajemni pocieszyciele, dodający sobie otuchy. Wraz z Chrystusem jesteśmy „współzbawicielami” siebie nawzajem! W sakramencie byliśmy zjednoczeni duchowo, jak i fizycznie. Aż do końca powinniśmy pomagać sobie wzajemnie, naszym dzieciom, Bogu. W Niebie będziemy, albo powinniśmy, w dużym stopniu zawdzięczać sobie wzajemnie nasze zbawienie. Jesteśmy razem nie żeby ograniczać się nawzajem w drodze do życia wiecznego, lecz aby podążać w jego kierunku ręka w rękę i prowadzić ze sobą nasze maluchy.

W pewnym sensie jesteśmy księżmi. Jako pierwsi mamy prawo nosić ulubione Boskie imię „Ojciec”. Nie wydajemy dzieci na świat jedynie fizycznie, ale też duchowo. Księża nazywani są słowem „ojciec”, ponieważ zostali wyświęceni do dawania życia w nadprzyrodzony sposób. Jednak owieczki przychodzą do nich od naturalnych ojców, a ze współpracy między naturalnymi ojcami a Ojcostwem Boskim wynikła nobilitacja słowa „ojciec” na ziemi.

Zdziera się z nas coraz więcej i więcej naszego zaślepienia, zachłanności, samolubstwa i samouwielbienia. Coraz wyraźniej widzimy wzniosłość małżeństwa i życia rodzinnego. Każda zerwana więź czyni nas bardziej wolnymi, aby iść w kierunku łaski płynącej z sakramentu małżeństwa. Obieramy kierunek na Niebo i chcemy, żeby nasza rodzina nam towarzyszyła. Teraz radujemy się, jeśli dzieci dają nam na urodziny duchową pociechę zamiast zestawu przyborów do golenia czy krawata. Nasze ambicje związane z dziećmi stają się mniej materialne, a bardziej z innego świata.

Już nie pragniemy, żeby nasze dzieci brały ślub z bogatymi, ustosunkowanymi i mającymi władzę. To, czego pragniemy teraz, to gdy nadchodzi czas zalotów, widzieć ich spotykających młodych mężczyzn czy młode kobiety, którzy są dobrymi ludźmi. Nasze umysły ewoluują od doczesnych spraw ziemskich do niezniszczalnych spraw niebieskich. Pragniemy, aby nasze dzieci poślubiły ludzi, którzy pomogą im w drodze do zbawienia, a nawet lepiej, że wejdą do życia religijnego.

Nasze marzenia i modlitwy obierają inny kierunek, gdyż zostaliśmy obnażeni z tego, co nas przytrzymywało na ziemi. Nie chodzi o to, że nie jesteśmy dłużej świadomi wagi osiągnięcia sensownego sukcesu w ziemskich zajęciach. Chodzi raczej o to, że zdajemy sobie sprawę, że taki sukces nie stanowi końca, ale środek w drodze do końca.

Rzeczywiście pragniemy, żeby nasze dzieci, kiedy zaczną życie zawodowe i wejdą w związek małżeński odniosły sukces na wybranym polu czy ścieżce życia. Jednak widzimy, że to co wiekuiste jest najistotniejsze. Ważne, żeby wykorzystały ten sukces na chwałę Boga i dla zbawienia dusz. A jeśli wybiorą najwyżej cenione zajęcie – życie całkowicie poświęcone sprawom Boga – będziemy szczęśliwi, dumni i wdzięczni.

Teraz mąż i żona patrzą na siebie w nowy sposób. Początkowo przyciągali się nawzajem prawdopodobnie głównie fizyczną urodą, ujmującą osobowością, zdolnością do zapewnienia miłego towarzystwa i wspólnej zabawy. Teraz jednak widzą w sobie głównie dobro i znajdują w tym taką radość, o jakiej wcześniej nie marzyli. Są faktycznie gotowi żyć razem długo i szczęśliwie.

Joseph A. Breig

Powyższy tekst jest fragmentem książki Josepha A. Breiga Mądrość Krzyża szczęściem rodziny.