Rozdział dwunasty. Kardynał Newman. Kościół

Na czym polega ogromna różnica między chrześcijaństwem a wierzeniami pogańskimi?

A zatem, niezależnie od wszelkich innych kwestii, największa różnica między przedmiotem chrześcijaństwa a wierzeniami pogańskimi polega w praktyce na tym, że chwała, nauka, wiedza i jakakolwiek inna rzecz o pięknie brzmiącej nazwie nie będzie nigdy zdolna uzdrowić ani nawrócić zranionego lub grzesznego serca; lecz Boże Słowo działa z mocą. Idee, które dało nam chrześcijaństwo wywierają wpływ same z siebie i łączą się z nadprzyrodzonym darem, który przychodzi z ponad nich i je przenika, wychodząc naprzeciw szczególnym potrzebom naszej natury. Wiedza nie jest „mocą”, ani chwała nie jest „pierwszym i jedynym dobrem”; lecz „Łaska”, lub „Słowo”, czy jakimkolwiek terminem to określimy, będzie sprawczą, odnawiającą, organizującą zasadą. Chrześcijaństwo przyniosło nową definicję „osoby”, zaszczepiło ją i pozwoliło jej wrosnąć w społeczny organizm, złożony z członków, w których kształtowaniu także miało swój udział. Uzdrowiło człowieka z jego moralnych chorób, ofiarowało mu nadzieję i energię, dane mu by szerzył miłość bliźniego i poczucie wspólnoty wśród otaczających go ludzi, by założył rodzinę czy raczej królestwo świętych po krańce świata. Chrześcijaństwo przyniosło na świat nową moc, której impuls po dziś dzień oddziaływuje niezmiennie ze swoją pierwotną siłą. Każdy z nas mógł zapalić światło jego lampy pośród sąsiadów, lub otrzymać je od swych ojców. Te światła, przekazywane aż do dziś, są tak mocne i czyste, jakby nie minęło tysiąc osiemset lat odkąd zapłonął święty ogień. Cóż podobnego są w stanie uczynić chwała lub wiedza? Czy obudzą umarłych? Czy stworzą porządek społeczny? Czy mogą uczynić więcej niż dać wyraz ludzkim potrzebom i czy mogą zastąpić Boże lekarstwo?

„Czytelnia Tamworth”, list 3, Dysputy i argumenty.

Jak Kościół katolicki ocenia wartość zbawienia pojedynczej duszy?

Celem Kościoła nie są spektakularne działania, lecz wytrwała praca. W jej świetle świat i wszystko, co na nim jest, wygląda jak zwykły cień, proch i popiół, jeśli porównać go z wartością jednej, jedynej duszy. Zbawcza praca Kościoła dokonuje się, wedle jego możliwości i na swój własny sposób, poprzez czynienie dobra duszom i nic innego nie miałoby w tym przypadku sensu. W jej świetle byłoby lepiej, gdyby słońce i księżyc zniknęły z nieba, gdyby ziemia się zapadła, a całe ludzkie rzesze na jej powierzchni umarły z głodu w najcięższej agonii, sięgającej aż po kres ludzkiego nieszczęścia, niż gdyby ta jedna dusza miała nie tyle zostać zgubiona, lecz gdyby miała popełnić pojedynczy, lekki grzech, gdyby miała wypowiedzieć z premedytacją jedną nieprawdę, choćby bez krzywdy dla kogokolwiek, lub gdyby miała ukraść drobny pieniążek bez żadnej skruchy. W jej świetle czyny świata i duszy są po prostu niewspółmierne, postrzegane w swej odrębności; w jej świetle lepiej zbawić duszę jednego dzikiego bandyty z Kalabrii, lub zawodzącego żebraka z Palermo, niż zbudować setki linii kolei żelaznej, jak Włochy długie i szerokie, lub przeprowadzić szczegółowe reformy sanitarne w każdym mieście na Sycylii, chyba że te wielkie, ogólnonarodowe inwestycje prowadziłyby ponadto do jakiegoś duchowego dobra.

Kłopoty z anglikanizmem (Difficulties of Anglicans), t. I, s. 239–240.

Czy Kościół katolicki jest prawdziwym Kościołem?

Moi Bracia, jest tylko jedna postać chrześcijaństwa, posiadająca rzeczywistą, wewnętrzną jedność, jaka jest podstawowym warunkiem niezależności. Niezależnie, czy spoglądacie na Rosję, Anglię, czy Niemcy, dostrzeżecie, że ten Boski wymóg nie jest tam spełniony. Zwłaszcza w tym kraju poszczególne grupy religijne nie wychodzą poza swój własny świat; ich ustalone, usankcjonowane formy nie są same w sobie niczym innym jak religią danych klas społecznych. Jedno wyznanie dla bogatych, drugie dla ubogich; ludzie rodzą się w tej lub innej sekcie; skłonni do ekscytacji idą tu, a ludzie o trzeźwych i racjonalnych umysłach idą tam. Dorabiają się, wzrasta ich status społeczny, a wtedy uznają, że należą do establishmentu. Są jak ciało, które żyje w świecie z uśmiechem na ustach, lecz pełno w nim gniewu i niezadowolenia; jedni mogliby zamarznąć z zimna w podmuchach doczesnych wiatrów, pozostali mogliby latem stopnieć. Żaden z nich nie pojmuje ludzkiej natury, żaden nie ogarnia całego człowieka; żaden nie jest zdolny wskazać właściwego człowiekowi miejsca w hierarchii bytów; żaden nie zwraca się zarówno do intelektu, jak i do serca, bojaźni i miłości, ku drodze działania i ścieżce kontemplacji. Słuszny i sprawiedliwy jest dowód na rzecz chrześcijaństwa, wedle którego najbardziej uzdolnieni ludzie mogą zostać chrześcijanami; rzecz nie w tym, że wszystkie mądre i głębokie umysły przyjmują racje chrześcijaństwa, lecz w tym, że zwycięsko przekonuje ono tak wielu z nich do siebie, jakby pokazując, iż sam fakt posiadanych uzdolnień lub uczoności nie może być powodem, dla którego oni wszyscy się nie nawrócili. To także jest charakterystyczne dla katolicyzmu, że ani osoby wysoko postawione, ani najznaczniejsze, ani najwytworniejsze, a także najbardziej nieokrzesane nie pozostają poza wpływem Kościoła; pośród swych dzieci obejmuje przedstawicieli każdej grupy społecznej. Jest pocieszeniem opuszczonych, napomnieniem żyjących w dostatku i przewodnikiem krnąbrnych, którzy zeszli z drogi. Spogląda matczynym okiem na niewinnych, kładzie ciężką rękę na gwałtowników, a wobec hardych Jego głos brzmi majestatycznie. Poszerza horyzonty ignorantów i nieuków, potrafi ukorzyć nawet najbardziej uzdolnione umysły. To nie są tylko słowa, Kościół to czyni, nadal to czyni i podejmuje się tak czynić. Prosi jedynie o pole manewru, wolność działania. Nie prosi o wsparcie władzy świeckiej: w dawnych czasach, w niektórych miejscach istotnie prosił o to; i podobnie jak protestantyzm wykorzystywał świecki miecz dla własnych celów. Prawdą jest, że tak czynił, ponieważ w pewnych wiekach było to uznanym sposobem działania, najbardziej szybkim i do czasu nie budzącym żadnych sprzeciwów, czynił tak również z tego powodu, że ludzie domagali się tego i sami dawali Kościołowi przykład; a jednak jego historia pokazała, że nie potrzebował tego, że mógł bez tego wzrastać i rozkwitać. Kościół jest gotów do wszelkiej służby, jak się tylko może przydarzyć, to jego udziałem będzie przyszły świat, żadna siła go nie powstrzyma. Widzicie, moi Bracia, czego dokonuje Kościół dziś w tym kraju; przez trzy stulecia świecka władza deptała rosnące drzewo łaski i trzymała go pod swą nogą (1); okoliczności historyczne w całej rozciągłości usunęły tę tyranię i spójrzcie! – właściwa forma pierwotnego Kościoła odrodziła się tak nagle, świeża i pełna sił, jakby nigdy nie przerwano jej wzrostu. Kościół jest taki sam, jakim był trzy wieki temu, zanim powstały obecne dziś w tym kraju religie; wy wiecie, że Kościół jest niezmienny, rzuca mu się w twarz oskarżenie, iż się nie zmienia, czas i miejsce nie wpływają nań, ponieważ Jego źródła są tam, gdzie nie ma miejsca i czasu, ponieważ On przychodzi od tronu Nieograniczonego, Wiecznego Boga.

„Perspektywy katolickiej misyjności”, Mowy skierowane do Połączonych Kongregacji, s. 252–254.

Czy rzymski katolicyzm pochodzi w prostej drodze od chrześcijaństwa pierwszych wieków?

Ogólnie rzecz biorąc, wszystkie odłamy chrześcijaństwa zgodzą się co do tego, że spośród wszelkich nurtów istniejących w chrześcijaństwie, wspólnota oparta na władzy Rzymu jest w rzeczywistości najbliższa Ojcom Kościoła, choć niektórzy przypuszczalnie mogą sądzić, że jest tak tylko na papierze. Nie może być wątpliwości, jaką wspólnotę uznaliby za swoją święty Atanazy (2) lub święty Ambroży (3), gdyby raptem powrócili do życia. Wszyscy z pewnością zgodzimy się, że ci Ojcowie, niezależnie od ich własnych opinii, naszych zastrzeżeń, mogliby poczuć się bardziej u siebie w domu u boku takich ludzi jak święty Bernard (4) i święty Ignacy Loyola (5), lub u boku samotnego księdza na plebani, żyjącej świątobliwie siostry miłosierdzia, lub wśród nieuczonego tłumu przed ołtarzem, niż wśród nauczycieli lub wiernych jakiegokolwiek innego wyznania. I czy możemy nie dodać, że byli to ci sami święci, którzy swego czasu przybyli do Trewiru (jeden jako wygnaniec, drugi z misją), zdążając dalej i dalej na północ, wędrując tak długo, póki nie odkryli kolejnego miasta, położonego wśród gajów, zielonych łąk, spokojnych strumieni; czyż ci święci bracia mogliby się nie odwrócić od tego mnóstwa wysokich naw i pełnych powagi krużganków, pod które położyli zręby i nie zapytać o drogę do jakiejś małej kapliczki, gdzie odprawiano Mszę świętą w pełnych tłumu alejach lub na wymarłych przedmieściach?

O rozwoju doktryny chrześcijańskiej (An Essay of the Development of Christian Doctrine), s. 113–114.

Jaki fakt historyczny poświadcza, że Bóg ustanowił Kościół katolicki?

Oddalmy zatem od siebie myśl o słabych i pożałowania godnych kaznodziejach, którzy chodzą tam i z powrotem, spójrzmy na to, co się naprawdę zdarzyło. Pośród wielkiego Imperium, jakiego świat nigdy przedtem nie widział, najpotężniejszego i najbardziej przemyślnego wśród dawnych imperiów, najbardziej rozległego, najlepiej zorganizowanego, nagle powstało nowe Królestwo. W każdej części tego znakomicie utwierdzonego Imperium, na wschodzie i na zachodzie, północy i południu, niby przez wzajemne zrozumienie, mimo braku jakiegokolwiek dostatecznego systemu porozumiewania się lub ośrodka wpływu, nagle wyrosło jakby z samej ziemi dziesięć tysięcy sprawnych i zorganizowanych społeczności, wyznających jedną i tę samą naukę, włączonych w jeden państwowy porządek. Zdawało się to podobne do wybijającej z głębin fontanny, kruszącej wszelką przeszkodę. Objawiały się nowe formy stworzenia, dotąd ukryte, niby różnorakie grzbiety „świętej Góry”, krzyżujące, przełamujące, wprowadzające pomieszanie w istniejący dotąd system rzeczy, zrównujące z ziemią wzgórza, wypełniające doliny, nieodparte w swym nagłym zaistnieniu, nieprzewidziane, niespodziewane – póki nie napełnią całej ziemi (por. Iz 41, 15–16). Istotnie, to była „nowa rzecz” i niezależnie od wszystkich odniesień do proroctw, uznać ją trzeba za bezprecedensową w historii świata, zarówno przed, jak i po jej zaistnieniu, godną wzbudzić najgłębsze zainteresowanie i zdumienie w jakimkolwiek prawdziwie filozoficznym umyśle. Na obszarach całych królestw i prowincji Rzymu, gdy wszystko zdało się toczyć swoim torem, słońce wstawało i zachodziło, pory roku harmonijnie nadchodziły jedna po drugiej, gdy jak zawsze miotały ludźmi namiętności, a ich myśli biegły za doczesnymi sprawami, za korzyściami i przyjemnościami, za ambitnymi planami i waśniami, gdy wojownik mierzył swą siłę w starciu z innym wojownikiem, politycy spiskowali, a królowie bawili się, nagle pojawił się ów zwiastun, niby sidła, w które złapać się miał cały świat. Nagle ludzie znaleźli się jakby w uścisku wroga, niby wędrowcy zaskoczeni przez noc. A natura tego obcego i wrogiego mrowia ludzi była jeszcze dziwniejsza (jeśli to w ogóle możliwe), niż sam fakt jego pojawienia się. Nie byli to cudzoziemscy najeźdźcy, ani barbarzyńcy z północy, ani powstanie niewolników, ani piracka armada, lecz wróg, który wzrósł pośród nich. Pierworodny w każdym domu, „od pierworodnego syna faraona, który siedzi na swym tronie, aż do pierworodnego tego, który był zamknięty w więzieniu” (por. Wj 12, 29) nieoczekiwanie zaciągał się w szeregi sług tej nowej władzy i oddzielał się od swoich naturalnych przyjaciół. Ich brat, syn ich matki, bliska sercu żona, przyjaciel, który był im drogi jak ich własna dusza, wszyscy okazywali się wiernymi żołnierzami „potężnej armii”, która „okryła powierzchnię ziemi” (por. Lb 22, 5. 11).

Następnie, gdy zaczęli przesłuchiwać tych wrogów rzymskiej wielkości nie złapali ich na wymijających i ogólnikowych stwierdzeniach, rozbieżnych relacjach, nieodpowiednich i podejrzanych planach działania lub zachowaniach. Wszyscy byli członkami ściśle i podobnie zorganizowanych społeczności. Każdy z nich w ramach swej wspólnoty należał do nowego porządku społecznego, który miał jedną, widzialną głowę i podległych mu przedstawicieli. Te małe królestwa rozrastały się bez końca i wszystkie podążały jedną drogą. Dokądkolwiek podróżował rzymski Imperator, znajdował tam ludzi, którzy zdawali się być konkurentami dla jego władzy, biskupów Kościoła. Dalej, każdy z nich, razem i z osoba, odmawiał posłuszeństwa jego rozkazom i nakazom prawa rzymskiego, tak długo jak ich religia była prześladowana. Autorytet religii pogańskiej, która w umysłach Rzymian była identyfikowana z historią ich wspaniałości był całkowicie ignorowany przez te wschodzące monarchie. Równocześnie, ich członkowie deklarowali i okazywali wyjątkową spolegliwość i podporządkowanie dla świeckiej władzy. Nie podnieśli nigdy ręki, by ochronić samych siebie, woleli umrzeć, więcej jeszcze: poczytywali sobie śmierć za największy zaszczyt, jaki mógł ich spotkać. Ponadto wyznawali jedną i zawsze taką samą naukę jasno i w całości; byli przekonani, że otrzymali ją z jednego i tego samego źródła. Wywodzili ją w prostej linii, dzięki ciągłości nauczania swoich biskupów, od świadectwa dwunastu czy czternastu Żydów, utrzymujących z przekonaniem, że otrzymali ją z Nieba. Ponadto, byli wobec siebie zobowiązani najściślejszymi więzami życia w społeczności; miejscowa społeczność podlegała swemu zwierzchnikowi, a ci z kolei złączeni byli silną więzi obejmującą każdy skrawek ziemi. Kończąc: mimo niesłusznych prześladowań i sporadycznych rozdźwięków między nimi, mieli się tak dobrze, że w ciągu trzech wieków od swego pojawienia się w dziejach Imperium wymogli na jego władcach przyłączenie się do wspólnoty. Lecz na tym nie koniec: gdy zaczęła słabnąć siła władzy państwowej stali się jej wspomożycielami, a nie jak wcześniej – ofiarami, pośrednikami między państwem a jego barbarzyńskimi władzami, a gdy Imperium spoczęło w pokoju, gdy nadeszła jego godzina, sprawili mu pogrzeb, zajęli jego miejsce, pozyskali sobie najeźdźców, ujarzmili ich królów i ostatecznie objęli pełnię władzy; rządzili, złączeni jedną władzą, w bardzo wielu miejscach, które były świadkami ich niegdysiejszych cierpień, także w samym Rzymie, w siedzibie władzy Imperium, które uczynili także swoim centrum. Nie pytam tutaj o kwestie związane z doktryną, a przynajmniej nie bardziej niż o proroctwa. Nie dociekam jak dalece to zwycięskie Królestwo odstąpiło w tym czasie od swej pierwotnej postaci; uwagę kieruję wyłącznie na fakt historyczny. Jak dziwny jest bieg tych wyjątkowych zdarzeń! Przez pięć wieków powstawały i upadały inne królestwa, lecz dziesięć wieków okazało się czasem zbyt małym dla pełnego wywyższenia tego królestwa. Gdy Jego suwerenność ledwo się rozpoczynała, inne potęgi wzrastały i wyczerpywały swą moc. Aż po dzień dzisiejszy trwa ta pierwotna dynastia, która wzięła swój początek od apostołów. Mimo wszelkich zmian w kwestiach społecznych, rasowych, językowych, mimo zmian w poglądach trwa sukcesja zwierzchników, od chwili jej rozpoczęcia po dzień dzisiejszy i nadal zachowywana jest w każdym kraju, zgodnie z pierwotną nauką. „Niech twoi synowie zajmą miejsce twych ojców; ustanów ich książętami po całej ziemi!” (Ps 45, 17). Zaiste, prawdziwy to obraz: „odłączył się kamień, mimo że nie dotknęła go ręka ludzka”, „ugodził” w bożki tego świata, „połamał je”, rozrzucił je „jak plewy” i w ich miejsce „napełnił całą ziemię” (por. Dn 2, 34–35). Jeśli istnieje Ten, który trzyma pieczę nad światem, czyż nie ma w tym wszystkim czegoś nieziemskiego, czegoś, co zmuszeni jesteśmy przypisać Jemu, z racji tej cudowności, czegoś, co z powodu swego dostojeństwa i wspaniałości może być dziełem na miarę Jego rąk?

„Królestwo świętych”, Kazania parafialne, s. 375–377.

Co jest zewnętrznym, widzialnym znakiem, prowadzącym do misterium niewidzialnego Kościoła?

A teraz zastanówmy się, co jest tym zewnętrznym, widzialnym przewodnikiem, pozwalającym na wgląd w to, co choć niewidzialne, dane jest chrześcijaństwu jako Urząd kierujący i prowadzący nas ku Świętemu Świętych, w którym Chrystus mieszka w swoim Duchu? Tak jak latarnia morska lub boje są źródłem wiedzy sternika, jak cień na tarczy wskazuje położenia słońca, podobnie – byśmy mogli kroczyć ścieżką Chrystusa, aby dane nam było przykuć Jego wzrok i uwagę, byśmy wzbudzili w sobie pragnienie niezwykłej cnoty i pełni Jego łaski – musimy włączyć się w życie Urzędu, który służy i włada, a który Chrystus dał nam po Wniebowstąpieniu jako pamiątkę, jaka została po Nim niby szata proroka Eliasza (por. 2 Krl 2), niby przyrzeczenie i znak Jego zawsze niezawodnej łaski, która towarzyszy Kościołowi w każdym stuleciu. „O ty, którego miłuje dusza moja, wskaż mi, gdzie pasiesz swe stada, gdzie dajesz im spocząć w południe, abym się nie błąkała wśród stad twych towarzyszy”. Oto jak brzmiała prośba duszy szukającej Boga. Jego odpowiedź jest równie jasna jak pytanie: „jeśli nie wiesz, o najpiękniejsza z niewiast, pójdź za śladami trzód i paś koźlęta twe przy szałasach pasterzy” (por. Pnp 1, 7–8). Poza Kościołem nie ma zbawienia. Gdy wymawiam tę formułę, rozumiem Kościół jako wielką, niewidzialną wspólnotę, w której wszyscy razem i z osobna włączeni jesteśmy w jedno mistyczne Ciało Chrystusa, przynaglani przez jednego Ducha: teraz, przez łączność z widzialnym Urzędem Nauczycielskim Kościoła, który apostołowie pozostawili po sobie, zwracamy się ku temu, czego nie widzimy, ku Górze Syjon, ku niebieskiemu Jeruzalem, ku duszom sprawiedliwych, do Kościoła pierworodnych, którzy są zapisani w niebiosach, ku niezliczonym aniołom, ku Jezusowi, Jedynemu Pośrednikowi i ku Bogu (por. Hbr 12, 22–24). Niebieskie Jeruzalem jest prawdziwie przeznaczone Chrystusowi i dziewiczej Matce wszystkich świętych; ten widzialny Urząd na ziemi, biskupi i księża, wspólnie z podległymi im chrześcijanami, zarówno dawniej jak i dziś nazywany jest Kościołem, i choć w rzeczywistości stanowi tylko jego widzialną częścią, na którą można wskazać, jest również figurą, świadectwem i drogą ku Niebieskiemu Jeruzalem. To niewidzialne ciało jest prawdziwym Kościołem, ponieważ nigdy się nie zmienia, choć zawsze wzrasta. Co było Jego udziałem, to zachowuje i nigdy nie zgubi; lecz to, co widzialne jest przelotne i przejściowe i nieustannie gaśnie w tym, co niewidzialne. To, co widzialne zawsze umiera dla wzrostu niewidzialnej wspólnoty i odnawia się zawsze, wychodząc jakby spoza mnóstwa ludzkiego zepsucia, za sprawą Ducha żyjącego w niewidzialnym i działającego w widzialnym świecie. Pokolenie za pokoleniem jest zrodzone, doświadczone, przesiane, umocnione, wydoskonalone. Apostołowie nieustannie żyją w swoich następcach, a ich następcy nieustannie gromadzą się wokół apostołów. Taka jest skuteczność niewyczerpanej łaski, którą Chrystus umieścił w swoim Kościele, jako zasadę życia i wzrostu, aż do Jego powtórnego przyjścia. Ostatnie tchnienie Jego świętych ożywia dusze umarłych.

„Wspólnota świętych”, Kazania parafialne, s. 834–835.

(1) W roku 1543 z woli króla Henryka VIII, za zgodą parlamentu i prymasa Anglii Tomasza Cranmera ogłoszono niezależność Kościoła Anglii od Rzymu. Akt supremacyjny ogłosił króla Anglii „jedyną i najważniejszą głową na Ziemi Kościoła anglikańskiego”. Klemens VII nałożył na króla ekskomunikę, ale znaczna część społeczeństwa angielskiego, nie wyłączając episkopatu i kleru, poparła „reformy” i uznała Henryka VIII zwierzchnikiem Kościoła. Nieliczni przeciwnicy, w tym kanclerz Anglii, św. Tomasz More zostali ścięci za nieposłuszeństwo. Dopiero XIX wiek przyniósł w Anglii zmniejszenie restrykcji wobec rzymskiego katolicyzmu i jego wiernych.

(2) Św. Atanazy (ok. 295–373), uczestnik Soboru Powszechnego w Nicei, bronił Bóstwa Chrystusa przeciw arianom. Od 328 roku biskup Aleksandrii, pełnił ten urząd ponad czterdzieści lat, pięciokrotnie wypędzany przez heretyków i ich zwolenników. Siedemnaście lat spędził na wygnaniu w Trewirze, a także w Rzymie i u pustelników egipskich. Jest jednym z czterech wielkich greckich Ojców i Doktorów Kościoła. Pozostawił po sobie bogatą spuściznę teologiczną: pisma apologetyczne, dogmatyczne, historyczne, egzegetyczne i listy.

(3) Św. Ambroży (ok. 340–397), biskup Mediolanu w latach 370– 373, zaciekle walczył z herezją ariańską, pod jego wpływem cesarz Gracjan zrzekł się tytułu i stroju arcykapłana, jaki przynależał cesarzom rzymskim (pontifex maximus), usunął posąg zwycięstwa oraz zniósł przywileje kapłanów pogańskich i westalek. Pod wpływem kazań św. Ambrożego nawrócił się św. Augustyn. Pochowano go w Mediolanie, w bazylice, która dzisiaj nazwana jest jego imieniem. Św. Ambroży pozostawił po sobie pisma moralno- ascetyczne, dogmatyczne, mowy, listy oraz hymny, które weszły na stałe do liturgii. Został zaliczony do grona czterech wielkich Doktorów Kościoła katolickiego, obok św. Augustyna, św. Hieronima i św. Grzegorza I Wielkiego.

(4) Św. Bernard z Clairvaux (1091–1153), od roku 1115 opat klasztoru w Clairvaux, teolog, filozof, uczony. Odgrywał dużą rolę polityczną, na prośbę papieża Eugeniusza III rozpoczął w roku 1146 działalność zmierzającą do zorganizowania II wyprawy krzyżowej. Przypisuje mu się autorstwo reguły zakonu templariuszy. W roku 1174 został kanonizowany, a w roku 1830 ogłoszony doktorem Kościoła.

(5) Św. Ignacy Loyola (1491–1556), baskijski rycerz, założyciel Towarzystwa Jezusowego. Jego dewizą było wyzwanie: Ad maiorem Dei gloriam (Na większą chwałę Bożą). Autor jednej z fundamentalnych dla katolicyzmu szkół duchowości, wyłożonych w Ćwiczeniach duchownych. Do chwały błogosławionych wyniósł Ignacego Loyolę Paweł V w 1609 roku, kanonizował go papież Grzegorz XV w 1623 roku. Pius XI w roku 1922 ogłosił uroczyście założyciela jezuitów patronem wszystkich rekolekcji w Kościele katolickim.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Kardynał Newman. 101 pytań i odpowiedzi.