Rozdział drugi. Pole bitwy

„Bramy piekielne go nie przemogą” powiedział Nasz Pan o swoim królestwie – swoim Kościele, który założył na ziemi. Nie powiedział, że piekło nie będzie starało się walczyć z Jego Kościołem, wręcz przeciwnie – wiedział, że będzie to walka zawzięta i nieustanna. Wiedział też, że będzie trwała tak długo, jak długo będzie istniał świat i że czasem ludzie Jemu oddani będą upadać na duchu i pytać samych siebie, jak niegdyś apostołowie, czy ich Pan i Władca aby nie zasnął, skoro zdawał się nie dbać o szalejącą wokół nich burzę.

Wrogowie mieli przyjść z zewnątrz – czyż Pan nie przepowiedział tego? „Z powodu mojego imienia będziecie w nienawiści u wszystkich.” Lecz bardziej zaciekli mieli być wrogowie wywodzący się z szeregów Kościoła. Nie mogłoby być inaczej. Jak długo świat będzie istniał, natura ludzka, z jej skłonnościami zarówno do dobra jak i zła, będzie niezmienna i wielu porzuci dobro i wybierze zło – przyjemniejszą, bo łatwiejszą drogę. Jeden z dwunastu apostołów okazał się zdrajcą, a przebywał blisko samego Syna Bożego i na własne uszy słyszał słowa, które miały zbawić ludzkie dusze. Czy mogłoby być inaczej w przypadku Chrystusowego Kościoła? Czy miało być inaczej? Pszenica i chwast miały rosnąć razem, powiedział Pan, aż do żniw, a żniwa te to koniec świata.

Przez wieki widzimy to samo: siły dobra i zła, walczące nawet wewnątrz Kościoła, chwast i pszenica, rosnące obok siebie. Pomiędzy mądrymi i silnymi, świętymi i męczennikami, którzy zasiadali na Piotrowym tronie, znaleźli się też ludzie niegodziwi, przesyceni duchem tego świata. „Czyż nie wybrałem was dwunastu? A jeden z was jest diabłem”. To właśnie niewierni poddani Kościoła zadali mu najgłębsze rany – „mój przyjaciel, któremu ufałem; gdybyż to lżył mnie nieprzyjaciel, z pewnością bym to znosił”.

A jednak istnieje obietnica, której możemy zawierzyć. Bramy piekielne nie przemogą Chrystusowego Kościoła. Chrystus zawsze będzie z nim, aż do końca świata. Nasz Pan, podobnie jak potężny król, który wysyła swoich dowódców aby walczyli z jego wrogami, na przestrzeni wieków powoływał na służbę u siebie potężnych wojowników, aby walczyli o prawdę.

Św. Augustyn z Hippony, który razem ze św. Marią Magdaleną stoi na czele armii znamienitych pokutników Chrystusowych, został wybrany jako wojownik Kościoła w Afryce. „Zbyt późno Cię pokochałem, Piękno pradawne i zawsze nowe”, rozbrzmiewał w jego sercu okrzyk, kiedy z całą mocą walczył z wrogami Pana.

Gdy zepsucie Rzymu czasów cezarów rozprzestrzeniło się po cywilizowanych krajach Europy i nawet duchowieństwo nie było wolne od grzechów, którym nie było w stanie się oprzeć, młody rzymski patrycjusz – Benedykt – uciekł od tego świata, gdzie brak umiaru był wartością nadrzędną i znalazł w modlitwie, pracy i wyrzeczeniach ład, który miał się stać siłą regenerującą dla przyszłych stuleci.

Później, gdy świat znowu osłabł pod wpływem namiętności do przepychu i splendoru, które były tak charakterystyczne dla średniowiecza, Franciszek, biedaczyna z Asyżu, odszedł z domu swego ojca, by nauczać miłowania ubóstwa i namówił tłumy do porzucenia grzesznego życia i podążenia za Panem, którego był wysłannikiem.

Podczas gdy św. Franciszek głosił swoje nauki w górach Umbrii, św. Dominik zakładał swój Zakon Kaznodziejski – Psy Pańskie (1) – który miał niezłomnie stać przy Kościele Chrystusa, broniąc prawdy i nauczając doktryny Kościoła.

Wraz z renesansem pojawiło się nowe niebezpieczeństwo. Odrodzenie się nauki było, samo w sobie, rzeczą znakomitą, lecz, jak wiele innych znakomitych rzeczy, miało też swoje wady. Najpierw musimy sobie uzmysłowić, że słowo „nauka” w odniesieniu do renesansu oznaczało tylko jedną jej gałąź: studiowanie klasycznej sztuki i pisarstwa. Autorzy antycznej Grecji i Rzymu byli poganami i żyli, po większej części, w czasach kiedy zepsucie cywilizowanego świata było wręcz przysłowiowe. Pisali dla zdemoralizowanego wieku i obok myśli wzniosłych i szlachetnych, pojawiało się również wiele takich, które odwoływały się tylko do tego, co w człowieku nikczemne i podłe.

Pęd do wszystkiego co klasyczne był szczególnie silny w południowej Europie, lecz dotarł nawet do krajów północnych. Nikt, kto nie był dobrze obeznany z greką lub łaciną, nie zasługiwał na miano wartościowego człowieka, ale jeśli był „humanistą” nie miało znaczenia jak złe prowadził życie, czy jak haniebne były jego pisma – wszędzie mu nadskakiwano i podziwiano go.

W taki sposób pogańscy autorzy wprowadzili pogańskiego ducha. Opowieści o barbarzyńskich bogach i boginiach były czytane chętniej niż żywo ty świętych czy ich dzieła; ludzie woleli Owidiusza i Horacego od Biblii. Trucizna rozeszła się po wszystkich warstwach społeczeństwa, również wśród duchowieństwa. Wiara i zapał osłabły, podczas gdy przepych i zbytek panowały niepodzielnie. Świat znowu, jak już wiele razy w przeszłości, pogrążał się coraz bardziej pod wpływem zgubnego umiłowania przyjemności i niepohamowanego folgowania sobie. Wenus Tycjana zajęła miejsce Madonny Fra Angelico.

Konieczne były zmiany. Nikt nie rozumiał tego lepiej niż sam Kościół, o czym mogą świadczyć pisma i żywoty ówczesnych świętych mężów. Obszarami, które zmian potrzebowały najbardziej, były życie i moralność zarówno duchowieństwa, jak i społeczeństwa świeckiego. Reforma miała również na celu skłonienie ludzi do wierniejszego naśladowania tego pięknego wzoru, który Kościół Chrystusowy stawia przed swoimi wiernymi – nie redukowanie go czy atakowanie prawd, których strażnikiem Chrystus uczynił Kościół.

Odmiennego zdania był Marcin Luter, saksoński augustianin, który zrzucając ograniczenia zakonnego życia wraz z habitem, ożenił się z byłą zakonnicą, otwarcie zaatakował prawie wszystkie dogmaty Kościoła katolickiego i zaczął w Niemczech nauczać swoich własnych doktryn.

Ludzie beztroscy i pobłażliwi od razu polubili nowe nauki. Doktryna Lutra mówiąca o usprawiedliwieniu przez wiarę, była w gruncie rzeczy wygodna, bo eliminowała wszelką konieczność pokuty i umartwiania się. „Tylko wierz” to dużo przyjemniejsza maksyma niż: „Odmawiaj sobie i dźwigaj krzyż”. Fala nadchodzącego protestantyzmu mogłaby być powstrzymana tylko przez pełne oddania poświęcenie się, szlachetne starania i czystość duchowieństwa. Niestety trucizna renesansu działała aż za dobrze! Pogańskie nauki tego czasu ograbiły wielu z siły i mężnego ducha.

„Panie, czy nic Cię nie obchodzi, że giniemy?”, tak jak niegdyś wzniósł się krzyk ludu Bożego. Burza szalała bezlitośnie wokół Piotrowej barki…

Jednak On nie wycofa swojej obietnicy…

Na progu rodowego zamku stał Ignacy Loyola – żołnierz i orędownik Chrystusa – ze słowami na ustach: „Cóż mam czynić, Panie?”, które wypowiedział niegdyś inny święty mąż, równie cudownie nawrócony.

Odpowiedź miała nadejść niebawem.

cdn.

Frances Alice Forbes

(1) Psy Pańskie – od łac. Domini canes – tak, na poły żartobliwie, na poły złośliwie, tłumaczono nazwę zakonu.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Frances Alice Forbes Św. Ignacy Loyola. Żołnierz Jezusa.