Rozdział dwunasty. Dzwony w Fatimie

Kilka tygodni po wielkim cudzie mali pastuszkowie poszli do szkoły. Zgodnie z przypuszczeniami Łucji zarówno uczniów, jak i nauczycieli wprost zżerała ciekawość i nie było dnia, żeby dzieci nie ofiarowały swych cierpień za dusze grzeszników przez ogrom głupich pytań, którymi ich zasypywano.

– Dlaczego inne dzieci tak się na nas gapią? – zapytała pewnego dnia Hiacynta. – Jakby coś było z nami nie tak.

– No, i jeszcze zbierają się wszystkie razem i szepczą różne rzeczy o Pani – dodał Franciszek smutnym głosem. – Rzeczy, które nie są prawdą. Słyszałem. Och, Łucjo! Nie podoba mi się wcale ta szkoła. Dlaczego musimy tu chodzić?

Dziewczynka próbowała ukryć swoje prawdziwe uczucia.

– Musimy chodzić do szkoły, żeby do naszych rodziców nie przychodzili ciągle jacyś obcy ludzie i nie pytali o nas. I żebyście mogli przygotować się do waszej Pierwszej Komunii świętej.

Na te słowa smutek zniknął z twarzy Hiacynty.

– Zgadza się – przyznała. – W szkole uczymy się katechizmu. I jeśli się pospieszymy i skończymy książkę, może pozwolą nam przystąpić do Pierwszej Komunii zanim skończymy dziesięć lat.

Ta myśl pocieszyła również Franciszka.

– Nigdy o tym nie pomyślałem – rzekł. – Och, jak byłoby cudownie!

– Jest jeszcze jedno – dodała szybko Łucja. – Teraz, przez to, że codziennie przychodzimy do wsi do szkoły, możemy odwiedzać Najświętszy Sakrament. Nie mogliśmy tego robić, gdy wyprowadzaliśmy owce.

Brat z siostrą spojrzeli na siebie z powagą. Łucja miała rację! Zanim zaczęli chodzić do szkoły ich wyprawy do lokalnego kościoła ograniczały się tylko do niedziel i świąt. Teraz, mimo że w kościele gromadzili się różni ludzie, by ich zobaczyć i porozmawiać z nimi, mogli odwiedzać Najświętszy Sakrament nawet codziennie!

– Nie możemy więcej narzekać na szkołę – stwierdziła w końcu Hiacynta. – Oczywiście, nie jest łatwo, gdy wszyscy się na ciebie gapią i obgadują za plecami, ale przecież Matka Boska pytała się nas, czy chcemy pomóc duszom i cierpieć za nie, a my odparliśmy, że tak.

– I obiecała nam, że Bóg nam pomoże znieść to cierpienie – dodała Łucja. – Często o tym myślę, gdy jest mi ciężko.

Franciszek przytaknął.

– Dlatego dobrze jest móc chodzić tak często do kościoła – powiedział powoli. – Przed tabernakulum jakoś łatwiej prosić Boga o pomoc.

Miesiące mijały, a życie dzieci biegło zwykłym torem. Do jesieni 1918 roku dziewczynki poczyniły znaczne postępy w nauce. Inaczej rzecz się miała z Franciszkiem, który nigdy nie potrafił zainteresować się nauką. Nauczyciele doskonale zdawali sobie z tego sprawę i czasem pozwalali chłopcu zostać w domu przez dzień lub dwa, wierząc, że krótki odpoczynek od zajęć mu pomoże. Jednak choć Franciszka cieszyły te wolne dni, wiedział, że nauczyciele nie mają racji. Nigdy naprawdę nie zainteresuje go ani czytanie, ani pisanie, ani arytmetyka. Bo niby po co ma się tego uczyć? Czy Nasza Pani nie obiecała mu, że wkrótce przyjdzie i zabierze do Nieba?

– Przyjdźcie po mnie po lekcjach do kościoła – rzekł Łucji i Hiacyncie w jeden z takich wolnych od zajęć dni. – Dziś odmówię wiele Różańców.

Słowa te zupełnie nie zaskoczyły dziewczynek, choć jeszcze osiemnaście miesięcy temu oniemiałyby pewnie ze zdziwienia. Przed pierwszą wizytą Matki Boskiej w Cova, Franciszka nie bardzo interesowały sprawy duchowe. Podobnie jak wielu mężczyzn i chłopców uważał, że odwiedzanie Najświętszego Sakramentu, częste przyjmowanie sakramentów, codzienne odmawianie Różańca były tylko dla kobiet i dziewczynek. Jednak cóż za zmiana nastąpiła w nim po wizytach Naszej Pani! Teraz rozumiał już, że każdy mężczyzna i chłopiec na świecie, tak samo jak każda kobieta i dziewczynka, mają tylko jeden cel istnienia: znać, kochać i służyć Bogu na tym świecie poprzez modlitwę i dobre uczynki, a po śmierci być z Nim szczęśliwym na wieki.

Tak, Franciszek nauczył się naprawdę wiele od pierwszej wizyty Naszej Pani w Cova trzynastego maja 1917 roku. Często rozmyślał o tym, co wtedy powiedziała: wkrótce zabierze jego i Hiacyntę do Nieba, na jakiś bliżej nieokreślony czas pozostawiając na ziemi Łucję.

„Mówiła też, że muszę odmówić wiele Różańców zanim weźmie mnie do Nieba, i to nie byle jak”, myślał. „Och, trzeba się wziąć do roboty!”

Nie było więc dnia, żeby Franciszek nie ofiarował Królowej Nieba co najmniej jednej trzeciej, czyli pięciu dziesiątek Różańca. I odmawianie go nie oznaczało już dla chłopca jedynie męczącego wielokrotnego powtarzania Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo i Chwała Ojcu. Teraz było to jak oglądanie pięciu, dziesięciu lub piętnastu pięknych obrazów Pana Jezusa i Maryi Panny.

– Każdy obraz to inna tajemnica – mówił do siebie. – Och, zanim ukazała się Matka Boska nie miałem o nich pojęcia!

Tak więc, podobnie jak Łucja i Hiacynta, Franciszek odmawiał codzienny Różaniec jak należy, czyli wybierał sobie pięć obrazów lub wydarzeń z życia Pana Jezusa lub Maryi Panny, albo tajemnice radosne, albo bolesne, albo chwalebne, i przyglądał się każdemu z nich oczami duszy. Czynił tak odmawiając kolejno pięć dziesiątków Różańca. Innymi słowy, medytował.

Zajęcie to nie należało do najtrudniejszych nawet dla dziesięcioletniego chłopca, takiego jak Franciszek, lub dla ośmioletniej dziewczynki, takiej jak Hiacynta. Dzieci szybko stały się ekspertami w przywoływaniu na myśl jednego lub wszystkich piętnastu tajemnic różańcowych. Na przykład, podczas ofiarowania tajemnic radosnych wiedziały doskonale, że istniało pięć obrazów – lub wydarzeń w życiu Pana Jezusa i Matki Boskiej, na które należało patrzeć. Pierwszy z nich to Zwiastowanie, gdy archanioł Gabriel przyszedł do Najświętszej Maryi Panny i powiedział Jej, że zostanie Matką Syna Bożego. Drugi to Nawiedzenie świętej Elżbiety, gdy Maryja udała się w odwiedziny do swojej wiekowej kuzynki. Trzeci to Narodzenie Pana Jezusa w Betlejem. Czwarty przedstawia Ofiarowanie, gdy czterdzieści dni po narodzinach Pan Jezus został zaniesiony do Świątyni i ofiarowany Bogu Ojcu. Piąty to Odnalezienie Pana Jezusa w Świątyni przez Maryję Pannę i świętego Józefa.

Podobnie było z ofiarowaniem tajemnic bolesnych i chwalebnych. W nich też istniały obrazy do rozważenia – ze scenami smutnymi bądź radosnymi. Och, prawidłowe i szczere odmawianie Różańca to naprawdę wspaniały sposób modlitwy! Każdy, nawet małe dzieci, mogły dzięki niemu zesłać łaskę prawdziwej skruchy na dusze, które w przeciwnym razie trafiłyby za swoje grzechy do piekła. W ten sposób każdy mógł przyczynić się do zakończenia wojny i sprowadzenia na ziemię trwałego pokoju. Przecież powiedziała tak Pani z Nieba, która była nikim innym, jak samą Matką Boską!

Dni mijały i dzięki cudownym wydarzeniom w Fatimie coraz więcej ludzi zainteresowało się codziennym gorliwym odmawianiem Różańca. Powstały nawet plany zbudowania małej kapliczki w Cova, skoro prosiła o to sama Nasza Pani. Jednak późną jesienią 1918 roku w Europie wybuchła straszna epidemia, która spowodowała zawieszenie tych planów. Niemcy, Francja, Hiszpania, Portugalia – wirus grypy atakował wszędzie. Krzepcy mężczyźni padali jego ofiarą w ciągu jednej nocy zarówno w miastach, jak i na wsiach, i dzwony pogrzebowe bezustannie wybijały żałobne tony. W końcu straszna choroba dotarła też do Fatimy i pośród jej pierwszych ofiar znalazły się rodziny Marto i dos Santos. Najsilniej wirus zaatakował Franciszka i Hiacyntę.

Chłopiec zachorował około świąt Bożego Narodzenia i przez dwa tygodnie znajdował się w stanie krytycznym. Potem zaczęło mu się poprawiać. Jednak gdy rodzina wyrażała swoją radość z tego powodu, chłopiec tylko kiwał słabo głową.

– Już nigdy nie wyzdrowieję. Niedługo umrę.

– Bzdura! – zawołała matka chrzestna chłopca. – Złożyłam obietnicę Matce Boskiej, Franciszku. Jeśli cię uleczy, sprzedam tyle mojej najlepszej pszenicy, ile ważysz i zarobione pieniądze oddam na budowę kaplicy mającej powstać w Cova ku Jej czci.

Franciszek ponownie pokiwał głową.

– Nie będziesz musiała dotrzymać tej obietnicy. Wiem to.

Rodzina Marto była zmieszana i przestraszona słowami Franciszka. Jednak Hiacynta, która wracała do zdrowia po strasznej grypie w drugim pokoju, rozumiała, co jej brat miał na myśli. W końcu Pani powiedziała, że wkrótce zabierze go do Nieba. Cóż, może „wkrótce” właśnie nadeszło! Dziewczynka, gdy nie była zajęta odmawianiem Różańca, rozmyślała o tym, co się stało i co stanie się z jej ukochanym bratem.

„Może Matka Boska była już u niego i powiedziała mu, kiedy zabierze go do Nieba”, myślała. „Może powiedziała też, kiedy zabierze mnie. Och, gdybym tylko wiedziała!”

Ale Nasza Pani nie ukazała się jeszcze Franciszkowi. Zjawiła się jednak po kilku dniach. Nieoczekiwana wizyta miała miejsce w domu chorych dzieci, gdy nikogo innego nie było w pobliżu. Widocznie taka była wola Boża, by Matka Boska Różańcowa, promienna i prześliczna, jak podczas Jej wcześniejszych objawień, ukazała się swym małym przyjaciołom jeszcze jeden raz. Gdy mali pastuszkowie spoglądali na Nią, przyodzianą w Jej zwyczajową biel i złoto, ich serca znów wypełniły się nieopisaną wręcz radością. Jak cudowna była Maryja Panna! Jak miła i dobra! Można by Jej się tak przyglądać całą wieczność i nigdy nie mieć dość.

Czy przybyła zabrać ich do Nieba? Czy umrą jednocześnie? Och, na pewno, bo tak prosto by było oddać się teraz pod Jej opiekę i iść na spotkanie ze świętymi… aniołami… Bogiem! Przynajmniej śmierć Franciszka nie może być odległa… choruje już tyle tygodni… Hiacynta zresztą też dużo wycierpiała…

Nasza Pani, wyczytawszy w myślach dzieci wszystkie pytania, uśmiechnęła się ciepło.

– Jeszcze nie teraz, Franciszku – powiedziała łagodnie. – Choć już niebawem przyjdę i zabiorę cię do Nieba, jak obiecałam. Jeśli zaś chodzi o ciebie, Hiacynto, czy jesteś gotowa dalej cierpieć i nawrócić jeszcze więcej grzeszników?

Dziewczynka gorąco pragnęła iść do Nieba razem z Franciszkiem, jednak dźwięk głosu Najświętszej Maryi Panny wypełnił ją głęboką mądrością, niespotykaną u tak małych dziewczynek. Ogólnie lepiej jest nie mieć własnej woli, lecz kierować się wolą Bożą, pragnąć tylko tego, co najbardziej Go zadowoli oraz pomóc duszom zasłużyć na Jego wspaniałe dary. Umocniona tą cudowną łaską Hiacynta złożyła rączki, spojrzała na Naszą Panią i zawołała gorliwie:

– Będę cierpiała tak długo, jak Bóg zechce! Ocalę tyle dusz, ile tylko się da!

Nasza Pani uśmiechnęła się do niej ze zrozumieniem.

– A więc będziesz jeszcze dużo cierpiała. Trafisz nawet do szpitala. Jednak zniesiesz wszystko dzielnie za nawrócenie grzeszników, by odkupić ich grzechy popełnione przeciw Niepokalanemu Sercu Maryi, oraz z miłości do Pana Jezusa.

Gdy Najświętsza Maryja Panna wypowiedziała te prorocze słowa, spojrzała ciepło na dzieci, a następnie powoli zniknęła im z oczu. Jej ostatnia wizyta w Fatimie właśnie dobiegła końca!

Oczywiście, rodzeństwo nie mogło się wprost doczekać, by podzielić się cudownymi nowinami z Łucją. Franciszek wkrótce umrze, ale Hiacynta, która wracała do zdrowia po grypie i mogła już nawet wstawać z łóżka, będzie jeszcze cierpiała za dusze.

– Od początku miałem rację – wyznał Franciszek przy pierwszej nadarzającej się okazji, gdy któregoś popołudnia Łucja wróciła ze szkoły i pozwolono jej na chwilę zajrzeć do kuzynów. – Nie wyzdrowieję, nawet mimo że moja chrzestna obiecała Matce Boskiej, że sprzeda swoją najlepszą pszenicę i pieniądze przeznaczy na budowę kaplicy w Cova.

W oczach Łucji pojawił się niepokój.

– Chyba Nasza Pani uznała, że zmówiłeś już wystarczająco dużo Różańców – stwierdziła, a jej serce rozdzierał smutek, gdy przyglądała się wyniszczonemu chorobą ciału Franciszka i rozumiała, że przepowiednia wypowiedziana dawno temu na pastwisku niedługo się spełni. – I uważa chyba, że wystarczająco się nacierpiałeś.

– Tak, ale martwi mnie jedna rzecz.

– Co takiego?

– Nie przystąpiłem do Pierwszej Komunii świętej jak inne dzieci. Och, Łucjo! Nie skończyłem jeszcze w szkole przerabiać katechizmu. A teraz mogą mi nie pozwolić przyjąć Ciała Chrystusa…

W głosie Franciszka wyczuwało się prawdziwą tęsknotę. Jednak swój strach, że może umrzeć nie przystąpiwszy do Komunii świętej ofiarował w intencji wszystkich grzeszników i więcej o tym nie wspominał.

Zbliżała się Wielkanoc i ksiądz proboszcz pragnął, żeby jak najwięcej wiernych przystąpiło do sakramentów przed tym wielkim świętem. Myślał też o małym Franciszku Marto, jednak wahał się, gdyż malec nie przerobił jeszcze całego katechizmu. Cóż, to dobry chłopiec. Nawet jeśli nie skończył katechizmu z pewnością wiedział wystarczająco, by zrozumieć, co oznacza sakrament Komunii świętej. Dlaczego nie miałby spełnić wielkanocnego obowiązku, jak inni parafianie, i w ten sposób pełniej uczestniczyć w licznych błogosławieństwach tego wyjątkowego okresu?

– Pójdę do chłopca i wysłucham jego spowiedzi – zdecydował dobry ksiądz. – Wezmę też dla niego Komunię świętą.

Franciszek wprost nie posiadał się ze szczęścia, gdy dowiedział się, że jego ogromne pragnienie zostanie spełnione!

– Musisz mi pomóc zrobić rachunek sumienia – rzekł do Łucji. – Chcę, by moja dusza była naprawdę bez skazy, gdy przyjdzie po nią Nasz Pan.

Łucja starała się jak mogła pomóc kuzynowi przypomnieć sobie wszystkie jego grzechy. Na przykład, kilka razy nie posłuchał się mamy. Czy pamięta, jak wybiegał z domu, chociaż kazała mu zostać?

Franciszek przytaknął ze smutkiem.

– Pamiętam. Ale co jeszcze zrobiłem?

Łucja wzruszyła ramionami.

– Nie przychodzi mi do głowy nic innego. Może Hiacynta ci pomoże?

Tak więc w pokoju chorego zjawiła się Hiacynta i po chwili zastanowienia przypomniała bratu, że jeszcze przed pierwszą wizytą Naszej Pani ukradł tacie monetę z portfela, żeby kupić organki. A gdy pewni chłopcy z Fatimy rzucali kamieniami w chłopców z sąsiedniego miasteczka Boleiros, on też rzucił kilka.

Franciszek ponownie przytaknął.

– Pamiętam to. I bardzo żałuję. Ale jakie jeszcze grzechy popełniłem, Hiacynto?

Siostra nie przypominała sobie niczego więcej.

– Po prostu powiedz księdzu jak przyjdzie, że żałujesz za te grzechy i za wszystko inne, co zrobiłeś, a co mogło obrazić Pana Boga. To wystarczy do dobrej spowiedzi.

I tak oto drugiego kwietnia, na kilka dni przed Wielkanocą, ksiądz udzielił Franciszkowi sakramentu pokuty, a następnego dnia rano przyniósł mu Komunię świętą. Później tego dnia, gdy Łucja i Hiacynta zakradły się do jego pokoju, wprost zachwycił je widok promieniejącej twarzy chłopca.

– Franciszku, już nie cierpisz?

– Nie, ból zniknął.

– Czy myślisz, że Matka Boska przyjdzie dziś, by zabrać cię do Nieba?

– Nie wiem. Teraz, kiedy przyjąłem już Komunię świętą, nic więcej nie ma znaczenia.

Hiacynta aż klasnęła z zachwytu w ręce.

– Och, to musi być cudowne, móc przyjąć Ciało Naszego Pana!

– Cudowne? O, tak!

– Gdy będziesz już w Niebie, proszę, pozdrów ode mnie Naszego Pana i Naszą Panią. Powiedz im, że będę cierpiała za grzeszników tyle, ile będą chcieli, by zadośćuczynić Niepokalanemu Sercu Maryi.

– Powiem im.

Łucja uklękła przy łóżku małego kuzyna.

– Franciszku, będziesz się za nas modlił w Niebie?

– Oczywiście, że będę! Poproszę Naszego Pana, żeby pozwolił tobie i Hiacyncie trafić tam bardzo szybko. Ale wy… musicie ofiarować dziś za mnie Różaniec. Jestem taki zmęczony…

Dziewczynki spełniły prośbę chłopca i po cichu wyszły z pokoju. Czy porozmawiają jeszcze kiedyś z Franciszkiem? Czy przetrwa jeszcze ten dzień – trzeci kwietnia? Pewnie nie. Jednak w momencie, gdy dziewczynki zamknęły za sobą drzwi i stały w korytarzu patrząc na siebie z powagą, ich uszu dobiegł dźwięk kościelnego dzwonu – miarowy, uroczysty.

Hiacynta szybko spojrzała w górę i zrobiła znak krzyża, po czym złożyła ręce do modlitwy.

– Grypa – ktoś znów na nią umarł! – wyszeptała. – Och, Łucjo! Następne takie bicie dzwonów będzie oznaczać…

Łucja tylko skinęła głową, a na jej bladej twarzy malował się smutek. Następne takie bicie dzwonów będzie oznaczać, że pewien mały chłopiec właśnie poszedł do Nieba.

cdn.

Mary Fabyan Windeatt

Powyższy tekst jest fragmentem książki Mary Fabyan Windeatt Dzieci z Fatimy.