Rozdział dwunasty. Imperializm. Wspólna wizja

Owo męskie umiłowanie otwartego i równego braterstwa jest podstawą wszystkich demokracji i prób rządzenia przez debatę; bez niego republika byłaby martwą formułą. Oczywiście duch demokracji często różni się od jej litery, a karczma jest często jej lepszym probierzem niż parlament. W aspekcie ludzkim demokracja nie jest rozstrzygnięciem przez większość; nie jest nawet rozstrzygnięciem przez wszystkich. Można by ją raczej zdefiniować jako rozstrzygnięcie przez kogokolwiek. Chodzi o to, że opiera się ona na klubowym zwyczaju uznawania całkowicie obcej osoby za oczywistość, na założeniu, że pewne rzeczy są w nieunikniony sposób wspólne wszystkim. Tylko to, w co, jak możemy założyć, wierzy dowolna osoba, posiada pełny autorytet demokracji. Wystarczy wyjrzeć przez okno i zauważyć pierwszego przechodzącego człowieka. Liberałowie mogą mieć w Anglii przytłaczającą przewagę, ale nie założylibyśmy się, że ten człowiek jest liberałem. Być może we wszystkich szkołach czyta się Biblię, a we wszystkich sądach ją szanuje, ale nie założylibyśmy się, że on w nią wierzy. Ale założylibyśmy się o tygodniową płacę, że wierzy w noszenie ubrań. Założylibyśmy się, że uważa fizyczną odwagę za piękną rzecz lub że jego zdaniem rodzice powinni mieć władzę nad dziećmi. Oczywiście może być tą jedną na milion osób, która w to nie wierzy; skoro o tym mowa, to może być kobietą z brodą przebraną za mężczyznę. Ale takie dziwadła to coś całkiem innego od zwykłych kalkulacji. Ludzie, którzy wyznają takie poglądy, nie są mniejszością, ale anomalią. Ale jedynym kryterium tych powszechnych dogmatów, które cieszą się pełnym demokratycznym autorytetem, jest kryterium kogokolwiek. To, jak byśmy się zachowali w karczmie wobec jakiegokolwiek przybysza – to jest prawdziwe angielskie prawo. Pierwszy spostrzeżony przez okno przechodzień – on jest królem Anglii.

Upadek karczm, będący jedynie częścią ogólnego upadku demokracji, niewątpliwie osłabił tego męskiego ducha równości. Pamiętam, jak cała sala socjalistów dosłownie śmiała się, kiedy im powiedziałem, że w poezji nie ma szlachetniejszego słowa niż karczma. Myśleli, że to żart. Dlaczego uznali to za żart, skoro chcą, żeby wszystko było publiczne jak karczma, tego nie wiem. Ale każdy, kto chce ujrzeć prawdziwy hałaśliwy egalitaryzm, który jest koniecznością (przynajmniej dla mężczyzn), to może go odnaleźć nie gdzie indziej, tylko w owych wielkich karczemnych dysputach, które zachowały się w takich książkach jak Boswellowska biografia Johnsona (1). Warto wspomnieć zwłaszcza to nazwisko, ponieważ chorobliwy współczesny świat wyrządził mu dziwną krzywdę. Mówi się, że zachowanie Johnsona było „szorstkie i despotyczne”. Czasami było szorstkie, ale nigdy nie despotyczne. Johnson w ogóle nie był despotą; Johnson był demagogiem, krzyczał wobec rozkrzyczanego tłumu. Samo to, że spierał się z innymi ludźmi, jest dowodem na to, iż innym ludziom wolno było spierać się z nim. Jego brutalność była w swej istocie oparta na idei równej walki, jak w futbolu. To szczera prawda, że wrzeszczał i walił w stół, ponieważ był skromnym człowiekiem. Naprawdę bał się, że zostanie pokonany albo nawet przeoczony. Addison (2) posiadał nieskazitelne maniery i królował w towarzystwie; był uprzejmy dla wszystkich, ale wynosił się nad wszystkich; dlatego został uwieczniony przez Pope’a (3) w nieśmiertelnej zniewadze: „Jak Katon ustanawiając w senacie swoje małe prawa i bijąc samemu sobie brawa”.

Johnson, daleki od królowania w towarzystwie, był jakby irlandzkim parlamentarzystą we własnym parlamencie. Addison był uprzejmy i wyniosły, i przez to go nie cierpiano. Johnson był bezczelny i niewyniosły, dlatego był kochany przez wszystkich, którzy go znali, i został uwieczniony we wspaniałej książce, która jest wręcz jednym z cudów miłości.

Doktryna równości jest niezbędna dla konwersacji; tyle przyzna każdy, kto wie, czym jest konwersacja. Dyskutując w karczmie przy stole, najsłynniejszy mężczyzna na świecie chciałby się stać nieznany, aby jego błyskotliwe uwagi mogły tym jaśniej zabłysnąć jak gwiazdy. Dla nikogo, kto jest godny miana mężczyzny, nie ma nic bardziej chłodnego czy ponurego niż królowanie w towarzystwie. Można jednak powiedzieć, że w męskich sportach i grach innych niż wielka gra, zwana dyskusją, występuje wyraźna rywalizacja i przyćmiewanie innych. Rzeczywiście jest w nich rywalizacja, ale jest ona tylko pewnym rodzajem żarliwej równości. Gry cechują się rywalizacją, ponieważ to jedyny sposób na to, by były pasjonujące. Ale jeśli ktokolwiek wątpi w to, że mężczyźni muszą wciąż powracać do ideału równości, to wystarczy odpowiedzieć, że istnieje coś takiego jak handicap. Gdyby mężczyźni lubowali się w samej tylko przewadze, to chcieliby wiedzieć, jak daleko ona sięga; cieszyliby się, gdyby jeden silny biegacz wyprzedził wszystkich innych o mile. Ale mężczyźni lubią nie triumf najlepszych, ale walkę równych i dlatego wprowadzają nawet do sportowej rywalizacji sztuczną równość. To smutne, jak niewielu z tych, którzy aranżują nasze sportowe handicapy, można z jakąkolwiek dozą prawdopodobieństwa podejrzewać o świadomość tego, że są teoretycznymi, a nawet radykalnymi republikanami.

Nie, rzeczywiste zastrzeżenie wobec równości i autonomii nie ma nic wspólnego z wolnością i towarzyskością mężczyzn; wszyscy mężczyźni są demokratami, gdy są szczęśliwi. Filozoficzny przeciwnik demokracji zasadniczo streści swój punkt widzenia, mówiąc, że to „nie będzie działać”. Zanim przejdę dalej, zaprotestuję mimochodem przeciwko poglądowi, że działanie jest jedynym kryterium człowieczeństwa. Niebo nie jest działaniem, ale odpoczywaniem. Ludzie są najbardziej sobą, kiedy są wolni, a jeśli przekonuję się, że mężczyźni są snobami w pracy, ale demokratami na wakacjach, to pozwolę sobie uwierzyć ich wakacyjnym poglądom. Ale to kwestia pracy jest rzeczywiście problematyczna dla kwestii równości i to nią musimy się teraz zająć. Być może najlepiej tę prawdę wyrazić tak: demokracja ma jednego prawdziwego wroga, a jest nim cywilizacja. Owe utylitarne cuda zdziałane przez naukę są antydemokratyczne, nie tyle wtedy, gdy są nadużywane lub nawet nie tyle w swoich praktycznych skutkach, ile w swoim pierwotnym kształcie i celu. Niszczyciele maszyn tkackich mieli rację; może nie w tym, że uważali, iż maszyny zmniejszą liczbę pracowników, ale z pewnością w tym, że uważali, iż maszyny zmniejszą liczbę tych, którzy są własnymi panami. Więcej kółek oznacza mniej rączek; mniej rączek oznacza mniej rąk. Maszyneria nauki musi być indywidualistyczna i wyizolowana. Tłum może krzyczeć wokół pałacu, ale tłum nie może krzyczeć przez telefon. Pojawia się specjalista i demokracja za jednym zamachem zostaje poważnie zniszczona.

Niezdrowa konieczność

Wśród pogrobowców kultury darwinizmu powszechne jest przekonanie, że ludzie powoli przeszli od nierówności do stanu względnej równości. Jednak w rzeczywistości, jak sądzę, było niemal dokładnie na odwrót. Wszyscy ludzie zwykle w naturalny sposób zaczynali od idei równości; dopiero później niechętnie ją porzucali, a to zawsze z jakiejś drobnej materialnej przyczyny. Nigdy nie był dla nich normalnością pogląd, że jedna klasa ludzi jest lepsza od innej; zawsze skłaniali się ku niemu za sprawą pewnych praktycznych ograniczeń przestrzennych i czasowych.

Jest na przykład coś, co z konieczności zawsze ciąży ku oligarchii, a raczej ku despotyzmowi; jest to pośpiech. Jeśli dom stanie w płomieniach, to ktoś musi zadzwonić po wozy strażackie; nie zadzwoni po nie komitet. Jeśli ktoś napadnie w nocy na obóz, to ktoś musi wydać rozkaz otwarcia ognia; nie ma czasu nad tym głosować. Jest to jedynie kwestia fizycznych ograniczeń czasowych i przestrzennych, a wcale nie żadnych intelektualnych ograniczeń ludzi, którym się rozkazuje. Gdyby wszyscy mieszkańcy domu byli mężami opatrznościowymi, to mimo wszystko byłoby lepiej, gdyby nie mówili wszyscy naraz do telefonu; byłoby już lepiej, gdyby najgłupszy ze wszystkich mówił sam jeden. Gdyby armia składała się z samych Hannibali i Napoleonów, to mimo wszystko byłoby lepiej, gdyby w sytuacji niespodziewanego ataku nieprzyjaciela nie wydawali wszyscy naraz rozkazów. Byłoby już lepiej, gdyby rozkazy wydawał najgłupszy ze wszystkich. W ten sposób widzimy, że zwykła wojskowa dyscyplina wcale nie opiera się na nierówności, ale właśnie na równości ludzi. Nie oznacza, że zgodnie z poglądem Carlyle’a, rację ma zawsze ktoś, a mylą się wszyscy, i że musimy tego kogoś znaleźć i ukoronować. Przeciwnie, dyscyplina oznacza, że w pewnych przerażająco szybko zmieniających się okolicznościach można zaufać komukolwiek, ale nie wszystkim. Duch wojskowy nie oznacza (jak sądził Carlyle) posłuszeństwa najsilniejszej i najmądrzejszej osobie. Przeciwnie, jeśli duch wojskowy cokolwiek oznacza, to posłuszeństwo najsłabszej i najgłupszej osobie, dlatego, że jest osobą, a nie tysiącem osób. Podporządkowanie się słabemu człowiekowi jest dyscypliną. Podporządkowanie się silnemu człowiekowi jest tylko służalczością.

Można więc łatwo wykazać, że to, co w Europie nazywamy arystokracją, w swoich początkach i duchu nie było w ogóle arystokracją. Nie jest to system duchowych stopni i wyróżnień, jak na przykład system kastowy w Indiach lub nawet jak dawne greckie rozróżnienie na ludzi wolnych i niewolników. Jest to po prostu pozostałość dawnej struktury wojskowej, służącej po części podtrzymaniu upadającego Cesarstwa Rzymskiego, a po części przełamaniu i odparciu straszliwego ataku islamu. „Książę” znaczy po prostu „pułkownik”, tak jak „cesarz” znaczy po prostu „głównodowodzący”. Cała ta historia streszcza się w jednym tytule: hrabiego Świętego Cesarstwa Rzymskiego, który oznaczał jedynie oficera europejskiej armii walczącej z ówczesnym zagrożeniem ze Wschodu; w armii zaś nikomu nie przyszłoby do głowy, by ranga odzwierciedlała rzeczywistość moralną. Nikt nigdy nie mówi o pułku: „Wasz major jest bardzo dowcipny i energiczny; wasz pułkownik, rzecz jasna, musi być jeszcze bardziej dowcipny i jeszcze bardziej energiczny”. Nikt nigdy nie opowiada o rozmowie w kantynie w ten sposób: „Porucznik Jones był bardzo błyskotliwy, ale oczywiście nie tak bardzo jak kapitan Smith”. Istotą armii jest idea oficjalnej nierówności opartej na nieoficjalnej równości. Pułkownika słucha się nie dlatego, że jest najlepszy, ale dlatego, że jest pułkownikiem. Taki był prawdopodobnie duch systemu książąt i hrabiów, kiedy zaczął wyrastać z wojskowego ducha i wojskowych potrzeb Rzymu. Wraz z zanikiem tych potrzeb stopniowo przestawał mieć znaczenie jako struktura wojskowa i obrósł nieczystą plutokracją. Nawet teraz nie jest to duchowa arystokracja – nie jest to coś aż tak złego. Jest to po prostu armia bez przeciwnika – zakwaterowana przez lud.

Człowiek posiada więc zarówno aspekt specjalistyczny, jak i braterski, a militaryzm nie jest jedynym przypadkiem poddania się temu pierwszemu. Druciarz i krawiec oraz żołnierz i żeglarz potrzebują pewnego zdyscyplinowania w szybkim działaniu; w każdym razie jeśli druciarz nie jest zorganizowany, to w dużej mierze dlatego nie naprawia garnków na wielką skalę. Druciarz i krawiec często reprezentują dwie nomadyczne rasy Europy: Cygana i Żyda; ale tylko Żyd posiada wpływy, bo tylko on akceptuje pewnego rodzaju dyscyplinę. Człowiek, jak twierdzimy, posiada dwie strony – specjalistyczną, gdzie musi być podporządkowanie, i społeczną, gdzie musi być równość. Jest pewna prawda w powiedzeniu, że jednego człowieka tworzy dziesięciu krawców, ale musimy też pamiętać, że jednego człowieka tworzy też dziesięciu nadwornych poetów albo dziesięciu królewskich astronomów. Ludzkość tworzy dziesięć milionów rzemieślników, ale wówczas, gdy nie rozmawiają o sprawach zawodowych. Szczególnym złem naszych czasów, które dla potrzeb dyskusji nazywam imperializmem albo cezaryzmem, jest całkowite przyćmienie braterstwa i równości przez specjalizację i dominację.

Są tylko dwa wyobrażalne rodzaje struktury społecznej – rządy osobowe i nieosobowe. Jeśli moi przyjaciele anarchiści nie chcą mieć praw, to będą mieć władców. Zwolennika rządów osobowych, z właściwymi im taktem i elastycznością, nazywamy rojalistą. Zwolennika rządów nieosobowych, z właściwymi im dogmatami i definicjami, nazywamy republikaninem. Odrzucenie przez otwarte umysły zarówno królów, jak i zasad, nazywamy bzdurą; przynajmniej ja nie znam na to bardziej filozoficznego określenia. Można zaufać roztropności lub przytomności umysłu jednego władcy lub równości i sprawiedliwości gwarantowanej przez jeden rząd; jednak konieczne jest jedno lub drugie, bo inaczej nie ma narodu, tylko okropny bałagan. Jeśli chodzi o aspekt równości i dyskusji, to mężczyźni uwielbiają zasady; tworzą je i komplikują aż do przesady. Mężczyzna znajdzie więcej przepisów i definicji w swoim klubie, którym rządzą reguły, niż w swoim domu, którym rządzi osoba. Przemyślane zgromadzenie, na przykład Izba Gmin, doprowadza te ceremonie do granicy metodycznego obłędu. Cały ten system jest sparaliżowany irracjonalnością, jak dwór królewski u Lewisa Carrolla. Pomyślelibyśmy, że przewodniczący Izby Gmin (speaker) będzie mówić; dlatego przeważnie siedzi cicho. Pomyślelibyśmy, że kapelusz zdejmuje się, zostając, a zakłada, wychodząc; dlatego zdejmuje się go wychodząc, a zakłada, zostając. Używanie nazwisk jest zabronione i do własnego ojca trzeba się zwracać „mój wielce szanowny kolego pośle z zachodniego Birmingham”. Są to być może wymysły zgniłej instytucji, ale zasadniczo odpowiadają na pewną męską potrzebę. Mężczyźni czują, że zasady, nawet irracjonalne, są uniwersalne; mężczyźni czują, że prawo jest równe, nawet jeśli nie jest sprawiedliwe. Jest w tym szalona uczciwość – jak w rzucaniu monetą.

Jest wielce godne pożałowania, że kiedy krytycy atakują takie instytucje jak Izba Gmin, to zawsze obierają sobie za cel te jej aspekty (być może nieliczne), co do których ma ona słuszność. Nazywają ją miejscem jałowych dyskusji i narzekają, że marnuje się tam czas w gąszczu słów. Otóż pod tym jednym względem Izba Gmin rzeczywiście przypomina gmin. Jeśli posłowie lubią odpoczynek i długie dyskusje, to dlatego, że wszyscy mężczyźni je lubią; przez to naprawdę reprezentują Anglię. W tym parlament rzeczywiście przybliża się do męskich cnót karczmy.

Prawda ta została zarysowana w części wstępnej, kiedy mówiliśmy o świadomości domu i własności, tak jak teraz mówimy o świadomości dyskusji i wspólnoty. To normalne, że wszyscy mężczyźni lubią odpoczynek, śmiech i głośne dyskusje równego z równym, ale w naszych progach majaczy widmo. Zdajemy sobie sprawę z wielkiego współczesnego wyzwania zwanego specjalizacją lub zaciekłą rywalizacją – biznesu. Biznes nie będzie mieć nic wspólnego z odpoczynkiem ani z braterstwem; biznes nie będzie mieć cierpliwości do tych wszystkich prawnych fikcji i dziwacznych handicapów, dzięki którym braterstwo chroni swój egalitarny ideał. Współczesny milioner, zajęty jakże przyjemnym i typowym dla siebie zadaniem wyrzucenia na bruk własnego ojca, z pewnością nie będzie się do niego zwracał „wielce szanowny panie kolego z Laburnum Road w Brixton”. Dlatego współcześnie panuje literacka moda na hołdowanie urokowi biznesu, wielkim półbogom chciwości i zaczarowanej krainie finansów. Ta popularna filozofia jest całkowicie despotyczna i antydemokratyczna; ta moda jest owocem cezaryzmu, przeciwko któremu chcę zaprotestować. Idealny milioner posiada mózg ze stali. Fakt, że prawdziwy milioner częściej posiada zakutą głowę, w niczym nie zmienia ducha tej idolatrii. Zasadniczy argument jest taki: „Specjaliści muszą być despotami; ludzie muszą być specjalistami. Nie może być równości w fabryce mydła; więc nie może być jej nigdzie. Monopol na pszenicę wyklucza braterstwo; więc nie może ono w ogóle istnieć. Musimy zbudować cywilizację biznesu; dlatego musimy zniszczyć demokrację”. Wiem, że plutokratom rzadko starcza fantazji, by zdobyć się na takie przykłady jak mydło albo pszenica. Zazwyczaj w swojej świeżości intelektualnej ograniczają się do porównania pomiędzy państwem a statkiem. Jeden z antydemokratycznie nastawionych autorów stwierdził, że nie chciałby pływać statkiem, na którym chłopiec okrętowy posiadałby głos równy kapitańskiemu. Nietrudno odpowiedzieć, że wiele statków (na przykład Victoria) (4) zatonęło dlatego, że admirał wydał rozkaz, o którym nawet chłopiec okrętowy wiedział, że jest błędny. Ale to jest odpowiedź na potrzeby dyskusji; zasadniczy błąd jest głębszy i prostszy. Podstawowy fakt jest taki, że wszyscy urodziliśmy się w państwie; nie urodziliśmy się wszyscy na statku, jak niektórzy z naszych wielkich brytyjskich bankierów. Statek wciąż pozostaje specjalistycznym eksperymentem jak dzwon nurkowy albo statek powietrzny. W takich szczególnych niebezpieczeństwach konieczność natychmiastowego działania pociąga za sobą konieczność autokracji. Ale my żyjemy i umieramy na statku zwanym państwem i jeśli nie możemy znaleźć w państwie braterstwa, wolności i tego, co wspólne wszystkim, to nie znajdziemy tego nigdzie. Współczesna doktryna komercyjnego despotyzmu oznacza zaś, że nie znajdziemy tego wcale. Nasze specjalistyczne zawody nie mogą (jak głosi owa doktryna) funkcjonować na swoim wysoce cywilizowanym poziomie bez brutalnego dyrygowania i zwalniania, pozbywania się pracowników po czterdziestce i podobnego draństwa. A że funkcjonować muszą, to uciekamy się do cezara. Nikt prócz nadczłowieka nie zniży się do wykonania tak nikczemnego zadania.

To właśnie jest złe (by raz jeszcze przywołać tytuł). Jest to wielka współczesna herezja polegająca na zmianie ludzkiej duszy, tak by pasowała do warunków. Tymczasem to warunki trzeba zmieniać, tak by pasowały do ludzkiej duszy. Jeśli produkcja mydła jest rzeczywiście nie do pogodzenia z braterstwem, to tym gorzej dla produkcji mydła, nie dla braterstwa. Jeśli cywilizacja rzeczywiście nie może iść w parze z demokracją, to tym gorzej dla cywilizacji, nie dla demokracji. Z pewnością lepiej by było powrócić do lokalnych społeczności, o ile rzeczywiście byłyby społecznościami. Z pewnością lepiej byłoby obejść się bez mydła niż bez społeczeństwa. Z pewnością oddalibyśmy wszystkie nasze telegrafy, trybiki, systemy, specjalności, nauki fizyczne i rozszalałe finanse za pół godziny szczęścia, którego często doświadczamy, siedząc za wspólnym stołem wśród przyjaciół. Nie twierdzę, że taka ofiara będzie konieczna. Twierdzę tylko, że będzie łatwa.

Gilbert Keith Chesterton

(1) Samuel Johnson (1709–1784) – leksykograf, pisarz i krytyk; wywarł wielki wpływ na kulturę angielską.

(2) Joseph Addison (1672–1719) – eseista, poeta, dramaturg i polityk ze stronnictwa wigów.

(3) Alexander Pope (1688–1744) – czołowy poeta epoki augustiańskiej.

(4) Victoria była brytyjskim okrętem flagowym, który zatonął w 1893 roku na skutek błędnego rozkazu swojego kapitana, admirała Georga Tryona, zabierając na dno pięćdziesiąt dziewięć osób.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Gilberta Keitha Chestertona Co jest złe w świecie.