Rozdział drugi. Rozbite domy i ich nieszczęsne konsekwencje, cz. 1

Muzeum publiczne w Milwaukee w stanie Wisconsin wystawiało kiedyś rzadki okaz południowoafrykańskiego pawiana. Tylko niewielu z tysięcy zwiedzających, którzy go oglądali, wiedziało, że był on ofiarą własnej lekkomyślności.

Pawian ten, jak się okazuje, był domowym zwierzęciem przywiezionym z Niemiec przez lekarza z Milwaukee. Był inteligentny i dobrze wytresowany, lecz – na nieszczęście dla siebie – zbytnio interesował się oświetleniem elektrycznym. Często siadywał i wpatrywał się w nie przez całe godziny. Pewnej nocy wskoczył na żyrandol i włożył jedną z żarówek do pyska. Połknął ją, zaraz potem zachorował i wkrótce zdechł. Właściciel przekazał ciało zwierzęcia do muzeum. Zostało wypchane i wystawione. Biedny pawian – niestety, lekkomyślność stała się jego zgubą!

Gdyby legiony mężczyzn i kobiet, którzy w dniu ślubu łączą swe dłonie, składając obietnicę i przepowiednię na przyszłość, i ślubują, że będą przy małżonku „w dobrej i złej doli, w bogactwie i ubóstwie, w zdrowiu i chorobie, aż do śmierci”, a którzy później bezprawnie unieważniają tę obietnicę i rozdzielają się, mogły ocenić rozmiar spustoszenia spowodowanego przez taką lekkomyślność, niewielu zawiodłoby w małżeństwie.

Kiedy Wszechmocny Bóg stworzył pierwszego człowieka, umieścił go w raju o nieskazitelnej piękności, „aby uprawiał go i doglądał” (Rdz 2, 15). Któż mógłby kiedykolwiek należycie opisać zadziwienie i zachwyt Adama świeżym pięknem rzeczy, które oglądał? Jakaż pokora musiała go przepełniać, gdy czuły Ojciec wszelkiego stworzenia przyprowadził przed niego wszystkie zwierzęta ziemi i wszystkie ptaki powietrzne, by nadał im imię!

Kiedy Adam kładł miękkie, białe ręce na parze turkawek, na nerwowych królikach, na skradających się tygrysach, majestatycznych lwach i ciężko stąpających słoniach, jego serce musiał zalewać podziw dla mocy i dobroci Boga. I być może to wtedy, gdy małe papużki nierozłączki przytuliły się jedna do drugiej w zagłębieniu jego dłoni, po raz pierwszy zatęsknił za towarzystwem kogoś ze swego rodzaju. Jeżeli zaś Adam nie zdawał sobie wówczas sprawy ze swej potrzeby, znał ją Bóg, gdyż Pismo Święte mówi: „Potem Pan Bóg rzekł: «Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam; uczynię mu zatem odpowiednią dla niego pomoc»” (Rdz 2, 18). I zesławszy na Adama głęboki sen, Bóg stworzył Ewę i przyprowadził ją do mężczyzny!

Kiedy czyste spojrzenie Adama padło na pierwsze wcielenie kobiecości, Ewę, obwieścił on nienaruszalne prawo, które miało związać jego samego i jego potomków aż do końca czasu: „Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem” (Rdz 2, 24). Warte wiecznego pamiętania jest, że pierwsze zapisane słowa wspólnego dla wszystkich ojca rodzaju ludzkiego dotyczyły nierozerwalności małżeństwa. Związek mężczyzny i jego żony od początku miał przewyższać i zajmować miejsce świętych, pełnych miłości, naturalnych więzi między dzieckiem i jego rodzicami. Związek miał być zawsze trwały, a jedyny powód, za jakim kiedykolwiek Kościół będzie się opowiadał, by potępiać rozwód, bierze się stąd, że rozwód jest czymś przeciwnym prawu Bożemu i wyraźnie sformułowanym naukom Jezusa Chrystusa, Zbawiciela świata. Jest tylko jeden sposób, w jaki ważne małżeństwo może się rozwiązać, nie ściągając na siebie Bożego niezadowolenia, a sposób ten został wskazany w małżeńskim ślubowaniu, które obiecuje wierność „dopóki śmierć nas nie rozdzieli”.

Artur Schopenhauer napisał raz, że „lekarz widzi całą słabość rodzaju ludzkiego, prawnik całą jego nikczemność, zaś duchowny całą głupotę”. Miał wielką rację! Zapytajcie jakiegoś znajomego księdza, kto jest najgłupszą osobą na świecie, a w dziesięciu przypadkach na jeden powie, że jest to ktoś, kto na pozór wyznaje wiarę w istnienie Boskiego Stworzyciela, lecz w duchu odrzuca prawo tego Stworzyciela do ustanawiania praw dla niego samego lub władzy nad nim. To o tym typie człowieka tak mądrze wyraził się Panim: „Goszczę go obiadem; jestem mu to winien. Nie spuszczam oka z moich łyżek; jestem to winien sobie”.

Ponieważ wszyscy zostaliśmy stworzeni przez Boga, jesteśmy Jego stworzeniem i dlatego też jesteśmy zobowiązani do przestrzegania Jego praw. Na początku Bóg przemawiał i objawiał poprzez patriarchów, w co człowiek powinien wierzyć i co robić. Po patriarchach, Bóg przemawiał i objawiał swe nauki przez proroków, i wreszcie, gdy nadeszła pełnia czasów, Bóg przemówił i objawił swe nauki i prawa poprzez własnego Syna, Jezusa Chrystusa, i przez Jego apostołów.

Wiążąca moc Pisma Świętego została ukazana całkiem jasno przez świętego Pawła, który nakłaniał Tymoteusza, by trwał nieustępliwie „w tym, czego się nauczyłeś i co ci powierzono… Od lat bowiem niemowlęcych znasz Pisma Święte, które mogą cię nauczyć mądrości wiodącej ku zbawieniu przez wiarę w Chrystusie Jezusie. Wszelkie Pismo od Boga natchnione jest pożyteczne do nauczania, do przekonywania, do poprawiania, do kształcenia w sprawiedliwości” (2 Tm 3, 14–16).

To, że nauki naszego błogosławionego Pana były identyczne z tym, czego nauczał Jego Niebieski Ojciec – w gruncie rzeczy były naukami Ojca – potwierdzone zostało poprzez słowa, jakie Jezus wypowiedział podczas Ostatniej Wieczerzy, kiedy oznajmił: „A nauka, którą słyszycie, nie jest moja, ale Tego, który Mnie posłał” (J 14, 24).

Ponad wszelkimi motywami, które powinny pobudzać wszystkie prawomocnie zaślubione pary do pozostania razem w związku małżeńskim, stoi stanowcze nauczanie Syna Bożego oraz nauki wypływające z natchnionego słowa Bożego, tak jak je znajdujemy w Piśmie Świętym. Przyjrzyjmy się im szczegółowo.

Pierwotna idea nierozerwalności małżeństwa utrzymywała się przez cały Stary Testament, z wyjątkiem stosunkowo krótkiego okresu, kiedy to Mojżesz zezwolił na rozwody, powodowany zatwardziałością ludzkich serc. Niektórzy autorzy utrzymują, że fakt, iż Mojżesz był zmuszony pozwolić na rozwody, dowodzi jedynie, że idea nierozerwalności małżeństwa, które rozdziela tylko śmierć, była przyjmowana tak powszechnie, że niektórzy zdesperowani mężczyźni próbowali ominąć prawo, odbierając życie swoim niewinnym małżonkom, i w ten sposób uwalniając się od zobowiązania. Możliwe, że Mojżesz przyzwolił na rozwód jako na mniejsze zło. Jakkolwiek to było, rzecz w tym, że Chrystus, przyszedłszy na ziemię, wypowiadał się na temat rozwodu jasno i autorytatywnie. Bezwarunkowo go zakazał.

Pewnego dnia faryzeusze przyszli do Niego z następującym pytaniem: „…czy wolno oddalić żonę… Odpowiadając zapytał ich: «Co wam nakazał Mojżesz?» Oni rzekli: «Mojżesz pozwolił napisać list rozwodowy i oddalić». Wówczas Jezus rzekł do nich: Przez wzgląd na zatwardziałość serc waszych napisał wam to przykazanie. Lecz na początku stworzenia Bóg stworzył ich jako mężczyznę i kobietę: dlatego opuści człowiek ojca swego i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem… Co więc Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela!” (Mk 10, 2–9).

Kiedy faryzeusze się oddalili, uczniowie Jezusa jeszcze raz powrócili do tej kwestii, i tym razem Mistrz postawił sprawę jasno: „Kto oddala żonę swoją, a bierze inną, popełnia cudzołóstwo względem niej. I jeśli żona opuści swego męża, a wyjdzie za innego, popełnia cudzołóstwo” (Mk 10, 11–12).

Jest to twierdzenie bez ogródek, a w celu położenia nacisku na tę naukę, słowa te powtarzają się w Ewangelii św. Mateusza i św. Łukasza. Co dosyć dziwne, zwolennicy rozwodu zgłaszają pretensje do tego, że ich stanowisko upoważnione jest do pewnego stopnia przez słowa Naszego Pana zapisane w Ewangelii św. Mateusza. Przyjrzymy się im. Jezus, porównując swą misję z posłaniem Mojżesza, powiedział: „Powiedziano też: Jeśli kto chce oddalić swoją żonę, niech jej da list rozwodowy. A Ja wam powiadam: Każdy, kto oddala swoją żonę – poza wypadkiem nierządu – naraża ją na cudzołóstwo; a kto by oddaloną wziął za żonę, dopuszcza się cudzołóstwa” (Mt 5, 31–32).

Fraza „poza wypadkiem nierządu” żadną miarą nie może być rozumiana jako „wyjście” dla tych, którzy pragną ponownie zawrzeć małżeństwo. Oznacza to po prostu, że małżonek, który zawinił tym strasznym grzechem przeciw małżeńskiej wierności, może zostać oddalony. Skutkuje to tym, co jest powszechnie znane jako „separacja od stołu i łoża”. Separacja ta nie niszczy jednak więzi małżeńskiej ani nie umożliwia powtórnego małżeństwa.

Apostołowie rozumieli, że Chrystus dowodził, iż powtórne małżeństwo dla pozostających w separacji mężów i żon jest zakazane. Świadczy o tym ich dwuznaczna odpowiedź po wyjaśnieniu przez Jezusa Jego doktryny na ten temat: „Jeśli tak ma się sprawa człowieka z żoną, to nie warto się żenić” (Mt 19,10). Innymi słowy, jeśli niewierność małżeńska jest powodem separacji, ale potem żaden małżonek nie może już powtórnie zawrzeć związku małżeńskiego, to lepiej w ogóle się nie rozdzielać.

Również święty Paweł nie miał w tej kwestii żadnych złudzeń. On także wypowiadał się jasno i autorytatywnie; zwróćcie uwagę na słowa: „Tym zaś, którzy trwają w związkach małżeńskich, nakazuję nie ja, lecz Pan [zauważcie to!]: Żona niech nie odchodzi od swego męża! Gdyby zaś odeszła, niech pozostanie samotną albo niech się pojedna ze swym mężem”. Wydaje się to bardzo dokładnie wyjaśniać frazę o wyjątkowym „wypadku” z Ewangelii św. Mateusza.

„Mąż również niech nie oddala żony”, dodaje święty Paweł (1 Kor 7, 11). Apostoł wykłada tę naukę w innym liście w odmienny sposób, lecz równie bezkompromisowo: „Podobnie też i kobieta zamężna, na mocy prawa, związana jest ze swoim mężem, jak długo on żyje. Gdy jednak mąż umrze, traci nad nią moc prawo męża. Dlatego to uchodzić będzie za cudzołożną, jeśli za życia swego męża współżyje z innym mężczyzną. Jeśli jednak umrze jej mąż, wolna jest od tego prawa, tak iż nie jest cudzołożną, współżyjąc z innym mężczyzną” (Rz 7, 2–3).

W kwestii rozwodu mamy więc słowa samego Syna Bożego, jak również natchnioną naukę apostoła Pawła. Paweł zaś, głosząc Ewangelię, nie był skłonny traktować lekko jakiejkolwiek próby jej zmiany. To właśnie on powiedział: „Gdyby wam kto głosił Ewangelię różną od tej, którą od nas otrzymaliście – niech będzie przeklęty!” (Gal 1,9) – czyli wykluczony z Królestwa Bożego.

Kategoryczne twierdzenie Chrystusa, że powtórne małżeństwo po rozwodzie lub separacji jest cudzołóstwem, może i nie byłoby tak bardzo restrykcyjne, gdyby Duch Święty nie zainspirował Pawła do napisania: „Rozpustników i cudzołożników osądzi Bóg” (Hbr 13, 4), i dalej: „Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzo łożnicy, ani rozwiąźli… nie odziedziczą Królestwa Bożego” (1 Kor 6, 9–10). Jak widzicie, Boże prawo nie jest pozbawione „pazurów”.

Ci, którzy ignorują prawa Boże i nauki Chrystusa zapisane w Piśmie Świętym, niewiele znajdą pocieszenia w poniższych słowach świętego Pawła, który w odpowiedzi na pytanie „Kto będzie potępiony?”, napisał: ci, „którzy Boga nie uznają i nie są posłuszni Ewangelii Pana naszego Jezusa Chrystusa. Jako karę poniosą oni wieczną zagładę z dala od oblicza Pańskiego i od potężnego majestatu Jego” (2 Tes 1, 8–9).

Jesteśmy zobowiązani, nie tylko do przyjęcia nauki Chrystusa, takiej, jaka jest objawiona w Piśmie Świętym, lecz także tego nauczania, które zostało nam przekazane poprzez słowo mówione, czyli Tradycję. Święty Paweł zachęcał Tesaloniczan: „Trzymajcie się tradycji, o których zostaliście pouczeni bądź żywym słowem, bądź za pośrednictwem naszego listu” (2 Tes 2, 15).

Smutno to przyznać: zbyt mało osób zdaje sobie sprawę, że Pismo Święte nie spadło z nieba gotowe, zapisane pięknymi literami na pergaminie i owinięte welinowym papierem. Minęły prawie cztery stulecia od śmierci Chrystusa, zanim opracowano taką Biblię, jaką znamy dzisiaj. Ściśle rzecz biorąc, biskupi chrześcijańscy, prowadzeni przez Ducha Świętego na synodzie w Kartaginie w roku 397, ogłosili po wsze czasy, które księgi są natchnione, a przez to tworzą Biblię. Dekrety tego synodu zostały potwierdzone przez papieża w Rzymie.

Pomyślcie o tym przez chwilę! Biblia, taka jaką znamy dzisiaj, nie istniała przez prawie cztery wieki po śmierci Chrystusa. A co z milionami ludzi, którzy żyli i umierali w tym okresie? Jak poznawali, co mają robić i w co wierzyć, by osiągnąć zbawienie? Przestrzegali po prostu nauki Kościoła katolickiego, a Kościół ten nauczał ich doktryn, które zostały przekazane ustnie przez apostołów i ich następców.

Przyjrzyjmy się niektórym tradycyjnym naukom wczesnego Kościoła w kwestii rozwodu i zobaczmy, jak ściśle przestrzegały one natchnionego przekazu Pisma Świętego na ten temat.

Zacznijmy od rozpatrzenia pism zatytułowanych Pasterz Hermasa, napisanych prawdopodobnie pomiędzy 130 a 155 rokiem po Chrystusie. Autor wykazuje, że nawet w przypadku cudzołóstwa małżeństwo jest nierozerwalne: „Co ma uczynić mąż, jeśli żona pozostaje w tej namiętności [żądzy]? «Niech ją oddali», powiedział Pan, i niech mąż pozostanie sam. Lecz jeśli oddali swą żonę i poślubi inną, on także popełnia cudzołóstwo”.

Święty Justyn Męczennik (zm. 165) napisał bardzo zdecydowanie: „Ktokolwiek poślubia kobietę, która została oddalona przez innego, popełnia cudzołóstwo”. Zaś Klemens Aleksandryjski (zm. 215) wyjaśnia: „Kiedy Święte Pismo radzi mężczyźnie, by wziął żonę i nigdy nie pozwala na wycofanie się z małżeństwa, jawnie ustala prawo: Nie oddalisz żony, chyba że w wypadku cudzołóstwa. Jednocześnie jednak [Biblia] głosi, że jeśli jakaś osoba poślubia inną, kiedy jej lub jego małżonek wciąż żyje, jest to cudzołóstwo. Powiada: Ktokolwiek poślubia żonę, która została oddalona, popełnia cudzołóstwo”.

W tym samym wieku Orygenes (zm. 254) pisze: „Jako że żona, która została oddalona jest cudzołożnicą, chociaż wydaje się być poślubiona innemu mężczyźnie za życia swojego męża, tym samym Nasz Zbawiciel pokazuje, że mężczyzna, który na pozór poślubił taką kobietę, nie powinien być nazywany jej mężem, lecz raczej cudzołożnikiem”.

Tym zaś, którzy oskarżają Kościół, że nie jest postępowy, ale wsteczny, moglibyśmy zacytować słowa św. Jana Chryzostoma (zm. 407): „Nie przytaczajcie [cywilnych] praw ustanawianych przez obcych, które nakazują, by sporządzić list rozwodowy i by uznawać rozwody, gdyż nie jest to zgodne z prawami, wedle których Pan osądzi was w dniu ostatecznym, a które On sam nam przekazał”.

Pomimo wzrastającej ilości rozwodów w dzisiejszym świecie, trzeba uczciwie przyznać, że ich procent wśród katolików jest stosunkowo niski. Grupa ta nie zaakceptowała szeroko rozpowszechnionego przekonania, że „samo małżeństwo przygotowuje grunt pod rozwód”. Bez względu na liczbę katolików, którzy nie liczą się z prawem Bożym i nakazami Kościoła, jeżeli trafi się choć jeden taki przypadek, to i tak jest to już za wiele. Początek jednak stanowi – stosunkowo szeroko rozpowszechniona – separacja od stołu i łoża – czyli decyzja mężów i żon na rozdzielenie się i pójście własną drogą, gdy rzeczy źle się mają. Rodzi się tu pytanie, czy katolik, który pozostaje w małżeństwie i który z jakiegoś powodu jest znużony tym związkiem, może oddzielić się od swego prawnego małżonka? Owszem, może, ale tylko pod pewnymi, ściśle określonymi warunkami.

Prawo kanoniczne Kościoła w związku z separacją od stołu i łoża wysuwa taką generalną zasadę: „Małżonkowie mają prawo i obowiązek zachowania współżycia małżeńskiego, chyba że usprawiedliwia ich zgodna z prawem przyczyna”. Następnie prawo stwierdza co następuje: „współmałżonek… gdy wyraźnie lub milcząco nie darował winy, ma prawo przerwać pożycie małżeńskie, chyba że zgodził się na cudzołóstwo albo stał się jego przyczyną, lub sam także popełnił cudzołóstwo”.

Inne powody separacji wyszczególnione są w kanonie jak następuje:

Jeżeli jedna strona odchodzi od wiary; lub prowadzi przestępcze albo nikczemne życie; lub jeśli jedno z małżonków stanowi źródło poważnego niebezpieczeństwa dla duszy lub ciała drugiej strony, lub jeżeli z powodu okrucieństw czyni zbyt trudnym wspólne życie, tym samym daje drugiej stronie zgodną z prawem przyczynę odejścia, bądź na mocy dekretu ordynariusza miejsca, bądź też, gdy niebezpieczeństwo jest bezpośrednie, równie ż własną powagą.

We wszystkich tych przypadkach należy wznowić współżycie małżeńskie po ustaniu przyczyny separacji; jeżeli jednak separacja została ogłoszona przez biskupa, czy to czasowo, czy na czas nieokreślony, niewinna strona nie jest zobligowana do powrotu, z wyjątkiem przypadku, kiedy upłynął określony czas lub biskup daje nakaz powrotu.

Zwróćcie uwagę, że tam gdzie wskazana jest separacja, więź wciąż trwa, i dopóki żyje jedno z małżonków, nigdy nie może nastąpić powtórne małżeństwo. Zauważcie też, że nikt nie może się rozdzielić bez zgody biskupa, chyba że zwłoka oznacza niebezpieczeństwo, lub w przypadku, gdy cudzołóstwo nie pozostawia wątpliwości. Ojciec De Smet uważa, że spowiednicy powinni odmówić rozgrzeszenia tym, którzy nie postępują zgodnie z powyższymi warunkami.

Ks. Louis J. Nau, doktor teologii, w The Manual of the Marriage Laws of the Code of Canon Law (Podręczniku praw dotyczących małżeństwa w kodeksie prawa kanonicznego), stwierdza, że w każdym przypadku trzeba uzyskać od biskupa diecezji pozwolenie na udanie się do sądów cywilnych, czy to w sprawie dekretu o separacji, czy o rozwodzie.

W większości diecezji w Stanach Zjednoczonych wniesienie sprawy o separację w sądach cywilnych, nawet jeśli zakładane są jedynie skutki cywilne, jest grzechem zastrzeżonym, chyba że biskup udzielił odpowiedniego pozwolenia.

Papież Pius XI w encyklice Casti connubii, zwraca uwagę, że separacja od stołu i łoża usuwa konieczność prawnego rozwodu. Przeczytajcie jego słowa: „Takie rozłączenie przewiduje prawo kościelne zupełnie wyraźnie w przepisach w sprawie separacji od łoża, stołu i mieszkania. Ustalenie wszystkich warunków takiej separacji, przyczyn, sposobów dokonania i zastrzeżeń, które by zapewniały wychowanie potomstwa i całości rodziny oraz które by w miarę możliwości uwzględniały wszystkie trudności, wypływające bądź dla małżonków, bądź dla potomstwa, bądź wreszcie dla społeczeństwa, wszystko to zależy jedynie od prawa kościelnego, do zakresu zaś prawa świeckiego należą jedynie skutki cywilne tych spraw”.

A co mówi o separacji Pismo Święte? Nakazuje: „Strzeżcie się więc w duchu waszym: wobec żony młodości twojej nie postępuj zdradliwie… Ona była twoją towarzyszką i żoną twojego przymierza” (Mal 2, 14–15). Święty Paweł powiada: „Nakazuję nie ja, lecz Pan: Żona niech nie odchodzi od swego męża! Gdyby zaś odeszła, niech pozostanie samotna albo niech się pojedna ze swoim mężem” (1 Kor 7, 10–11).

Święty Paweł w tym samym rozdziale woła: „Jesteś związany z żoną? Nie usiłuj odłączać się od niej! Jesteś wolny? Nie szukaj żony”. W końcu ogłasza przyczynę tej doktryny, mówiąc: „Tym zaś, którzy trwają w związkach małżeńskich, nakazuję nie ja, lecz Pan: Żona niech nie odchodzi od swego męża!”. Czy można jaśniej wyłożyć jakąś doktrynę lub obwieścić ją bardziej dobitnie?

Najlepiej zapamiętajcie taką zasadę: zanim zdecydujecie się na separację od waszego prawnego małżonka, przedłóżcie swój przypadek księdzu. Cokolwiek robicie, nie próbujcie sami podejmować tak poważnej decyzji. Ktoś raz powiedział, że „ten, kto jest swoim własnym prawnikiem, ma durnia za klienta”. Jest to prawdziwe także w przypadku osoby, która chciałaby rozwiązać swoje małżeńskie trudności poprzez separację bez przyzwolenia lub zgody Kościoła.

Goethe napisał: „Małżeństwo jest początkiem i celem każdej kultury; cywilizuje dzikość i daje najbardziej kulturalnym najlepszą możliwość okazania ich delikatności. Musi być nierozwiązywalne, gdyż wnosi tak wiele szczęścia, że wszelkie wyjątkowo się pojawiające zgryzoty, które może ze sobą przynieść, przestają się liczyć – gdy porówna się je ze szczęściem. Nic nigdy nie jest wystarczającym powodem do separacji. Skala radości i smutku w sprawach śmiertelników jest tak wysoka, że nie da się obliczyć sumy tego, co winni są sobie poślubieni ludzie. Jest to niezmierzony dług, który może zostać spłacony jedynie w wieczności”.

Już słyszę, jak mówicie: „Przecież to wolny kraj, mogę robić, co mi się podoba”. Naprawdę? Macie wolność słowa gwarantowaną przez konstytucję, ale spróbujcie użyć tej wolności, krzycząc „Pożar!” w zatłoczonym teatrze. Zobaczycie, co się z wami stanie. Jesteście wolni, to prawda, ale ta wolność jest ograniczona, tam gdzie wymaga tego wspólne dobro. Jeżeli rozwinie się u was ospa wietrzna, dobro wspólne będzie wymagać byście pozostawali w odosobnieniu. Przychodzi urzędnik, umieszcza na waszych drzwiach okropny kolorowy plakat i zakazuje komukolwiek was odwiedzać, a wam – opuszczać dom, pod karą grzywny. Zamknęliśmy na lata „Typhoid Mary” (1) w jej domu i obrabowaliśmy ją z wolności, ponieważ, nie ze swojej winy, była naturalną nosicielką choroby i wspólne dobro wymagało, by pozostawała poza nurtem życia.

Wspólne dobro wymaga, by mąż i żona, którzy zawierają związek małżeński, pozostawali w nim. Jeśli ktoś miał pecha i utknął w złym układzie, to cóż, utknął – lub utknęła – i tyle. Przypomnijcie sobie przysięgę: „W dobrej i złej doli, w bogactwie i ubóstwie, w zdrowiu i w chorobie, aż do śmierci”! Te słowa pozwalają sobie wyobrazić każdy możliwy przypadek!

Według zakazów Boskiego Zbawiciela świata i natchnionych słów Boga, Pisma Świętego, jest całkowicie naturalne, by Stwórca stosował sankcje przeciw tym, którzy ośmielają się pogwałcać Jego prawo. Nie byłoby wielkiej sprawy, gdyby ktoś przekroczył prawo zakazujące parkowania w pobliżu hydrantu, jeśli za to pogwałcenie nie mogłaby zostać nałożona kara grzywny. Kara za próbę rozwodu w przypadku ważnego małżeństwa jest taka, jaką Bóg wymierza za wszystkie grzechy śmiertelne – a mianowicie, wieczne wyłączenie z Królestwa Niebieskiego i wieczna kara, lub, jak mówi święty Paweł: „Gdy z nieba objawi się Pan Jezus z aniołami swojej potęgi, w płomienistym ogniu, wymierzając karę tym, którzy Boga nie uznają i nie są posłuszni Ewangelii. Jako karę poniosą oni wieczną zagładę z dala od oblicza Pańskiego i od potężnego majestatu Jego” (2 Tes 1, 7–9). Ci, którzy bezprawnie dążą do separacji w małżeństwie, również są winni śmiertelnego grzechu i spotka ich ta sama kara. Kiedy ktoś podejmuje szaloną próbę drugiego małżeństwa, podczas gdy oboje małżonkowie jeszcze żyją, dodaje do tego ciężki grzech cudzołóstwa.

Do wspomnianych wcześniej strasznych sankcji nałożonych na tych, którzy łamią Boskie prawo małżeństwa, Bóg dodał jeszcze jedno – najbardziej przerażające – ukaranie dzieci za te grzechy, nawet do trzeciego i czwartego pokolenia. Wystarczy tylko spojrzeć na dokumenty historyczne, by ujrzeć formy, jakie przybiera ta kara. Pouczające będą tu dalsze rozważania zawarte w niniejszej książce.

Ostatnio księżniczka Elżbieta zajęła się największymi bolączkami współczesnego społeczeństwa. Przemawiając na wiecu Stowarzyszenia Matek Brytyjskich, zaliczyła rozwód i upadek norm moralnych do źródeł naszego największego zła. Niezrażona ostrym krytycyzmem wobec rządu, dwa dni później podsumowała swoje wywody twierdzeniem o obowiązkach rodziców wobec dzieci. Oto słowa księżniczki:

„Z trudem udaje nam się przyznać, że żyjemy w wieku wzrastającej pobłażliwości wobec siebie samych, coraz silniejszego materializmu i upadku norm moralnych. Posunęłabym się nawet do twierdzenia, że w niebezpieczeństwie znalazły się niektóre z najważniejszych zasad, na których wznosi się rodzina, a co za tym idzie, zdrowie narodu.

Kiedy wszędzie wokół widzimy spustoszenie, które nade wszystko – poprzez rozbite domy – szerzy się wśród dzieci, nie możemy mieć wątpliwości, że za część najmroczniejszego zła toczącego nasze dzisiejsze społeczeństwo odpowiedzialne są separacja i rozwód”.

Istnieją wiarygodne oceny, że siedemdziesiąt pięć procent wszystkich młodocianych przestępców, którzy weszli w kolizję z prawem, to ofiary rozbitych domów. Poświadczaj ą to takie wypowiedzi, jak ta autorstwa sędziego McNaffa z Fort Wayne. Oznajmia on: „Przeważająca większość młodocianych przestępców, chłopców i dziewcząt, którzy pojawiają się w sądach, pochodzi z domów, które zostały rozbite, głównie przez separację, porzucenie lub rozwód. W tym leży przyczyna jednej z największych tragedii życia”.

Doktor Frank L. Christian, będąc dyrektorem domu poprawczego w Elmirze, oszacował, że na tysiąc pięćset osób przebywających w tej instytucji „większość pochodziła z rozbitych domów. Odpowiedzialność za rodzinne wsparcie spadła na rodzica, który pozostał, zwykle na matkę. Porzucenie, gorycz i brak współczującego zrozumienia zniszczyły dyscyplinę i uczyniły z domu miejsce, z którego najlepiej uciec”.

Fred Johnson, agent specjalny w Great Western Railway, zbadał historię przypadków około pięciuset młodych ludzi, których zniosło na manowce, i stwierdził, że „siedemdziesiąt pięć procent to młodzi, którzy zostali pozbawieni domów przez rozwód lub śmierć rodzica”.

Spomiędzy tysiąca dziewcząt, które zostały oddane do stanowej szkoły poprawczej we wschodniej Pensylwanii na okres ponad pięciu lat, tylko osiemdziesiąt siedem wywodziło się z domów, w których zarówno ojciec, jak i matka wiedli normalne, małżeńskie życie.

Brat Stephen, nowy dyrektor Lincoln Hall, instytucji, gdzie wysyłani są chłopcy, którzy mieli kłopoty z prawem w Nowym Jorku, powiedział ostatnio: „Karzemy dziecko za grzechy rodziców. W naszej instytucji z trudem da się znaleźć przypadki, które nie wywodzą się z warunków, jakie panowały w domu. Chłopcy ci muszą przyjść do naszej instytucji, by płacić za grzechy swoich rodziców”.

Coverly Fischer, przewodniczący Rady Pomocy Społecznej, przemawiając na bankiecie z okazji konferencji młodzieży w Nowym Jorku 9 listopada 1950 roku, powiedział: „Rozbity dom, w którym rozwija się młodociany przestępca, nie istniałby, gdyby nienawiść, uraza i zawiść zostały zastąpione przez miłość, zrozumienie i uznanie, i gdyby rodzina żyła w duchu działania razem i dla siebie nawzajem z bezgraniczną wiarą w moc i siłę Boga, który poprowadzi ją w tych działaniach, jeśli tylko Go o to poproszą”.

Ceniony komisarz nowojorskiej policji, Thomas F. Murphy, na tym samym przyjęciu, poczynił wspaniałą obserwację: „Możemy teraz autorytatywnie stwierdzić, że zżycie ojca, matki i dziecka ma więcej wspólnego z przestępczością niż slumsy, wielodzietne rodziny, nadmierna ilość chorób czy też niskie albo wysokie IQ”.

Pisząc, mam na biurku wycinek z gazety z Chicago. Jest to relacja z tajemniczego, brutalnego zamordowania siedmioletniego chłopca przez dwunastoletniego podrostka. Matka domniemanego mordercy wyznała, że pozostaje w separacji z ojcem chłopca, odkąd dziecko miało siedem lat, i że, by go wychować, pracowała jako służąca. „Nie został wychowany, lecz zaniedbany”, powiedziała.

Przykład ten uczy bardzo ważnej lekcji. Może się to wydawać dziwne, lecz dzieci pozbawione ojca stanowią o cztery razy większy odsetek wychowanków domów poprawczych niż dzieci, które są zupełnymi sierotami. Niewątpliwie przyczyną jest fakt, że całkowicie osierocone dzieci zwykle oddawane są do rodzin zastępczych, podczas gdy dziecko pozbawione ojca utrzymuje kontakt z matką, która w większości przypadków musi być nieobecna w domu, gdyż pracuje, by wyżywić dzieci. Ta wymuszona nieobecność matki, która pracuje w fabryce, biurze lub warsztacie, prawie zawsze pozbawia rodzinę dobrodziejstw macierzyńskiego nadzoru i czułości. Matka rzadko widuje dzieci i dlatego prawdopodobne jest, że utraci coś z pełnego poświęcenia, macierzyńskiego oddania; z drugiej strony dzieci często dorastają pozbawione uświęcających i ustalających granice wpływów matczynej czułości i miłości. Dla młodego człowieka życie takie jest pełne niebezpieczeństw, a stopień tych zagrożeń można ocenić, pamiętając o fakcie, że jedną piątą wychowanków domów poprawczych stanowią dzieci pozbawione ojca.

Rozważywszy niektóre ze złych skutków domu bez ojca, spójrzmy co się dzieje, jeśli to matka porzuca dzieci, które pozostają jedynie pod opieką ojca. Ze wszystkich dostępnych statystyk jasno wynika, że przestępcami zostaje więcej dzieci pozbawionych matek niż tych pozbawionych ojców. Być może dzieje się tak, ponieważ ojciec jest w stanie lepiej niż matka zaspokoić materialne potrzeby dzieci, i w rezultacie, dzieci nie są zmuszone w młodym wieku próbować robić, co się nadarzy, w celu powiększenia rodzinnego dochodu. Ojciec też z zasady ma u dzieci większy autorytet niż matka. Wiele dzieci pozbawionych ojców kończy w szkołach specjalnych i w więzieniach, gdyż matka straciła nad nimi wszelką kontrolę.

Dla dzieci pozbawionych matek często niebezpieczne bywa powtórne małżeństwo rozwiedzionego ojca. W bardzo wielu przypadkach w rodzinie, gdzie są małe dzieci, powtórne małżeństwo stanowi niebezpieczny eksperyment i często wnosi do domu podział i nieszczęście. Oczywiście, obowiązuje to też w wypadku powtórnego zamążpójścia matki, lecz szczególnie odnosi się to do powtórnego małżeństwa ojca. Zdarza się często, że macocha traktuje dzieci, którymi musi się opiekować po wejściu do nowego domu, jako ciężar, którego pragnie się pozbyć, zwłaszcza jeśli urodzi własne dzieci. Czasami również uprzedzenie wobec dzieci zagnieżdża się nawet i u ojca. Dla takich dzieci dom traci urok, wolą niebezpieczną wolność ulic, które stanowią ucieczkę od tyranizowania i zastraszania.

Jeszcze większe nieszczęście następuje, jeśli rozwiedziona osoba posiadająca dzieci poślubia kogoś, kto również jest rozwiedziony i ma rodzinę. Przypomina mi się historia, którą usłyszałem ostatnio od rozwiedzionego mężczyzny, opiekującego się piątką dzieci. Poślubił rozwódkę, która również miała pięcioro dzieci; później urodziła im się jeszcze kolejna piątka. Pewnego dnia żona zadzwoniła do męża do pracy z gorączkowym żądaniem, by natychmiast przyjechał do domu. Powiedziała: „Tom, przyjedź szybko, twoje i moje dzieci biją nasze!”.

To zdumiewające, kiedy się pomyśli, że rodzice, którzy porzucają małżeństwo i narażają swoje rodziny na nieszczęście, smutek i przestępstwa, są w dużej mierze odpowiedzialni za ogrom zbrodni, które są plagą Ameryki. Ich dzieci tworzą armię sprawców pięciu tysięcy poważnych przestępstw, popełnianych przez dwadzieścia cztery godziny każdego dnia w samych tylko Stanach. Straty spowodowane przez zbrodnie, przeliczone na dolary i centy, grubo przewyższają pięć bilionów i sześćset miliardów dolarów, sumy stanowiącej przybliżony koszt wszelkich typów edukacji podstawowej i średniej za lata 1948–1949. J. Edgar Hoover przypisuje „ten narodowy skandal dezintegracji życia rodzinnego i poglądowi, wyznawanemu przez zbyt wielu Amerykanów, według którego na naszej drodze życia nie potrzeba Boga, zaś moralność jest po prostu staromodną ideą”.

Wszystkie dzieci z rozbitych domów naznaczone są w jakiś sposób grzechami rodziców. To, że nie mają kłopotów z prawem, nie oznacza, że uniknęły ran. W każdym przypadku będą istniały jakieś ujemne skutki psychologiczne. Rodzaj i rozmiar zgubnego wpływu będzie się różnił u poszczególnych jednostek. Zakrawa na niemożliwość, by nieszczęśliwy rodzic wychował dziecko, które będzie szczęśliwe. Jest to jeden z podstawowych czynników powodujących, że dzieci wkraczają na drogę przestępstwa.

Każde dziecko ma niezbędne potrzeby: 1) potrzebuje miłości i zrozumienia, 2) potrzebuje bezpieczeństwa płynącego z posiadania dwojga obecnych przy nim rodziców. Powszechnie przyjmuje się istnienie pierwszej potrzeby jako istotnej, lecz druga, nie tak wysoko ceniona, jest równie ważna. Jeżeli ktoś wątpi w te fakty, niech sobie po prostu przypomni powszechny u małych dzieci zwyczaj płakania, kiedy rodzice wychodzą wieczorem, czy smutek dziecka, które przeżywa opuszczenie przez rodziców pierwszego dnia w szkole, lub też rozdzierający lęk, który opanowuje dziecko, kiedy zgubi się w sklepie albo na plaży. W każdym z tych przypadków dziecko okazuje swój lęk przed opuszczeniem.

Tam gdzie ma miejsce rzeczywiste opuszczenie, a lęk ze strony dziecka jest uzasadniony, na rozwoju osobowości dziecka odcisną się określone, ujemne skutki; może to nawet prowadzić do chorób i niepowodzeń w późniejszym życiu. Rozważmy niektóre z nich.

Każdy chłopiec potrzebuje stałej obecności ojca, którego może naśladować; proces, który formalnie nosi nazwę identyfikacji. Chłopiec potrzebuje ojca, któremu może okazywać swą miłość i sympatię i od którego może się nauczyć męskiego reagowania na sprawy domu, życia i świata w ogólności. Kiedy chłopiec pozbawiony jest ojca, traci wymaganą przez naturę możliwość wzorowania swego życia na męskim, naturalnym ideale.

W dzisiejszych czasach coraz bardziej docenia się, jak ważna jest ta identyfikacja. Słyszałem ostatnio o małym chłopcu, który we wczesnym dzieciństwie stracił nogę. Do siódmego roku życia nie wiedział, co to znaczy mieć dwa buty. W wieku siedmiu lat dostał protezę. Pierwsze, co zrobił, to wśliznął się na krzesło ojca, założył jedną nogę na drugą i oznajmił:

– Rany, teraz mogę siedzieć tak jak tata!

Oczywiście, identyfikacja sięga głębiej niż zwykłe naśladowanie charakterystycznych póz; oddaje synowi do dyspozycji wzorce ważnych ojcowskich i męskich reakcji, które ojciec rozwinął na drodze osobistego doświadczenia, rozwiązując poszczególne problemy i konflikty. Jednym słowem, to poprzez ojcowskie reakcje i poglądy syn uczy się życia. Jest ogromnie niekorzystne dla chłopca, jeśli wychowuje go jedynie matka, bez stałej obecności ojca, gdyż wtedy syn utraci ważną naukę poznawania tego, jak inni mężczyźni myślą, w jaki sposób odczuwają i działają, a potem doświadczy realnej trudności w ułożeniu sobie relacji z innymi osobami tej samej płci. W tym czasie zwykle zasiewają się ziarna kompleksu niepokoju – przy czym niepokój definiuje się tu jako „stan, który rozwija się z konfliktu pomiędzy potrzebami instynktownymi a społeczeństwem, które nie chce lub nie jest w stanie zaspokoić takich potrzeb”.

Zupełnie inny skutek wywiera na synu nieobecność matki. Kiedy chłopiec traci matkę z powodu jej śmierci, rozwodu lub prawnej separacji, zostaje okradziony z głównego obiektu miłości i rozwija się w nim kompleks lęku. Zazwyczaj będzie powracał do dziecinnych zwyczajów, z których już wyrósł, takich jak dziecinny sposób mówienia lub nadmierny płacz. Niektórzy psychologowie uważają, że taki chłopiec będzie żywił stłumioną nienawiść do wszystkich kobiet, ponieważ czuje, że jedna z nich go opuściła. Kiedy się ożeni, może być bardzo okrutnym mężem, być może porzuci żonę, by wyrównać rachunki. Ta reakcja może wyjaśniać, dlaczego dzieci z rozbitych domów są tak ryzykownym materiałem na małżonków. Procent małżeńskich porażek w tej grupie jest wysoki. Nawiasem mówiąc, autorytety w dziedzinie psychologii nazywają ukryte skutki separacji syna od matki – zahamowaniem.

Co zaś powiemy o skutkach separacji dziewczynki od matki czy ojca? W rezultacie występują tu mniej więcej te same skutki. Dziewczynka reaguje na opuszczenie przez matkę podobnie jak chłopiec na pozostawienie przez ojca. Kiedy dziewczynka traci ojca, staje się zbyt przywiązana do matki, a w późniejszym życiu skutki tego zawsze ujawnią się w jej charakterze.

Kiedy dziecko jest pozbawione obojga rodziców, można oczekiwać połączenia wszystkich skutków, o jakich była mowa powyżej. We Francji i Belgii, skąd podczas wojny ewakuowano dzieci do Szwajcarii, odkryto, że separacja od rodziców wywołała u ewakuowanych więcej neuroz i psychoz niż powtarzające się naloty bombowe u dzieci, które pozostały z rodzicami. Ten fakt powinien być odpowiedzią dla tych, którzy używają usprawiedliwienia, że lepsze jest dla dzieci zabranie ich z nieszczęśliwego domu niż pozostawianie z lekkomyślną matką lub niedobranym do niej mężem.

Alessandro Serenelli, zabójca – na tle seksualnym – ostatnio kanonizowanej świętej Marii Goretti, był niewinną ofiarą matczynego odrzucenia, a jego tragiczną, społecznie uwarunkowaną zbrodnię należy wywieść bezpośrednio z tej sytuacji.

W wywiadzie udzielonym ks. Celestino Nerone, pasjoniście, skruszony były więzień, pracujący potem jako ogrodnik w klasztorze kapucynów w Ascoli we Włoszech, dał zdumiewający wgląd w swe dzieciństwo. Powiedział, że jest najmłodszy z ośmiorga dzieci. Dwie siostry zmarły w dzieciństwie, brat wstąpił do seminarium, by uczyć się na księdza, ale przeszedł załamanie nerwowe i musiał być umieszczony w zakładzie zamkniętym. Szok spowodowany załamaniem syna był dla matki tak wielki, że to z kolei wpłynęło na równowagę jej umysłu.

Alessandro, w bardzo młodym wieku, doznał przerażającego doświadczenia – matka próbowała utopić go w studni. Piotr, starszy brat, przybył w ostatniej chwili, by zapobiec katastrofie. Krzyknął: „Co robisz, mamo?”.

Biedna, oszalała matka odpowiedziała: „Lepiej, żeby umarł, niż żył i cierpiał”.

Psychologiczna trauma tego druzgocącego aktu matczynego odrzucenia mogła być podstawową przyczyną wkroczenia nastoletniego Alessandra na drogę przestępstwa, a następnie zbrodni. Przynajmniej sam Alessandro przypisuje winę temu, że został oddzielony od matki. Oto jego słowa: „Po tym, jak matka próbowała odebrać mi życie, zamknęli ją. Kochałem moją matkę. Była bardzo dobrą kobietą. Strasznie mi jej brakowało. To był początek moich problemów”.

Ks. Charles Hugo Doyle

(1) „Typhoid Mary” – Mary Mallon, 1869–1938, kucharka, która w czasie pracy zaraziła durem brzusznym czterdzieści siedem osób, z których troje zmarło. Została objęta kwarantanną.

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Charlesa Hugo Doyle’a Grzechy rodziców w wychowywaniu dzieci.