Rozdział dwunasty. Zagrożenia dla jedności

Drodzy nowożeńcy, dzisiaj chcielibyśmy wskazać wam bardziej szczegółowo złe aspekty samolubstwa, które przez swoje drobne żądania, tyranię, i okrucieństwa stoi tak bezpośrednio w sprzeczności z owymi wzniosłymi cnotami wielkodusznej dobrej woli, życzliwości i pokory, które Jezus tak gorąco poleca, abyście sobie przyswoili i naśladowali.

Drobne potrzeby egoizmu. Samolubstwo wydaje się spać, gdy rozumna troska o innych, przez obowiązek i łaskawość, zaspokaja swe preferencje, pragnienia i potrzeby. Przed ślubem mąż i żona, prawie sobie tego nie uświadamiając, żyją w oparciu o pracę ojca i opiekę matki, od lat bowiem niemowlęcych i dziecięcych przyzwyczajeni byli opierać się na rodzicach i wszystkich pozostałych domownikach. Teraz każde z nich, zastanawiając się nad tym, musi zapomnieć nieco o sobie, po to, by samemu wnieść wkład do wspólnego dobra. Teraz też naprawdę zaczynają rozumieć, ile pracy i wysiłku kosztowało to ojca, ile ciągłego samozaparcia inspirowało troskę matki, a także jak łatwo egoistyczna natura potrafi, gdy trzeba, zostawić innym troskę i kłopot myślenia o wszystkim.

Czy nie widzicie, jak w ten sposób przesadna miłość własna chce uchodzić za prawdziwą miłość? Na razie jest to tylko lekkie draśnięcie, ale jednak draśnięcie. Uczcie się od Serca Jezusowego owej wielkodusznej ofiary powściągającej wymagania miłości własnej, okazując łaskawie i mile swe uczucia.

Drobne tyranie egoizmu. Podczas gdy prawdziwa miłość prowadzi do szlachetnej i szczytnej tożsamości interesów, miłość własna sprawia, że ta zgodność polega na całkowitym ustępstwie i podporządkowaniu się jednej strony poszczególnym gustom i antypatiom drugiej. Lecz miłość własna tak mało zwraca na to uwagę, że jeśli chce zrobić upominek lub przyjemność, odwoływać się będzie raczej do swych osobistych preferencji niż gustów osoby, która ma być usatysfakcjonowana. Wymiana poglądów poszerzających horyzonty obu stron znajduje ujście w kłótni, gdy narzucane są apodyktyczne nakazy miłości własnej tyrana. Na początku jednak draśnięcie wydaje się zupełnie nieistotne. Pokora Serca Jezusowego uczy was opanowania owej pychy szukającej ciągle swego, nawet w drugorzędnych różnicach zdań, tymczasem zaś ustępstwo byłoby znaczącym zwycięstwem nad egoizmem.

Małe okrucieństwa egoizmu. Nikt na świecie nie jest doskonały. Często miłość bywa ślepa w okresie narzeczeńskim; miłość nie widziała wad albo też uznawała je za cnoty. Lecz miłość własna widzi wszystko; dostrzega i rozpoznaje najdrobniejsze niedoskonałości, najbardziej niewinne kaprysy, nawet jeżeli nie czynią jej one najmniejszej szkody. Gdy tylko sprawią jej choćby najmniejszą nieprzyjemność lub wywołają poirytowanie, egoista reaguje natychmiast lekko ironicznym spojrzeniem, później nieznacznie ciętą uwagą, może nawet z posmakiem drwiny w obecności innych osób. Nikt mniej niż on nie zdaje sobie sprawy z tego kolca, który jest wbijany oraz z tej rany, jaka powstaje; on zaś denerwuje się, gdy inni, nawet nic nie mówiąc, zauważają jego wady, nawet jeżeli są nader irytujące. Czy jest to tylko jeszcze jedno draśnięcie? Z pewnością nie jest to owa postawa dobroci okazywana przez Serce Jezusa, którego miłość i zrozumienie tak wiele w nas wybaczają.

Mimo iż egoizm panuje w jednym tylko sercu, to drugie zranione w skrytości, może pozostać w głębokiej i uległej prawości. Jeżeli jednak egoizm pojawi się u obojga i dojdzie do wzajemnej konfrontacji, daje wówczas o sobie znać tragiczna wrogość i ów sztywny upór ucieleśniający miłość własną i umiłowanie własnego zdania. O jak wiele mądrości znajduje się w refleksjach i radach oferowanych nam w Naśladowaniu Chrystusa: „Wielu kieruje się w swych działaniach owymi nurtami poszukiwania własnego «ja», nie mając o nim żadnego pojęcia. Wszystko wydaje się u nich w porządku, jak długo wszystko toczy się zgodnie z ich życzeniem i planami; lecz gdy pewnego dnia ich zamiary zostają udaremnione, tracą równowagę i natychmiast popadają w przygnębienie… Dobrze zrobisz, pielęgnując cierpliwość, znosząc niedoskonałości, różne ułomności drugich; pomyśl tylko, ile oni muszą znosić w tobie! Jeżeli tak źle organizujesz własne życie, jak możesz oczekiwać od wszystkich innych, żeby dostosowali się do twoich standardów?”

Czy jest prawdą, że różnice temperamentu i charakteru, same z siebie, nie powodują zdziwienia u dwojga małżonków, którzy złączyli swoje życie. Są różnice niepowodujące zdziwienia, gdy się pojawiają, ponieważ nie wykraczają poza granice i normy obopólnej zgody. W ten sposób bywa, że nawet zupełnie odmienne charaktery często idą cudownie w parze i doskonale się integrują. Trudności zaczynają się z chwilą, gdy jedno lub może oboje odmawiają ustąpienia w błahych sprawach: w odniesieniu jedynie do gustów lub całkowicie osobistych pragnień. Jest to pierwsze pęknięcie. Oko nie jest w stanie go dostrzec, lecz przy delikatnym stuknięciu brzmienie wazonu nie jest już takie samo. Pęknięcie się poszerza. Kłótnie stają się coraz częstsze i osiągają coraz wyższą temperaturę. Nawet bez całkowitego zerwania: pozostaje raczej tylko zewnętrzny związek niż owo stopienie się dwóch istnień sięgających głęboko do serc.

Co pomyślą lub powiedzą dzieci? Jakie nieszczęście dla ich dusz i miłości, jeśli oglądają takie sceny! Jeśli zaś nie ma dzieci, jaką udręką stanie się życie małżeńskie! Któż może dojrzeć lub przewidzieć koniec, do którego może doprowadzić owa droga małych okrucieństw miłości własnej?

Z dramatów i tragedii niektórych rodzin, drodzy synowie i córki, dowiedzieliście się niewątpliwie, że historia jest świadkiem czasu i nauczycielem życia; przygotowujecie więc swoje dusze na wypadek popełnienia tak fatalnego błędu lub dopuszczenia do tak ubolewania godnej odmiany serc, podejmując stanowcze i przemyślane środki do powstrzymania miłości własnej i wykorzenienia jej, jeśli czujecie, że ona, jakimś złym trafem, w was się rozwija.

Cóż to za środki? Jest to postanowienie i nauczenie się od dzisiaj samozaparcia, panowanie i kontrola nad pychą, znajdowanie miłości i radości w poświęceniu i działaniu w ochoczym zjednoczeniu z Bogiem, nie tylko w sprawach ważnych i wielkich przeciwnościach, lecz również w rzeczach małych – w owych codziennych utrapieniach, przykrościach i kłopotach, które często przezwycięża się z niemniejszą trudnością i bólem. Jeszcze lepiej byłoby, gdybyście uczynili cnotę koniecznością, bo cnota jest szatą dobroci, którą nabywa się przez dobre uczynki. Nabierajcie nawyku cierpliwości, wzajemnej wyrozumiałości, wzajemnego wybaczania sobie przywar i wad. Wtedy wzniesiecie się ponad własne „ja”; wasze zwycięstwo nad samym sobą nie będzie już wyrzeczeniem, lecz raczej zyskiem. Wówczas prawie instynktownie lub z naturalnego odruchu każde z was przyjmie jako własne – opinie, gusta i skłonności drugiego; i te opinie, gusta i skłonności będą oczyszczone, dostosowane, wypięknione i ubogacone ku pożytkowi was obojga, tak iż żadne z was niczego nie straci, natomiast pojawią się obfite owoce wynikające z owej współpracy, o której już mówiliśmy.

Oczywiście prawdą jest, że istnieje granica owych ustępstw moszczących drogę do wspólnoty myśli i uczuć pomiędzy charakterami, które się różnią. Niech Bóg nie dopuści, byście musieli kiedykolwiek przechodzić przez to smutne doświadczenie! Jest to granica wyznaczona przez obowiązek, prawdę, moralność oraz święte prawa. Rozumiecie, że nawiązujemy w pierwszym rzędzie do świętości życia małżeńskiego, do wiary, praktyk religijnych i dobrego wychowania dzieci. W takich przypadkach stanowczość, jeżeli mielibyśmy do czynienia z konfliktem, jest absolutnym obowiązkiem. Jeżeli jednak te dwie wielkie i poważne zasady nie wchodzą w grę i wasza dobroć prowadzi was do radosnej zgody na owe wzajemne ustępstwa, tak sprzyjające pokojowi w rodzinie, będzie naprawdę bardzo trudno o konflikt i nie będzie miejsca dla nieprzejednanego sprzeciwu.

Kłótnie będą miały nawet mniej okazji czy pobudek do tego, by się zakorzenić, jeżeli pary jeszcze przed małżeństwem, niepochłonięte zbytnim pośpiechem bez należytego zastanowienia i nie kierując się zupełnie drugorzędnymi, zewnętrznymi względami lub niskimi pobudkami, poświęcą więcej czasu na to, by się lepiej poznać i nakłonią ucha ku dobrej radzie, a jeżeli zauważą różnice temperamentu, o czym właśnie mówiliśmy, zauważą, że nie są one nie do przezwyciężenia. W takich warunkach, gdyby jedno z małżonków wskazywało, że zmienia lub modyfikuje, choćby tylko lekko, poglądy, dążenia czy uczucia, serce drugiego, dzięki niezmiennemu oddaniu, cierpliwej wyrozumiałości, uprzejmemu i delikatnemu szacunkowi oraz mocą modlitewnej inspiracji, z łatwością będzie w stanie ustabilizować tę pogmatwaną i chwiejną wolę i przywróci męża lub żonę na łono jedności małżeńskiej.

Mąż będzie obserwował u żony wzrost powagi i zanik frywolności, nie będzie też, w miarę upływu lat, zapominał nakazu proroka: „wobec żony młodości twojej nie postępuj zdradliwie!” (Ml 2, 15). Żona zauważy, jak wzmacnia się wiara, wierność i miłość męża i pociągnie go ku sobie przez trwałe i pełne miłości oddanie. Każde z nich będzie konkurowało z drugim w tym, by uczynić z domu taki właśnie pełen pokoju, szczęśliwy i miły przybytek, że nawet myśl nie postanie, by szukać odpoczynku, rozrywki czy kompensaty gdzie indziej; również miłość własna, ów początek zamętu, nie podkopie ładu i spokoju rodziny. Serce Jezusa będzie tam królowało jako suweren i zapewni prawdziwe, gruntowne i niezniszczalne szczęście.

Wymuszone separacje

Drodzy nowożeńcy, ci którzy widzą was wychodzących z kościoła lub kierujących się do Bazyliki Świętego Piotra, żeby dopełnić pobożnej pielgrzymki, przychodząc prosić o nasze apostolskie błogosławieństwo, zatrzymują się na chwilę, żeby na was popatrzeć. Mają dla was uśmiech oraz życzenia szczęścia, a w waszych sercach, które biją jako jedno na nowe życie, podziwiają wiarę i radość przyszłości. U niejednego jednak z tych, którzy was obserwują i dobrze wam życzą, ten uśmiech wydaje się pokryty cieniem niepokoju.

Wasze serca jednak wcale nie marzą o zmartwieniach i wątpliwościach. Ponieważ na mocy sakramentu małżeństwa jesteście jednością, posuwacie się do przodu na drodze waszego nowego życia, nierozerwalnie zjednoczonego aż do śmierci i nie życzycie sobie nigdy zaznać żadnej separacji. Oto postanowienie chrześcijańskich małżonków; oto ich pragnienie. Przemawiając ostatnio do jednej z grup, które was poprzedziły, udzieliliśmy jej uczestnikom ojcowskiej rady w kwestii, jak powinni zawsze zachowywać silną i czułą więź swej miłości, strzec jej od ludzkiej słabości, z której tak często wynika rozejście się serc.

Jednakże nawet jeżeli serca są mocne, to często przygniatają je i dręczą inne formy separacji, mniej zgubne czy też przykre, lecz nie mniej bolesne, gdyż niewywołane przez jedną czy drugą stronę. Są to przymusowe rozłąki, czasowe formy dłuższego lub krótszego wdowieństwa. Pomyślcie o tym czasie wojny i tych różnych polach bitew na lądzie, morzu i w powietrzu. Ileż to młodych par zostało rozdzielonych przez zew narodu! Ileż to, chcąc być przed rozstaniem formalnie złączonymi w Panu, przyspieszyło swój ślub, a mąż – można powiedzieć – prosto od ołtarza poszedł w pole lub na kwaterę! Ileż takich, których serca szlachetnie zdeterminowane, a jednak strapione, oczekuje z dnia na dzień wezwania do owej ciężkiej powinności! Iluż to doświadcza swego dalekiego wygnania lub uwięzienia, które ciągnie się w nieskończoność! Są rozłąki przeszywające dusze mężów i żon, gdzie prawdziwa miłość wygrywa batalie niemniejsze niż te zbrojne.

Nawet jednak w czasie pokoju wielu poddawanych jest nagłej rozłące, w pewnym sensie nieprzymuszonej, lecz dyktowanej lub wymaganej z nieodpartych powodów albo między innymi ze względu na zawód, interesy lub ze zwykłej konieczności.

Wykonywany zawód, niekiedy autentyczne powołanie i nadzwyczajny talent zatrzymują całymi miesiącami z dala od domu pilotów, marynarzy, osadników, podróżników, odkrywców, inżynierów górnictwa oraz tych, którzy poszukują wysuniętych placówek cywilizacji. Konieczność, ów władczy towarzysz podróży przez życie, często wymaga zarabiania na życie dla rodziny – w zatrudnieniu, na stanowisku, służbie lub w miejscu, gdzie duża odległość uniemożliwia lub ogranicza wizyty w domu jedynie do krótkich i nieczęstych. A co dopiero mówić o emigrantach oddzielonych od swych bliskich przestrzenią oceanu!

Rozłąki to bolesny temat. Dlaczego – jak sądzicie – mówimy o nich do nowożeńców? Żeby przyćmić waszą radość? Żeby zakłócić wasze słodkie marzenia dotyczące przyszłości? Oczywiście, że nie. Czy jednak wasza tutaj obecność może sprawić, żebyśmy zapomnieli o nieobecnych i rozłączonych, którzy cierpią? Teraz doświadczacie radości bycia razem obok siebie, lecz wasze szczęście – oraz nasze, gdy widzimy was tutaj razem – nie powinno nie wzbudzić w sobie, bez lęku, współczującej pamięci o tych, którzy są pozbawieni takiego szczęścia. A poza tym – niech was Bóg przed tym broni – czy te próby i rozłąki nie mogą stać się również któregoś dnia waszym udziałem? Nie czujcie się urażeni, że uznajemy za pożyteczne dać dzisiaj kilka ostrzeżeń i rad, które wykraczając daleko poza te mury, dojdą do tych, którzy z niepokojem w sercach doznają tak okrutnej rozłąki spowodowanej okolicznościami i zrządzeniami losu.

Próby, cierpienia, tak. Ale również niebezpieczeństwo. Niebezpieczeństwo tego, że przedłużająca się nieobecność, stopniowo przyzwyczajająca duszę do rozłąki, może ochłodzić i osłabić jej miłość zgodnie ze smutnym powiedzeniem: „Co z oczu, to z serca”. Niebezpieczeństwo, że gdy legalny małżonek jest nieobecny, do rozgoryczonej duszy może wkraść się pokusa poszukiwania i zaakceptowania występnej przyjemności dla serca lub zmysłów. Słowem, niebezpieczeństwo poddania się otwartym lub ukrytym atakom boleści, emocji lub interesowności.

Takie niebezpieczeństwo jest teraz daleko od was. Obecnie sama myśl, że to mogłoby się zdarzyć napełnia was grozą. Wasze serce wydaje się być takie pewne, takie zdecydowane, że uważacie, iż jest ono niedostępne dla pokusy, silniejsze od pochlebstwa, absolutnie czujne na straży przeciwko podstępom namiętności. Jednakże doświadczenie uczy, że inni upadli – inni, którzy czuli się tak pewni jak wy, którzy uważali się za równie nienagannych. Jak wielki konflikt wrzał w głębi ich serca jednego dnia, jednego wieczoru, by ich dusze pozostały wierne, ich wola niezłomna! Jak trzeba walczyć, żeby nie pogrążyć się w falach nieszczęścia, lecz wynurzyć się, pokonawszy namiętność! Na samej krawędzi przepaści doświadczyli zgrozy lekkomyślności. Dlaczego więc lekceważyć to niebezpieczeństwo, gdy tylko wskazujemy wam na nie, by pomóc wam obronić się przed nim, zapobiec mu i uczynić je mniej groźnym dla was i waszej cnoty?

Dlatego też nie dziwcie się, jeśli mówimy wam, że to niebezpieczeństwo może zrodzić się z waszego wnętrza, a jeżeli pojawi się z zewnątrz, może napotkać na wasz słaby opór. Czyż to wrażliwe i delikatne serce, wasze źródło radości stanu małżeńskiego, pobłogosławione i uświęcone przez Boga i Kościół, traci swą czułość lub swe pragnienie kochania i bycia kochanym? Tęskni ono za szczególnym związkiem – związkiem miłości (św. Tomasz z Akwinu). Stąd też nieobecność staje się gorzkim doświadczeniem, szlochem rozłąki, udręką duszy, pozbawieniem słodyczy czystej miłości, bolesnym i pełnym zakłopotania opuszczeniem. Zatem jeżeli serce nie jest zazdrośnie i starannie chronione, ukryty instynkt będzie zwodził je i skłaniał do marzeń, pragnień, poszukiwania, może nawet próbowania – chociaż ciągle bez faktycznej niewierności czy wychodzenia poza granice poprawnego zachowania – pewnych satysfakcji lub reakcji albo przynajmniej pociech, osłabiających to serce i czyniących je niezdecydowanym, jeśli nie całkiem rozbrojonym w trakcie pokusy. A pokusa nadejdzie.

Nadejdzie ona w przebraniu odmiany, w masce remedium mającego przynieść rozerwanie się w smutku z powodu nieobecności współmałżonka, lecz która tak naprawdę przyniesie oderwanie się od samego nieobecnego. Zamieni ona uczucie najczystszego umiłowania w pułapkę. Bezdroża zła znajdują się przeważnie po obu stronach drogi dobrych intencji. Pokusa przyjdzie od tych, którzy was otaczają; przyjdzie ze szczytnym celem i bez podejrzeń, dla ukojenia, dla pocieszenia; z jednej strony szczere współczucie, z drugiej uprzejma wdzięczność – narażą na szwank wasze uczucia i niepostrzeżenie wywrą na nie wpływ i spotęgują się; materialne lub moralne interesy związane z domem, dziećmi, samym nieobecnym wytworzą dodatkową presję, która potrzebować będzie rady, wsparcia i pomocy. To współgranie najbardziej lojalnych i obiektywnych względów oraz szczerej i uczciwej ufności może otworzyć drzwi dla potajemnego wkroczenie miłości do waszego delikatnego serca.

Jednakże – można by zapytać – czy z tej obawy należy zerwać i wykluczyć absolutnie prawidłowe relacje, pożyteczne i konieczne w świecie obowiązku? Nie. Jednakże ten, kto wie, gdzie leży niebezpieczeństwo, powinien wiedzieć, jak go unikać i zapobiegać mu bronią mocnej i wielkodusznej miłości. Taka miłość, niewątpliwie, okazuje pewną surowość i godność życia, zwyczajów, sposobu bycia i nawyków; w takim zachowaniu obcy rozpoznają nawet niewidzialną obecność owego nieobecnego. Św. Franciszek Salezy, mówiąc o stroju – a uwaga dotyczy również całej reszty – wskazuje wyraźnie: „Mężatka powinna może i przyozdobić się, gdy jest z mężem, jeżeli on sobie tego życzy, lecz jeśli robi to ona, gdy go z nią nie ma, inni zapytają, czyim oczom pragnie się ona podobać przez takie szczególne względy”. Czy nie wspomnieliśmy przed chwilą, że taka sytuacja wymuszonej rozłąki narzuca owym małżonkom rodzaj czasowego wdowieństwa? Słuchajcie więc nauki św. Pawła danej chrześcijańskim wdowom. Przestrzega on je przed nadmierną ilością znajomości i wizyt, przed bezczynnością, gadatliwością, plotkowaniem; chce natomiast, żeby poświęciły się trosce o rodzinę, dom, dobrym dziełom i modlitwie, tak aby przez dobre zachowanie nie dawały okazji do zgorszenia (1 Tm 5, 5–14).

Jeśli ostrzegliśmy małżonków przed tymi niebezpieczeństwami, widzicie zapewne motywy, jakie nami kierują, zważywszy niebezpieczeństwo, jakie może wyniknąć dla zachowania wierności małżeńskiej. I chociaż miłość małżeńska jest uczuciem, które sama natura wszczepia w duszę mężczyzny i kobiety, musicie jednak pamiętać, że natura musi pozostawać pod kontrolą rozumu. Człowiek kontrolujący swoje namiętności, żyje zgodnie z rozumem, podczas gdy łaska sakramentalna, wywyższając naturę i doskonaląc ją, sama panuje nad namiętnościami. Pary małżeńskie nie powinny zapominać, że cnota leży pośrodku, w jednakowym oddaleniu od obu skrajności.

W ten sposób nauczą się, jak unikać nadmiernej uczuciowości poszukującej dziwnych i nieumiarkowanych przyjemności i pociech poza domem, jednocześnie zaś postarają się pielęgnować i podtrzymywać żywą, pewną, stałą i czułą pamięć nawzajem o sobie.

W jaki jednak sposób mogą zachować ów drogocenny węzeł pamięci? Będą zachowywać i bronić go każdą tkanką swego jestestwa. W samym domu wszystko przypominać będzie o nieobecnym, ściany będą prezentować zdjęcia i dokumenty z różnych wydarzeń jego życia – chrztu, Pierwszej Komunii, ślubu, postępów szkolnych, dyplomów uznania i dokonań w pracy. Pokoje mieścić będą święte obrazki, książki, drogie i znane przedmioty. A jeśli chodzi o tego, który żyje daleko od domu, jego mały ukryty pokój, jego najbardziej nawet ciemny kąt rozświetlony będzie portretami i pamiątkami związanymi z tymi, którzy pozostali, a którzy pragną, żywią nadzieję i oczekują jego powrotu. W tej sekretnej i intymnej atmosferze, w ciszy wieczoru, schodzą się oba rozdzielone serca, jednocząc uderzenia swych serc w modlitwie, owym nadprzyrodzonym spotkaniu, gdzie opiekuńcze oko Boga czuwa nad nimi.

A jednak odległość wciąż dzieli. Kto jest w stanie przezwyciężyć u nich gorycz i poczucie przestrzeni. Kto jest w stanie przyciągnąć jakoś do siebie te dwa serca? Wymiana listów, jeśli możliwa, będzie dla każdego z dwojga za każdym razem pocztą powiernictwa. Ile pociechy dla serca przynoszą te listy! Jak podnoszą na duchu! Umożliwiają obu stronom dzielić każdą chwilę dnia, z jego promieniami słońca i chmurami; podnoszone wspólnie są nie tylko ważne sprawy i poważne postępy, lecz również drobne szczegóły codziennego życia; niczego się nie ukrywa oprócz mało znaczących kłopotów i dokuczliwości, żeby nie narażać na wywołanie niepotrzebnych zmartwień, zwykle spotęgowanych ze względu na odległość. Uzasadnione informacje o problemach są oczywiście przekazywane, tak aby każde mogło pomóc drugiemu w trudnościach, podobnie jak donosi się o prawdziwych radościach, aby można je było dzielić razem i cieszyć się nimi. Wymieniane są rady i opinie, a nade wszystko małżonkowie czuwają i współpracują w wychowaniu dzieci. Słowem, każde tak opisuje drugiemu swe zwykłe zajęcia dnia, że gdy nastąpi ponowne złączenie się pod jednym rodzinnym dachem, wydawać im się będzie, że nigdy nie byli rozłączeni.

Czyż tego rodzaju korespondencja nie jest czymś więcej niż tylko zwykłym opowiadaniem o faktach i zdarzeniach? Czy nie rozpoznajecie w tym piśmie cech owej ręki, która z tysiąc razy ściskała waszą? Czy nie odczuwacie tej obecności umysłu i serca zawierzającego pióru swe myśli i uczucia? W ten sposób oboje znowu się spotykają wbrew odległościom i wznoszą się na owe wyżyny ponad burze życia, gdzie można znaleźć wszelkie ukojenie i wszelki pokój, zdążając ku Bogu, który darzy radością, ale zsyła też smutek.

Otóż, jeśli Bóg jest – tak jak musi być – węzłem waszej miłości, On ze swojej strony przypieczętuje go tak solidnie, że nic w świecie nie będzie w stanie go osłabić ani zerwać. Posłuchajcie więc, co mówi św. Franciszek Salezy: „Pierwszym efektem tej miłości jest nierozerwalny związek waszych serc. Jeśli sczepić razem dwie części świerku, niezależnie od grubości warstwy kleju, złączenie będzie tak mocne, że części łatwiej oderwą się w innym miejscu niż w punkcie, gdzie zostały sklejone. Bóg zaś łączy męża i żonę własną Krwią; dlatego ten związek jest tak silny, że byłoby łatwiej oddzielić duszę od ciała u jednego czy drugiego z małżonków, niż rozdzielić męża od żony. Otóż nie jest on [związek] zamierzony tylko jako związek cielesny, ale i serca, i czułości, i miłości”.

Pamiętajcie jednak, że chociaż Bóg podniósł węzeł małżeński do rangi sakramentu, czyniąc go w ten sposób źródłem łaski i siły, nie udziela tym samym wytrwałości bez waszej własnej stałej współpracy przez codzienną modlitwę, przez panowanie nad swoimi skłonnościami i upodobaniami (zwłaszcza, jeżeli musicie jakiś czas żyć z dala od siebie) oraz przez ścisły związek z Chrystusem w Najświętszej Eucharystii, Chlebem silnych – tych silnych, którzy nawet kosztem poświęcenia i wyrzeczenia, zachowają nienaruszoną czystość i wierność swego życia małżeńskiego.

Żadna separacja mierzona czasem lub miejscem, drodzy nowożeńcy, nie powinna zmącić więzi waszej miłości. Bóg ją pobłogosławił, Bóg ją uświęcił. Bądźcie Mu wierni. On będzie ją chronił i zachowywał nieskazitelną i owocną.

Pius XII

Powyższy tekst jest fragmentem książki Piusa XII Małżeństwo na zawsze.