Rozdział dziesiąty. Kłopoty w Paryżu

Upłynęło niewiele czasu od kiedy Anna Austriaczka została regentką, zanim dla wszystkich stało się oczywiste, że za każdą jej decyzją stoi Mazzarini. Ten włoski awanturnik macza we wszystkim palce – mawiali ludzie – wydając pieniądze z państwowej kiesy na wystawne uczty, podczas kiedy my głodujemy. Francuzi znienawidzili Mazzariniego, co nie było wielkim zaskoczeniem. Mimo że w kilku prowincjach panował głód, a cały kraj bardzo zubożał podczas wojny, podatki wzrosły zamiast się zmniejszyć, zaś tych, którzy nie byli w stanie zapłacić, wrzucano do więzienia.

Niewiele osób publicznych znalazło w sobie dość odwagi, aby przedstawić królowej cierpienia i krzywdę jej poddanych, ale równie dobrze i oni mogli oszczędzić sobie kłopotu. O słusznych rozkazach wydanych przez Annę na początku regencji zapomniano już dawno. Odpowiedzialność za to, podobnie jak za wiele innych spraw, przypisywano Mazzariniemu.

W końcu sprawa została podniesiona na obradach parlamentu, a ludzie zaczęli maszerować ulicami wznosząc okrzyki: „Precz z Mazzarinim!”. Obawiano się rozruchów, więc królowa razem ze swym nieletnim synem schroniła się w Saint Germain. Tymczasem królewskie wojsko, dowodzone podówczas przez księcia Condé, zabarykadowało Paryż; rozpoczęła się rewolucja znana jako Fronda.

Wincenty á Paulo znajdował się w trudnym położeniu. Jego sympatie leżały całkowicie po stronie cierpiących ludzi, ale wciąż był członkiem Rady Sumienia, mimo że ta już się nie zbierała, winien więc był lojalność stronnictwu rojalistów.

Cóż stałoby się z paryskimi biedakami, gdyby miasto dotknął głód? Ta myśl zajmowała jego umysł najbardziej. Z drugiej strony, upierał się zawsze, że Zgromadzenie Misji nie powinno się w żaden sposób mieszać w politykę. Życie jego członków miało być skryte, przepełnione modlitwą i pracą dla zbawienia dusz. Najbezpieczniejszą decyzją było oczywiście zachowanie neutralności i unikanie udziału w całej sprawie, jednak troska o własne bezpieczeństwo była ostatnią rzeczą, która mogłaby wpłynąć na decyzję Wincentego. Czy ma obowiązek zachować milczenie? To było dla niego kluczowe pytanie. Czy mógłby zdziałać coś dobrego, zabierając głos? Długo i żarliwie modlił się o wskazanie właściwej drogi, aż wreszcie, nie dbając o konsekwencje dla swoich dalszych losów, postanowił zadziałać.

Postrzegał innych w świetle swej własnej prostolinijnej uczciwości, uznał więc, że gdyby tylko jasno przedstawić królowej obecność Mazzariniego jako jedyną przeszkodę na drodze do pokoju, musiałaby dostrzec, że ma obowiązek zmusić go do ustąpienia. Otoczona przez dworzan, którzy nie ośmielali się powiedzieć jej prawdy, mogła przecież nie zdawać sobie sprawy z odpowiedzialności, jaką ponosi za obecny stan rzeczy. Czyż nie udało się zawstydzić jej wystarczająco, by postąpiła właściwie w sprawie mianowania biskupa Poitiers? Może więc jej sumienie przebudzi się i tym razem?

Klęcząc w kościele św. Łazarza, Wincenty zdecydował się na działanie, które można nazwać krokiem desperackim, choć ciągle wartym wypróbowania. Ze swym zwykłym pośpiechem i energią, siedemdziesięciotrzyletni wówczas starzec dosiadł konia i skierował się do Saint Germain, zabierając jedynie sekretarza nazwiskiem du Courneau. Sekwana właśnie wylała, a woda na moście, przez który musieli przejechać sięgała koniom do piersi. Du Courneau zarzekał się później, że podczas gdy on sam trząsł się ze strachu, przemoczony do suchej nitki Wincenty ledwie zauważał wszystkie niezwykłe przeszkody i jechał przez wodę w całkowitej ciszy. Po przyjeździe do Saint Germain poprosił o widzenie z królową, która myśląc, że został wysłany przez ludzi chcących zawrzeć z nią pokój, wpuściła go natychmiast do swych komnat.

Z prostotą i bezpośredniością właściwą wszystkim swoim postępkom, wyłożył cel, w jakim przybył. Poprosił królową, by przez wzgląd na kraj i swych poddanych pozbyła się Mazzariniego i wybaczyła buntownikom.

Anna Austriaczka słuchała w milczeniu, nie okazując przychylności ani niechęci. Gdy jej rozmówca skończył, cicho odesłała go do samego Mazzariniego.

Słysząc taką sugestię Wincenty musiał stracić wiele ze swej początkowej nadziei; pragnął jednak doprowadzić do końca to, na co się zdecydował. Stojąc przed kardynałem żarliwie przekonywał go, że powinien się poświęcić dla dobra kraju; że jego rezygnacja będzie aktem szlachetnej bezinteresowności, zasługującej bez wątpienia na błogosławieństwo Chrystusa; że zakończy w ten sposób cierpienia, jakie spadły na Francję i uratuje wielu niewinnych ludzi przed straszliwą śmiercią. Mazzarini miał poczucie humoru, które być może jako jedyne odzywało się w odpowiedzi na apele do wyższych uczuć. To, że ktoś spodziewa się po nim poświęcenia dla dobra innych uznał bez wątpienia za niezwykle zabawne; opinię tę podzielali zresztą zapewne ludzie z jego otoczenia.

Wincenty nie podjął się jednak próby całkowicie beznadziejnej. Choć długo był świadkiem ludzkiego grzechu i niedoli, nie doprowadziło go to do zwątpienia w ludzi, podobnie jak nie doprowadziło jego Boskiego Mistrza. Wykorzystał wobec Mazzariniego swą zwykłą metodę postępowania, skuteczną wobec tak licznych dusz: odwołał się do pragnienia dobra, które dostrzegał, nawet pogrzebane głęboko pod warstwą zatwardziałości i zepsucia, w sercu każdego człowieka. Odwołał się i poniósł porażkę – jego misja nie przyniosła żadnych efektów. Mimo to nie żałował, że się jej podjął, chociaż konsekwencje tej decyzji miały się okazać poważne. Pod nieobecność Wincentego, informacja o jego podróży do Saint Germain stała się przedmiotem plotek; wystarczył jeden moment gniewu, by ludzie zapomnieli o miłości i wdzięczności, jaką byli mu winni.

„Pan Wincenty zdradził nas dla królowej!” – brzmiały okrzyki na ulicach Paryża, gdy tłum plądrował św. Łazarza od podłóg po dach, wynosząc cokolwiek wpadło mu w ręce. Wincenty stracił wszystko, nie zyskując nic; ludzie byli tak wściekli, że nie mógł nawet bezpiecznie powrócić do Paryża, a w dodatku sprowadził na siebie niechęć królowej i Mazzariniego.

Jednak, ze swą zwykłą pokorą i cierpliwością, nie winił nikogo poza sobą samym. Zwracając się z powagą do du Courneau powiedział, że zrobił coś, co życzyłby sobie zrobić dopiero leżąc na łożu śmierci; to, że zawiódł było spowodowane wyłącznie jego własną bezwartościowością.

Skoro zatem powrót do Paryża byłby z wielu powodów nieroztropny, postanowił udać się na wizytację do Zgromadzenia Księży Misjonarzy i Sióstr Miłosierdzia w każdym francuskim ośrodku, w którym pracowali. Mimo zmęczenia i swoich siedemdziesięciu trzech lat, wyruszył w drogę na starej szkapie, którą trzymano od kiedy nie był w stanie podróżować pieszo.

Cierpienie i nieszczęścia, jakich był świadkiem; okropności głodu i wojny zdawały się jedynie podwajać jego zapał, by pozyskać dusze ludzi dla ich Stwórcy. Znał oczyszczającą moc cierpienia, które prowadzi do Boga, wiedział też jednak o niebezpieczeństwach, jakie niesie ze sobą rozpacz. Wszystkich dotkniętych nieszczęściem trzeba nauczyć wznosić serca do Boga i cierpliwie wytrzymywać ból; przypominać im w jakich mękach Syn Boży oddał za nas życie. Gdziekolwiek pojawił się Wincenty, pełne żaru słowa budziły nowy zapał i odwagę w sercach jego synów i córek w Chrystusie, którzy biorąc na siebie życie pełne wyrzeczeń mieli nierzadko wiele powodów do przygnębienia.

Podróż w tych pełnych bezprawia czasach była przedsięwzięciem równie trudnym jak niebezpiecznym, wiejskie drogi roiły się bowiem od rozbójników. Wincenty nie obawiał się jednak. Rzadko zdarzało mu się być całkowicie zdrowym, zaś wyrzeczenia na jakie się zdobywał dodatkowo pogarszały jego stan, podróżował jednak bez odpoczynku.

Mimo całego cierpienia, które widział i któremu starał się ulżyć, nie zapomniał jednak o swych ukochanych ubogich w Paryżu, ciągle obleganym przez wojska księcia Condé. Podczas ostatniej rozmowy z Anną Austriaczką wymógł na niej obietnicę dostarczenia do miasta zboża dla umierających z głodu mieszkańców; królowej zabrakło jednak energii, by tę obietnicę spełnić.

Ludzie zaczęli stopniowo uświadamiać sobie, jakiego opiekuna mieli w osobie Wincentego i podejrzewać, że niesprawiedliwie go ocenili. Głód zmusił ich w końcu do zawarcia pokoju z rojalistami, choć znienawidzony Mazzarini wciąż cieszył się pełnią władzy. Królowa i jej młody syn tryumfalnie powrócili do Paryża.

Jednak nawet Anna Austriaczka nie była na tyle nieroztropna, by wkraczać do miasta z Mazzarinim u boku. W ciągu kilku tygodni, które upłynęły zanim pojawił się on w stolicy, wolna od wpływu tłumiącego zwykle wszystkie jej dobre zamiary, napisała do Wincentego, błagając by powrócił. List zastał go w Richelieu, złożonego chorobą; księżna d’Aiguillon – jedna z najbardziej oddanych Pań Miłosierdzia – posłała więc po niego niewielką karetę. Znała jednak Wincentego wystarczająco długo, by wiedzieć, że jego skłonność do umartwiania się nie pozwoli na przyjęcie daru, który z pewnością wyda mu się wielkim luksusem. Karecie towarzyszył więc list od królowej i arcybiskupa Paryża, nakazujący w imię cnoty posłuszeństwa podróżowanie nią przy wszystkich przyszłych okazjach. Wincenty posłuchał, choć kłóciło się to bardzo z jego zasadami – zawsze, gdy był zmuszony posłużyć się karetą, mówił o niej jako o swojej „kompromitacji”.

– Popatrzcie tylko, jak syn ubogiego wieśniaka wygląda w karocy – mawiał do przyjaciół, żegnając się z nimi. Rzeczywiście „powozik pana Wincentego” szybko stał się znany w Paryżu. Był zawsze do dyspozycji każdego, kto chciałby z niego skorzystać; kiedy zaś podróżował nim sam Wincenty, towarzyszył mu zwykle któryś z jego ukochanych biedaków. To, że kareta przydawała się do podwożenia kalek, czy transportowania chorych do szpitala, było jedyną rzeczą, jaka budziła jego sympatię dla nowego nabytku.

Jednak kłopoty związane z Frondą jeszcze się nie skończyły, zaś po powrocie Mazzariniego do Paryża niezadowolenie wybuchło na nowo. Podczas niespokojnego okresu jaki później nastąpił, ludzie znajdowali pocieszenie w tym, że Wincenty znowu jest wśród nich.

cdn.

Frances Alice Forbes

Powyższy tekst jest fragmentem książki Frances Alice Forbes Św. Wincenty a Paulo. Apostoł Miłosierdzia.