Rozdział dwunasty. Gorliwość matki

„Nie brak mi zapału; jest płomienny, ale czy doceniany? Chciałabym doprowadzić wszystkich ludzi do tego, by byli dobrymi, pełnymi cnót chrześcijanami, lecz moja pozycja daje mi tak mało okazji do wprowadzenia tego mojego zapału w czyn”.

Czy rzeczywiście tak jest, że żona, matka, kobieta pozostająca w domu ma tak mało sposobności do realizowania apostolatu?

Po pierwsze, jest całe to dobro, jakie może czynić dzieciom po prostu przez swoją bliskość, sprawiając, żeby płomienie Boskiej miłości, które pielęgnuje w duszy, przenikały do dzieci. Nikt, kto kocha Boga i jest gorliwy w dziele zbawiania braci, nie może w żaden sposób ukryć owej najgłębszej troski swej duszy – pragnienia wysławiania Boga z całych sił i współdziałania, jak tylko potrafi, na rzecz uświęcenia świata.

Praktykowanie nabożeństwa dobrze wykonanego obowiązku, jest nie mniej skuteczne niż bardziej spektakularny apostolat. Ukazywanie własnym przykładem, że wola Boga jest na pierwszym miejscu, że zachcianki są nic nie warte i że prawdziwe szczęście polega na wielkodusznej, gorliwej służbie, jest już – samo w sobie – działalnością apostolską.

Bycie wobec dzieci świadkiem wzniosłej wiary wymaga gorliwości. Wydaje się, że matka cytowana wcześniej jest tego świadoma. „Ukazanie im religii jako obszernego systemu obejmującego przyrodę i ludzkość, jednoczącego oba te porządki z Bogiem, może tylko sprawić, że będą chciały ją poznać.”

Tak wielu wychowawców i tyle matek tak słabo się z tego wywiązuje; uczą dzieci religii bez rozmachu, religii, która zamiast je zachwycać, odpycha je. Powodem tego jest oczywiście to, że sami nie posiadają dostatecznie głębokiej i wystarczająco szerokiej wiedzy religijnej. Być może od czasu, jak ukończyli szkołę, w ogóle nie czytali, nie studiowali już zagadnień religijnych; zadowalają się stosowaniem swych kiepskich środków, do których mogły w międzyczasie wkraść się błędne idee, i w rezultacie nie są zdolni stawić czoła trudnościom, a tym mniej – zarazić jakimś entuzjazmem tych, do których przemawiają.

Następnie, można mówić o apostolacie prowadzonym w domu. Wiele żon ubolewa, że ich mężowie nie postąpili bardziej w religijności lub że są niedbali w jej praktykowaniu – przeważnie ze względu na brak chrześcijańskiej formacji intelektualnej. Niech czynią, co tylko mogą, by pomóc swym mężom, a resztę pozostawią Bogu.

„Liczę na swoje córki – kontynuuje cytowana wcześniej kobieta – że wypełnią zadanie, które ledwie zapoczątkowałam, chociaż wydawało mi się, że nad nim pracuję. Niech modlą się często za ojca, żeby go Bóg oświecił co do poważnych powinności chrześcijańskich, żeby świat ze swymi przesądami, bez hałasu, wyniósł się z jego duszy i pozwolił w niej świecić pełnym blaskiem prawdziwemu światłu. Karol jest dobry, z gruntu dobry; myślę, że prawość jego serca, jego zacne przymioty domagają się bardziej doskonałego zrozumienia prawdy. Ma dobrą wolę, szacunek dla religii, respekt dla cnoty, lecz nie ma w sobie wszystkich niezbędnych środków. To nie jego wina. Bóg niewątpliwie dopełni swego dzieła i moje dzieci będą się cieszyć widząc, jak ojciec staje się prawowiernym i doskonałym chrześcijaninem; to pragnienie mojej duszy”.

A jeśli chodzi o życie domowe? Czy nie ma tam miejsca na poprawę życia? Trudno, a w ogóle niemądrze prawić kazania. To samo dotyczy kręgu krewnych, przyjaciół i gości, którzy są często obecni w domu. Ale piękne świadectwo wiary chrześcijańskiej w życiu codziennym zdobędzie serca.

Czyż nie stanowi to bardzo rozległego pola dla apostolskiej gorliwości?

Pomoc domowa

Ostatnia książka na temat małżeństwa zawiera wiele świetnych sugestii dla budowania szczęśliwego życia w domu. Jeden z jej najbardziej ciekawych rozdziałów zatytułowany jest: Ci, którzy nam pomagają. Chwali personel domowy, to jest tych, którzy wbrew pięknemu starożytnemu pochodzeniu słowa, wolą teraz, żeby nazywano ich pomocą domową.

Przede wszystkim, wiadomo, iż racja ich istnienia nie polega na tym, że ich pracodawcy mają prawo prowadzić gnuśny tryb życia, bo pomoc domowa zwalnia ich od pracy. Ci bowiem, którzy zapewniają sobie pomoc, muszą pracować tak samo, jak ich służący. Skoro dla matki czy ojca wymogi macierzyństwa lub wychowania bądź też obowiązki zawodowe poza domem stanowią poważne zobowiązanie, nie pozostawiające już czasu na wszystkie niezbędne prace domowe, łatwo zrozumieć, że trzeba wynająć pomocników.

Stare słowo łacińskie „famuli”, którego używano dla określenia służby dzielącej życie rodziny, familii, trafia w sedno sprawy. Wynajmowani służący nie powinni być traktowani jak niewolnicy na służbie twardych i wyniosłych wałkoni. Powiększają oni rodzinę w celu realizacji wspólnego zadania, przy którym wszystkie serca i wszystkie działania podejmowane razem, tworzą jedną całość, gdzie każda z osób ma swoje właściwe miejsce, lecz w ścisłej spójności z resztą, czy – lepiej powiedziawszy – „zażyłej komunii” z resztą.

Niech Bogu będą dzięki, że są jeszcze tacy pracodawcy, którzy nie postrzegają swych służących przez pryzmat pracy niewolniczej, ale i służący, których duch miłości sprawia, że ich zadanie staje się, jeżeli nie łatwiejsze, to przynajmniej zawsze umiłowane – służący, dla których służyć to honor.

W istocie zarówno gospodarze domu, jak i wynajęta służba mają obowiązek służyć. Bezużyteczni w ogóle nie mają miejsca w chrześcijańskiej społeczności. Św. Paweł mówi, że ci, co nie pracują, nie mają prawa jeść. Lecz nie tego samego rodzaju służby wymaga się od wszystkich. W wojsku są tacy, którzy walczą na linii frontu, tacy którzy dostarczają pożywienie i amunicję, tacy którzy przygotowują amunicję za linią frontu i zajmują się rozlicznymi sprawami, które muszą być wykonane dla dobra ojczyzny. Wszyscy mają swój wkład na rzecz całości.

Służyć przy bardziej niskich zajęciach wymaga większej cnoty, tym bardziej jeżeli taka służba wymaga podporządkowania się tym, którzy mają władzę; trudno przecenić postawę tych, którzy przyjmują zatrudnienie, by służyć innym – bez zazdrości w sercach i nie tylko dlatego, że są przymuszeni koniecznością, lecz z pokorą i miłością.

Ci, którzy muszą mieć pomoc w domu, powinni żywić do niej wielki szacunek. Oczywiście, uchybiliby swym obowiązkom, gdyby pozwolili każdemu na pełną swobodę w toku zajęć; w społeczności domowej, podobnie jak w każdej innej, autorytet musi być respektowany.

Pracodawcom nie wolno, na modłę tyrana, żądać więcej, niż się należy; powinni za świadczone usługi dawać wystarczające wynagrodzenie. Nie powinni jednak uważać, że skoro dają sprawiedliwą zapłatę, spełnili już wszystkie swoje powinności; w rodzinie wszyscy mają prawa, każdy zależnie od pozycji ma prawo do życzliwości wszystkich.

Pracodawcy będący rodzicami muszą egzekwować od dzieci, żeby szanowały pomoc domową. Pomoc należy zachęcać, by żyła atmosferą domu i podczas gdy należy od niej wymagać wysokiego morale, należy jej dawać swobodę w wypełnianiu praktyk religijnych.

Rodzina jest wspólnotą domową. Wszyscy, ze wszystkich sił, powinni dbać o dobro każdego i to w taki sposób, żeby jak najpełniej chwalić Boga w tym gniazdku, gdzie naczelną zasadą ma być nie prawo ducha tego świata, lecz pokojowe wymogi Ewangelii.

Miłość zakazana

Oto osoba pozostająca w związku małżeńskim, która nie znalazła w małżeństwie wszystkiego, co wydawało się, że małżeństwo obiecuje, a oto ktoś, kto do tej pory doświadczał doskonałego szczęścia. Lecz pewnego pięknego dnia pojawia się na horyzoncie doskonałe stworzenie, ktoś ze snów – po prostu ideał.

Zapewne nie ma myśli o wyrzeczeniu się rodziny, ale marzy się o szczególnego typu przyjaźni… obcowaniu intelektualnym… Nie będzie cielesnych kontaktów, ale najściślejsze z możliwych zjednoczenie dusz. Nie zamierzają upaść. Nie upadną. Czy taka szlachetna przyjaźń jest zabroniona?

Oczywiście szlachetna przyjaźń nie jest zabroniona. Ale czy jest nią przypadek, który rozważamy, czy nie jest to raczej niebezpieczna przyjaźń? Gdy piękność – załóżmy, że nie jest to akurat dokładne wyobrażenie naszego ideału – nie idzie w parze z dobrem, czy nie należy mówić o możliwości uwiedzenia i niebezpiecznym igraniu z ogniem?

Ostatecznie, czy nie obiecałeś drugiej stronie całkowitego daru z siebie? Miłość nie polega tylko na materialnym darze z ciała, ale bardziej jeszcze – na darze duszy i serca.

Co zatem to oznacza? Czy myślisz, że możesz podzielić ten Boski porządek, zarezerwować dla partnera małżeńskiego tradycyjny dar z ciała, cofając tę istotną cząstkę, która nadaje cześć i godność owej tradycji: twoją duchową miłość i wierność?

Twój małżonek ma prawo do ciebie całego. W dniu ślubu nie sugerowałeś żadnego rozdziału; dlatego jesteś w sprzeczności z tym, co obiecałeś, z tym, czego domaga się Bóg i czego oczekuje twój partner. Czy któreś z was zaakceptowałoby drugiego, gdybyście uważali, że trwałość związku zależy od kaprysu i że zakłada się istotne uwarunkowanie? Czy małżeństwo nie angażuje w jednym i tym samym czasie ciała i serca? Nie może więc być mowy o czysto fizycznej wierności.

Odwróćmy role. Pokusy, której doświadczasz – bo jest to pokusa, i w dodatku chytra pokusa – nie doświadczasz w danym momencie ty, lecz twój małżonek. Co byś wówczas myślał o poddaniu się takiej pokusie? Czy byłbyś z kolei gotów sam zaakceptować, że skoro ty jesteś kuszony, to trzeba pogodzenie się z tym wymusić na partnerze?

Mówisz: „Nigdy nie dojdzie do tego, żebyśmy mieli kontakty intymne”. Jesteś tego pewien? Jak możesz zagwarantować, że po pierwszej niewierności nie dojdzie do drugiej? I jakie masz zabezpieczenie przeciw niespodziewanemu obrotowi rzeczy? Je- żeli zuchwale zmierzasz ku niebezpieczeństwu, czy uważasz, że łaska Boża będzie zobowiązana cię ratować wbrew tobie samemu? Iluż to takich, którzy twierdzili, że są silni i pewni siebie, upadło! Wszystkie grzechy niewierności małżeńskiej tak właśnie się zaczynają.

Z pewnością, gdyby już przy pierwszym ataku owa przewrotna miłość ujawniła swój oręż, dusza szlachetna zbuntowałaby się. Lecz tak się nie dzieje. Ona wkrada się w łaski, wślizgując się umiejętnie i mile. Poczekaj, zamieni się w zmysłową i zostaniesz ograny!

Poza tym, dajmy na to, że trzymasz zmysły pod kontrolą, czy jednak tylko grzechy uczynkowe zasługują na potępienie? A grzechy popełnione myślą, pragnieniem?

Pan Jezus powiedział: „Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już się w swoim sercu dopuścił z nią cudzołóstwa” (Mt 5, 28).

Lecz ty mówisz: zaakceptuję tylko to, co wzniosłe, szlachetne w tej przyjaźni. Rzeczywiście tak mówisz. Lecz nie będziesz tak czynił, bo jest to praktycznie niemożliwe. Dopuśćmy dla celów dyskusji twoją hipotezę. Dobrze, to jest twoja prawda. Czy jest to jednak równie prawdziwe dla tej drugiej osoby? Czy możesz zdecydowanie stwierdzić, że twój brak roztropności nie wzbudzi w nim lub w niej niespokojnych myśli lub pragnień? Nie jesteś archaniołem; ta droga osoba – nie jest serafinem. A więc? Absolutnie nie! Precz z okłamywaniem się i fałszywym rozumowaniem! Panie, zaprowadź porządek w mojej miłości. Spraw, żebym kochał tylko zgodnie z Twoim prawem.

Szaleństwo zakazanej miłości

Zastanawiałem się nad aspektami etycznymi tego rodzaju miłości. Teraz podam kilka przykładów jej skutków, żeby przekonać się sam co do właściwego stanowiska w tym względzie, jeżeli przypadkiem jest to konieczne.

Hrabina Potocka opowiada w swoich wspomnieniach, że w trakcie okupowania Polski przez Napoleona, zwracała zbyt wielką uwagę na młodego francuskiego oficera. Ciekawe jest, co mówi: „Wierna swym obowiązkom nawet przez myśl by mi nie przeszła możliwość pojawienia się uczucia, którego winnam unikać, i poprzestałam na zaprzeczaniu niebezpieczeństwa”. Iluż to w podobnych okolicznościach robi to samo!

„Wydawało mi się dopuszczalnym – ciągnęła dalej – utrzymywać przyjacielskie więzi z mężczyzną posiadającym wszelkie przymioty, jakie chciałoby się widzieć u brata”. Następnie podkreśla kolejną kwestię, i właśnie ona dotyka powszechnego złudzenia: „Zapomniałam, że młoda żona nie powinna mieć innego powiernika, jak tylko własnego męża. Lecz dlaczego wówczas mój mąż nie przypomniał mi o tym?”

Podczas gdy kobiety mogą wyciągnąć korzyść rozważając ten cały urywek, tak mężczyźni powinni nauczyć się na pamięć jego ostatniej linijki. Jest niestety aż nazbyt prawdziwe, że niewierność wielu żon ma swoje wyjaśnienie – to nie znaczy usprawiedliwienie – w pierwotnym błędzie męża. Podobnie u podstaw przewin wielu mężów w kwestii wierności małżeńskiej leży co najmniej nieumiejętne postępowanie ich żon. Niektórzy mężczyźni i niektóre kobiety próbują usprawiedliwić swe postępowanie swoją specyficzną sytuacją.

„Nie jesteśmy już w normalnych stosunkach małżeńskich. Żyjemy jak brat z siostrą i w rezultacie mamy więcej swobody w życiu wewnętrznym, ponieważ dzięki doświadczeniu stwierdziliśmy, że jedność dusz między nami nie jest możliwa…” Na takie stwierdzenie można odpowiedzieć tylko tyle: Nawet jeżeli za obopólną zgodą, ze względu na brak jedności dusz, mąż i żona żyją bez zjednoczenia ciał, i tak nie mają prawa do niewierności serca. Taka niewierność niezależnie od tego, że przeciwna jest prawu Bożemu, sprzeciwia się też Boskiej instytucji rodziny.

W poprzednim rozważaniu zwróciłem uwagę, dlaczego jest ona przeciwna Bożemu prawu, ale dlaczego sprzeciwia się instytucji rodziny?

Rodzina – to para, a nie zgromadzenie trzech osób. „…i będą oboje jednym ciałem” (Mk 10, 8). Poddanie się namiętnej miłości poza małżeństwem może tylko zwiększyć i podkreślić dystans pomiędzy mężem i żoną oraz wprowadzić element obrzydliwej rozwiązłości. A jeżeli nowa miłość cię nie zaspokoi, czy uciekniesz się do trzeciej, czwartej itd.? Kiedy się zatrzymasz?

Porzuć swój nowy obiekt zainteresowania i zacznij żyć swymi powinnościami. Jest to może nakaz surowy, ale niesie ze sobą nagrodę. Nigdy dusza prawa nie zazna spokoju i szczęścia w miłości, którą potępia jej sumienie, której nie może nie potępić.

Ks. Raoul Plus SI

Powyższy tekst jest fragmentem książki Ks. Raoula Plus SI Chrystus w rodzinie. t. II: Dom.