Rozdział dziesiąty. Dzwon życia

W 1935 roku powstał projekt, żeby zainstalować dzwon życia i tarczę śmierci w sercu Berlina. Plan chyba upadł. Wielki dzwon miał bić co pięć minut; w przerwach mniejszy dzwon miał bić dziewięć razy, żeby ogłaszać, że w tym czasie urodziło się w Niemczech dziewięcioro dzieci. Następnie klepsydra miała wskazywać przechodniom, że w ciągu pięciu minut siedmiu Niemców pożegnało się w życiem.

Zrealizowany czy nie, pomysł był cenny. Pożytecznym jest głosić, że życie się rozszerza, uświadomić sobie żniwo śmierci – jeszcze pożyteczniejszym, jednak że nie bez znaczenia jest ukazywać triumf życia nad śmiercią.

Zatrzymajmy się, rozważając tę ostatnią myśl. Nie jest rzeczą tak istotną, by zastanawiać się nad końcem życia, ani odpowiedzialnością, jaką trzeba będzie udźwignąć w tej straszliwej chwili, co przyjąć nowe życie oraz zdecydować, czy ja, tak jak powinienem, przyczyniam się dla swojej ojczyzny do tego, że bije dzwon życia.

W roku 1939 dowódca ciężkiej dywizji artylerii na linii Maginota napisał w liście: „W moim sektorze mam osiemnastu ludzi. Mają od trzydziestu do trzydziestu pięciu lat; wszyscy poza nielicznymi są żonaci; wszyscy razem wzięci mają tylko ośmioro dzieci!”

Jeżeli zdrowa ekonomia wskazuje, że średnia dzietność w rodzinie – jeżeli kraj nie chce umrzeć – to troje dzieci: dwoje żeby zastąpić ojca i matkę, i trzecie po to, żeby zapełnić lukę spowodowaną śmiertelnością niemowląt (1), wówczas owych osiemnastu mężczyzn powinno było mieć co najmniej pięćdziesięcioro czworo dzieci. A mieli ośmioro. A zatem deficyt wyniósł czterdzieści sześć.

Oczywiście nie ma prawa moralnego, które by wymagało od małżonków, żeby mieli troje dzieci. Przykład tutaj podany jest po prostu społecznym i narodowym aspektem problemu. Powiedzieliśmy już, że prawa moralnego nie determinuje kraj, w którym się mieszka – mimo iż przy tym temacie należałoby nieco się zatrzymać – lecz że określa je prawo czystości małżeńskiej, z jednej strony, oraz prawo płodności – z drugiej.

Dobrze byłoby powrócić do tych zagadnień. Prawo płodności postuluje, żeby rodzice mieli tyle dzieci, ile potrafią wychować na sposób ludzki i chrześcijański. Jeśli chodzi o kontrolę urodzeń prawo czystości stawia regułę: nie można stosować żadnych sztucznych środków niweczących poczęcie.

Ale wróćmy do społecznego punktu widzenia: przyszłości mojego kraju, potrzeb społeczeństwa: Jaki pożytek z wykrzykiwania: „Niech żyje ojczyzna!”, jeżeli przyczyniam się jedynie do jej śmierci?

Więcej kołysek niż grobów! To powinno być nasze motto. Jaka to wielka klęska, gdy rzeczywistością staje się coś przeciwnego! Czy taki argument, który nie przekona pewnie słabeuszy ani tych, co zamknęli się w sobie, ma dla mnie znaczenie? Nie jest to argument za licznymi rodzinami najbardziej decydujący, lecz nie należy go lekceważyć.

Obowiązek patriotyczny nie sprowadza się do postulatu moralnego tylko w czasie wojny. Istnieje on i wiąże sumienie również w czasie pokoju. Może w inny sposób, lecz równie imperatywnie.

Czy kocham ojczyznę? Czy kocham ją dostatecznie mocno, żeby chcieć dać jej dzieci? Oczywiście, nie przede wszystkim na czas wojny, lecz równie chętnie w okresie pokoju. Czym bardziej dzielne serca i ramiona, tym większa pomyślność ojczyzny. Największym bogactwem narodu jest bogactwo w ludzi.

Niemożność posiadania dzieci

Ujrzeliśmy jasno, że zapobieganie poczęciu przez dobrowolny i jednoznaczny czyn stanowi „materię poważną” i jeżeli jest pełna świadomość i zupełna zgoda, jest to grzech śmiertelny.

Gdy dokonuje się akt małżeński, Bóg w sprzeciwie wobec rodziców, może bez przeszkód stworzyć duszę ludzką.

– Ale my nie możemy, zważywszy na nasze obciążenia, zwiększyć liczby dzieci!

– Tak może być, odpowiada prawo moralne; taki przypadek nie należy wcale do rzadkości. Lecz związek małżeński zawiera się nie tylko dla przyjemności. W planach Opatrzności Bożej przyjemność jest wypełnieniem lub efektem spełnionego obowiązku.

Oddzielanie przyjemności od obowiązku, poszukiwanie pierwszego, a unikanie drugiego oznacza pójście przeciwko planowi Bożemu. Przyjemność seksualna zakłada normalne wykonywanie funkcji rozrodczych, akceptację wynikających z tego obciążeń, za które owa przyjemność, jak określił to kard. Mercier, jest „opatrznościową zapłatą”.

– Lecz co do życia intymnego, to jak możemy w ogóle przez jakiś czas powstrzymać się od dawania siebie sobie nawzajem?

– Normalnie należałoby przyjąć, że – bez modlitwy i pomocy sakramentalnej – macie rację. Lecz jaki jest wasz program życia nadprzyrodzonego? Co robicie, żeby wznieść się ponad zmysły, żeby miarkować odruchy ciała?

– Czy nie możemy wybrać okresów, gdy płodność jest najmniej prawdopodobna?

– Ależ tak, o ile macie po temu dostateczne powody, jak wam się wydaje, że macie. A konieczność roztropnej i odważnej praktyki wstrzemięźliwości po kilka dni każdego miesiąca sama zmusi was do pewnej dozy chwalebnej wielkoduszności.

– Nawet to nie jest w naszym przypadku możliwe, gdyż wówczas musielibyśmy odmówić sobie zbliżeń małżeńskich.

– Oczywiście. Ale nigdzie nie jest powiedziane, że małżeństwo to stan, w którym można pozwalać sobie na wszelką swobodę, według zachcianek bez jakiegokolwiek zdrowego osądu rzeczy.

To nie tak, a przynajmniej w żadnych zdrowych i uczciwych książkach dotyczących moralności nie tak stawia się sprawy. Osoby żyjące w małżeństwie zbyt szybko gotowe są przyjąć, że skoro nie wybrały „stanu doskonałości” w bezwzględnym dziewictwie, wielkie cnoty są nie dla nich. Nawet darząc się tym, na co mają prawo sobie pozwolić, mąż i żona narażeni są na rozłąkę. Powinni z tego faktu chcieć wyciągać korzyści, a nie odrzucać go w imię moralnej i psychologicznej niemożności, gdyż w rzeczywistości brakuje im wytrwałości, ducha chrześcijańskiego i chęci do samodyscypliny.

W jaki sposób takie osoby, anemiczne duchowo i nieprzyzwyczajone do odmówienia sobie czegokolwiek – nawet gdy nie kosztuje to zbyt wiele – są w stanie przyjąć wyrzeczenie, gdy wiąże je poważne prawo?

Trzeba nauczyć się chcieć, żeby wiedzieć, jak chcieć. A jeżeli zdarzy się upadek, nie należy się usprawiedliwiać, lecz oskarżyć.

Jesteś Sędzią mojej przeszłości, mój Boże. Ofiaruję Ci wszystkie jej wysiłki i słabości. Daj mi łaskę bycia szlachetnym w przyszłości.

Jedynak, jedynaczka

Jak zauważyliśmy, istnieje podwójne zobowiązanie przypisane do węzła małżeńskiego:

– obowiązek czystości: absolutny zakaz zamachu na prawo do życia.

– obowiązek miłości czyli płodności: wysiłek w kierunku pomnożenia życia.

Jest rzeczą niemożliwą – co oczywiste – ustalić jakąś definitywną liczbę jako miernik prokreacji. Ksiądz P. Boisgelat SI, bardzo kompetentny w temacie, ma w tej kwestii tyle do powiedzenia:

„Kto trzyma się poniżej swych minimalnych możliwości, nie spełnia obowiązku swego stanu i grzeszy egoizmem. Kto dba o swoje możliwości i realizuje je, spełnia swój obowiązek. Kto przekracza swoje możliwości, grzeszy brakiem roztropności i nieumiarkowaniem”.

Jeśli chodzi o ów poziom możliwości, o którym mówi ks. Boisgelat, każdy musi go określić w swoim sumieniu – bez egoizmu, ale i z rozwagą.

„Trzeba zaufać Bogu, pozostawiając Bożej Opatrzności możliwość nieprzewidzianych nieszczęść, takich jak niespodziewana i wczesna śmierć ojca, ewentualny niższy standard ekonomiczny rodziny w przyszłości, wojna…

Obowiązek nakazuje nam przewidywać tylko to, co jest do przewidzenia i co jest prawdopodobne; całą resztę należy powierzyć Bogu”.

Są pary, które bardzo pragną tylko jednego dziecka, a nie kilkoro. Chcą tego jednego dlatego, by mieć namacalny dowód, że ich małżeństwo jest owocne, albo żeby stworzyć cenną i wartościową więź między sobą. Pragną tylko jednego dziecka, ponieważ nie chcą być obciążeni; nie chcą ograniczać zwyczajowego rytmu swego życia, jakości i różnorodności swojej garderoby, a także obawiają się ryzyka dla zdrowia, jakie mogą nieść ze sobą każde narodziny; boją się płaczu i niewygody powodowanej przez bardzo małe dzieci. Tego rodzaju racje, jak też inne równie egoistyczne, są nic nie warte. Żeby dyspensować się od poważnych obowiązków, potrzeba poważnych racji. Idea ograniczenia rodziny po to, by dać temu jednemu (lub małej liczbie dzieci) środki, które wyeliminują konieczność podejmowania pracy lub pozwolą skorzystać z pełnego stanu posiadania, nie jest ze strony rodziców przejawem egoizmu. Jednakże jest to niezmiernie szkodliwe. Nie po to bowiem urodziliśmy się, żeby na tym padole unikać pracy. Każdy jest zobowiązany dać z siebie maksimum wysiłku na rzecz dobrobytu społeczeństwa. Nie żyjemy tu po to, by panować, lecz by się trudzić.

Rodzice nie okazują wcale wielkiego szacunku swemu potomstwu, jeżeli nie uważają go za zdolne osiągnąć własnymi siłami swego miejsca w życiu, o ile potomstwo wyrazi takie pragnienie.

A poza tym, czy nie istnieje zawsze niebezpieczeństwo, że jedynak otrzyma zbyt miękkie wychowanie, że będzie zepsuty i że będzie miał niedobry charakter?

A niech by tak ów jedynak zmarł, jakiż ból dla ojca i matki! Oni sami stają się pierwszymi ofiarami swej przeklętej kontroli urodzeń.

Chrystus a małżeństwo

Chrystus Pan nie przyszedł, żeby znieść prawo, lecz żeby je wypełnić. Małżeństwo miało zostać dok ładnie tym, czym było w prawie naturalnym: wymianą dwóch aktów woli w celu prokreacji. Chrystus Pan, który dobrze znał trudności stanu małżeńskiego, uczynił z tej wzajemnej wymiany aktów woli sakrament, obrzęd darzący łaską. Każde z dwojga poprzez wzajemne zjednoczenie, wzbogaci drugie spotęgowaniem łaski uświęcającej. Oboje powinni być w stanie łaski przed zawarciem małżeństwa, jako że jest to sakrament żywych, co oznacza, że ma on na celu zintensyfikować Boże życie już trwające w duszy. Poprzez dar z samego siebie na rzecz drugiego, sami otrzymujemy jeden dla drugiego dar nowego wzrostu w łasce.

Ponieważ małżeństwo jest zasadniczo kontraktem – ze względu na podwójne „tak” dające każdemu z obojga pełne prawo do drugiego – posiada ono tę cechę charakterystyczną, że nie ma tu innego szafarza jak tylko tych dwoje zainteresowanych. Czasami ludzie mówią: „Ksiądz taki a taki udzielił nam ślubu”. Takie stwierdzenie nie jest poprawne. To bowiem nie ksiądz udziela ślubu pannie młodej i panu młodemu; oni sami nawzajem udzielają sobie ślubu. Oni sami są szafarzami sakramentu, który jednocześnie otrzymują. Ksiądz występuje tam tylko w roli świadka reprezentującego Kościół; w roli świadka niezbędnego dla ważności małżeństwa, lecz tylko świadka.

Jak wielką zatem godność ma sakrament małżeństwa! Jak wielką godność mają państwo młodzi! Przecież wzajemnie przekazują sobie Bożą łaskę.

Zobowiązania, które biorą na siebie, zawierają się w dwóch punktach: jedność wyłączna dwojga oraz nierozerwalność ich więzi. Chrystus Pan, który uczynił z małżeństwa obrzęd obdarowujący łaską, również podkreślił ową wyłączną jedność i nierozerwalność.

Wyłączna jedność – Małżonkowie tworzą jedną całość. Będą dwoje w jednym ciele mówi Księga Rodzaju. Lecz ze względu na ludzką zatwardziałość wprowadzono formy poligamii. Zbawiciel jednak ich zabronił, a Kościół zawsze dbał o to, żeby wymagać przestrzegania prawa. Sama miłość się tego domaga. Przecież małżeństwo to tak bardzo intymna rzeczywistość. Samo naturalne poczucie potępia współżycie z kilkoma osobami równolegle. Prawo Boże jedynie potwierdza ten podstawowy wymóg. Ponadto, stabilność rodziny, jak również szczęście dzieci, równie mocno domagają się wyłącznej jedności.

Nierozerwalność – Małżeństwo stwarza wyłączną jedność na zawsze; jedność, którą może rozerwać tylko śmierć któregoś z partnerów. Przypomina o tym światu encyklika papieża Piusa XI Casti connubi:

„Poszczególne bowiem małżeństwo, o ile jest związkiem pomiędzy pewnym mężczyzną a pewną niewiastą, nie powstaje inaczej jak na podstawie wolnej zgody obu stron. Dobrowolny ten akt woli, którym obydwie strony oddają sobie i przyjmują nawzajem prawo właściwe małżeństwa, jest do zawarcia prawdziwego małżeństwa tak koniecznym, że nie może go zastąpić żadna ludzka władza. Wolność ta zmierza jedynie do stwierdzenia, czy kontrahenci mieli rzeczywiście zamiar zawarcia małżeństwa, a zawarcia go z tą osobą, czy też zamiaru tego nie mieli. Istota sama małżeństwa nie podlega wolności człowieka, tak, że kto raz zawarł małżeństwo, związany jest Bożymi jego prawami i istotnymi jego właściwościami”.

Ks. Raoul Plus SI

(1) Od czasu powstania tej książki śmiertelność niemowląt znacząco spadła.

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Raoula Plus SI Chrystus w rodzinie. t. I: Małżeństwo.