Rozdział drugi. Wewnętrzna przyjaźń z Chrystusem

Na pierwszy rzut oka jest niewyobrażalne, że między Chrystusem a duszą możliwa jest relacja, którą w jakikolwiek sposób można by rzeczywiście nazwać przyjaźnią. Adoracja, zależność, posłuszeństwo, służba, a nawet naśladowanie – wszystkie te rzeczy są wyobrażalne. Dopóki nie będziemy pamiętać, że Jezus Chrystus przyjął ludzką duszę, taką, jak nasze – duszę podlegającą radości i smutkowi, otwartą na ataki namiętności i pokusy, duszę, która w istocie doświadczyła ciężaru tak samo, jak uniesienia, bólu ciemności, tak samo jak i radości jasnej wizji – dopóki to nie stanie się dla nas nie tylko dogmatycznym faktem pojmowanym wiarą, ale żywym faktem postrzeganym doświadczeniem, dopóty pełna realizacja Jego przyjaźni jest wykluczona. Tak samo bowiem jak w przypadku zwykłych ludzi, gdzie płaszczyzna rzeczywistej przyjaźni znajduje się w komunii dwóch dusz, tak też jest między Chrystusem a człowiekiem. Jego Dusza jest miejscem spotkania pomiędzy Jego Bóstwem a naszym człowieczeństwem. Otrzymujemy Jego Ciało poprzez usta, korzymy całe nasze jestestwo przed Jego Boskością, ale obejmujemy Jego Duszę naszymi duszami.

Ludzkie przyjaźnie wzrastają zazwyczaj dzięki pewnym drobnym, zewnętrznym szczegółom. Chwytamy frazę, słyszymy modulację głosu, dostrzegamy spojrzenie oczu czy sposób poruszania się i takie małe doświadczenie wydaje się nam zaproszeniem do nowego świata. Bierzemy niepozorne wydarzenie za znak wszechświata, który znajduje się za nim. Sądzimy, że odkryliśmy duszę dokładnie pasującą do naszej, temperament, który z powodu jego podobieństwa do naszego, czy też z powodu harmonijnego niepodobieństwa, idealnie nadaje się, aby być naszym towarzyszem. Wtedy zaczyna się budowanie przyjaźni. Pokazujemy własne cechy, poznajemy cechy drugiego człowieka. Punkt po punkcie, znajdujemy to, co spodziewaliśmy się znaleźć i weryfikujemy nasze domysły. Drugi człowiek także postępuje według tej samej metody, aż dojdziemy do takiego punktu (jak to się dzieje w wielu przypadkach, chociaż, dzięki Bogu, nie we wszystkich), gdy w momencie kryzysu albo po okresie próbnym, odkrywamy, że byliśmy od początku wprowadzani w błąd, albo że oszukaliśmy tego drugiego, albo że nasze drogi się rozeszły. Lato przyszło i minęło, i nie ma już więcej owoców do zebrania po żadnej ze stron.

Boska Przyjaźń – świadomość, by tak rzec, że Chrystus pragnie naszej miłości i bliskości, a w zamian oferuje swoją – zazwyczaj zaczyna się w ten sam sposób. Może to nastąpić podczas przystępowania do jakiegoś sakramentu, co czyniliśmy już przedtem wiele razy, albo kiedy klęczymy przed Żłóbkiem na Boże Narodzenie, albo gdy podążamy za Naszym Panem Drogą Krzyżową. Robiliśmy już te rzeczy, uczestniczyliśmy w tych ceremoniach sumiennie i przykładnie, jednak w ten dzień niespodziewanie pojawiło się nowe doświadczenie. Na przykład, po raz pierwszy zrozumieliśmy, że Święte Dzieciątko wyciąga ręce spośród słomy, nie tylko po to, aby objąć świat – to byłoby dość niewiele! – ale by objąć w szczególności naszą duszę. Zrozumieliśmy, patrząc na Jezusa, pokrwawionego i umęczonego, podnoszącego się z trzeciego upadku, że zwraca się z prośbą szczególnie do naszego własnego ja, abyśmy mogli Mu pomóc z Jego brzemieniem. Spojrzenie Boskich Oczu napotyka nasze i w ten sposób On przekazuje nam uczucie albo przesłanie, którego nigdy wcześniej nie wiązaliśmy z naszymi relacjami z Nim. To małe zdarzenie! On zapukał do naszych drzwi, a my otworzyliśmy, On zawołał, a my odpowiedzieliśmy. Odtąd, jak sądzimy, On jest nasz, a my jesteśmy Jego. Oto w końcu – mówimy sobie – jest Przyjaciel, którego tak długo szukaliśmy, oto Dusza, która idealnie rozumie naszą, jedyna Osoba, której możemy bezpiecznie pozwolić się opanować. Jezus Chrystus przekroczył przez dwa tysiące lat i stoi obok nas, zszedł z malowidła na ścianie, wstał ze słomy w żłobie – mój Ukochany jest mój, a ja Jego…

W ten sposób przyjaźń została zapoczątkowana. Teraz rozpoczyna się cały proces.

Istota doskonałej przyjaźni polega na tym, że każdy przyjaciel odsłania siebie całkowicie drugiemu, odrzuca na bok swoje zastrzeżenia i pokazuje się takim, jakim naprawdę jest.

Dlatego pierwszy krok w Boskiej Przyjaźni to objawienie przez Jezusa Chrystusa siebie samego. Aż do tej chwili w naszym życiu duchowym, jakkolwiek moralne czy pełne oddania mogło ono być, istniał dominujący element nierzeczywistości. To prawda, że byliśmy posłuszni, staraliśmy się unikać grzechu, otrzymywaliśmy łaskę, traciliśmy ją i odzyskiwaliśmy, że zyskiwaliśmy zasługę lub ją traciliśmy, próbowaliśmy wypełniać nasz obowiązek, usiłowaliśmy dążyć do celu i kochać. Wszystko to jest rzeczywiste dla Boga, jednak nie było rzeczywiste dla nas samych. Odmawialiśmy modlitwy? Tak, ale nie modliliśmy się. Medytowaliśmy – stawialiśmy przed sobą punkty, zastanawialiśmy się, rozwiązywaliśmy problemy i wyciągaliśmy wnioski, ale przed nami leżał zegarek, żeby znaczyć postępy, jakie robimy, na wypadek, gdybyśmy medytowali za długo. Jednak po tym nowym i cudownym doświadczeniu wszystko się zmieniło. Jezus Chrystus zaczyna ukazywać nam nie tylko doskonałość swojej przeszłości, ale też chwałę swojej teraźniejszości. Zaczyna żyć przed naszymi oczyma, zdziera z siebie konwencje, w które nasza wyobraźnia go ubrała, żyje, porusza się, mówi, działa, zwraca się tu i tam przed naszymi oczyma. Zaczyna odsłaniać, jedną po drugiej, tajemnice ukryte w swoim Człowieczeństwie. Od zawsze znamy fakty na Jego temat. Powtarzamy katolickie wyznanie wiary; przyswajamy sobie wszystko, co może nam powiedzieć teologia. Jednak teraz przechodzimy od wiedzy o Nim do poznania Go. Zaczynamy rozumieć, że życie wieczne zaczyna się w teraźniejszości, ponieważ oznacza to „znać Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa” (J 17, 3). Nasz Bóg staje się naszym Przyjacielem.

Z drugiej strony, On wymaga od nas tego, co sam oferuje. Jeśli On odsłania się przed naszymi oczyma, wymaga, abyśmy zrobili to samo. Jako nasz Bóg, zna każde włókno istoty, którą stworzył, jako nasz Zbawiciel, zna każdą chwilę z przeszłości, w której odstąpiliśmy od posłuszeństwa wobec Niego, ale jako nasz Przyjaciel oczekuje, że Mu o tym powiemy.

Dużo prawdy kryje się w stwierdzeniu, iż różnica między naszym zachowaniem odpowiednio wobec znajomego i wobec przyjaciela jest taka, że w pierwszym przypadku staramy się ukryć siebie, zaprezentować miły czy konwencjonalny obraz naszego charakteru, używać języka jako przebrania, a rozmowy tak, jak moglibyśmy używać szańca. W drugim przypadku pomijamy pozory i złudzenia, chcemy bowiem być sobą, a nie tym, za kogo nas uważa nasz przyjaciel.

Tego zatem wymaga od nas Boska Przyjaźń. Do tej pory Nasz Pan był z nas niewiele zadowolony. Przyjmował dziesięcinę z naszych dochodów, godzinę z naszego czasu, kilka myśli i kilka uczuć, którymi służyliśmy Mu w kontaktach religijnych i w modlitwie. Przyjmował te rzeczy zamiast nas samych. Odtąd wymaga, żeby dotychczasowe konwenanse ustały, żebyśmy byli całkowicie otwarci i szczerzy wobec Niego, żebyśmy pokazali się takimi, jacy naprawdę jesteśmy – jednym słowem, żebyśmy odłożyli na bok wszystkie te raczej bezbolesne iluzje i uprzejmości, a byli zupełnie prawdziwi. Prawdopodobnie będzie słuszne uznać, że praktycznie w każdym przypadku, gdzie dusza uważa się za rozczarowaną czy pozbawioną złudzeń wobec Boskiej Przyjaźni, nie jest tak, że istotnie zdradziła swojego Pana, obraziła Go lub nie sprostała Jego wymaganiom w innych kwestiach, ale że nigdy naprawdę nie traktowała Go jak przyjaciela. Nie była wystarczająco odważna, aby sprostać absolutnie koniecznemu warunkowi wszystkich prawdziwych przyjaźni, a mianowicie całkowitej i bezpośredniej szczerości wobec Niego. Daleko mniej szkodzi przyjaźni, jeśli powiemy zdecydowanie: „Nie mogę zrobić tego, o co jestem proszony, ponieważ jestem tchórzem”, niż gdy znajdziemy doskonałe powody, aby tego nie zrobić.

Mówiąc ogólnie, nie jest to kierunek, który powinna przyjąć Boska Przyjaźń. Musimy szczegółowo rozważyć różne wydarzenia i wypadki, które ją charakteryzują. Fakt, że nie ma ani jednego takiego wydarzenia, którego inne dusze nie doświadczyłyby przed nami, stanowi bowiem ogromną pociechę. Droga Boskiej Miłości została już wielokrotnie przemierzona. Warto uświadomić sobie, zanim pójdziemy dalej, że ponieważ jest to Przyjaźń pomiędzy dwiema ludzkimi duszami, w dużym stopniu będzie ona powtarzać regularnie ścieżki wszystkich innych przyjaźni.

Są w niej momenty zdumiewającego szczęścia w komunii czy modlitwie – momenty, kiedy wydaje się ona (ponieważ istotnie tak jest) najważniejszym doświadczeniem w życiu. Istnieją w niej momenty, kiedy całe jestestwo drży i jest przepełnione miłością, kiedy Najświętsze Serce nie jest już obiektem adoracji, ale czymś pulsującym, co bije razem z naszym, kiedy jesteśmy w Ramionach Oblubieńca, a Jego pocałunek spoczywa na naszych wargach…

Są też okresy spokoju i stałego ciepła, uczucia jednocześnie silnego i rozsądnego, szacunku i podziwu satysfakcjonujących dla woli i intelektu, jak również dla emocjonalnych czy uczuciowych stron naszej natury.

I są także okresy – miesiące czy lata – przygnębienia i oschłości, chwile, kiedy wydaje się, jakbyśmy rzeczywiście potrzebowali cierpliwości naszego Boskiego Przyjaciela, przypadki, w których On wydaje się traktować nas chłodno czy lekceważąco. Istotnie będą momenty, kiedy będziemy potrzebowali całej lojalności, którą mamy, aby nie porzucić Go gdy wydaje się zmienny i zwodniczy. Będą nieporozumienia, ciemności, mrok.

Jednak w miarę upływu czasu i przechodzenia przez kryzysy, jeden po drugim, coraz bardziej weryfikujemy przekonanie, z którym na początku objęliśmy naszego Przyjaciela. Istotnie jest to jedyna przyjaźń, w której ostateczne rozczarowanie jest niemożliwe, a On jest jedynym przyjacielem, który nie może zawieść. To jedyna Przyjaźń, dla której nie możemy się upokorzyć za bardzo, nie możemy się odsłonić zbyt mocno, nie możemy poczynić zbyt osobistych zwierzeń, ani ponieść zbyt wielkich ofiar. Tylko w przypadku tego jedynego Przyjaciela i Jego Przyjaźni całkowicie usprawiedliwione są słowa jednego z Jego serdecznych przyjaciół, w których mówi nam, że przez wzgląd na Niego dobrze jest „wszystko uznać za stratę” – „uznać to za śmieci, byleby pozyskać Chrystusa” (Flp 3, 8).

Ks. Robert Hugh Benson

Powyższy tekst jest fragmentem książki Ks. Roberta Hugh Bensona Rekolekcje z Chrystusem.