Rozdział drugi. O wychowaniu dzieci

Minęło dwadzieścia wieków, gdy radością i weselem napełnił się domek Joachima, bo oto w tym dniu urodziło się małe dziecko. A na tę dziecinę całe niebo z radością i czcią spoglądało; przed tą małą dzieciną zadrżała cała potęga piekieł. Bo tą małą dzieciną była Maryja – ta najpotężniejsza niewiasta, co miała zetrzeć głowę węża piekielnego – ta jutrzenka, która poprzedzała przyjście słońca sprawiedliwości – ta gwiazda jasna, która swoim błogim światłem rozwidnić miała ciemność nocy, ciążącą na całej kuli ziemskiej. Ta mała dziecina to była Maryja.

Wielki, święty, błogosławiony dzień przyjścia na świat Najświętszej Maryi Panny! Ale świat na to radosne zdarzenie jest tak zimny, obojętny, oziębły! Gdzie radosne okrzyki? Gdzież tłumy ludu, Bogu zanoszącego dzięki? Gdzie odgłosy wdzięcznych serc, wzbijające się pod sklepienia nieba, że przybyła na koniec ta chwila, która dała światu Matkę Zbawiciela – że przybył ten dzień, w którym się zbliżyło, w którym rozpoczęło się dzieło zbawienia ludzkiego? Ludzie są zawsze ludźmi – zawsze ta sama obojętność względem najwyższej sprawy.

Jak przed dziewiętnastoma wiekami działo się w Nazarecie, tak też i dziś dzieje się w naszym wieku. Kościół obchodzi pamiątkę tego dnia, dla nas najszczęśliwszego. Czy radość Kościoła nie powinna napełnić radością naszych serc? Czy nasze serca nie powinny stać się echem tych rozkołysanych dzwonów, które uroczystym brzmieniem napełniają powietrze? Czy nasze usta nie powinny powtarzać radosnych hymnów na cześć Maryi? Ten dzień Narodzenia Maryi wielu spędza na pijaństwie, rozpuście, plotkach, grzechach wszelkiego rodzaju; z całego ludnego miasta jak maleńka garstka tu się zebrała! Inni czasu nie mają! Oj! Gdyby tylko na tym się nie skończyło, że nie będą mieli czasu zdążyć do nieba! A gdy Maryja w gniewie i boleści odwraca swoje oczy od tych niby katolików, od tych niby to uczciwych ludzi, którzy najświętsze obowiązki wiary depcą nogami – z radością spogląda Ona na was, na tych, co zebrali się tu w celu Jej uczczenia. Jej serce policzy synów i córki swoje, a ręka Jej wam pobłogosławi.

Czy możliwe, aby znalazł się taki, który nie znałby Maryi, który nie kochałby Maryi? Ach! I wielu się znajdzie! Cóż dziwnego, wszak, niestety, nie mało jest rodziców, którzy zasad tej świętej miłości nie zaszczepili w sercu swego dziecka, którzy sami odciągają dzieci od Maryi, jak gdyby obawiali się Jej błogosławieństwa nad nimi. „Dopuśćcie dzieci i nie zabraniajcie im do mnie przychodzić!” (Mt 19, 14) – oto słowa, wyrzeczone przez Zbawiciela do uczniów, którzy łajali tych, co ze swymi dziećmi cisnęli się do Niego, aby je pobłogosławił. A oto słowa, którymi Maryja do was, ojcowie i matki, dziś się odzywa: „Nie zabraniajcie waszym dzieciom przychodzić do mnie, abym je pobłogosławiła i pod płaszczem mojej opieki zaprowadziła do nieba. Jeśli ja nad nimi czuwam, czego macie się lękać?” Was, ojcowie i matki, którym Bóg powierzył te niewinne istoty, niech zachęcą te słowa, abyście przy pomocy i dzięki opiece Maryi wychowywali swe dzieci, a liczba świętych wzrośnie na ziemi i w niebie. Zdaje mi się, że tym uczynicie Maryi największą przysługę; my zaś lepiej także tej uroczystości uczcić nie możemy, jak podając wam niektóre uwagi dotyczące tej ważnej sprawy jaką jest dobro katolickiego wychowania – niech uwagi te będą osnową dzisiejszej nauki!

O, Maryjo! Dziecinną rączką Twoją pobłogosław moim słowom! Pobłogosław wszystkim rodzicom i wszystkim dzieciom naszego miasta, aby z tym nowym pokoleniem nowa chwała wzrastała dla Ciebie i Twego Syna i aby ze względu na ich niewinność Bóg odpuścił kary, na które nasze miasto zasłużyło grzechami.

W tej chwili, gdy nowy człowiek przybywa na świat, gdy matka zapomina o wszystkich swoich boleściach, a ojciec uradowany przyciska dziecię do swojego serca– wiara święta staje przy kolebce dziecięcia i pyta rodziców: „I co sądzicie? Czym będzie to dziecię? Ja pospieszam przyjąć je przez chrzest święty do grona dzieci Bożych; ale kto wie, czy będzie ono pociechą i chlubą Kościoła, tej wspólnej matki wiernych na ziemi, czy może będzie hańbą i wstydem, co bardzo często teraz się zdarza!”. Staje też Ojczyzna u kolebki swego nowego obywatela i pyta rodziców: „Co sądzicie? Czym będzie to dziecię? Czy przez rozum i swoją cnotę będzie ono chlubą i podporą kraju, czy też burzycielem jego spokoju i zarzewiem wszelkiej nieprawości?”.

Do was, do was, rodzice, ojcowie i matki wszelkiego stanu, zmierza to pytanie. Wy za złe i dobre przed Bogiem i ludźmi musicie odpowiedzieć. Od pierwszej chwili życia kochacie to dziecię; oby wasza miłość, jak jest gorącą, była równie roztropną i rozumną! Rozum z sercem, spojony węzłem wiary świętej, niechaj was nauczy, jak macie wychować wasze dziecko! Nie szukajcie własnego szczęścia, ale szczęścia dziecka; pracujcie, aby uczynić je szczęśliwym, ale szczęściem prawdziwym i trwałym! Daliście mu życie – ale zaiste najbardziej zgubny to dar, jeśli zakończyć by się miało wieczną śmiercią; chcielibyście, aby wasze dziecko było piękne, miłe i zdrowe – ale przyroda może odmówi mu tych darów; chcielibyście, aby wasze dziecko było wymowne i rozumne – ale może przy wszystkich kosztach i wydatkach tego nie osiągniecie; chcielibyście, aby zajmowało w świecie znaczne stanowisko – ale nie przewidujecie tych przeszkód, co zniweczą wasze zamiary; zbieracie dla niego bogactwa – ale jedno bankructwo, jeden bunt w kraju, i wszystko zniknie. Pracujcie raczej, abyście dali mu cnoty, a wasza praca nie będzie nadaremna; to jest jedyne dobro, którego nikt mu nie wydrze. Pomrą kiedyś i wasze dzieci, ich groby otoczą wasz grób; ale też może wy jeszcze sami będziecie płakać nad ich grobem, a nie używszy owoców waszej pracy, co uzbieraliście dla nich pójdzie w cudze ręce; lecz owoce dobrego wychowania – oto skarb, który wezmą ze sobą, który im i wam doczesne i wieczne przyniesie błogosławieństwo.

Szczęśliwe, po tysiąckroć szczęśliwe to dziecko, co urodziło się z katolickich rodziców – katolickich nie tylko powierzchownie, ale w samej istocie. Pierwsze słowa, które usłyszy, są to słowa życia i zbawienia; jego oczęta, zaledwie otworzą się na światło, nie widzą przed sobą nic, jak tylko dobre przykłady cnót; nie zna ono siebie jeszcze, a już zna Boga, swego Pana, Stwórcę świata; zaledwie rozwiąże się jego język, a już umie wzywać imienia Boskiego; zaledwie rączki wolne są z pieluszek, już umie je składać i wyrażać znak krzyża świętego; modlić się i mówić nauczyło się razem. Błogosławione dziecię, którego usteczka pierwsze słowa wymówiły: „Jezus! Maryja!”. Jest nadzieja, że z tymi słowy na ustach: „Jezus! Maryja!” zakończy życie swoje. Nazwie cię ojcem – pokaż mu, iż ma potężniejszego, lepszego ojca w niebie; nazwie cię matką – pokaż mu obraz Maryi.

Matko katolicka! Naucz swoje dziecko, jak tylko jego pamięć będzie zdolną, tej modlitwy zbawiennej, której nauczył nas sam Zbawiciel, aby od niej rozpoczynało i kończyło każdy dzień swego życia. Przemów często do dzieci słowami króla- -proroka: „Chodźcie i słuchajcie mnie, a ja was nauczę bojaźni Boskiej” (Ps 33, 12).

Ojcze katolicki! Pośród zebranych swoich dzieci powtarzaj często słowa starego Tobiasza: Pamiętaj o Bogu w każdym dniu twego życia; strzeż się, abyś nigdy nie zezwolił na grzech. Błogosław Boga w każdym czasie i proś Go, aby dopomagał Ci we wszystkich twoich sprawach, abyś we wszystkim zawsze pełnił Jego wolę. Nie czyń drugiemu tego, czego nie chciałbyś, aby tobie czyniono. Nie odwracaj od ubogich twoich oczu, aby Bóg nie odwrócił oczu swego miłosierdzia od ciebie. Czyń miłosierdzie według twej możliwości; masz wiele, daj wiele; masz mało, daj mało, ale zawsze ze szczerego serca (Tb 4, 6–9). Dobra matka, trzymając dziecię na ręku i ocierając jego łzy, powtarza owe słowa królowej Blanki, powtarzane do króla Ludwika dziecka: „Mój synu, jedynie grzech godzien jest tylko twoich łez”. A wysilając się na wszystkie trudy, najczulsze starania wokół niego, odzywaj się słowami matki Machabejczyków: Proszę cię synu, patrz w niebo! Bóg sam, o dziecię moje, jest twoim Ojcem; On wysnuł tkankę dni twoich; wszystko od Niego pochodzi, wszystko do Niego powraca, wszystko w Nim żyje, a jeśli potrzeba umrzeć, wszystko w Nim powinno umierać (2 Mach 7, 28).

Gdy pierwszy przebłysk rozumu rozsunie obłoki wieku dziecięcego, bogobojni i rozumni rodzice poznają ważność tych pierwszych przelotnych chwil, które podaje im serce, co jeszcze nie zna zamętu i upojenia zmysłów; a jak dobry ogrodnik nie da przeminąć tym pierwszym, ciepłym, majowym chwilom, aby nie rzucił nasionka w dobrze uprawną glebę – tak dobry ojciec nie da przeminąć tym cennym momentom, gdzie łaska chrztu w całej swej nieskalanej, nienaruszonej czystości otwiera serce na przyjęcie zaczątku wszelkich cnót. Jak tylko dziecko umie chodzić, prowadzi je matka do kościoła i tu razem z nim klęczy u stóp ołtarza. Anioł-Stróż dziecka, anioł matki przedstawia Bogu ich modlitwę, a Maryja oba te serca bierze pod swoją opiekę. Ciekawe niewinności oczęta z podziwem patrzą na naszej wiary święte obrzędy – i wstyd, hańba dla was, dojrzałych wiekiem i niby to rozumnych i mądrych: małe dziecko zawstydza was – małe dziecko czuje i wielbi obecność Boga w tych świętych przybytkach, które wy znieważacie niepoważnym, zuchwałym, nieprzyzwoitym, obojętnym waszym zachowaniem. Dziecko wierzy i wyznaje obecność swego Boga, utajonego w Najświętszym Sakramencie pod postacią chleba i wina. Błogosławieństwo tobie, matko, która nauczyłaś to niewinne serce, jak ma kochać swego Boga, jak ma się zachować na tym świętym miejscu, gdzie codziennie powtarza się ofiara, która została spełnioną na górze kalwaryjskiej, gdzie umiera Hostia wieczna i odżyje za nasze grzechy! Błogosławiona twoja wiara, błogosławiona twoja nadzieja, błogosławiona twoja miłość! Bo twoja wiara wyda owoc żywota w sercu twoim i twego dziecka– bo nadzieja twoja ciebie i twoje dziecko zaprowadzi do nieba – bo twoja miłość radością i pokojem napełni życie twoje i twego dziecka!

Matka wskazuje dziecku te groby, gdzie spoczywają popioły jego przodków, i w młodym sercu, co ledwie zaczęło bić, zaszczepia zbawienną bojaźń śmierci; wskazuje mu chrzcielnicę, gdzie odrodziło się do życia łaski: „Tutaj – mówi do niego – moje dziecię, przywdziałeś szatę niewinności, o którą Jezus Chrystus u ciebie się upomni; raczej wszystko utrać, niż miałbyś ją utracić! Przysiągłeś twojemu Bogu wieczną wierność; Aniołowie Stróżowie tych miejsc byli świadkami twojej przysięgi – niech będą świadkami jej dochowania. Wiesz, jak bardzo cię kocham, że tylko jakoby dla ciebie i w tobie żyję – jednak wolę widzieć cię umierającego na moich oczach, aniżeli gdybym miała cię widzieć obrażającego choć jednym grzechem śmiertelnym swego Boga. Lżejsze są łzy, które przelałabym nad twoim grobem, nad te, które przelałabym nad utratą twojej niewinności. Raczej wszystko i życie utrać, niż żebyś miał utracić swego Boga!”.

W zaciszu domowego pożycia dobre dziecka wychowanie jest jedyną, największą sprawą rodziców. Wspólnie w miłości i zgodzie ojciec i matka działają, a gdy pierwszy nie szczędzi prac i trudów swoich, aby dać sposób wychowania i zabezpieczyć byt doczesny swemu dziecku, druga pielęgnuje je jak delikatną roślinkę, starając się bojaźnią i miłością Boga zabezpieczyć niewinne serce od zepsucia. Dobra matka nie biega po balach i teatrach i nie powierza najdroższego swego skarbu pieczy najemnych sług. Wie ona dobrze, że nie na tym polega wychowanie, aby zrujnować się na opiekunki, od których dziecko albo niczego, albo tego się nauczy, czego by wiedzieć nie powinno, lub bez czego by się obeszło. Pogardza ona pochlebstwami niewiernych przyjaciół, którzy, potrzebując względów rodziców, czy jest, czy nie ma czego, zawsze są w zachwycie nad cudownym dowcipem i rozumem dziecka; bo rodzice nie po to wychowują dziecko, aby je jako cudotwór obnosić po świecie – dziecko u nich to nie towar przeznaczony na spekulację, ale serce ich serca, ale dusza, na podobieństwo Boskie stworzona przez Boga i dla Boga. Nie ma tam niepotrzebnej ostrości, nie ma bezrozumnego pobłażania i zniewieściałej troskliwości.

A zobaczmy, jak czasem wygląda wychowanie. Dziecko kichnie, kaszlnie, szpilką się zadraśnie, a już gwałt w całym domu; pełno zabawek, cukierków, obrazków, aby zapomniało o swoim nieszczęściu. Ale nie ma rózgi, kiedy kłamie, kiedy uparte i nieposłuszne, kiedy od złości tupie nogami, drze i szarpie wszystko, co mu się nawinie: mały jak palec, a zły jak padalec; jest to malutki kat w domu: i ojciec i matka i brat i siostra i pomoc domowa i gość i pies i kotka – nie mają od niego spokoju. Dziecko się nadąsa i jeść nie chce, a matka w płacz; dziecko nie chce słuchać, mówić pacierza, a matka na to nic, „bo to dziecko”… Oj! Jeśli już ono nie kocha, nie boi się, nie szanuje Boga, nie spodziewajcie się po nim ani pociechy, ani miłości, ani uszanowania, ani bojaźni. A niechaj ktoś rodzicom powie o tym, biada mu: „to grubianin, to człowiek bez wyczucia”. Zdarza się nieraz słyszeć usprawiedliwienie: „To wszak, rzecz naturalna, że rozpieszczony!”. Naturalna, bo aż nadto często się przytrafia – to prawda; ale żeby to było rzeczą rozumną – oj, to nieprawda! Jedynak? – No, to macie więcej czasu i sposobności dopilnować go; właśnie dlatego, że jedynak, jeśli nie dla jego miłości, nie dla miłości Boga, to dla miłości własnej starajcie się go dobrze wychować, abyście się mogli się doczekać z niego pociechy. A w domu katolickim, gdzie panuje bojaźń i miłość Boga, gdzie rozum nie jest, jak to mówią, pod pantoflem ślepej miłości, postępują innym torem: tam miłość, ale nie pieszczoty; tam łagodność, ale nie słabość; tam surowość, ale nie gniew; tam przywiązanie, ale i bojaźń; tam wolność, ale i czujność. Oczy rodziców zawsze są tam otwarte na wszystkie niebezpieczeństwa, które zagrażają młodemu sercu; odsuwają oni wszystkie złe przykłady i bezbożne rozmowy; drzwi ich domu zamknięte są dla ludzi rozwiązłych i bezbożnych.

Jak rozumny gospodarz stara się poznać swą rolę, jej własności i przymioty, aby wiedzieć, jakie powierzyć jej ziarno – tak też i rodzice winni są dobrze poznać serce swego dziecka, aby poznać jego dobre i złe skłonności. Czuwają oni nad każdym uczynkiem, słowem, niemal nad jego myślą; czuwają nad pracą, zabawą, nauką, osobą, z którą ono obcuje; czuwają sami nad sobą, aby uczynkiem i słowem nie dać zgorszenia dziecku, aby żaden obraz, żadna szkodliwa książka nie zabłąkała się w ich domu, co by mogło obudzić zmysłową ciekawość. Kochając dziecko, umieją pogodzić miłość z bojaźnią i posłuszeństwem, bo to rzecz pewna, przez wszystkich rozumnych ludzi, pogan i chrześcijan, uznana we wszystkich wiekach, że kto nie umie zachować swej powagi i winnego mu uszanowania, ten miłości też nigdy nie pozyska.

Ale teraz jak to często zdarza się widzieć rodziców ulegających dzieciom! Dziecko takie to wszechwładny tyran w domu: nie dziecko ojca, ale ojciec dziecko przeprasza; nie matka dziecku, ale dziecko matce rozkazuje. Och! Takiego pobłażania straszne przykłady widzimy w Piśmie Świętym. Kto ma wiarę i wierzy słowu Bożemu, niechaj zadrży, jak straszną Bóg na cały naród spuścił karę za niedbalstwo i słabość jednego ojca! Czytamy w pierwszej Księdze Królów o Helim, arcykapłanie, który miał synów: Ophniego i Phineesa, skłonnych do wszelkiej rozpusty i nieprawości. Mawiał on do nich wprawdzie: „poprawcie się” – lecz nie karał. Heli, złamany wiekiem i chorobą, ślepy, mający lat dziewięćdziesiąt osiem, zda się, że nie mógł więcej uczynić, jak takie dawać przestrogi. A jednak dlatego, że nie poskramiał za młodu swoich dzieci, przysłał Bóg do niego proroka, i rzekł mu Samuel w imieniu Boga, i spełniła się groźba Boga: wpadli Filistynowie i na kawałki posiekli dwadzieścia tysięcy żołnierzy i zdobyli Arkę Przymierza, chlubę, chwałę i obronę Izraela, i padli trupem synowie Helego, który sam smutną zakończył śmiercią. O! Ilu takich Helich, ilu Ophnich i Phineesów w nowszych czasach!

Pomijam inne przykłady Pisma Świętego: Amana, Absaloma, Diny i tym podobne – ale raczej przytoczę radę Ducha Świętego, aby ją rodzice zapisali sobie w sercu i aby postępowali według tej nauki samego Boga, nie zaś według nauki modnych, nowych metod wychowawczych, guru, nauczycieli z dalekich sprowadzonych krajów, którzy chcieliby przenieść zalążek zepsucia i bezbożności w następne pokolenia, a którzy, podobni szczurom ziemnym, podgryzają korzenie młodej roślinki. Bo to pewne, że jeśli wasze dzieci nauczą się od młodości kochać, czcić i szanować Boga, pociechą i radością będą napełnione dni waszego życia; nie zapłacze matka nad rozpustą córki, ojciec nie będzie ubolewał nad niewdzięcznością syna; nie będą razić ucha matki dwuznaczne rozmowy o córce, nie obiją się o ucho ojca przekleństwa miotane na syna; będziecie zbierali słodkie owoce z tych uczynków, co pielęgnowaliście w wiośnie waszego życia z taką troskliwością. Wiara święta pokryła skrzydłem macierzyńskiej opieki ten pierwszy wiek ludzkiego dzieciństwa: ona pierwsza wykryła zarysy boskości w dziecięciu, a ten czysty obraz Boga w całej swej pierwotnej jasności i piękności nosi jeszcze wyraźnie odciśniętą pieczęć przymierza, nie startą żadną zbrodnią.

Niebo tylko tym obiecane, którzy staną się podobnymi dzieciom. Sam Zbawiciel, Pan nasz, Jezus Chrystus, przychodząc na świat i odchodząc, okazał godność tego wieku i dla niego tak czule wynurzył całą swoją miłość. Dzieci najpierw swoją krew przelały za Niego; dzieci były pierwszymi męczennikami Kościoła świętego; dzieci słały Mu pod nogi ostatnie palmy i kwiaty, ostatnie śpiewały Mu „hosanna!”. Patrzcie, patrzcie, ojcowie i matki! Ale tylko wy, którzy, żyjąc po katolicku, po katolicku wychowujecie wasze dzieci, bo inne tego widoku nie są godne, ani nie zdołają go zrozumieć! Patrzcie na Zbawiciela Pana: gęste tłumy ludu zewsząd szukają Go i otaczają; Jego oko, pełne miłości, spogląda dokoła; Jego usta, które wydają wyroki mądrości przedwiecznej, otwierają się – przywołuje dzieci do siebie, podnosi rękę i błogosławi im.

Nie! To nie dosyć! Łącząc to, co jest najświętsze, największe, z tym, co jest najbardziej niewinne, najczulsze, w osobie dziecięcia przedstawia nam sam siebie Chrystus, nasz Mistrz. O, matki szczęśliwe i błogosławione! Widzę, widzę was, prowadzące za rękę wasze dzieci, aby zajęły jak najbliższe miejsce przy Zbawicielu świata; widzę wasze oczy, zalane łzami macierzyńskiej miłości – słyszę bicie waszego serca, gdy Zbawiciel wkłada swoje ręce na głowę dzieci waszych, gdy z Jego rąk na powrót je odbieracie. Niejedna tu może matka pomyśli w swoim sercu: Czemu, czemu i ja nie mogę złożyć moich dzieci na łono mojego Zbawiciela, aby Jego ręką pobłogosławione wróciły w moje ramiona? – Możesz, możesz! Ten sam Zbawiciel przebywa na tym ołtarzu; przyprowadź Mu swe dziecko, kiedy zechcesz, nie jeden raz, ale co dzień; nie potrzebujesz się trudzić daleko i przebijać przez tłumy ludu do tego ołtarza; On czeka na ciebie i na twoje dziecko; z błogosławieństwem Boga powrócicie do waszego domu. Czy była wówczas chociaż jedna matka tak wyrodna, która wydarłaby to błogosławieństwo swemu dziecku, nie dając mu przystępu do Zbawiciela? Nie wiem. Ale to wiem, że takich ojców i matek jest teraz aż za wiele, którzy boją się, aby ich dzieci nie wykroczyły przeciw „dobremu tonowi” świata, i niechętnie widzą, jak córki chodzą do kościoła i przystępują do sakramentów, jak synowie służą do Mszy Świętej, lub, pokornie klęcząc, modlą się z książeczki.

„Ach! Ja nie dla Boga, lecz dla świata wychowuję moje dziecko”. – Nie bój się! Jeśli twoja córka będzie dobrą katoliczką, będzie też dobrą kobietą, córką, matką i żoną; jeśli twój syn będzie dobrym katolikiem, będzie też dobrze wypełniał obowiązki jakiegokolwiek stanu. Powiedz jaśniej: „Ja tak kocham moje dziecko, że chciałbym, aby nie do nieba, lecz do piekła się dostało”. A jeśli tak mówisz, to rozumiem! Mój Boże! U pogan nawet pierwszym zadaniem prawa było wpajać w młodzież miłość do pracy, posłuszeństwa, cnoty, ojczyzny i religii; mieszkaniec dzikich puszcz odbiera pewną naukę czczenia najwyższej istoty: drży na głos piorunów, jak na głos bóstwa – z uszanowaniem spuszcza oczy przed osiwiałą głową – czci mogiły swoich przodków, usiłując naśladować ich cnoty. Ale u nas w wielkich, często też małych miastach, a nawet na wsi widać młodzież rozpasaną na wszelką swawolę. Gdzie uległość, uprzejmość, skromność, co by miała oznaczać wiek dziecięcy? Bluźnierstwo już w ustach dziecka, na twarzach dziewic jeśli nie bezwstyd, to przynajmniej lekkomyślność. Ani prośby rodziców, ani świętość obyczajów, ani powaga praw nie zdołają położyć tamy złemu. A wina gdzie? W złym wychowaniu pierwszych lat. „Ach! Ja wszystko czyniłem, a jednak dziecko jest wyrodne”. Prawda, to się trafia; ale jaki stąd wniosek, powiem o tym, da Bóg, innym razem. Są pośród ludu katolickiego dzieci, pozbawione znajomości swojej wiary, poznania i posiadania Ciebie, Boże, bo są matki, które uczą dzieci wstydzić się Ciebie i są ojcowie, co uczą bluźnić przeciwko Tobie!

Lecz wy, którzy wśród niedowiarstwa i zepsucia świata nie straciliście ani wiary, ani cnoty, ojcowie wszelkiej czci godni, a szczególniej wy, pobożne matki, których pieczy powierzony jest ten pierwszy krok dziecka, nie schodźcie z waszej dobrej drogi, pomimo wszystkich planów, zdań, rad, złych książek, a gorszących przyjaciół i plotek! Nie bójcie się za wcześnie wpajać w miękkie serca miłości i bojaźni Boga! Już chrzest wyrył w ich sercu piętno wiary świętej – już są ludźmi w oczach Boga. Stań się, ojcze, prawdziwym ojcem twego syna! Stań się, matko, prawdziwą matką twojej córki! Będą oni codziennie wznosić za wami ręce i swoje serca do Boga, a Jego błogosławieństwo zakwitnie w waszym domu, jego oko w miłości nad wami będzie czuwać – szczęśliwe będzie życie, szczęśliwa wasza śmierć i połączycie się na wieki w przybytkach niebieskich. Nosząc słodkie jarzmo Boskie, sami włożyliście je na wasze dzieci; zamieni się ono dla nich na koronę chwały i spełni się słowo Ducha Świętego: „Błogosławieni, którzy od swoich pierwszych lat noszą jarzmo Pańskie!”.

O, Maryjo! Na cześć i chwałę Twoją poświęciłem te moje słowa, z miłości ku Tobie, z miłości ku wszystkim rodzicom, z miłości ku wszystkim dzieciom! Lecz czym jest słabe i niedołężne moje słowo? Wiem, że słowo ludzkie – to nasionko, które tylko skropione rosą miłosierdzia wykwitnie w bujny kłos. Proś więc Boga, o Maryjo, aby raczył nam pobłogosławić – aby to, co wyrosło z głębi serca, do serca trafiło – aby krew Syna Twego, przelana za te niewinne dusze, przemówiła do serc wszystkich matek tu zgromadzonych. Maryjo, Matko nasza! Użycz wszystkim matkom Twojej opieki, aby swoje, aby Twoje dzieci dla nieba wychowały! Amen.

Ks. Karol Antoniewicz SI

Powyższy tekst jest fragmentem książki Ks. Karola Antoniewicza SI Rekolekcje z Matką Bożą.