Rozdział drugi. Niezwykły sen

Nie zwlekając ani chwili hrabia Egano oznajmił, że chrzest jego córki odbędzie się w następną niedzielę. Ceremonię odprawi brat jego żony, Egidiusz Galuzzi, który jest arcybiskupem Krety i przybędzie do Bolonii za dzień lub dwa.

– Dziecko będzie nosiło imię Imelda – ogłosił uradowany hrabia. – Serdecznie zapraszamy wszystkich do zamku na jej chrzciny. A teraz, drodzy przyjaciele i współobywatele, weselcie się!

Słowa hrabiego Egano wywołały kolejną burzę oklasków, po czym zebrani zasiedli do niecodziennej uczty, na której mogli za darmo najeść się i napić do woli. Uroczystość ciągnęła się przez kilka godzin i nie zakończyła nawet po zapadnięciu zmroku, gdyż teren zamkowy rozświetlały kolorowe race, a przez bramy wciąż napływali biedacy i kaleki.

Wsłuchując się w odgłosy hucznej biesiady pod jej oknem, donna Castora uśmiechnęła się.

„Całe miasto świętuje, ponieważ Bóg zesłał mi małą córeczkę” – pomyślała. „Ja również jestem bardzo szczęśliwa!”

Zamknęła oczy i po kilku minutach pogrążyła się w głębokim śnie. Jednak nie zdawała sobie sprawy z tego, że śni. Był łagodny i słoneczny ranek w środku maja, a ona znajdowała się na znajomych ulicach Bolonii. W jasnym słońcu widniała katedra Świętego Piotra oraz różne wieżyczki i pomniki wzniesione na cześć zamieszkujących miasto dostojników. Donna Castora spostrzegła ze zdziwieniem, że nie rozpoznaje żadnej znajomej twarzy, a ludzie wokół niej noszą takie dziwne ubrania, jakby z innej epoki.

Minęło ją kilku młodych mężczyzn odzianych w szare stroje zakonu franciszkanów – przynajmniej jakiś znajomy widok. Niewątpliwie zakonnicy żebrali teraz dla biednych. Dając jałmużnę braciom, którzy byli najbliżej, donna Castora przyjrzała się uważnie ich młodym twarzom. Niestety, nie znała żadnego z nich. Nie dostrzegła też ani jednej znajomej osoby wśród żebraków, dzieci, czy roześmianych i rozgadanych studentów, którzy właśnie szli na uniwersytet lub stamtąd wracali. Była w Bolonii, jej rodzinnym mieście, a czuła się tam jak obca!

Nagle gdzieś w oddali powstało zamieszanie. Zaciekawieni ludzie zatrzymywali się na ulicy i zwracali oczy ku górze.

– Co się dzieje? – pytali jedni drugich. – Kto nadchodzi?

Donna Castora również przystanęła, wpatrując się w ogromny plac przed katedrą. Po chwili ujrzała dziwny widok. Do klasztoru dominikańskiego zbliżało się wielu braci zakonnych, odzianych w czarno-białe habity. Na ich czele szedł mężczyzna o drobnej budowie i rudawobrązowych włosach. Oczami wypełnionymi miłością wodził po zgromadzonych na ulicy osobach, a z jego czoła bił niczym gwiazda jakiś blask. Nagle donna Castora padła na kolana, inni uczynili to samo, a przywódca odzianych w czerń i biel postaci uniósł rękę w ojcowskim błogosławieństwie. Niezwykły blask wciąż rozpościerał się nad jego głową, a na twarzy malował się uśmiech, gdy po chwili zniknął w wejściu do klasztoru dominikańskiego.

„To ojciec Dominik Guzman, założyciel Braci Kaznodziejów!” – pomyślała donna Castora, nie mając pojęcia skąd o tym wie. Nie potrafiła również wyjaśnić, w jaki sposób wiedziała, że ten sławny kaznodzieja przybył do Bolonii z Viterbo na pierwsze ogólne zgromadzenie braci swojego zakonu. Była jednak pewna, że patrzy na Świętego.

Powoli sen odpływał. Ulice Bolonii – tak znajome, a jednocześnie tak obce – zniknęły. Donna Castora znów miała przed sobą ściany własnego pokoju. Na dole dziedziniec wciąż rozbrzmiewał dźwiękami hucznej zabawy, lecz kobieta prawie ich nie słyszała. Jej serce biło jak szalone. Co znaczy ten dziwny sen? Dlaczego cofnęła się w czasie do wiosny 1220 roku, kiedy w Bolonii przebywał Dominik Guzman, aby przewodzić pierwszej Kapitule Generalnej swego nowo utworzonego zakonu?

„Spojrzał na mnie tak łaskawie” – pomyślała. „Jak gdyby udzielił mi większego błogosławieństwa niż innym.”

Powoli sięgnęła ręką po malutki dzwoneczek na stoliku obok. Na dźwięk dzwonka natychmiast zjawiła się służąca.

– Czy życzysz sobie czegoś, moja pani?

– Tak, Beatrycze. Proszę przynieś tu dziecko. Chcę jeszcze raz na nią spojrzeć.

Służąca skłoniła się i zniknęła, wracając po chwili z noworodkiem otulonym w najdelikatniejszą wełnę.

– Maleństwo śpi teraz, moja pani! Ale jej oczy – gdy je otwiera – są tak błękitne jak ocean. Ach, jaka ona śliczna! Mam przeczucie, że los wyznaczył jej jakieś wielkie zadanie.

Matka wyciągnęła ręce.

– Imeldo! – szepnęła z miłością. – Czy rzeczywiście los wyznaczył ci wielkie zadanie?

Mijał czas i Beatrycze zaczęła z zaniepokojeniem patrzeć na swoją panią.

– Może lepiej będzie, jak zabiorę już dziecko – zaproponowała. – Jesteś zmęczona, moja pani, potrzebujesz odpoczynku.

Donna Castora niechętnie oddała dziecko.

– Dobrze – powiedziała. – Myślę, że teraz mogę już iść spać.

Przez chwilę służąca tuliła dziecko w ramionach, po czym zerknęła niepewnie w stronę otwartego okna. Ludzie na dziedzińcu na dole śpiewali teraz donośnie znane wszystkim wesołe melodie ludowe. Co gorsze, stukali rękami i nogami do taktu.

– Nie można spać w tym hałasie, moja pani. Czy mam przekazać w kuchni, że już pora, aby ludzie rozeszli się do domów?

Donna Castora zaśmiała się.

– Nie, nie, Beatrycze! Czyż nie obiecali modlić się za Imeldę? I za jej ojca i matkę? Pozwólmy im się radować.

Służąca skinęła głową najwyraźniej nie przekonana.

– Niech tak będzie. Dobranoc, moja pani. Dopilnuję, żeby żadna krzywda nie stała się tej kochanej kruszynce.

Gdy drzwi zamknęły się za wierną służącą i przyjaciółką, donna Castora westchnęła ze szczęścia. Była zmęczona. Gdyby mogła teraz zasnąć, może znów przyśniłby się jej ojciec Dominik Guzman. Próbowała się uspokoić, aby przywołać uśmiech i błogosławieństwo Świętego, jednak na próżno. Setki myśli przebiegały przez jej głowę. Imelda! Imelda! Co też przyszłość przyniesie temu maleństwu? Czy Beatrycze miała rację? Czy jej własne przypuszczenia okażą się słuszne? Czy Bóg wyznaczył tej małej dziewczynce jakieś wielkie zadanie do wykonania?

„Może zostanie zakonnicą?” – pomyślała donna Castora. „Może pewnego dnia pójdzie do klasztoru Świętej Agnieszki tutaj w Bolonii i poprosi o habit dominikanki? Cóż to za wspaniałe miejsce! Jakże wielu świętych wyszło stamtąd!” Gdy się nad tym zastanawiała, uśmiechając się do własnych myśli, z dziedzińca dobiegł potężny krzyk. Wesołe pieśni ludowe ustąpiły nagle okrzykom powitalnym, wiwatom. Najwidoczniej do bram zamkowych zbliżała się jakaś ważna osoba.

Donna Castora stała się nagle niespokojna.

– Przybył już! – pomyślała. – Egidiusz przyjechał o wiele wcześniej, niż się go spodziewaliśmy!

Szybko odnalazła na stole dzwonek i zaczęła nim energicznie dzwonić.

– Beatrycze! – zawołała. – Beatrycze! Chodź tutaj!

Natychmiast otworzyły się drzwi i ukazała się służąca trzymając wysoko nad głową migocącą świecę. Jej twarz wyrażała zaniepokojenie.

– Wzywała mnie pani? Stało się coś złego?

Oczy donny Castory błyszczały radosnym podnieceniem.

– Nic złego się nie dzieje, Beatrycze. Przyjechał arcybiskup, mam rację? Jest już na dole?

– To prawda, jego eminencja już przybył – powiedziała służąca głosem pełnym wyrzutów. – Powinnaś jednak już spać, moja pani. Obiecałaś mi przed godziną, że odpoczniesz trochę.

– Wiem, Beatrycze, ale chcę zobaczyć się z arcybiskupem. W końcu to mój brat. Poza tym chcę go zapytać o kilka rzeczy, które mają związek z Imeldą. Niedawno miałam sen, niezwykły sen. Dotyczył świętego Dominika. Widziałam go jak szedł ulicą. Pobłogosławił wszystkich zebranych, ale miałam wrażenie, że dla mnie miał specjalne błogosławieństwo. Myślę, że to dlatego, że… och, Beatrycze! Proszę przyprowadź tu mojego brata!

Służąca westchnęła.

– Dobrze, maja pani. Przekażę jego eminencji pani słowa. Egidiusz Galuzzi, arcybiskup Krety, odczuwał zmęczenie po długiej przeprawie morskiej do Wenecji. I chociaż podróż lądem do Padwy, Ferrary i Bolonii również nie należała do najlżejszych, podobnie jak jego siostra, nie mógł doczekać się chwili, gdy będą mogli zamienić ze sobą kilka słów, dlatego skwapliwie podążył za Beatrycze. Gdy znalazł się w komnacie sypialnej donny Castory, spoczął na misternie rzeźbionym krześle i oparłszy swe stopy na poduszce z czerwonego aksamitu, cierpliwie słuchał jej relacji ze snu.

– Ten sen coś oznacza, prawda? – dopytywała się z przejęciem donna Castora. – Wiesz wszystko o teologii, Egidiuszu. Nie sądzisz, że Bóg czasami zsyła nam sen, bo ma w tym jakiś cel?

Arcybiskup uśmiechnął się.

– To się zdarza – powiedział. – Trzej Mędrcy zostali we śnie ostrzeżeni, aby w drodze powrotnej do swych państw nie odwiedzali po raz drugi Heroda. Święty Józef również miał sen, z którego dowiedział się, że jego małżonka zostanie Matką Boga. To prawda, Castoro, niektóre sny zsyłane są przez niebiosa.

– A co z moim snem? Nie sądzisz, Egidiuszu, że miałam ten sen z jakiegoś powodu? A może to specjalne błogosławieństwo świętego Dominika zawdzięczam… Imeldzie? Czy to możliwe, że w ten sposób święty Dominik chciał mi dać do zrozumienia, że pewnego dnia moja córka znajdzie się w gronie jego wyznawców?

– W tych sprawach nie wolno wyciągać pochopnych wniosków – powiedział ostrożnie arcybiskup. – Każde dziecko wydane na ten świat otrzymuje łaskę osiągnięcia świętości. Twoim zadaniem, Castoro, jest przekazanie tej prawdy małej Imeldzie. Musisz pomóc jej wykorzystać łaski, które daje jej Bóg. Jeśli dobrze wypełnisz ten obowiązek, będzie jeszcze czas zastanowić się nad twoim snem.

Kobieta spojrzała błagalnym wzrokiem na swego brata, gdy ten wstał z krzesła.

– Nie idź jeszcze – poprosiła łagodnie. – Z pewnością jesteś wyczerpany, Egidiuszu, ale jeśli porozmawiasz ze mną jeszcze przez chwilę, łatwiej mi będzie zasnąć. Beatrycze na pewno będzie zadowolona.

Na twarzy arcybiskupa pojawił się uśmiech rozbawienia.

– O czym mam mówić? O sobie? O mojej podróży? Lepiej będzie, droga siostro, jeśli odłożymy to do jutra. Pamiętaj, że nie widziałem jeszcze mojej małej siostrzenicy.

– Wiem. Ale powiedz mi najpierw coś o świętym Dominiku. Później zobaczysz dziecko.

Po raz drugi arcybiskup usiadł na rzeźbionym drewnianym krześle.

– Mamy teraz rok 1322 – zaczął. – Święty Dominik nie żyje już od stu jeden lat. Został pochowany tutaj w Bolonii. Dominikanie znani są w całej Europie jako kaznodzieje i nauczyciele, a ja mam to szczęście, że jestem jednym z nich.

– Mów dalej – szepnęła śpiącym głosem kobieta. – Opowiedz mi o siostrach dominikankach.

– Pierwszymi dominikankami było dziewięć francuskich arystokratek, które w roku 1206 nawróciły się z pogaństwa pod wpływem nauczania świętego Dominika. Francuski biskup Prouille podarował im klasztor i odtąd ich wielkim celem życiowym stała się modlitwa o powodzenie działalności Dominika i jego braci. W 1219 roku Dominik założył w Madrycie drugi klasztor, a kilka miesięcy później przybył do Rzymu, aby przyciągnąć do życia religijnego więcej kobiet.

W tym momencie arcybiskup przerwał i spojrzał na swoją siostrę. Chwała Bogu! Castora w końcu zasnęła.

cdn.

Mary Fabyan Windeatt

Powyższy tekst jest fragmentem książki Mary Fabyan Windeatt Patronka I Komunii Świętej.