Rozdział dziesiąty. Jacek, zabójca olbrzymów

Dawno temu, w czasach, kiedy wciąż można było spotkać elfy, olbrzymów i czarnoksiężników, żył w Anglii przerażający olbrzym o imieniu Kormoran. Mieszkał w wielkiej jaskini na szczycie góry w Kornwalii i siał postrach w całej okolicy.

Ten olbrzym był trzy razy większy niż zwykli ludzie, obwód jego pasa był tak duży, że obejście go zajmowało dziesięć minut. Miał rude włosy, wielkie, wyłupiaste oczy, a kiedy szedł, ziemia drżała jak w czasie trzęsienia ziemi.

Ale najgorsze było to, że olbrzym ciągle był głodny, a kiedy męczył go głód, schodził z góry i szukał na wszystkich farmach czegoś do jedzenia. Czasami porywał pół tuzina wołów, które przewieszał sobie przez ramię, albo tuzin owiec, które następnie przywiązywał sobie do pasa. Potem spokojnie wracał do domu, gdzie pożerał je wszystkie za jednym zamachem i za chwilę znów był głodny. Nikt nie śmiał powiedzieć Kormoranowi, że był złodziejem i rabusiem, albo krzyknąć: „Łapy precz”, bo był tak wielki i silny, że wszyscy uciekali w popłochu, kiedy tylko usłyszeli, że nadchodzi.

Tylka jedna osoba nie bała się olbrzyma – był to Jacek, syn farmera mieszkającego niedaleko góry, w której leżała jaskinia wielkoluda. Za każdym razem, gdy Kormoran przychodził i zabierał owce i woły, nie zapytawszy nawet o pozwolenie, w Jacku rósł coraz większy gniew, więc postanowił położyć temu wszystkiemu kres.

– Najwyższy czas by ktoś ukarał tego strasznego potwora – powiedział Jacek pewnego dnia. – A skoro nikt nie ma zamiaru tego uczynić, to ja to zrobię.

Pewnego wieczoru, gdy zaczęło się ściemniać, zabrał więc łopatę, kilof i róg, i poszedł w kierunku góry, na której mieszkał olbrzym. Przez całą noc kopał i kopał, aż wykopał wielki i głęboki dół u podnóża góry, naprzeciwko jaskini olbrzyma. Przykrył jamę długimi kijami i słomą, a potem warstwą ziemi, nie było więc widać, że jest tam dziura.

W tym czasie zaczęło już świtać, a morze i niebo przygotowywały się na powitanie słońca. Jacek wziął swój róg i zadął w niego, wydając długi, donośny dźwięk.

– Kto śmie tak okropnie hałasować i budzić mnie z porannego snu? – zagrzmiał głos wielkoluda z głębi jaskini. I po chwili ziemia zaczęła się trząść od ciężkich kroków Kormorana. Kiedy tylko spostrzegł Jacka, zatrząsł się ze złości, a jego wytrzeszczone oczy zapłonęły gniewem.

– A więc to ty, konusie, śmiesz mi zakłócać spokój! – krzyknął. – Wsadzę cię do garnka i ugotuję jak jajko na śniadanie. – Po czym ruszył pochwycić Jacka.

Ale Jacek sprytnie ustawił się po drugiej stronie zakrytej jamy i zanim olbrzym zdążył go złapać, warstwa ziemi, słomy i kijów załamała się i Kormoran wpadł w pułapkę.

– Cha, cha! – zaśmiał się Jack. – A więc ugotujesz mnie na śniadanie, tak?

Kiedy olbrzym podniósł się na nogi i jego ręka pokazała się tuż nad ziemią, Jacek wziął swój kilof, zamachnął się i jednym wielkim ciosem uderzył olbrzyma w głowę zabijając go na miejscu.

Kiedy ludzie usłyszeli, że Kormoran nie żyje, zaczęli świętować. Byli tak dumni z Jacka, że uznali, iż od tej pory Jacek powinien nosić imię Jacek, Zabójca Olbrzymów. Co więcej, sprawili mu piękny pas, na którym złotą nitką wyhaftowany był napis: „To jest mężny Kornwalijczyk, który zabił olbrzyma Kormorana”.

Wieść o odwadze Jacka szybko rozniosła się po całym kraju, a każdy wielkolud, który o nim usłyszał, zaprzysiągł zemstę na zabójcy olbrzyma. Szczególną żądzą zemsty pałał wielkolud, który był bratem Kormorana i mieszkał niedaleko w okazałym zamczysku pośrodku pięknego lasu.

Tak się zdarzyło, że pewnego dnia Jacek wyruszył w podróż do Walii, a jego droga wiodła właśnie przez ten las. Jacek nic nie wiedział o olbrzymie, który go zamieszkiwał, a ponieważ był to upalny dzień, usiadł po drzewem, by odpocząć i wkrótce usnął.

Akurat wtedy wielkolud, który miał na imię Niezguła, przechodził tamtędy. Przeszedłby obok nie zauważywszy Jacka, gdyby nie to, że kątem oka dostrzegł jak coś błysnęło na ziemi. Kiedy przyjrzał się bliżej, okazało się, że to lśnią w słońcu złote litery wyhaftowane na pasku śpiącego chłopca: „To jest mężny Kornwalijczyk, który zabił olbrzyma Kormorana”.

– Aha! Mój drogi chłopcze – krzyknął Niezguła. – Już ja cię nauczę zabijać olbrzymów! – Po czym chwycił Jacka dwoma palcami i zaniósł go do swojego zamku.

Jacek był przerażony, kiedy obudził się i odkrył gdzie jest. Olbrzym najpierw nieźle go wytrząsł, a potem ze śmiechem wrzucił do komnaty nad bramą wejściową i zamknął.

– Zaproszę innego olbrzyma na kolację i podzielę się z nim tym kąskiem – zawołał, zostawiając Jacka samego w wielkim, pustym pomieszczeniu.

Biedny Jacek rozejrzał się wokół, by sprawdzić czy ma jakieś szanse ucieczki, ale jedyne co udało mu się znaleźć, to zwój grubej liny.

– Śmierć albo wolność! – zawołał głośno. I zrobił na końcach liny dwie pętle, a potem wspiął się na okno, by zobaczyć, kiedy będą wracali dwaj olbrzymi.

Wkrótce olbrzymi nadeszli spiesznym krokiem, a kiedy przechodzili przez bramę, Jacek tak zręcznie zrzucił linę, że złapał głowy olbrzymów w pętle. Potem naprężył mocno linę, przywiązał ją do belki i tak mocno ciągnął, że olbrzymi w dwie minuty zaczęli się dusić. I zanim mieli czas by się uwolnić, Jacek zsunął się po linie w dół i odciął im głowy.

– Teraz sprawdzę, jakie skarby można znaleźć w tym zamczysku – rzekł do siebie Jacek. Następnie wyjął klucz zza paska Niezguły i otworzył bramę.

Gdy tylko wszedł do zamku, usłyszał łkanie i zawodzenie. Wkrótce dostał się do komnaty, w której były uwięzione trzy piękne damy, które olbrzym miał zamiar zjeść na kolację. Siedziały razem i szlochały związane własnymi złotymi włosami.

– Drogie panie – powiedział Jacek. – Oto koniec waszych smutków. Niezguła nie żyje, a ja przyszedłem was uwolnić.

Potem przeciął łańcuchy zrobione ze złotych włosów i dał im klucze do zamku, bo sam musiał wyruszyć w dalszą podróż.

Przez cały dzień Jacek szedł sobie w wesołym humorze, ale kiedy na drogę zaczęły padać długie wieczorne cienie, otoczenie zaczęło mu się wydawać coraz bardziej obce. Robiło się coraz ciemniej i ciemniej i w końcu Jacek uznał, że się zgubił. Postanowił więc szukać noclegu w pierwszym napotkanym domu, bo okolica wyglądała na dziką i odludną, co niezbyt mu się podobało.

Po chwili ku swej wielkiej radości zobaczył przy drodze duży dom. Bez namysłu zapukał do wielkich frontowych drzwi. Drzwi natychmiast się otworzyły i stanął w nich przerażający olbrzym o dwóch głowach.

Zaskoczony Jacek cofnął się, ale wielkolud udawał przyjazne zamiary i mówił tak uprzejmym tonem, że Jacek wszedł do środka i zjadł z nim kolację. Po kolacji olbrzym pokazał swojemu gościowi wygodną sypialnię, w której wszystko było już przygotowane dla niego. Zadowolony Jacek położył się więc do łóżka, bo był bardzo znużony.

Ale w środku nocy obudził się nagle, bo usłyszał po drugiej stronie ściany głos, który monotonnie coś mamrotał. A oto, co usłyszał Jacek:

Choć teraz spokojne są sny twe,
Nim przyjdzie ranek, zabiję cię.
Tą maczugą odbiorę ci życie,
Zanim obudzisz się o świcie.

– No, rzeczywiście! – powiedział do siebie Jacek, który natychmiast oprzytomniał. – Przekonamy się!

Wyślizgnął się z łóżka, wziął z kominka wielkie polano i położył je w łóżku pod kołdrą, a sam ukrył się w drugim końcu pokoju.

Nie minęło parę minut, a drzwi zaczęły się bardzo powolutku otwierać i do pokoju zakradł się olbrzym, stąpając tak cichutko, że ani jedna deska w podłodze nie zatrzeszczała. W ciemności podszedł do łóżka, a potem uniósł swoją wielką pałkę i z głośnym trzaskiem walnął nią polano, które było przykryte kołdrą. Olbrzym uderzył bardzo mocno trzy razy, po czym wyszedł uśmiechając się do siebie – był bowiem pewien, że uśmiercił Jacka, Zabójcę Olbrzymów.

Ale któż to rankiem zszedł na śniadanie? Jacek we własnej osobie! Oczy olbrzyma w każdej z jego dwóch głów zaczęły się robić coraz okrąglejsze ze zdumienia.

– Czy dobrze spałeś zeszłej nocy? – zapytał w końcu olbrzym. – Czy nic nie zakłóciło twego snu?

– Nic oprócz szczurów – odrzekł Jacek. – Jeden z nich przebiegł przez moje łóżko i trzy razy machnął ogonem, ale wkrótce znów zasnąłem.

Jacek był pewien, że olbrzym będzie spodziewał się, że zje on wielkie śniadanie, więc pod płaszczem przymocował sobie skórzany worek, dzięki czemu mógł z łatwością wkładać do niego jedzenie zamiast do własnej buzi. Na śniadanie podano przygotowany w pośpiechu pudding. Olbrzym nałożył Jackowi miskę wielką jak wanna, a potem usiadł obserwując go, ale ku jego zaskoczeniu Jacek jadł łyżkę za łyżką, dopóki miska nie była prawie pusta.

– Zastanawiam się, czy potrafisz otworzyć sobie brzuch, tak jak ja? – zapytał niedbale Jacek. Potem wziął ostry nóż i rozciął worek ukryty pod ubraniem, a cały pudding wylał się na zewnątrz.

– Pewnie, że umiem! – powiedział olbrzym, bo nie mógł dopuścić do tego, by Jacek go w czymś pokonał.

Chwycił nóż, zrobił sobie wielką dziurę w brzuchu i oczywiście natychmiast padł trupem.

Jacek słyszał, że olbrzym miał wśród swoich skarbów ukryte cztery czarodziejskie przedmioty. Jednym z nich był płaszcz, który czynił niewidzialnym tego, kto go założył, drugim – miecz, który potrafi ł przeciąć wszystko na pół, trzecim – para butów, które tego, kto je nałożył, niosły szybciej niż wiatr, a czwartym – czapka, która znała każdy sekret na ziemi. Zaczął więc przeszukiwać dom dopóki nie znalazł magicznego płaszcza, miecza, butów i czapki. Potem znów wyruszył w podróż.

Tym razem jego droga wiodła przez góry i nie minęło wiele czasu, a dotarł do ponurej pieczary pośród skał. Przed wylotem jaskini siedział najstraszniejszy olbrzym, jakiego Jacek do tej pory spotkał.

Był większy niż wszystkie inne wielkoludy, włosy na jego głowie i broda przypominały grube liny, a jego paszcza była tak wielka, że mógł połknąć Jacka za jednym razem. Olbrzym był pogrążony w głębokim śnie, a obok niego leżała wielka, kolczasta maczuga. Chrapał tak głośno, że ziemia się trzęsła.

Jacek założył niewidzialny płaszcz, podkradł się blisko olbrzyma i uderzył go płaską stroną swojego miecza. Olbrzym skoczył na równe nogi, oczy mu pałały gniewem jak dwie ogniste kule i z potężnym rykiem zaczął uderzać na oślep swoją maczugą. Oczywiście nie mógł zobaczyć Jacka, który trzymał się poza jego zasięgiem. Olbrzym obracał się w kółko szukając osoby, która śmiała go uderzyć. Ale Jacek podbiegł szybko i jednym uderzeniem magicznego miecza ściął głowę olbrzyma i obalił go na ziemię.

– Ciekaw jestem, co też stary potwór ma w swojej jaskini – powiedział Jacek do siebie. I zaczął przeszukiwać wszystkie zakamarki pieczary, aż trafił na wewnętrzną jaskinię, której wylot był zablokowany żelazną kratą. Zza kraty dobiegały jęki i lamenty i kiedy Jacek otworzył bramę, odkrył grupę więźniów – rycerzy i dam – którzy opłakiwali swój tragiczny los.

Kiedy zobaczyli Jacka wykrzyknęli ze smutkiem:

– Czy ty także masz zostać ugotowany na kolację dla olbrzyma?

Ale Jacek tylko zaśmiał się i zamachał mieczem nad głową.

– Przyszedłem, by was oswobodzić – wykrzyknął. – Olbrzym nie żyje, nie macie się czego obawiać.

Potem wyprowadził ich na światło słoneczne i szedł z nimi, aż dotarli do pięknego zamku, który znajdował się nieopodal. Tam wszyscy zaczęli ucztować i weselić się.

Jednak w samym środku uczty usłyszeli okropny hałas, a zaraz potem wpadł pobladły z przerażenia posłaniec, który powiedział im, że nadchodzi olbrzym Piorun, aby pomścić śmierć brata.

– Pozwólcie mu wejść! – powiedział Jacek, bez strachu chwytając swój magiczny miecz. – A wy, rycerze i piękne damy, kiedy skończycie ucztę wyjdźcie na taras, a zobaczycie jak Jacek, Zabójca Olbrzymów, radzi sobie z potworami.

Zamek był otoczony głęboką fosą wypełnioną wodą i jedynym sposobem, by dostać się do niego było przejście przez most zwodzony. Jacek szybko nakazał przeciąć łańcuchy podtrzymujące most po obu stronach, tak aby natychmiast, gdy ktoś nań wejdzie, konstrukcja zapadła się. Kiedy jego polecenie zostało wykonane, założył niewidzialny płaszcz i magiczne buty, wziął w dłoń czarodziejski miecz i poszedł na spotkanie olbrzyma. Gdy wielkolud zbliżał się, coraz głośniej było słychać jego kroki, od których drżała ziemia, a kiedy spotkał Jacka, choć nie mógł go zobaczyć, poczuł zapach człowieka i wykrzyknął w furii:

Cóż za zapach tu przenika,
Chyba czuję krew Anglika.
Żywy on czy martwy,
zmienia to niewiele,
Mąkę na swój chleb
z jego kości zmielę.

– Cha, cha! – zaśmiał się Jacek. – Ładny byłby ze mnie chleb!

Potem zdjął z siebie niewidzialny płaszcz i stanął w takim miejscu, gdzie olbrzym mógł go zobaczyć.

– Złap mnie, jeśli potrafisz! – zawołał. A wielkolud ryknął wściekle i ruszył za nim w kierunku zamku.

Ale magiczne buty niosły Jacka szybciej, niż olbrzym mógł biec, i kiedy wielkolud wbiegł za nim, był już bezpieczny po drugiej stronie mostu zwodzonego. Gdy tylko Piorun postawił swoje ciężkie stopy na środku mostu, runął on z trzaskiem, a olbrzym z wielkim pluskiem zniknął w wodach fosy. Leżał tam jak ogromny wieloryb, dysząc i szamocząc się dopóki Jacek nie obwiązał go liną i nie rozkazał swoim ludziom wyciągnąć na brzeg. Potem jednym uderzeniem magicznego miecza ściął potworowi obie głowy, które potoczyły się na ziemię.

Rycerze i damy byli niezmiernie uradowani, kiedy zobaczyli martwego olbrzyma, i uznali Jacka za największego bohatera wszystkich czasów. Rozpoczęto znów ucztowanie i tańce, ale Jackowi znudziło się lenistwo, więc pożegnał się ze wszystkimi i ruszył na spotkanie dalszych przygód.

Przez wiele dni Jacek podróżował mijając spokojne farmy i ukwiecone łąki, aż w końcu znalazł się w bardziej posępnej okolicy u stóp dzikiej i samotnej góry. Wszystko wokół wyglądało tak szaro i odludnie, że Jacek czuł, iż coś złego musi czaić się w pobliżu, ale choć rozglądał się wokół, niczego nie zauważył oprócz małej, starej chatki na zboczu wielkiej, szarej skały. „Ktoś musi tam mieszkać”, pomyślał Jacek. Poszedł więc do chaty i głośno zastukał do drzwi.

– Witaj, synu. Zapraszam do środka – odezwał się uprzejmie niemłody głos. I kiedy Jacek otworzył drzwi, zobaczył siedzącego przy kominku staruszka z długą, białą brodą.

Starzec wstał, aby przywitać się z Jackiem, i przy tej okazji dostrzegł błysk złotych liter wyhaftowanych na pasku naszego bohatera.

– Czy naprawdę jesteś Jackiem, Zabójcą Olbrzymów? – wykrzyknął. – Zatem witaj po trzykroć, mój synu. Z pewnością nikt tak nie potrzebuje twojej pomocy jak my.

Potem powiedział Jackowi, że na szczycie Ciemnej Góry w zaczarowanym zamku mieszka dziki i niebezpieczny olbrzym wraz ze złym czarnoksiężnikiem. Za pomocą zaklęć i czarnej magii udało im się zwabić do zamku rycerzy i damy, a potem przemienić ich w różne okropne stwory.

– Biada nam! – opowiadał dalej staruszek. – Najsmutniejszy ze wszystkiego jest los urodziwej córki księcia. Zrywała właśnie na rozsłonecznionej polanie stokrotki, z których wiła wianek, kiedy słońce zakrył cień, a łagodny, letni wietrzyk zamienił się w wielki huragan. Potem z góry spadł ciągniony przez dwa ogniste smoki mosiężny powóz, w którym siedział olbrzym i ów zły czarnoksiężnik. Zanim dziewczyna zdołała krzyknąć po pomoc, złapali ją i uprowadzili do swojego zamku. Jednak była ona tak piękna i niewinna, że ich czary nie podziałały na nią i udało im się jedynie przemienić ją w delikatną, białą gołębicę, która teraz mieszka w lasach rozciągających się wokół zaczarowanego zamku.

W oczach Jacka zabłysły iskry gniewu, gdy słuchał tej opowieści. Potem spiesznie chwycił za miecz.

– Nie spocznę dopóki nie zabiję tych potworów! – krzyknął.

– Uważaj, gdy będziesz wchodził do zamku – rzekł stary człowiek poważnie. – Bramy strzegą dwa ogniste gryfy, które już rozszarpały na kawałki wielu rycerzy pragnących uwolnić księżniczkę. Ale kiedy je miniesz, wszystko pójdzie dobrze. Po wewnętrznej stronie muru wyryta jest w kamieniu legenda, która powie ci jak zdjąć urok ciążący na wszystkich znajdujących się w zaczarowanym zamku.

Nie czekając ani chwili dłużej, Jacek nałożył niewidzialny płaszcz i magiczne buty i szybko wspiął się na szczyt Ciemnej Góry. Zobaczył tam ponure ściany zaczarowanego zamku – czarne kształty na tle nieba. Bramy pilnowały dwa ziejące ogniem smoki, tak jak ostrzegał go starzec.

Ale nie mogły zobaczyć Jacka, bo miał na sobie czarodziejski płaszcz, więc minął je niezauważony i wszedł na wewnętrzny dziedziniec. Tam naprzeciwko bramy wisiała srebrna trąbka, a pod nią widniał wyryty w kamieniu napis:

Odważny, co w tę trąbkę zadmie,
Olbrzyma wnet dopadnie.
Zły czar na wieki minie,
Gdy z srebrnej trąbki dźwięk popłynie.

W chwili, gdy Jacek przeczytał te słowa, chwycił trąbkę obiema rękami i zadął w nią tak mocno, że wydawało się, iż zatrzęsły się mury zamku. Wtedy z zamku dało się słyszeć odległy dźwięk przypominający grzmot i po chwili przy bramie pojawili się olbrzym i czarnoksiężnik. Ich oczy były wybałuszone z przerażenia i trzęsły się im kolana, bo wiedzieli, że dźwięk trąbki na zawsze zdjął ich złe zaklęcia.

Zanim olbrzym zdążył chwycić swoją maczugę, Jacek zamachnął się magicznym mieczem i ściął potworowi głowę. Wtedy czarnoksiężnik krzyknął w przestrachu, wskoczył błyskawicznie do powozu z mosiądzu i dwa ogniste gryfy uniosły go w powietrze.

Ledwo przebrzmiały ostatnie echa srebrnej trąbki, a zniknął czarny cień zakrywający zaczarowany zamek i wszyscy rycerze i damy odzyskali swą dawną postać. Drzewa zakwitły, w ogrodzie wyrosły kwiaty, a zamiast białej gołębicy przed Jackiem stało najpiękniejsze dziewczę, jakie kiedykolwiek widział. Tak więc zły urok minął i wszyscy byli wolni. A kiedy król Artur usłyszał o odważnych czynach Jacka, pasował go na jednego ze swoich rycerzy i w nagrodę dał mu rękę pięknej córki księcia i zaczarowany zamek w posiadanie.

Tak więc Jacek poślubił dziewczynę, a ludzie ze wszystkich stron przychodzili, by podziękować swojemu odważnemu wybawcy – Jackowi, Zabójcy Olbrzymów.

Amy Steedman

Powyższy tekst jest fragmentem książki Amy Steedman Najpiękniejsze bajki.