Rozdział dwunasty. Obowiązki stanu, cz. 3

Poczucie solidarności

„Imiona wasze są tak wielkie, że już do was nie należą i każdy przechodzień może zażądać, abyście z nich rachunek zdali” – pisał Wiktor Hugo (1) (w 1847 roku) do wnuka generała Neya.

Każdy człowiek, należący do takiej a takiej rodziny, do takiego a takiego ugrupowania, powinien rozumieć, że jego odpowiedzialność przerasta o wiele jego istnienie indywidualne. Cały honor rodziny czy stowarzyszenia spoczywa na jego barkach. Nie może nic przedsięwziąć, nie uwzględniając tej odpowiedzialności. Nie może się wydobyć spod jej cienia. Nie może również pozbyć się jej aureoli.

Gdy jestem członkiem bractwa, harcerstwa itp., jestem nim wszędzie i w każdej okoliczności. A więc wszędzie i w każdej okoliczności muszę się zachować tak, jak powinien się zachować członek bractwa, harcerstwa albo jakiegokolwiek innego stowarzyszenia, które zaszczyciło mnie przyjęciem w swoje szeregi.

Nie należy mieć zmysłu solidarności w tym znaczeniu, żeby nie umieć ocenić zasług innych stowarzyszeń. Wszelki ekskluzywizm jest niedobry, a w tej dziedzinie jest gorszy niż w jakiejkolwiek innej.

Natomiast należy mieć poczucie solidarności w tym znaczeniu, żeby nigdy żadne z naszych słów czy uczynków nie mogło przynieść ujmy; nie mogło w niczym zdyskredytować stowarzyszenia, do którego należymy.

Parafia

Jako członek Kościoła należę do pewnego koniecznego w nim ugrupowania, a mianowicie należę do swojej parafii. Sobór Trydencki, chcąc tym skuteczniej zapewnić pracę dla zbawienia dusz, rozkazał biskupom podzielić swoje diecezje na części, tak, aby każda z tych części miała swój kościół i swojego kapłana.

W kościele parafialnym obmyła mnie woda Chrztu, w kościele parafialnym czeka na mnie stół eucharystyczny; gdzie tak często jak chcę – co dzień jeśli dobrze zrozumiałem moją wiarę i życzenie Mistrza – mogę przyjmować chleb żywy, który więcej niż wszystko inne pomoże mi do życia Boskiego.

W kościele parafialnym wznosi się dalej ołtarz ofiarny, ołtarz niewysłowionego dobrodziejstwa Mszy świętej, wznosi się ambona, z której pada w moje serce słowo Boże – a jeśli nieszczęściem straciłem łaskę Bożą lub jeśli potrzebuję rady dla mojego wewnętrznego życia – to znów w kościele parafialnym znajdę konfesjonał.

Z uczęszczania do kościoła parafialnego mam jeszcze tę korzyść, że przez ten kościół wchodzę w kontakt z życiem całego Kościoła, z ludźmi, dziełami i potrzebami, które dookoła niego grawitują.

Uczęszczając do parafii daję dobry przykład innym. Nie wystarczy, abym był chrześcijaninem tylko sam dla siebie, w skrytości serca. Muszę nim być dla wszystkich i wobec wszystkich. Moim braciom w wierze muszę swoim przykładem pomagać w wyznawaniu i praktykowaniu tej wspólnej wiary. Wielki adwokat czasów Restauracji (2), Berryer, który urzędował w Paryżu, a mieszkał na wsi w Angerville, zawsze dwa razy odprawiał spowiedź i Komunię Wielkanocną: raz w Paryżu dla zbudowania swoich kolegów z biura i sądu, drugi raz w Angerville dla przykładu włościan. Piękny przykład solidarności i ducha parafialnego.

Zastanowię się nad moim przywiązaniem do parafii, nad stosunkiem do parafialnego duchowieństwa, nad współudziałem w pracach i dziełach parafialnych, nad duchem jedności.

Spowiedź

Kościół nie miałby nieprzyjaciół, gdyby w nim nie było spowiedzi, nakazu czystości i nauki o piekle.

Czy ja, który należę do Kościoła, mam dostateczny szacunek dla wielkiego sakramentu Spowiedzi? Czy ten szacunek okazuję w teorii i praktyce?

Na co przydałby się Chrzest, który dał mi życie Boskie, jeśli później nie spotkałbym na mojej drodze obrządku czy instytucji mogącej przywrócić mi utraconą, niestety, łaskę? Chrzest, jakkolwiek jest wielki i piękny, bez Spowiedzi byłby tylko pustym sakramentem.

Na szczęście jest Spowiedź. Ciężko zgrzeszyłem, mogę odzyskać łaskę. Zgrzeszyłem dziesięć razy, mogę dziesięć razy, pięćdziesiąt razy, sto razy – jeśli potrzeba – odzyskać łaskę.

Muszę się oczywiście oskarżyć. A to kosztuje. Oto dlaczego nasi nieprzyjaciele odrzucają Spowiedź. Wiadomo co im przeszkadza; ale ich złość nie robi na mnie żadnego wrażenia. Ale jeżeli już raz uznaję Boskie pochodzenie i wielkie dobra płynące ze Spowiedzi, czy stosownie do tego przekonania uciekam się do niej według przepisów Kościoła i potrzeb mojej duszy? Jeśli ciężko upadłem, czy nie zwlekam, nie odkładam z dnia na dzień, zanim pójdę po rozgrzeszenie? Gdzie jest rozsądek? Jeśli żyję w stanie łaski, czy regularnie chodzę do mojego spowiednika, aby otrzymywać od niego potrzebne wskazówki i rady?

Słowo Boże

Savonarola (3) porównywał tych, którzy słuchali jego kazań do wron gnieżdżących się na wieży kościelnej. Gdy po raz pierwszy słyszą dzwony, uciekają; później oswajają się z ich głosem i już się nie płoszą.

Niejeden człowiek słysząc po raz pierwszy jakąś prawdę, która go uderzy, wstępuje na drogę lepszego życia; później jednak ta prawda mu powszednieje. Dzwon może dzwonić; już go ten głos nie porusza. Gdybym korzystał ze wszystkich słyszanych kazań, jak bardzo bym się uświęcił!

Na początku ery chrześcijańskiej święty Piotr wygłosił jedno kazanie, po którym nawróciło się trzy tysiące ludzi. Dlaczego teraz trzy tysiące kazań nie powoduje ani jednego nawrócenia?

Czy Duch Święty się zmienił? Nie.

Czy może Piotr był bez błędu? Miał z pewnością specjalne łaski, ale po ludzku sądząc, czy był stylistą, oratorem? A w dziedzinie nadprzyrodzonej, czy to nie jego tak surowo napomina Pan Jezus? Czy Piotr tak dawno zaparł się Chrystusa?

Różnica leży przede wszystkim w słuchaczach. Zamiast sądzić siebie, przychodzą, aby sądzić kaznodzieję. I czego szukam, na co zwracam uwagę? Uważam na to, kto mówi, a nie na to, o czym mnie poucza. Myślę o tym, jak ksiądz mówi, a nie o tym, jak mam do siebie stosować zasłyszaną naukę.

Od czasu do czasu będę sobie przypominał historię o Savonaroli i wronach.

Kierownik duszy

„Gdyby to można pojąć, jakie znaczenie może mieć dobra rada w błogosławionych godzinach dwudziestego roku życia!” (Payot, Education de la volonté).

Nikt lepiej od tego profesora Sorbony, rektora i wielkiego rzecznika świeckiego nauczania, nie wykazał, jak bardzo młodzież potrzebuje kierownika duchownego. Gdyby uniwersytet – mówił – nauczył się od Kościoła katolickiego, tego wszystkiego, co nieporównana znajomość ludzkiego serca podyktowała tej Boskiej instytucji, to uniwersytet rządziłby bezsprzecznie duszą młodzieży. I radzi świeckim profesorom, aby stali się kierownikami dusz…

Czy nie doświadczałem często potrzeby zwierzenia się komuś? Tę czysto ludzką potrzebę zaspokaja Kościół przez kierownictwo sumień. A jeśli tej potrzeby nie odczuwałem, to tym bardziej byłoby dla mnie pożyteczne otworzyć przed kimś moją duszę, wyjawić moje aspiracje, pokusy, zapały, zniechęcenia…

Człowiek, który będzie moim powiernikiem, nie będzie zwykłym człowiekiem. Jest obleczony kapłaństwem. Bóg powierzył mu misję, by kierować i nauczać…

Będę miał spowiednika, w miarę możności stałego, a ten będzie zarazem moim dyrektorem duchownym, tzn. nie tylko będę mu wyznawał moje grzechy, ale będę z nim rozmawiał o wszystkim, do czego dążę i o trudnościach, na jakie napotykam w realizowaniu moich dobrych przedsięwzięć.

Będę najzupełniej wierny spowiednikowi; będę miał z nim kontakt nadprzyrodzony.

Zastanowię się jakie jest moje stanowisko w tym względzie. Uczynię odpowiednie postanowienia. Jest to jeden z najważniejszych punktów w moim życiu duchowym.

Przyjaciele

Przyjaciele kradną nam czas. Kto to napisał? Może jakiś samotnik? Być może, i w takim razie trzeba by zapomnieć o tym powiedzeniu. Może należał on do rodziny tej pani z XVIII wieku, która mówiła: „Ci, którzy mnie odwiedzają, wyświadczają mi zaszczyt, ci, którzy mnie nie odwiedzają, robią mi przyjemność”.

Ale może powyższe zdanie powiedział ktoś, który każdą minutę cenił według jej wartości i rozumiał czczość i bezowocność tylu pogawędek, rozmów, plotek i bezcelowych posiedzeń. Kto wie, czy podczas tych chwil, które tak marnuję, tysiące ludzi nie czeka na moje czyny, czy moje przyszłe ognisko domowe nie żąda mojego wysiłku, czy Bóg nie domaga się ode mnie pracy lub modlitwy…

Ilu ludziom miałoby się ochotę powiedzieć: „Jeśli sami chcecie tracić czas, to przynajmniej nie róbcie tak, aby go inni przez was tracili”. Wszystko na nic! Aż do końca świata, ci co chcą pracować, będą musieli znosić niekończące się gadulstwo tych, którzy są niepoprawnie bezczynni.

Istnieje przysłowie: „Panie Boże wybaw mnie od przyjaciół, bo od nieprzyjaciół sam się obronię”. Nie przesadzajmy. Szukajmy w przyjaźni tego, co włożył w nią Bóg, najmilszej pociechy człowieka. Rozmowa między duszami wzniosłymi i rozumiejącymi się, daje olbrzymie korzyści. Ale są różni przyjaciele.

Zatrzymam dobrych. Co do innych, co do tych, o których mówi przysłowie, będę prosił Boga, aby mnie wybawił od nich. W potrzebie dopomogę w tej selekcji. Zyski będą stuprocentowe.

Ks. Raoul Plus SI

(1) Victor Marie Hugo (1802–1885), francuski pisarz i działacz demokratyczny; przebywał osiemnaście lat na wygnaniu jako wróg II Cesarstwa; przywódca i teoretyk romantyzmu; członek Akademii Francuskiej; twórczość Hugo przeniknięta była ideami rewolucji francuskiej 1789– 99; pisał poezje (Legenda wieków), dramaty (Cromwell, Hernani), powieści (Katedra Maryi Panny w Paryżu, Nędznicy), pamflety polityczne i eseje.

(2) Restauracja – przywrócenie obalonej dynastii lub dawnego ustroju w państwie. Po upadku Napoleona we Francji dwukrotnie dochodziło do restauracji dynastii Burbonów – w roku 1814 po abdykacji Napoleona oraz w roku 1815 po klęsce pod Waterloo. Czasy Restauracji dotyczą okresu panowania dwóch ostatnich Burbonów na francuskim tronie: Ludwika XVIII (1814–1824) oraz Karola X (1824–1830).

(3) Girolamo Savonarola (1452–1498) – włoski kaznodzieja, dominikanin, występował publicznie przeciwko zepsuciu duchowieństwa i zeświecczeniu papieży; przywódca powstania we Florencji, które obaliło rządy Medyceuszy i zaprowadziło rządy teokratyczne; ekskomunikowany; w trakcie rozruchów oskarżony o herezję i spalony na stosie.

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Raoula Plus SI Młodzieńcom ku rozwadze.