Rozdział dwunasty. Moja Mała Droga

Gdy zaczęłam spisywać swoje wspomnienia z dzieciństwa dla Pauliny, miałam dwadzieścia dwa lata. Na to zadanie nie przyznano mi specjalnego czasu, ale udawało mi się wykroić parę godzin każdego dnia. Otrzymałam dwa zeszyty, takie, jakich dzieci używają w szkole, w których miałam zapisać swoje dzieło. Do lata napisałam kilka tysięcy słów.

Tak bardzo radowało się moje serce, gdy opisywałam historię swojego życia! Bardziej niż kiedykolwiek uświadamiałam sobie dobroć Boga, który zesłał mi dwoje świętych w roli rodziców, wygodny dom, miłość oraz przywiązanie krewnych i przyjaciół. Milionom maleńkich dzieci nigdy nie było dane dostąpić takich błogosławieństw, a mnie zaś przypadły w udziale od samego początku. A nawet więcej. Tatuś i mama zawsze doceniali wartość powołania. Prosili o tę łaskę dla każdego spośród swoich dzieci, i fakt, że pięć córek przebywało w klasztorze, ratując własne dusze i dusze innych ludzi, był kolejnym dowodem Boskiej dobroci.

– Boże, jesteś taki hojny! – nieustannie wołałam. – Teraz ja pragnę ofiarować Ci coś w zamian.

Ale cóż ja mogłam dać Panu Bogu, zadałam sobie pytanie, ja, która byłam taka mała i słaba? Przez jakiś czas modliłam się i zastanawiałam nad tym, a potem przyszło natchnienie. Już podążałam małą drogą dziecięctwa duchowego i zaufania wobec woli Boga. Teraz ofiaruję się Stwórcy w nowy sposób. Uczynię się ofiarą Jego miłości.

Pewnego dnia podczas Mszy Świętej po raz pierwszy odmówiłam akt miłości. Potem znalazłam Paulinę i poprosiłam ją o aprobatę tego, co uczyniłam. Wydawało się, że nie przywiązała zbyt wielkiej wagi do tej sprawy. Z ochotą wyraziła zgodę na to, bym powtórzyła swoją ofiarę. Potem spisałam akt miłości i złożyłam go u księdza, który odprawiał u nas rekolekcje. On również go zaaprobował, tak więc uczyniłam akt ponownie, tym razem uroczyście, w święto Trójcy Przenajświętszej, 9 czerwca 1885 roku. Potem, blisko serca, umieściłam kartkę, na której spisałam cenne słowa, w małej książeczce z Ewangeliami.

Mój akt miłości był dosyć długi, ale opierał się na prostym fakcie. Powiedziałam sobie, że ludzie obawiają się Boga. Widzą w Nim odległą Istotę, która zezwala na cierpienia i smutek, która karze nawet za najdrobniejszy grzech. Z tego powodu śmierć to coś, czego należy się bać, a niebo jest prawie niemożliwe do osiągnięcia. Jednak stopniowo dano mi łaskę, by uświadomić sobie, że Bóg jest tak samo Istotą pełną miłości i miłosierdzia, jak i sprawiedliwości. Ma nieskończone pokłady miłości do ludzi, jednakże ci najczęściej jej nie doceniają. Są zbyt zajęci kochając innych śmiertelników i przedmioty, by myśleć o niezmierzonej miłości, jaką Bóg dla nich ma.

Pragnienie, by pokutować za dusze, które odmawiają przyjęcia miłości Boga, które rok po roku okrutnie Go zaniedbują, doprowadziło mnie do złożenia się w ofierze tej samej miłości. Poprosiłam Boga, by zalał mnie całą swoją miłością, aż nie będę w stanie już znieść tak potężnego uczucia. Wtedy oczywiście umrę śmiercią męczeńską. Oddam bowiem życie za wiarę.

W wyniku tej ofiary niebawem cudowne łaski posypały się na moją duszę. Pewnego dnia, gdy odmawiałam Drogę Krzyżową, poczułam, że przenika mnie niebiański płomień, który wydawał się przeszywać mnie do głębi jestestwa. Co za ból! Co za słodycz! Naprawdę spoczywała na mnie ręka Boga, a ja czułam, że umieram. Jednakże w ułamku sekund niewidzialny płomień zniknął, a ja zaczęłam się zastanawiać nad jego znaczeniem. Czy to był znak świadczący o tym, że Bóg zamierza wkrótce zabrać mnie do nieba? Z pewnością właśnie tak było, bo zawsze wierzyłam, że moje życie na ziemi potrwa niedługo. Biały kwiatuszek kwitnie tylko jedną wiosnę.

– Jakie znaczenie ma to, czy moje życie będzie długie czy krótkie? – myślałam. – Boję się tylko jednego: żebym zachowała swoją wolę. Drogi Boże, przyjmij ją. Wybieram wszystko, co dla mnie przeznaczyłeś.

Rok 1895 był zaiste ważny. Datują się na niego nie tylko początki książeczki dla Pauliny i akt miłości. 15 sierpnia moja najdroższa kuzynka, Maria Guerin, wstąpiła do Karmelu. Wiele lat temu uczyłyśmy się razem w szkole przy klasztorze benedyktynek. Wspólnie spędzałyśmy też szczęśliwe dni na morskim wybrzeżu. Były jeszcze inne wspomnienia z dzieciństwa, zwłaszcza te związane z zabawą w pustelniczki w Wiązach. Raz również na ulicach Lisieux, co miało znamienne skutki! Teraz nareszcie moje modlitwy zostały wysłuchane. Bóg zesłał na Marię łaskę pracy dla Niego w charakterze karmelitanki, siostry Marii od Eucharystii. Pragnął, żeby ze mną odbyła nowicjat, abym mogła objaśnić jej piękno małej drogi.

Dwa miesiące później wydarzyło się coś niezwykle zdumiewającego. Pomagałam przy praniu, kiedy Paulina wezwała mnie na rozmowę. Otrzymała właśnie list od młodego ucznia seminarium duchownego, członka Stowarzyszenia Białych Ojców. Za kilka lat miał zostać wyświęcony, a następnie planował wyjazd do Afryki w charakterze misjonarza. Jednakże chociaż był szczęśliwy, że pracuje dla Boga, bał się rozstania ze swoją rodziną. Pragnął zostać świętym, lecz bał się ofiar, które być może go czekają. Czasami nawet zastanawiał się, czy powinien kontynuować naukę, by zostać księdzem.

– Może napiszesz do tego młodego człowieka i dodasz mu otuchy – powiedziała Paulina. – Dobrze mu zrobi świadomość, że ma siostrzyczkę w Karmelu, która modli się i poświęca w jego intencji.

Byłam zachwycona tym zadaniem, bo wszystko co odnosiło się do kapłaństwa było bliskie memu sercu. Czyż nie znalazłam się w Karmelu po to, żeby prosić Boga, aby błogosławił świat wieloma dobrymi i świętymi księżmi? Jeśli chodzi o misje zagraniczne, czy z ochotą nie oddałabym życia, doznałabym każdego cierpienia, żeby jakiś biedny poganin mógł przyjąć prawdziwą wiarę?

„Ten uczeń seminarium powinien dowiedzieć się o małej drodze” – pomyślałam. „Teraz trapią go wątpliwości i troski, bo polega na swojej własnej sile. Powiem mu, aby o tym wszystkim zapomniał. Kiedy odda się jako małe dziecko w ramiona Boga Ojca, wszystko się zmieni!”

Wydawało się, że mojego nowego brata cieszą moje listy i że odnosi z nich również korzyści. Wkrótce postanowiłam poprosić go o przysługę. Codziennie miał zgłaszać do nieba następującą prośbę: „Ojcze miłosierny, w imię Twego słodkiego Jezusa, Przenajświętszej Maryi Panny i wszystkich świętych, proszę Cię, byś wzbudził Twego ducha miłości w mojej siostrze i zesłał na nią łaskę, by sprawiała, żebyś był otoczony ogromną miłością”.

Młody uczeń seminarium zgodził się odmawiać tę modlitwę codziennie do końca życia. Stwierdził, że nigdy jej nie zapomni, tak samo jak małej drogi do nieba, której go nauczyłam. O to samo poprosiłam drugiego brata, którego przydzielono mi kilka miesięcy później. Był już księdzem i pewnego dnia przybył do klasztoru i odprawił Mszę Świętą. Miałam okazję porozmawiać z nim dwukrotnie tego dnia i obiecałam mu, że ofiaruję moje modlitwy i ofiary w intencji powodzenia jego pracy misyjnej w Chinach. W zamian miał prosić Boga, by pozwolił, abym przyprowadziła mu wiele dusz, nawet po mojej śmierci.

Jaka byłam wdzięczna za te okazje, by odegrać niewielką rolę w pracy apostołów Chrystusa! Jako dziewczyna nigdy nie będę mogła zostać księdzem. Jako siostra w zakonie zamkniętym, nigdy nie będę mogła nauczać prawd naszej świętej wiary w krajach pogańskich. Ale i tak mogłam mieć udział w tych obu misjach. Przez cichą modlitwę i ofiarę mogłam zasłużyć na siłę potrzebną do realizacji trudnych zadań dla obydwóch braci. Zjednoczona z Chrystusem, ufne dziecko w ramionach Boga Ojca, mogłam być kanałem, przez który strumieniem przepływała Jego łaska.

Kontynuowałam pracę nad opowieścią dla Pauliny. Została ukończona w styczniu 1896 roku, w wigilię dnia świętej Agnieszki. Tej nocy, gdy udałam się na modlitwę do kaplicy, zatrzymałam się na chwilkę przy mojej ukochanej siostrze i wręczyłam jej rękopis. Podziękowała za podarunek skinieniem głowy, ale nie odezwała się do mnie. Potem wycofałam się, ufając, że Wiosenne dzieje białego kwiatka spełnią jej oczekiwania. Czułam, że nie było to arcydzieło literackie. Opowieść miała tylko osiem rozdziałów i spisana została na bardzo kiepskim papierze. Nie zadałam sobie trudu, by ją poprawić, ani wprowadzić jakiekolwiek zmiany. Ponadto ani razu nie starałam się zabłysnąć humorem czy mądrością. Mimo to być może Paulinie sprawi przyjemność czytanie o wspaniałych łaskach, jakie Bóg na mnie zesłał w ciągu mojego krótkiego życia.

Czas mijał, a moja siostra nie skomentowała ani razu opowieści opartej na wspomnieniach z mojego dzieciństwa. Prawda była taka, że nie miała czasu, by ją przeczytać. Jej kadencja jako przeoryszy dobiegła końca w lutym 1896 roku i niepokoiła się, czy uporządkuje wszystkie sprawy dla swojej następczyni. Następczynią okazała się matka Maria Gonzaga, która pełniła funkcję przeoryszy, kiedy wstąpiłam do klasztoru. Przypuszczałam, że zostaną mi teraz przydzielone nowe obowiązki, ale okazało się, że mam kontynuować pracę z nowicjuszkami. Mogłam też pomagać siostrze zakrystiance, tak jak czyniłam to w przeszłości.

Zapewnianie duchowego przewodnictwa nowicjuszkom było pracą bliską memu sercu. Widziałam w tych młodych duszach przyszłą pomyślność naszego zakonu, ale tak naprawdę również przyszłą pomyślność niezliczonych kobiet i mężczyzn, których nie będzie nam dane nigdy poznać. Robiłam, co tylko mogłam, by nauczyć moje siostrzyczki jednej rzeczy, a mianowicie, że każda dusza, która przychodzi na świat, jest powołana do świętości. Nie połowicznie, nie z obojętnością, ale całkowicie i z radością. Dla niektórych ten proces jest długotrwały i trudny, przede wszystkim dlatego, że osoby te polegają na własnych siłach i nie myślą nawet o pewnym i ufnym zawierzeniu się Bogu Ojcu. Inne dochodzą do świętości szybciej, ponieważ nauczyły się pokory.

– Gdy pomyślę o wszystkim, co muszę jeszcze zdobyć! – któregoś dnia wykrzyknęła jedna z nowicjuszek, troszkę załamana wysiłkami, które musi podjąć, by stać się osobą wartościową.

– Powinnaś myśleć o wszystkim, co musisz jeszcze stracić – powiedziałam. – Próbujesz wspiąć się na górę, podczas gdy Bóg pragnie, żebyś z niej zeszła.

Tak, „zejść” stało się jednym z moich ulubionych słów. Takimi też były „mały”, „pokorny” i „dziecko”. Nieustannie opisywałam piękno prostoty w duchowym życiu człowieka. To jest taka pewna droga do Boga! Prowadzi prosto do Jego serca, wyjaśniałam, bez jakichkolwiek zakrętów i zawirowań. Tylko wtedy, gdy przestajemy być istotami prostymi i podobnymi do dzieci, wszystko się bardzo komplikuje.

Jako że nie byłam ich prawdziwą przełożoną, nowicjuszki nie miały oporów, krytykując niektóre spośród moich poglądów. Jedna czy dwie odniosły się nieprzychylnie do zadania, aby być jak małe dziecko, gdyż przekonały się, że wymaga to nieustannego wysiłku. To nie jest droga do nieba dla lenia, bo oznacza przyjęcie cierpienia i upokorzenia, zgodę na nie bez słowa skargi. Są one, podobnie jak radość i szczęście doczesne, darami od Pana Boga dla dobra ludzkiej duszy i dusz innych ludzi.

– Ja po prostu nie lubię cierpieć i się poniżać – skarżyła się jedna z dziewcząt. – Jestem całkowicie pewna, że krzyż nie jest dla mnie. Siostro Tereso, jak mogę stać się świętą, czując coś takiego?

Robiłam co w mojej mocy, aby wyjaśnić, że uczucia nie mają znaczenia, że ta nowicjuszka jest w stanie uczynić najwspanialszą modlitwę ze swej niechęci wobec cierpienia i upokorzenia. Może przedstawić ją Ojcu Niebieskiemu jako dowód swojej słabości. W ten sposób stanie się szczera w swej roli małego dziecka.

– Jeżeli ubolewacie nad tym, że wszystkie kwiaty waszych pragnień i dobrych intencji spadają na ziemię, nie wydając jakiegokolwiek owocu, zaofiarujcie Bogu w ofierze to poświęcenie, że nigdy nie zbierzecie owoców swoich wysiłków. Kiedy nadejdzie godzina śmierci, On natychmiast sprawi, że najlepsze owoce dojrzeją na drzewach waszych dusz.

Nowicjuszka poczuła się nieco pocieszona, ale wiedziałam, o czym myśli. Siostra Teresa od Dzieciątka Jezus i Świętego Oblicza wygłosiła taką dziwną radę! Księża, którzy głosili u nas rekolekcje, ani razu nie pochwalili jej małej drogi, nawet o niej nie wspomnieli. Ale i tak wydawało się, że to nie ma dla niej najmniejszego znaczenia. Zachowywała się wręcz tak, jakby wszystko miało się pewnego dnia zmienić. Wtedy cały świat przyjmie jej słowa i zacznie postępować według jej nauk.

cdn.

Mary Fabyan Windeatt

Powyższy tekst jest fragmentem książki Mary Fabyan Windeatt Św. Teresa z Lisieux.