Rozdział dziesiąty. Mała hrabianka

Pewnego razu mieszkał w Wenecji pewien szlachcic, który miał żonę i małą córeczkę. Mieli tylko to jedno dziecko i wcale nie chcieli mieć więcej, tylko dziękowali za nie niebiosom, ponieważ było im droższe niż wszystko na świecie.

Mała hrabianka była ładniejsza od innych dzieci w Wenecji, niczym mała biała lilia o złotym sercu. Kiedy gdzieś szła, ludzie uśmiechali się na widok jej ślicznej buzi, ale blask jaki w sobie nosiła płynął prosto z jej złotego serduszka, które było pełne miłości, współczucia i prawdy.

Mała hrabianka nade wszystko kochała chodzić codziennie na Mszę świętą do pobliskiego kościoła. Początkowo chodziła tam tylko wtedy, kiedy zabierała ją mama, w niedziele i dni święte, ale kiedy trochę podrosła, zaczęła chodzić sama. Wszyscy w Wenecji znali tę małą hrabiankę, więc była całkiem bezpieczna, kiedy wychodziła z domu bez opieki.

Kościół, który tak ukochała, znajdował się po przeciwnej stronie kanału, nad którym nie przerzucono mostku, dlatego każdy, kto chciał przejść na drugą stronę, musiał wynająć łódkę. Ale wioślarze zawsze chętnie przeprawiali tam małą hrabiankę.

Po pewnym czasie hrabia uznał, że jego córka zbyt często chodzi do kościoła. Cieszył się, że jest takim dobrym dzieckiem, ale nie chciał, żeby została świętą. Chciał, żeby wyszła za mąż za jakiegoś bogatego i wielkiego pana i prowadziła wesołe, światowe życie. Obawiał się, że jeśli będzie tyle chodzić do kościoła, zacznie zbyt wiele rozmyślać o niebie a za mało o ziemi, dlatego pewnego dnia powiedział jej, że nie może chodzić co rano do kościoła.

Mała hrabianka zawsze była bardzo dobrym i posłusznym dzieckiem, ale teraz powiedziała ojcu, że nie może go usłuchać. Bóg był również jej Ojcem i musi zadowolić również i Jego. Szlachcic nie chciał być surowy dla swej małej córeczki, ponieważ bardzo ją kochał, więc nie powiedział nic więcej, tylko jeszcze tego samego dnia poszedł do wioślarzy na przystani i powiedział, że w żadnym wypadku nie wolno im przewozić małej hrabianki na drugą stronę kanału, gdyby chciała iść do kościoła. Po czym obdarował ich złotem, żeby dobrze zapamiętali jego słowa, a oni przyrzekli, że zrobią tak, jak nakazał.

Następnego dnia wczesnym rankiem mała hrabianka jak zwykle przyszła na przystań i już chciała wsiąść do pierwszej łódki, kiedy wioślarz powiedział, że nie może jej przewieźć na drugą stronę. Podeszła więc do następnej, ale i tu wioślarz powiedział jej to samo. Jeden po drugim wszyscy odmówili przewiezienia jej przez kanał.

Mała hrabianka popatrzyła na wioślarzy niewinnym pytającym wzrokiem, zastanawiając się o co może chodzić, zaś mężczyźni ze wstydem odwracali oczy.

Przez chwilę usta wyginały jej się w podkówkę, a oczy wypełniły łzami, ale zaraz otarła je i uśmiechnęła radośnie jak zwykle.

Potem zeszła nad sam kanał, zdjęła mały niebieski fartuszek, położyła go na wodzie i zupełnie bez lęku weszła na niego. Wioślarze rzucili się na pomoc, ale jej nie groziło żadne niebezpieczeństwo. Fartuszek unosił się na wodach kanału jak łódka, i jak łódka popłynął, kołysząc się lekko, na drugą stronę kanału, gdzie mała hrabianka wysiadła bezpiecznie na brzeg, a zdumieni wioślarze w milczeniu gapili się jak dziewczynka wchodzi do kościoła.

Historię o tym cudownym zdarzeniu wkrótce zaczęto opowiadać w całej Wenecji, zaś ludzie z szacunkiem mówili o świętym dziecku, które żyło wśród nich. Młodzi szlachcice błagali o jej rękę, kiedy będzie już dość duża do małżeństwa, a ojciec hrabianki stwierdził, że męża dla swej małej córeczki może wybierać wśród najbogatszych i największych rodów miasta.

Ale Bóg wybrał dla niej lepszy los niż ziemskie zaszczyty. Już wkrótce przybył do niej Jego posłaniec, by przeprawić ją przez ciemne wody śmierci do złotego miasta niebios. A mała hrabianka wcale się nie bała tej wyprawy. Równie radośnie i z równie wielką ufnością jak ta, z którą weszła na kruchą łódkę, by przeprawić się do domu Boga, wyruszyła teraz do niebiańskiego miasta.

W całej Wenecji zapanowała żałoba po małej hrabiance. Pochowano ją w kościele, który tak bardzo ukochała, a w późniejszych latach matki tulące w ramionach swe dzieci, często szły modlić się na grobie małej świętej i prosić ją, by chroniła ich maleństwa od niebezpieczeństw czyhających na wodzie przez pamięć tego, jak Bóg ochronił ją, kiedy była dzieckiem.

Amy Steedman

Powyższy tekst jest fragmentem książki Amy Steedman Marziale, herszt zbójców oraz inne fascynujące opowieści.