Rozdział drugi. Najuboższy z wszystkich

Jakże zrzędliwą staruszką była Anna Fox! Wciąż krzyczała na swego małego wnuczka Karolka, a zanim unieruchomił ją i uczynił bezradną reumatyzm, także go biła! Nawet podejrzane towarzystwo z ulicy Kafelkowej w Dublinie, gdzie Anna mieszkała, protestowało przeciwko złemu traktowaniu Karolka.

Karolek zaś nigdy się nie skarżył ani nie robił zamieszania z powodu swej niedoli. Był dzielnym małym chłopcem, a jego naturalną odwagę wzmacniała łaska Boga przekazana mu w postaci sakramentów i modlitwy. „Gdy Jezus jest obecny, wszystko jest w porządku i nic nie wydaje się trudne: najbogatszym jest ten, kto jest drogi sercu Jezusa” – to właśnie Karolek czuł w głębi serca, choć nie sądzę, aby potrafił to ująć w tak pięknych słowach.

Ojciec Karolka, syn Anny, ożenił się bardzo młodo. Jego żona zmarła wkrótce po urodzeniu Karolka. Była słaba i chorowała od jakiegoś czasu, a mąż nie miał dość pieniędzy, aby kupić jedzenie i lekarstwa i utrzymać ją przy życiu. Nie miał żadnego fachu, niewielką sumę pieniędzy zarabiał sprzedając białe myszki i szczury, których wiele trzymał w klatkach w domu, w tym samym pokoju gdzie mieszkali. Prawdopodobnie przebywanie w dusznym pomieszczeniu z taką ilością zwierząt przyczyniło się do szybszej śmierci matki, a z pewnością zabiło ojca Karolka, który zdjęty gorączką z braku czystego powietrza, dobrej opieki, lekarstw i pożywienia, zmarł, gdy Karolek miał dwanaście lat.

Ojciec był dobry dla chłopca, gdy jeszcze żył, i nigdy nie zaniedbał swych religijnych obowiązków, a na łożu śmierci kazał Karolkowi solennie przyrzec, że będzie regularnie przystępować do spowiedzi i Komunii świętej, nigdy nie będzie opuszczać Mszy świętych w niedziele i dni świąteczne, i że będzie oddany naszej Błogosławionej Pani. Karolek złożył obietnicę i mimo pokus i trudności mężnie dotrzymał słowa, gdyż nasza droga Matka podtrzymuje na duchu w niedoli i trudach tych, którzy nie próbują ich uniknąć i proszą Ją o pomoc.

Anna była złośliwą staruszką. Wszystkie podszepty sumienia dawno utopiła w dżinie, a gdy czasami dawały o sobie znać głośne ostrzeżenia, mocniej przytulała diabła do serca, aż w końcu nie słyszała już żadnego głosu i nie słuchała żadnych nakazów poza szatańskimi.

Karolek opiekował się myszkami i chodził po ulicach próbując je sprzedać. Nie był to wcale taki kiepski interes. Wiele dzieci lubiło patrzeć na zwierzątka biegające po drabinkach, bawiące się w chowanego i pokazujące inne ciekawe sztuczki, których nauczył je Karolek, i zazwyczaj upraszały nianie lub rodziców, aby dali im parę pensów dla chłopca. Powodziłoby mu się bardzo dobrze pod względem finansowym, gdyby nie jego babcia. Stara Anna na koniec dnia zabierała mu wszystkie pieniądze i większość z nich wydawała na dżin. Oczywiście Karolek, gdyby chciał, mógłby je przed nią ukryć, wystarczyłoby żeby nie przyznał się, ile zebrał w ciągu dnia, jednak obiecał ojcu, że będzie dobry dla babci – ojciec nie przewidział, jakie to będzie miało skutki – i nie mógł jej skłamać ani zwieść, nawet wtedy gdy Anna zabierała mu pieniądze i wydawała je na dżin, pozwalając, żeby przymierał głodem i chodził w łachmanach. Alkohol jest taki samolubny i niedobry, wykorzenia uczucia zasadzone głęboko w naszych sercach przez Boga: tęsknotę za Nim i miłość do naszej rodziny.

Gdy Anna była chora, Karolek był wobec niej delikatny i wyrozumiały niczym Siostra Miłosierdzia. Nie był ideałem. Od czasu do czasu, gdy posyłała go do sklepu na końcu ulicy, aby wydał ciężko zarobione miedziaki na dżin, stał przez chwilę na ulicy przed drzwiami „Czerwonego Lwa” i tupał nogami i wykrzykiwał okropne słowa, wściekły, że musi tak postępować.

Od czasu do czasu obserwował także dobrze ubranych chłopców w tym samym wieku co on. Szczególnie jednego z nich widywał często, jak spacerował z matką i kolegami gawędząc radośnie, zaglądając do sklepów z zabawkami, słodyczami lub książkami i ciemne buntownicze myśli pojawiały się w sercu biednego chłopca, a z ust wydobywał się na wpół zduszony pomruk przeciw Bogu za to, że uczynił go ubogim.

Pewnej zimy stara Anna była szczególnie nieznośna. Najpierw zabrała wszystkie pieniądze jakie znalazła i wydała na dżin, a Karolek często nie miał na jedzenie. Nie było dla niego niczym nadzwyczajnym, że na obiad miał jedynie kęs suchego chleba, a śniadania i kolacji nie jadł wcale. Jednak był bardziej niż zwykle wesoły i cierpliwy, gdyż przygotowywał się do bierzmowania. Przygotowujący go ksiądz Southwell, zgadując wiele faktów z życia Karolka, które chłopiec utrzymywał w tajemnicy, skorzystał z okazji i nie tylko przystosowywał swoje nauki do codziennych potrzeb chłopca, lecz także zatrzymywał go czasem po lekcjach, aby pomóc kilkoma miłymi, dodającymi otuchy słowami.

Otaczają was kochający przyjaciele i rodzina, więc niewiele wiecie o tym, jak cenne są miłe słowa współczucia dla duszy osamotnionej w swych zmaganiach i wspieranej tylko przez niewidoczne siły.

Pewnego dnia Karolek wracał do domu po długiej włóczędze, było tak zimno i śnieżnie, że niewielu ludzi odważyło się wyjść, a chłopiec nie miał serca niepokoić myszek w ich ciepłym gniazdku z siana i zmuszać je do występów. Na ulicy Kafelkowej natknął się na śmiesznego, niskiego, starszego dżentelmena, a było to najbardziej niezwykłe miejsce na spotkanie z kimś w czystym i wzbudzającym szacunek ubraniu.

– Ach! To ty jesteś tym chłopcem od białych myszek? – powiedział zatrzymując Karolka.

– Tak, proszę pana – odpowiedział Karolek, który przypomniał sobie, że widział starszego dżentelmena w kościele i w domu po drugiej stronie miasta gdzie mieszkali bogacze.

– Gdzie mieszkasz i gdzie są twoi rodzice?

Chłopiec pomyślał, że dżentelmen jest bardzo wścibski, jednak ponieważ był skromnym i uprzejmym młodzieńcem, odpowiedział cicho:

– Mieszkam pod numerem siedemnastym, proszę pana, a mój ojciec i matka nie żyją.

– Mieszkasz sam? – zapytał dżentelmen.

– Nie, proszę pana, mieszkam z babcią.

– Jak się nazywa? – padło następne pytanie.

– Anna Fox – odpowiedział Karolek coraz bardziej zdumiony i, prawdę mówiąc, nieco zirytowany tym obcesowym przepytywaniem.

– A ile zarabiasz w ciągu dnia?

– Czasem dziewięć pensów lub szylinga, nigdy więcej. Czasem nie uda mi się sprzedać nic, ani zebrać żadnych miedziaków przez cały dzień.

– W ten sposób nigdy nie zbijesz fortuny – powiedział dżentelmen. – A ile oddajesz babci?

– Wszystko, co zdobędę – odpowiedział ostro Karolek, gdyż bardzo się już rozgniewał tym wywlekaniem na światło dzienne jego spraw.

– Wszystko? Bzdury! Nie kłam chłopcze – powiedział cierpko dżentelmen.

– No dobrze, proszę pana. Dlaczego pyta mnie pan o te wszystkie sprawy, które w ogóle nie powinny pana obchodzić, skoro mi pan nie wierzy?

Stary dżentelmen był bardziej zadowolony z tego nagłego wybuchu gniewu, niż to okazał. Zachichotał w białą, jedwabną chusteczkę, którą miał owinięte gardło i uszy i powiedział tylko:

– Oto sześć pensów dla ciebie, chłopcze.

– Nie chcę pańskich sześciu pensów – odparł Karolek.

– Dlaczego nie chcesz ich wziąć? Przecież bierzesz pieniądze od innych ludzi.

– Jeśli kupią ode mnie białe myszki lub chcą pooglądać ich sztuczki – powiedział chłopiec. – Jeśli wezmę od pana zapłatę za odpowiadanie na pytania, może pan przyjść jutro i zadać ich więcej, a ja nie chcę na nie odpowiadać.

Karolek był bardzo zły. Nienawidził staruszka i raczej poszedłby do domu bez jednego pensa, niż wziął od niego pieniądze.

– Dobrze – powiedział stary dżentelmen i odszedł. Gdyby Karolek obejrzał się, zobaczyłby, że staruszek stanął na środku chodnika i odprowadzał go wzrokiem, a gdyby poszedł za nim, usłyszałby, jak staruszek mówił do siebie:

– Dobrze, chłopcze. Wierzę w to, co ksiądz Southwell powiedział mi o tobie. Jest jeszcze wiele innych niepokojących spraw, jak się dowiedziałem od sąsiadów, kto wie ile jeszcze, o których nikt nie słyszał. Okropna stara kobieta! – dodał, wymachując groźnie laską.

Tą okropną starą kobietą była babcia Karolka. Tego popołudnia staruszek rozpytywał o chłopca na ulicy Kafelkowej i dowiedział się o nim wiele, co przekonało go, że miał rację dobrze oceniając chłopca spotykanego w kościele.

Zostawmy teraz Karolka, widząc jak natyka się na Annę przed drzwiami i dostaje od niej razy kulą za to, że przyniósł zbyt mało pieniędzy, a następnie drży i szlocha na marnym poddaszu, które nazywał domem (gdyż nawet on załamywał się od czasu do czasu) i pójdźmy za starym dżentelmenem.

Jak powiedziałem, mieszkał w lepszej części miasta, w dużym domu stojącym w pięknym ogrodzie, z dala od drogi. Gdy tam doszedł, było już ciemno i uderzył go kontrast jaki stanowił ciepły i dobrze oświetlony hol w porównaniu z domami na ulicy Kafelkowej. Sir Karol Felton był dobrym staruszkiem, o wielkim sercu przepełnionym miłością do Boga i bliźnich, a jego pytania nie były bezcelowe, ani po prostu wścibskie… lecz nie pora jeszcze wyjawiać tajemnicy.

Poszedł do salonu, gdy tylko zdjęto mu okrycie, gdzie ujrzał panią Felton, damę tak dobrą i miłą, jak tylko można sobie wyobrazić, i Anię, ich córkę, będącą odzwierciedleniem swych rodziców. Był tam także chłopiec w wieku około trzynastu lat, choć wyglądał na młodszego, zwinięty na najwygodniejszym fotelu, zatopiony w lekturze.

– Znów wracasz późno, ojcze – powiedziała Ania, wstając i ustawiając dla pana Karola krzesło w pobliżu kominka. – Już szósta, czekaliśmy na ciebie z popołudniową herbatą, pogoda była taka paskudna.

Należy zauważyć, że mały chłopiec nie ruszył się, nawet nie spojrzał, ani nie uśmiechnął się na powitanie dziadka.

– Gdzie byłeś? – zapytała pani Felton, gdy podała panu Karolowi herbatę.

– Na ulicy Kafelkowej, wypytywałem o tego małego chłopca z białymi myszkami, którego tak sobie upodobaliśmy.

– Och! Tak się cieszę, ojcze – powiedziała Ania. – Mam nadzieję, że okaże się małym świętym, tak jak o nim myślimy.

– Prawie, prawie – odpowiedział pan Karol. Opowiedział im o wszystkim, czego dowiedział się o Karolku.

– Nosi takie samo imię jak ty: Karolek – dodał zwracając się ku wnuczkowi. Jednak chłopiec nie uśmiechnął się w odpowiedzi. Spojrzał tylko przez chwilę na wpół pogardliwie znad książki i znów zaczął czytać.

Przebywał z dziadkami dopiero od miesiąca lub dwóch, od kiedy regiment jego ojca został oddelegowany do Indii, a matka pojechała za ojcem. W domu, przez większą część czasu, pozostawiano go samemu sobie, matka go rozpieszczała albo w ogóle nie zwracała na niego uwagi. Ojca prawie nigdy nie było, a ponieważ rodzice sądzili, że jest zbyt delikatny, aby chodzić do szkoły, miał prywatnego guwernera, który przychodził do niego tylko na trzy poranne godziny. Karolek przez większość czasu pozostawał w towarzystwie służących napełniających jego głowę pychą i bzdurami. W konsekwencji był bardzo niemiły i arogancki, i uważał za obrazę, że biednego ulicznika nazwano tak jak jego.

Dziadek zauważył jego pogardliwą postawę, a ponieważ był szczególnie wymagający jeśli chodzi o pełne szacunku zachowanie u dzieci, kazał mu wyjść z pokoju.

– Ten chłopak jest nieznośny z tym swoim zmanierowaniem – powiedział. – A do tego jest nieuprzejmy i źle wychowany.

– Tak, to wielka szkoda – odpowiedziała pani Felton.

– A do tego to nasz jedyny wnuk, a jeśli będziemy mieć ich więcej, zawsze będzie tym najstarszym. Myślę jednak, że możemy coś z nim zrobić, po za tym wiele rzeczy wybiją mu z głowy w szkole.

– Co robiłaś przez cały dzień? – zapytał pan Karol córkę.

– Rano rozdawałam kupony na węgiel. Po południu odbyliśmy przejażdżkę, a później ćwiczyłam do koncertu, który ma się odbyć jutro w szkole.

Wkrótce nadszedł czas, aby się przebrać do posiłku, więc nie rozmawiali już o żadnym z Karolów, choć oboje często stanowili przedmiot ich myśli. Pan Karol nie mógł powstrzymać się przed porównywaniem zachowania chłopców wobec dziadków.

– Jakaż między nimi różnica – powiedział głośno w samym środku posiłku ku zdziwieniu wszystkich.

– Różnica między kim a kim? – zapytała Ania, śmiejąc się.

– Między twoją matką, a babcią tego biednego chłopca – odpowiedział ciepło. – I pomyśleć tylko… – nagle przypomniał sobie o obecności służących i powrócił do cichego dumania.

Następnego dnia ziemię pokrył śnieg. Karolek – ten, którego poznaliśmy na początku – wyszedł na dwór z myszkami, gdyż był to jasny, pogodny dzień, i był pewien, że uda mu się zdobyć parę miedziaków, ponieważ wielu ludzi planowało wyjście na zakupy ze względu na zbliżające się Boże Narodzenie.

Gdy wszedł do lepszej części miasta, przypominającej raczej wieś niż miasto, z wolno stojącymi domami w olbrzymich ogrodach i szerokimi alejami wysadzanymi drzewami, zobaczył chłopców lepiących bałwana. Gdy skończyli pracę, zaczęli rzucać śnieżkami w rurę wetkniętą w miejsce gdzie bałwan powinien mieć usta.

Karolek, bez zastanowienia i z chłopięcego umiłowania zabawy, ulepił śnieżkę i rzucił nią. Uderzyła w rurę i wybiła ją z głowy bałwana.

– Brawo! – zawołała większość chłopców podziwiając jego celność. Jednak jeden z nich podszedł do Karolka i powiedział wyniośle:

– Odejdź! Nie masz prawa bawić się naszym bałwanem, ty brudny chłopaku!

Nawet uderzenia kuli Anny, ani zimne noce spędzane na gołej podłodze nie wywołały takiego grymasu bólu na twarzy chłopca, ani nie wycisnęły z jego oczu takich łez, jak to sprawiły okrutne słowa wypowiedziane przez Karolka Feltona. Ten zaś nie wiedział, że jego dziadek stał w zasięgu wzroku i słuchu.

– Wstydź się! – powiedzieli inni chłopcy, a jeden z nich pobiegł za Karolkiem Foxem i poprosił, aby wrócił i dalej się z nimi bawił. Karolek był jednak zbyt głęboko zraniony i uciekł. Skręcał właśnie za róg ulicy, gdy natknął się na starego dżentelmena poznanego poprzedniego wieczoru.

– Ach! Mój chłopcze, znów się spotykamy. Chciałem się z tobą zobaczyć. Pojutrze jest Boże Narodzenie, proponuję, abyśmy zapomnieli o naszym nieporozumieniu z ostatniej nocy i żebyś przyszedł do mojego domu życzyć mi Wesołych Świąt po Mszy Bożonarodzeniowej. Mieszkam w Domu Feltonów, jednak na wypadek, gdybym nie spotkał cię po Mszy świętej lub gdybyś zapomniał, napisałem ci to na kartce.

Podał Karolkowi kawałek papieru i ruszył szybko dalej.

Karolek Felton przyszedł na posiłek promieniejąc zdrowiem i radością; był dość zaskoczony oschłymi i krótkimi odpowiedziami dziadka na wszystko co mówił. „Cóż za dziwaczny staruszek” – pomyślał sobie.

Wieczorem poszedł na koncert do szkoły. Pierwsza część bardzo mu się podobała. Zawsze wyobrażał sobie, że jest kimś ważnym, kiedy wychodził z dziadkiem, gdyż wszyscy kochali i poważali dobrego staruszka i okazywali mu to.

W drugiej części programu czwórka uczniów śpiewała śliczną, starą kolędę, każde z nich jedną zwrotkę. Była to stara angielska kolęda, nie tak popularna, jak inne, jednak przepiękna ze względu na to, czego naucza.

Karolek nie mógł się domyślić, dlaczego dziadek patrzył na niego długo i bardzo znacząco. Przytoczę wam tutaj kilka zwrotek i już po trzeciej z nich odkryjecie to samo, co Karolek, a mianowicie, co miał na myśli pan Karol.

Pięknego ranka w środku maja,
A dzień to był świąteczny,
Zapytał Jezus Matkę swoją,
Czy może pograć z dziećmi.

– Idź, idź się bawić, Jezu słodki,
Lecz gdy wieczorem wrócisz,
Nie chcę usłyszeć żadnej plotki,
Że psocisz lub się kłócisz.

Do miasta, aż pod Świętą Studnię,
Pan Jezus przyszedł święty.
Bawiły się tam dzieci cudne,
Więc podbiegł, uśmiechnięty.

Rzekł im: – Bóg niech was błogosławi
I Chrystus nad ludami.
Czy chcecie razem się pobawić?
Wy ze mną, a ja z wami.

Odparły mu: – Nic tu po tobie –
To były dzieci panów;
A on, zrodzony w zwykłym żłobie,
Biednego wszak był stanu.

Pan Jezus odszedł więc strapiony,
Znikł uśmiech z Jego twarzy.
Z oczu mu kropił deszczyk słony
Łez bólu i urazy.

Karolek coraz bardziej się rumienił i z każdą chwilą czuł się coraz bardziej nieprzyjemnie pod spojrzeniem dziadka. Domyślił się, że pan Karol był świadkiem jego porannego nieżyczliwego zachowania wobec małego chłopca z białymi myszkami.

A biedny Karolek, który też był na koncercie, dzięki zapobiegliwości księdza Southwella, jego jedynego przyjaciela, sprawiającego mu drobne przyjemności i radującego się myślą, że przynajmniej w jednej kwestii przypominał naszego ukochanego Pana, który ze swą drogą Matką cierpiał wielką biedę, znosił trudy i pogardę ze względu na nas.

Pan Karol nie rzekł ani słowa, lecz w Bożonarodzeniowy poranek, po Mszy świętej, gdy Karolek Fox przyszedł do domu Feltonów, jego mały imiennik przyjął go miłymi słowami i szczerymi przeprosinami za okrutne słowa i zaproponował, że w ramach pokuty odda mu wszystkie swoje Bożonarodzeniowe prezenty.

Od tego dnia Karolek Felton, tak jak jego dziadek, nie ustawał w wysiłkach, aby być dobrym dla biednych, a szczególnie dla Karolka Foxa, któremu pan Karol dał stałą pracę w ogrodzie. Chłopcy zostali takimi przyjaciółmi, że gdy dorośli, a pan Karol i jego syn zmarli, i mały Karolek odziedziczył tytuł i posiadłość, Karolek Fox został jego przedstawicielem – nie, więcej – został jego zaufanym i poważanym przyjacielem.

Drogie dzieci, zima od czasu do czasu jest równie mroźna jak wtedy, a biedni naprawdę cierpią. Wokół nas jest pełno ubogich, chorych i smutnych ludzi. Jeśli nie możemy dać jałmużny, jeśli kierowani miłosierdziem i miłością bliźniego nie możemy pobiec im po sprawunki, możemy przynajmniej podzielić się z nimi słowami braterskiej miłości i pocieszenia. Możemy kochać wszystkich tak, jak sami chcielibyśmy być kochani. Czy to tak wiele wypowiedzieć jedno dodające otuchy zdanie przeznaczone dla kogoś o zmęczonym sercu, jeden akt wyrzeczenia się samego siebie, aby pomóc potrzebującym? Czy to wiele? Nie, to fraszka. Czy jest ofiara zbyt wielka dla miłości naszego ukochanego Pana? Nigdy, przenigdy nie będziemy Go wystarczająco kochać, nie potrafimy też zrobić nic, co okazywałoby choćby jedną milionową część naszej wdzięczności wobec Niego.

I nie zapominajmy także o najukochańszej Matce Maryi, prośmy Ją, aby pomagała nam oddawać siebie i wszystko co posiadamy w najlepszy i najmądrzejszy sposób Jezusowi jako prezent Bożonarodzeniowy. Podarujmy nasze prezenty przez Nią, gdyż wtedy zostaną przyjęte, ponieważ Syn z radością powita wszystko, co pochodzi z Jej rąk, a my będziemy teraz i zawsze bezpieczni pod Jego opieką.

A. Fowler Lutz

Powyższy tekst jest fragmentem książki A. Fowlera Lutza Krzyżowiec Wilfred oraz inne fascynujące opowieści.