Rozdział dziesiąty. Historia białej myszy

Zawsze byłam oswojona i kochałam Tymoteusza, który jest moim właścicielem. Był i wciąż jest dla mnie tym, kim Bóg jest dla was. Dzięki niemu mam jedzenie, okruchy i kawałeczki sera. Kiedy trzyma mnie na ręce, czuję się najbezpieczniej, chociaż wiem, że mógłby mnie zabić, gdyby okazując swą czułość przycisnął zbyt mocno. On jednak jest delikatny, bo mnie kocha. Wiem trochę o Bogu, ponieważ to On dał mi instynkt przetrwania. Nie mogę wykorzystywać swojego rozumu, bo go nie mam, ale mam instynkt, czyli myślę i robię to, co każe mi Bóg.

Poza tym, od wieków myszy przekazują sobie historię o Betlejem, ponieważ niektórzy z naszych przodków jako jedni z pierwszych stworzeń patrzyli na Dzieciątko Jezus, które urodziło się w stajni.

Tylko raz w życiu spotkała mnie prawdziwa przygoda i była straszna. Pewne rzeczy związane z tym wydarzeniem były dla mnie niezrozumiałe. Myślę, że wiecie coś o tym, jeśli chociaż raz zdarzyła wam się naprawdę niezwykła przygoda.

Gdy Tymoteusz miał czternaście lat, porzucił szkołę i zaczął zarabiać roznosząc gazety. Zawsze mu towarzyszyłam ukryta w kieszeni, gdzie okruszki i kurz zbierały się w rowkach, a czasem sznurek i kawałki twardych cukierków. Było mi tam bardzo przyjemnie. Oczywiście nigdy nie wyglądałam na zewnątrz, kiedy byliśmy w pracy, ponieważ jestem dobrze wytresowaną myszą i znam swoje miejsce. Siedziałam po prostu w kieszeni i przysłuchiwałem się rozmowie, która często była interesująca.

W jednym domu kucharka zawsze zapraszała Tymoteusza, aby wstąpił na filiżankę herbaty. Zwykle mówiła:

– Wejdź ukradkiem, bo jak cię usłyszy, wścieknie się. Nie znosi chłopców, jest bardzo zgorzkniała.

Nie wiedziałam, kim jest ona, domyśliłam się jednak, że nie przypomina zupełnie twardych cukierków i nie jest miła.

– Widzisz – odezwała się kucharka do Tymoteusza – ona ma teraz mnóstwo problemów i nie wierzy w dobrego Boga. Uważa, że to Bóg jest winny temu, że nie ułożyło jej się tak, jakby chciała. Powinieneś się modlić za nią, bo wkrótce zejdzie z tego świata, a nie jest przygotowana na spotkanie ze Stwórcą.

Innego dnia opowiedziała nam więcej:

– Ona nie może cię zobaczyć, bo przypomniałbyś jej o jej chłopcu. Na zdjęciu wygląda zupełnie tak jak ty; dorósł i poszedł na wojnę, a potem „zaginął”. To znaczy, że mogli go zabić albo wziąć do niewoli, nikt jednak nie wie, jak było naprawdę. Kiedyś przychodził do niej ksiądz i mówił, że miłość Boga jest większa niż matki czy ojca i że Bóg zaopiekuje się jej chłopcem i chce dla niego jak najlepiej, ale ona nie chciała słuchać. Nie chciała słuchać nikogo, a teraz jest stara i zgorzkniała i nie kocha już nikogo.

Wiem, że Tymek zmartwił się bardzo, bo często wstępowaliśmy do kościoła, żeby pomodlić się za starą panią „Zgorzkniałą”, jak ją nazywaliśmy.

Próbowałam wyjaśnić Tymkowi, że ktoś, kto nie kocha żadnej innej osoby, nie może zrozumieć Boga. Nawet ja, choć jestem tylko myszką, poznałam Go poprzez miłość. Kiedy miałam pięć własnych myszek, ogrzewałam je całym swoim ciałem i wszystko, co robiłam, robiłam po to, aby czuły się bezpiecznie i było im przyjemnie.

Wiem także, że Tymek jest łagodny dla mnie i mnie karmi, bo – usłyszałam, jak to mówił na katechezie – został stworzony na obraz i podobieństwo Boga. To jego podobieństwo do Boga sprawia, że jest taki miły dla kogoś tak małego jak ja.

Próbowałam mu to powiedzieć, ale potrafię przecież tylko piszczeć. Jednak w jakiś sposób sam na to wpadł i musiałam za to cierpieć, Tymek zresztą też.

– Widzisz Mini – powiedział do mnie – muszę uratować duszę starej pani Zgorzkniałej. Muszę sprawić, żeby poczuła to, co Bóg czuje do nas; wtedy będzie wiedziała, że jej synowi nic nie jest. Nie mogę zrobić nic innego, jak oddać jej ciebie. Będzie musiała cię karmić i urządzić ci ciepłe gniazdko. W końcu będzie musiała cię pokochać.

Zrobił dziury w kartonowym pudełku i umieścił mnie tam. Jakże się bałam! Jednak Tymek jest osobą, która nigdy nie rezygnuje, gdy jakaś dobra myśl powstanie w jego umyśle. Chociaż leżałam tam bez ruchu, cała drżąc, nie wydawałam z siebie żadnego dźwięku. Tymoteusz napisał list i położył go na pudełku, a następnego dnia zostawił mnie razem z gazetami, zaadresowaną do pani Zgorzkniałej. Kucharka była zajęta i nie miała czasu przyjrzeć się pudełku. Po prostu położyła mnie na tacy z poranną herbatą i tak zostawiła. Pani Zgorzkniała dźwigała się przez moment na łóżku, aż w końcu udało jej się usiąść i wtedy zobaczyła pudełko.

– Co! – wykrzyknęła. – Paczka dla mnie – tego jeszcze nie było! – I otworzyła list.

„Droga pani Zgorzkniała” – przeczytała. „Przesyłam Pani coś, co kocham ponad wszystko. To jedyny sposób, aby dowiedziała się Pani, że Bóg kocha ludzi bardziej, niż oni kochają siebie nawzajem. Poczuje Pani to, co Bóg czuje do ludzi, gdy Mania poprosi o jedzenie, gniazdko i inne takie rzeczy. Mam nadzieję, że zostanie Pani zbawiona na czas. Pozdrawiam, Tymek”.

Nie wydawała się uradowana z listu, chociaż ja sama uważałam, że był piękny, i wiedziałam ile wcześniejszych wersji Tymek napisał. Po kilku chrząknięciach przecięła sznurek. Od razu wybiegłam z pudełka, bo było mi tam ciasno, i przemknęłam po jej ręce pod wełnianą bluzę. Ku memu przerażeniu wydała z siebie mrożący krew w żyłach krzyk i strąciła na podłogę tacę z poranną herbatą. Nie przestawała krzyczeć, a ja z jej reki dałam nura pod łóżko, a potem rzuciłem się w kierunku kąta i wspinałam się po zasłonach.

Wbiegła kucharka, a za nią dwie inne służące i wszystkie stanęły wokół pani Zgorzkniałej wachlując ją ściereczkami do naczyń i kurzu, które trzymały w ręku. Gdy mogła już mówić, wykrzyknęła: „Mysz, mysz!” takim tonem głosu, jak gdybym była lwem.

– Zostałam znieważona – odezwała się i pokazała kucharce list od Tymka. Pismo wywołało dziwny efekt również w przypadku kucharki. Najpierw zatoczyła się śmiechem, od czego pani Zgorzkniała aż poczerwieniała z wściekłości; potem nagle przestała się śmiać i wytarła oczy fartuchem. Nigdy w życiu nie widziałam takiej histerii, pewnie dlatego, że nie często przebywam z damami.

Skorzystałam z okazji, aby wspiąć się wyżej i ukryć w fałdach zasłony.

Rozpoczęły poszukiwania i byłam pewna, że gdy mnie znajdą, zrobią mi krzywdę. W każde miejsce wtykały miotły i szczotki, ale gdy zaledwie wystawiłam głowę z fałd zasłony, cofały się z krzykiem. Kilka razy usłyszałam słowo „kot” i serce zaczęło mi bić jak oszalałe.

W końcu udało mi się ześlizgnąć po zasłonie i ukryć w ciemnym miejscu za szafą, a po pewnym czasie, który wydawał mi się ciągnąć godzinami, służące wyszły zostawiając panią Zgorzkniałą samą.

To był straszny dzień. Przemykałam z jednego miejsca do drugiego, nie dostając do zjedzenia ani okruszka. Moje gniazdko zostało zniszczone, a w całym domu nie było ani jednej mysiej dziury. Trzeba wam wiedzieć, że brązowe myszy są moimi wrogami. O godzinie czwartej znalazłam się w salonie, a pani Zgorzkniała, która do tego czasu zdążyła się uspokoić, zajęta była czytaniem jakichś starych listów z pudełka. Rozłożyła je na swoich kolanach, jeden po drugim, i płakała nad nimi. Miałam nadzieję, że uda mi się skubnąć brzeżek jednego z nich, gdy je odłoży, i w przypływie odwagi spowodowanej głodem pobiegłam tuż pod jej krzesło.

Głośnym szeptem czytała list: „Czy mogę przynieść do domu swoją mysz? Jest całkiem oswojona i bardzo ją kocham. Nie mogłem zostawić jej w szkole. Nie byłoby nikogo, kto by ją karmił, tęskniłaby i umarłaby”. W innym liście czytała: „Ksiądz O’Flynn mówi, że możemy mieć białe myszy, bo dzięki temu dowiemy się, jak Bóg nas kocha. Zajmując się nimi, będziemy opiekować się stworzeniami, które zdane są na naszą łaskę”.

Pani Zgorzkniała siedziała tak przez dłuższy czas i czytała listy. W pewnym momencie na rogu stolika położyła trochę cukru i spodeczek mleka i zachowywała się bardzo cicho. Nabrałam odwagi, bo domyśliłam się, co się stało. Wyszłam spod krzesła i zaczęłam jeść ostrożnie. Gdy wyciągnęła swoją starą rękę, weszłam na nią. Nie była tak ciepła i miękka jak ręka Tymka, ale zimna i sztywna i wzbudzała we mnie strach. Jednak zostałam w jej dłoni, a ona, bardzo powoli, jak gdyby sprawiało jej to ból, delikatnie zgięła swoje palce wokół mojego ciała. Potem zaniosła mnie do swojego pokoju, gdzie ustawiono lampkę nocną, a obok niej pudełko wypełnione watą. Dwa razy w nocy starsza pani przyniosła mi trochę chleba i mleka.

To była lepsza noc, niż się spodziewałam, chociaż pani Zgorzkniała i ja nie czułyśmy się swobodnie w swoim towarzystwie; dlatego poczułam ogromną ulgę, gdy rano do pokoju wszedł Tymoteusz z kucharką. Pobiegłam do niego i ukryłam się w jego kieszeni. Z początku nie przysłuchiwałam się ich rozmowie. Nie posiadałam się z radości. Gdy wyjrzałam na zewnątrz, dobiegły mnie słowa pani Zgorzkniałej:

– Tak, rozumiem. Jeśli to Bóg sprawia, że jesteśmy zdolni do takich uczuć wobec myszy, które zdane są na naszą łaskę, to musi też dbać o mojego chłopca, który jest także Jego chłopcem.

Tymek pokiwał głową i powiedział:

– A skoro oddałem pani Manię i zaufałem pani, powinna pani pozwolić, aby pani syn przebywał z Bogiem i nie być o to zła!

– Już dobrze – powiedziała pani Zgorzkniała. – Wczorajszej nocy modliłam się; a teraz proszę cię, zabierz swoją mysz. Gdyby tylko Bóg oddał mi w ten sam sposób mojego chłopca!

– Ależ to właśnie zrobi, gdy zbawi pani swoją duszę i pójdzie do Nieba! – powiedział Tymek.

Wróciliśmy bardzo szczęśliwi. Od czasu do czasu składamy pani Zgorzkniałej wizyty. Również inni chłopcy, przyjaciele Tymka, przychodzą do niej na herbatę. Ja jednak przez cały czas siedzę w kieszeni Tymka i nigdy nie wyglądam na zewnątrz. Dostaję za to mnóstwo okruszków ciasta podczas tych odwiedzin, a Tymek mówi, że uratowałam duszę starszej pani.

Caryll Houselander

Powyższy tekst jest fragmentem książki Caryll Houselander Groźny pan Oates oraz inne fascynujące opowieści.