Rozdział drugi. Początki Kościoła

 Święty Łukasz kończy swoją Ewangelię opisem Wniebowstąpienia Pana Jezusa. Od tego też wydarzenia rozpoczyna się nowa księga autorstwa świętego Łukasza – Dzieje Apostolskie, tak jakby autor, nim przejdzie do dalszej historii, chciał nam jeszcze raz ukazać Naszego Pana.

Święty Łukasz mówi nam, że Jezus przebywał na ziemi jeszcze przez czterdzieści dni po niedzieli Zmartwychwstania. Ukazywał się apostołom, i zapewne też innym uczniom, nauczając ich o Królestwie Bożym. Pod koniec tego czasu Jezus spożył wspólnie z apostołami posiłek – było to prawdopodobnie śniadanie, choć do końca tego nie wiadomo.

W trakcie tego posiłku Jezus przykazał apostołom, by pozostali w Jerozolimie i czekali na wypełnienie się obietnicy Ojca.

Uczniowie zapewne spytali (przypuszczam, że wam też nasuwa się to pytanie):

– Jakiej obietnicy?

Jezus odpowiedział:

– Słyszeliście o niej ode Mnie – Jan chrzcił wodą, ale wy wkrótce zostaniecie ochrzczeni Duchem Świętym.

Apostołowie zostali już do tej pory ochrzczeni przez Jana Chrzciciela – ten chrzest nie był sakramentem, lecz znakiem żalu za grzechy Mieli też za sobą taki chrzest, jaki znamy i my Teraz jednak miało nastąpić coś całkiem nowego: coś, co dotychczas nigdy się nie zdarzyło i nie zdarzy się powtórnie. Czasami nazywa się to wydarzenie narodzinami Kościoła, czasami zaś szczególnym rodzajem chrztu całego Kościoła, albo jego bierzmowaniem.

W czasie bierzmowania Duch Święty przychodzi, by nas umocnić. Jakkolwiek nazwiemy zesłanie Ducha Świętego na apostołów, było ono potężnym umocnieniem nowego Kościoła. Tego właśnie apostołowie potrzebowali: nowych sił, utwierdzenia w wierze.

Uczniowie wciąż jeszcze nie rozumieli, jak będzie wyglądać Królestwo Boże, ciągle się spodziewali, że Nasz Pan będzie rządził tak jak zwykli królowie, że uczyni swój naród najmożniejszym spośród narodów ziemi. Dlatego spytali Jezusa:

– Panie, czy w tym czasie przywrócisz królestwo Izraela?

Jezus nie zniecierpliwił się, nie powiedział: „Och, na litość Boską, przestańcie, nie bądźcie tak niemądrzy!”. Odparł, że nie jest rzeczą apostołów znać czasy i chwile, które ustalił Ojciec. Wystarczy, że po zstąpieniu Ducha Świętego otrzymają Jego moc i będą świadkami Jezusa w Jerozolimie i w całej Judei i Samarii, aż po krańce ziemi.

Pan i uczniowie skończyli posiłek i wyszli z Jerozolimy, idąc wzdłuż doliny na Górę Oliwną. Obeszli wzgórze i udali się do Betanii, tam gdzie mieszkali Marta, Maria i Łazarz.

Ileż to spraw wydarzyło się w Betanii: Jezus przebywał tu u rodziny Łazarza zaledwie kilka dni przed swoją śmiercią; niewiele wcześniej wskrzesił Łazarza, który nie żył już od czterech dni; to także z Betanii Nasz Pan wyruszył na osiołku do Jerozolimy, witany przez tłumy rzucające gałązki oliwne na drogę przed Nim.

Marta, Maria i Łazarz musieli być szczególnie bliskimi przyjaciółmi Jezusa, toteż odwiedził ich, by się pożegnać. Łukasz w Dziejach Apostolskich nie mówi nic o tym, by Jezus zaszedł do Betanii w drodze na Górę Oliwną, wspomina o tym jednak przy końcu swojej Ewangelii. Napomykam o tym, gdyż miłą jest rzeczą, że Nasz Pan przed wstąpieniem do nieba poszedł jeszcze odwiedzić przyjaciół.

Ze szczytu Góry Oliwnej, która wznosi się ponad Jerozolimą, rozpościera się piękny widok. Z jednej strony daleko, za wzgórzami, można dostrzec Morze Martwe, z drugiej strony widać Jerozolimę, rozłożoną niczym plastyczna mapa na zboczu wzgórza i w dolinie. Odwiedziłam kiedyś to miejsce, właśnie o tej porze roku, kiedy dokonało się Wniebowstąpienie. Był jasny, słoneczny dzień, po niebie płynęły małe chmurki. Pomyślałam, że pewnie podobnie wyglądała owa chmura, która w końcu zakryła wstępującego w niebo Jezusa przed oczami apostołów. Stałam tam, patrząc na obłoki i rozmyślając, jakie urocze miejsce wybrał Pan, by z niego wnieść się do nieba.

Rozważania przerwał mi sprzedawca różańców, który podszedł do mnie. Uczniów, wpatrujących się w Pana, wyrwali z tego zapatrzenia dwaj aniołowie, którzy zbliżyli się do nich i powiedzieli:

– Mężowie z Galilei, dlaczego stoicie i wpatrujecie się w niebo? Ten Jezus, wzięty od was do nieba, przyjdzie tak samo, jak widzieliście Go wstępującego do nieba.

Wtedy uczniowie wrócili do Jerozolimy i, jakbyśmy dziś powiedzieli, wycofali się z życia publicznego. Najświętsza Maryja Panna i inne święte kobiety, apostołowie oraz uczniowie i przyjaciele Jezusa zgromadzili się w sali na piętrze, w Wieczerniku, tam, gdzie spożywali z Panem Ostatnią Wieczerzę. Modlili się, pełni spokojnego oczekiwania, wychodząc z domu bardzo rzadko, chyba że do Świątyni.

Piotr czuł, że prócz wspólnej modlitwy, trzeba się zająć jeszcze jedną sprawą. Pewnego dnia powstał i przemówił do wszystkich zebranych. Przypomniał im, że Judasz, zdrajca, już nie żyje, i że apostołów jest tylko jedenastu, zamiast pełnej dwunastki.

– Powinniśmy więc – rzekł Piotr – wybrać kogoś innego, by zajął miejsce Judasza, i był świadkiem Zmartwychwstania.

Musiał to być człowiek, który był uczniem Pana przez cały czas Jego publicznego nauczania, i który widział Jezusa po powstaniu z martwych. Znalazły się dwie osoby, po których było widać, że sprostają misji: Barnaba, z przydomkiem Justus, oraz Maciej. Apostołowie nie wiedzieli, którego z nich wybrać. Pomodlili się więc gorąco do Boga, by pokazał im, którego z tych dwóch pragnie uczynić apostołem, po czym dali Barnabie i Maciejowi losy. Nie wiemy, jak to dokładnie wyglądało – być może wręczyli im dwa źdźbła słomy, a ten, który wybrał krótszą, został apostołem? Jakkolwiek to było, zwyciężył Maciej i został zaliczony w poczet dwunastu apostołów.

Najzabawniejsze jest to, że po tym losowaniu nie słyszymy już nic więcej o Macieju, za to o wiele więcej wiemy o Barnabie: został on biskupem i umarł jako męczennik.

Zebrani modlili się w Wieczerniku przez dziewięć dni. Wreszcie wczesnym rankiem usłyszeli szum, jakby uderzenie gwałtownego wichru, który napełnił cały dom. Ukazały się też języki jakby ognia, i na każdym spoczął jeden.

Te płomienne języki nie parzyły – sprawiły coś całkiem innego. Wiecie, że słowo „język” ma dwa znaczenia, prawda? „Język”, którym możemy na przykład polizać lody, i „język”, którym mówimy – polski, ukraiński, angielski, włoski czy inny.

Otóż te ogniste języki spowodowały, że zebrani potrafili mówić w obcych językach, których nigdy się nie uczyli. Ponadto – co jeszcze ważniejsze – poczuli się nagle bardzo silni, odważni, radośni i gotowi na wszystko.

Ogień daje nam ciepło i światło. Tym właśnie zostali obdarowani apostołowie: światłem zrozumienia wszystkiego, czego nauczał ich Pan i ciepłem miłości Boga, który uczynił ich gotowymi na oddanie życia, na rozszerzanie Królestwa Bożego po całej ziemi.

Jezus powiedział uczniom: „Kiedy przyjdzie Duch Prawdy, nauczy was całej prawdy i przypomni wam wszystko, co wam powiedziałem”. Teraz się to stało: Apostołowie mieli wszystko, czego potrzebowali do swej pracy i dzieła, toteż wybiegli z Wieczernika, by je rozpocząć. Przystawali w tych punktach miasta, gdzie mógł się pomieścić tłum ludzi, i głosili Ewangelię o Naszym Panu każdemu, kto chciał słuchać.

W Jerozolimie było wtedy wielu przybyszów z obcych krain: Żydzi mieszkający za granicą, przybyli do Jerozolimy na święto obchodzone co roku na pamiątkę przekazania Mojżeszowi Prawa Starego Testamentu. Był to oczywiście ten sam dzień, w który teraz obchodzimy Pięćdziesiątnicę – czyli Zesłanie Ducha Świętego albo Zielone Świątki. Wielu ludzi słuchało apostołów, gdy wybiegli na ulice i zaczęli nauczać o Naszym Panu – akurat była godzina dziewiąta, i pobożni Żydzi spieszyli do Świątyni na modlitwę. Wokół każdego apostoła od razu zgromadził się tłum słuchaczy.

Zauważcie, jak Duch Święty pomysłowo i mądrze uczynił to wszystko! Gdyby apostołowie głosili o Panu w swoim języku, wielu z zebranych powiedziało by zapewne: „Och, znów ci ludzie – myślę, że to już skończona sprawa”. Kiedy jednak Żydzi z dalekich stron usłyszeli, że apostołowie przemawiają w znajomych im językach, zdumieli się i nie wiedzieli, co robić. Widzicie, apostołowie nie wyglądali na osoby bogate, możne i bywałe w obcych krajach; nie, wyglądali na ludzi, którymi byli, czyli – w większości – na rybaków z Galilei.

Przypuśćmy, że pojechalibyście do Rzymu i usłyszelibyście, jak starszy pan, który – jak się wydaje – nigdy nie ruszył się poza Włochy, przemawia do was czystym, angielskim językiem, jaki przywykliście słyszeć w Ohio. Prócz tego mielibyście przyjaciela z francuskojęzycznej części Kanady, który wpadłby do was i powiedział: „Tam na ulicy jest chłopak, jestem pewien, że nigdy nie był w Kanadzie, ale mówi dokładnie tak, jak my w Quebeku!”. I gdyby jeszcze wasz przyjaciel z Niemiec przyszedł i zawołał: „To jeszcze nic – ten sam człowiek właśnie zaczął mówić po niemiecku, przysiągłbym, że całe życie przemieszkał w Berlinie!”. A gdyby pierwszego z tych ludzi zamienić na Irlandczyka mówiącego po gaelicku – zrozumiecie, dlaczego tłumy w Jerozolimie były tak zdumione i gotowe słuchać apostołów w czasie tej pierwszej niedzieli Zielonych Świątek, czyli Pięćdziesiątnicy.

Łukasz w opowieści o zesłaniu Ducha Świętego powiada, że apostołowie zaczęli mówić różnymi językami. Przytaczając słowa ludzi z tłumów słuchających apostołów twierdzi, że każdy słyszał Ewangelię głoszoną w jego własnym języku.

Nie jest pewne, czy oznacza to, że zebrani słyszeli apostołów przemawiających w ich własnym języku – bez względu na to, jakim językiem apostołowie mówili – tak, jak gdybyście mówili do Francuza po angielsku, a on słyszałby język francuski. Może to też znaczyć, że apostołowie przemawiali wszystkimi językami, jakich używali słuchający ich ludzie. Jakkolwiek się to działo, skutek był taki, jaki zamierzył Bóg – zadziwieni ludzie przystawali tłumnie i słuchali.

Rzecz jasna, nawet w dzień Pięćdziesiątnicy znalazły się osoby, które nie potrafiły przyznać, że cokolwiek ich poruszyło. Ludzie ci sprawiali wrażenie niezwykle mądrych i w rozbawieniu mówili między sobą:

– Nie zwracajcie na to uwagi, upili się po prostu młodym winem.

Wtedy Piotr rozsądnie odpowiedział:

– Jest dopiero dziewiąta rano! Ci ludzie nie są pijani, jak przypuszczacie.

Po czym opowiedział im, tak jak i pozostali apostołowie, co się naprawdę wydarzyło, o tym, że Jezus, którego ukrzyżowali, był Bogiem, i że powinni w Niego uwierzyć, a nie skazywać na śmierć.

Mowa, którą wygłosił Piotr, znajduje się w drugim rozdziale Dziejów Apostolskich; warto ją odszukać i przeczytać – jest to przecież pierwsze kazanie pierwszego papieża.

Słowa Piotra i apostołów tak poruszyły tłum, że tego pierwszego dnia nawróciło się trzy tysiące ludzi. A był to dopiero początek.

Bóg dał apostołom moc czynienia cudów. Cuda te wraz z głoszeniem Ewangelii przyciągały do Kościoła coraz więcej ludzi. Wszyscy dzielili się tym, co posiadali; jeśli ktoś miał jakieś posiadłości, dobra, sprzedawał je i dzielił się pieniędzmi z innymi.

Początki Kościoła przypominały powstanie wielkiego zakonu religijnego. Przecież dzielenie się wszystkim i nieprzywiązywanie się do swojej własności to charakterystyczne cechy zakonów. Mnisi nie chcą się kłopotać takimi ziemskimi sprawami, oddają cały swój czas Bogu. Podobnie zachowywali się pierwsi chrześcijanie: po co martwić się pieniędzmi i posiadaniem dóbr, skoro praca dla Boga jest o wiele bardziej ciekawa? Jeśli więc chcecie żyć tak, jak pierwsi katolicy, zostańcie zakonnikami lub zakonnicami!

Jednak, jak może pamiętacie, są dwa rodzaje poświęcenia się na służbę Bogu – oba równie potrzebne zarówno dzisiaj, jak i w tamtych czasach.

Wszystko to, co robili apostołowie i pomagający im ludzie, miało na celu rozszerzanie Królestwa Bożego na cały świat – o tym właśnie czytacie w tej książce. W dzisiejszych czasach jest to kontynuowane w tak zwanych zakonach czynnych.

Księża, którzy zostali misjonarzami i zakonnice pracujące w szpitalach i uczące w szkołach, zakonnicy opiekujący się sierotami, i wielu innych – wszyscy oni należą do zakonów czynnych.

Drugi sposób służby Bogu nazywamy zakonami kontemplacyjnymi. Są one przeznaczone dla szczególnych przyjaciół Naszego Pana. Ludzie należący do tego rodzaju zakonów czynią dla nas jeszcze więcej niż ci z zakonów czynnych, ponieważ jednak nie możemy zobaczyć na własne oczy ich dzieła, często w ogóle o nich nie myślimy.

Spędzają oni czas zajmując się sprawami, o które reszta z nas wcale się nie troszczy. Nie kochamy Boga na tyle, by przeznaczać dużo naszego czasu na modlitwę, toteż ci zakonnicy i zakonnice modlą się przez całe swoje życie. Nie żałujemy za swe grzechy na tyle, by ciężko za nie pokutować, więc oni czynią to za nas; a ponieważ my nie odczuwamy takiej wdzięczności, by dziękować Bogu za wszystko, co nam daje, oni dziękują w naszym imieniu.

Jak myślicie, kto wśród pierwszych chrześcijan oddał swoje życie takiemu dziełu? Któż inny, jak nie Nasza Pani, Maryja?

Jestem pewna, że dopiero co narodzony Kościół był pod równie czułą opieką Maryi, jak Dzieciątko Jezus przez pierwsze dwanaście lat życia. Matka Boża mieszkała w Jerozolimie, spędzała prawie cały swój czas na modlitwie w domu i w Świątyni. Apostołowie pewnie dopiero w Niebie zdali sobie sprawę, ile znaczyły modlitwy Maryi i jak bardzo przyczyniły się do ich niezwykłych zwycięstw i osiągnięć.

Myślę, że najlepiej rozumiał to Jan, najbliższy przyjaciel Naszego Pana. Jak pamiętacie, Jezus, umierając, powierzył Maryję opiece Jana i ustanowił między nimi związek jak między matką i synem. Myślę, że Jan był jedynym z apostołów, który więcej zdziałał modlitwą niż głoszeniem Ewangelii – z tego powodu tak mało o nim słyszymy w Dziejach Apostolskich. Dlatego też napisał on tak cudowną Ewangelię.

Sądzę, że do tych szczególnych przyjaciół Jezusa należała też Maria Magdalena i niektóre z kobiet, które szły za Nim, kiedy nauczał. O tym, co się z nimi działo po Wniebowstąpieniu Jezusa, również niewiele wiemy.

Marigold Hunt

Powyższy tekst jest fragmentem książki Marigold Hunt Pierwsi chrześcijanie.