Rozdział drugi. Róże z Rajskiego Ogrodu

Na początku czwartego wieku po narodzinach Chrystusa, na wybrzeżu Palestyny w mieście Cezarea mieszkało sobie kilka dziewczynek. Pochodziły z rodów szlacheckich, były chrześcijankami i od wczesnego dzieciństwa bawiły się razem na brzegu morza. Jednak w czasach, o których mówimy, wcale nie było im już do zabawy, ponieważ Fabrycjusz, rzymski namiestnik, prześladował chrześcijan w podległej sobie prowincji i dawał im wybór pomiędzy śmiercią a złożeniem ofiary rzymskim bogom. Wielu nie sprostało tej próbie, która – jak dobrze wiedziały dziewczęta – mogła w każdej chwili i je czekać. Czy okażą się silniejsze niż inni, kiedy nadejdzie ich kolej? A może również się poddadzą?

Już niedługo miały się przekonać jak to jest naprawdę, ponieważ dwie z nich, Agnieszka i Lucyna, padły ofiarą zdrady, zostały siłą wywleczone z domów i wtrącone do więzienia. Kilka dni później stanęły przed obliczem Fabrycjusza, który nakazał im wybierać pomiędzy zaparciem się wiary a śmiercią, ale kiedy nadeszła wreszcie chwila, której tak się lękały, ich strach gdzieś zniknął i miały wrażenie, że u ich boku stoi sam Chrystus. Patrzyły śmiało na namiestnika, a ich głos nie zadrżał ani razu przy odpowiedziach.

– Zabrać je i zrobić z nimi to samo, co z resztą – rozkazał Fabrycjusz, zadawszy im kilka pytań. – Po czym wyszedł z sądu i udał się na ucztę.

Wieść o tych wydarzeniach wkrótce dotarła do uszu Doroty, która pochodziła z bogatego rodu i była uważana za najpiękniejszą pannę w całej Cezarei. A choć cieszyła się, że przyjaciółki wytrzymały próbę i poszły na śmierć z radością w sercach, bardzo się bała, że kiedy nadejdzie jej kolej – a była pewna, że wkrótce nadejdzie – okaże się za słaba i ugnie się w obliczu miecza. Sama myśl o wyparciu się wiary napawała ją wielkim przerażeniem, ale przez całe życie tak bardzo lękała się bólu, że wątpiła, by była w stanie znieść to, co ją czekało. Modliła się więc do Boga o siłę i czekała, co przyniesie jej los.

– Doroto, Fabrycjusz, namiestnik, przysyła po ciebie – nadeszło niebawem wezwanie, a dziewczyna poczuła niemal wdzięczność, że skończy się wreszcie napięcie związane z oczekiwaniem. Natychmiast wstała i ruszyła za oficerem, który tak bardzo się spieszył, że ledwie pozwolił jej pożegnać się z rodzicami. Już za kilka chwil znalazła się w domu namiestnika i stanęła przed jego obliczem.

Fabrycjusz był surowym człowiekiem, może nie bezsensownie okrutnym, ale na pewno nie dopuszczającym, by cokolwiek przeszkadzało mu w spełnianiu obowiązków. Był dumny ze sposobu, w jaki wypełnia rozkazy przesyłane z Rzymu, jednak kiedy stanęła przed nim Dorota, opromieniona urodą, której sława dotarła nawet do jego uszu, serce nagle mu zmiękło i ogarnęło go dziwne, całkiem nowe uczucie. Próbował je zwalczyć przypominając sobie wszystkie piękne kobiety, jakie widział w Rzymie i Grecji, kobiety, które zapewne były wiele razy piękniejsze niż ta chrześcijanka. Ale na próżno, ponieważ to nie one, tylko owa chrześcijanka sprawiła, że serce waliło mu jak młotem i że zadawał jej pytania wpatrując się w podłogę.

– Odprowadźcie ją do więzienia – zdecydował wreszcie. – I Marcellusie, nakaż dozorcy, żeby ją dobrze traktował, albo będzie miał ze mną do czynienia.

Tym sposobem, bez kajdan i z wysoko uniesionym czołem, ruszyła Dorota wśród straży do swej celi, obserwowana bacznie z okna przez Fabrycjusza. Kiedy dotarła na miejsce i zatrzasnęły się za nią drzwi więzienia, usiadła z ulgą na pryczy. Pierwszą część kaźni, być może najgorszą, sam proces, miała już za sobą, i czuła, jak jej słabość zmienia się w siłę. Sądziła, że czeka ją już tylko szafot, ponieważ nie przypuszczała, że zobaczy jeszcze Fabrycjusza, a tym bardziej, że usłyszy od niego to, co miał jej niedługo powiedzieć.

Strażnik przyniósł jej jedzenie i wino, a ona przyjęła posiłek z wdzięcznością, gdyż była bardzo wyczerpana. Potem zasnęła, a obudził ją zgrzyt klucza przekręcanego w zamku. Czyżby to już? Ale nie, do celi weszły tylko dwie nieznajome kobiety.

Pomimo wielkiego zmęczenia Dorota zauważyła coś dziwnego w ich zachowaniu. Wydawały się onieśmielone i zatroskane, choć starały się udawać dzielne i spokojne. Zapytała je łagodnie, czy mają dla niej jakieś wieści i kto je do niej przysłał, ale ich odpowiedź niewiele jej wyjaśniła. Mówiły nieskładnie i z wahaniem, przerywały bezustannie jedna drugiej, ale Dorota i tak w końcu zrozumiała kim były i czego od niej chciały – to były apostatki, kobiety, które wyparły się Chrystusa, a przyszły zaoferować jej pieniądze za to, żeby poszła w ich ślady!

Zaskoczona Dorota przez dłuższą chwilę nie była w stanie wykrztusić ani słowa. Kobiety zauważyły, jak wielki ogarnął ją wstyd i zrozumiały, że wstydzi się tak z ich powodu, dlatego, że upadły tak nisko. Nagle ujrzały swoje odbicie w oczach Doroty i ukryły twarze w dłoniach.

– Nie chciałam sprawić wam bólu – zapewniła Dorota, kiedy wreszcie odzyskała głos. – Ja również lękam się własnej słabości. Bo kto może wiedzieć na pewno, że okażę się silniejsza niż wy? – Tu opowiedziała im, jak umarły jej przyjaciółki i jak gorąco modliła się by pójść w ich ślady, a jej opowieść sprawiła, że w sercach apostatek odrodziła się wiara, zaś wraz z wiarą przyszła odwaga, jakiej nie miały nigdy wcześniej.

– Wystarczy – powiedziały w końcu. – Pójdziemy teraz do Fabrycjusza i powiemy mu, że oddałaś nam nasze dusze. Żegnaj, gdyż więcej nie spotkamy się już na tym świecie.

Tu się myliły, ponieważ Fabrycjusz, dręczony namiętnością do chrześcijańskiej panny i wściekły, że jego plan zawiódł, nakazał spalić obie kobiety na rynku, a na miejsce kaźni sprowadzić Dorotę, żeby zobaczyła, jaki los ją czeka. Była to ciężka próba, ale kiedy dziewczyna ujrzała, jak twarze obu biednych kobiet rozjaśniają się na jej widok, poczuła wdzięczność za okrutne zarządzenie, które nakazało jej tu być. Dodawała nieszczęsnym odwagi swymi modlitwami i słowami pociechy, aż ich cierpienie dobiegło końca.

– Doroto, Fabrycjusz, namiestnik, przysyła po ciebie – nadeszło powtórne wezwanie. Dziewczynę ponownie zaprowadzono do domu namiestnika, który odbył z nią długą i poważną rozmowę. Zaproponował, że jeśli tylko złoży ofiarę jego bogom, pojmie ją za żonę. Zostanie wtedy wielką rzymską panią, będzie mieć sługi i niewolników i wszystko czego tylko zapragnie. W zamian za to wszystko prosił ją tylko o jedną drobną rzecz – żeby rzuciła garść kadzidła w ogień na ołtarzu cesarza i to tylko jeden raz. Czy to rozsądne, by poświęcała życie za taką drobnostkę? Mówiono mu, że wiele czasu poświęcała na odwiedzanie biednych. No cóż, w Rzymie też jest wielu ubogich i będzie im mogła pomagać, jeśli tylko wyrazi takie życzenie. Czy więc posłucha słów człowieka, który ją kocha i pragnie ocalić?

– Jestem oblubienicą Chrystusa i wolę róże z Rajskiego Ogrodu, które nigdy nie więdną – odparła Dorota.

Kiedy Fabrycjusz zrozumiał, że żadne jego słowa nie poruszą jej serca, jego namiętna miłość zmieniła się natychmiast we wściekłość i nakazał centurionowi, by kat był gotów o zachodzie słońca. Następnie zamknął się w komnacie i nie chciał nikogo widzieć.

Kiedy Dorota szła na szafot, ludzie wylegli na ulice Cezarei. Wieść o wielkiej miłości, jaką czuł do niej Fabrycjusz i o tym, jak odrzuciła jego propozycję małżeństwa, wydostała się jakoś z pałacu i wszyscy pragnęli ujrzeć dziewczynę, która wolała śmierć niż ślub z rzymskim namiestnikiem.

Na głównej ulicy, gdzie tłum był największy, Dorocie zastąpił drogę młody człowiek o imieniu Teofil.

– Idziesz na spotkanie ze swoim oblubieńcem, dziewczyno? – wykrzyknął złośliwie i tak głośno, by wszyscy go słyszeli. – Błagam, nie zapominaj tam o mnie i przyślij mi owoce i kwiaty z niebiańskich ogrodów, o których tyle opowiadasz.

– Spełnię twoją prośbę, Teofilu – odparła Dorota poważnie, a wówczas młody człowiek i jego przyjaciele wybuchli śmiechem i zniknęli w tłumie.

Szafot ustawiono na rynku, gdzie zaledwie wczoraj Dorota była świadkiem śmierci dwóch biednych apostatek. Weszła szybko po schodach na niewielki otoczony przez żołnierzy podest, gdzie czekał już na nią kat. Następnie uklękła, ukryła twarz w dłoniach i zmówiła krótką modlitwę, a potem spojrzała na kata, dając do zrozumienia, że jest gotowa. Wówczas ujrzała, że między nią a katem stoi mały chłopiec z koszykiem pełnym jabłek i róż, słodszych i piękniejszych niż wszystko, co dotąd widziała na ziemi.

– Zanieś je Teofilowi – poprosiła. – I powiedz mu, że przysyła je Dorota i że pochodzą z niebiańskiego ogrodu, dokąd się właśnie udaje i gdzie pewnego dnia ją odnajdzie.

Teofil bawił się właśnie w towarzystwie przyjaciół, kiedy zjawił się u niego mały posłaniec.

– Skąd on jest? – spytał jeden z młodzieńców. – Jego twarz wskazuje, że nie pochodzi ani stąd ani z Rzymu. A te jabłka i róże! Powiedzcie mi, gdzie takie rosną, bo nigdy podobnych nie widziałem, a też chciałbym takie dostać!

Wówczas chłopiec przekazał im wiadomość od Doroty, a wszyscy nagle zamilkli.

Potem przez pewien czas w Cezarei nie widywano Teofila, ale kiedy pewnego dnia powrócił, wyznał, że jest chrześcijaninem, a wówczas namiestnik i jego posłał do niebiańskiego ogrodu, by zrywał nieśmiertelne róże.

Andrew i Lenora Lang

Powyższy tekst jest fragmentem książki Andrew i Lenory Langów Święci znani i nieznani.