Rozdział drugi. Litościwy rycerz

Dawno, dawno temu, kiedy na ulicach Florencji często rozlegał się szczęk broni, a synowie szlacheckich rodów od najmłodszych lat uczyli się władać kopią i mieczem, ludzie wyżej cenili silne ramię i odważne uczynki niż dobroć i współczucie dla słabszych. To prawda, rycerze byli szlachetni i okazywali wielkie względy damom, równie wysoko ceniąc prawdę i honor jak miecz, ale uczono ich odpłacać złem za zło, nigdy nie przebaczać obrazy i brać zemstę we własne ręce.

Dlatego właśnie historia o litościwym rycerzu świeci na tle tych smutnych czasów niczym samotna gwiazda na nocnym niebie. A piękno tego jasnego światła jest tym cenniejsze, że otacza je mrok.

Giovanni i Hugo urodzili się w najdumniejszym z rodów Florencji, Gualberto. Chłopców nauczono wszystkiego, co powinny umieć dzieci w tych dawnych czasach, a przede wszystkim jak posługiwać się bronią, która przystoi szlachcicowi, chciano bowiem, aby wyrośli na dzielnych i odważnych rycerzy.

Ale oprócz tego nauczono ich też wiary, ponieważ do obowiązków chrześcijańskiego rycerza należało otaczanie czcią wszelkiej świętości. Dlatego obaj mali bracia klęczeli razem w wielkim i ciemnym kościele w wigilię Bożego Narodzenia, kiedy przedstawiano wiernym historię narodzin w Betlejem. Małe, zrobione z wosku Gesu Bambino leżało w żłobku, strzeżone przez piękną matkę i świętego Józefa, ucząc od nowa starej lekcji pokory i życzliwości Bożej wobec ludzi. Wół i osioł stały opodal przy żłobie, patrząc na Dzieciątko mądrymi oczyma i przypominając, że nieme stworzenia Boże również mają udział w łasce Naszego Pana.

Kiedy kończył się Wielki Tydzień i w Wielki Piątek milkły dzwony, chłopcy klęczeli przed Krzyżem i w zdumieniu i smutku oglądali sceny Męki Pańskiej. To była dla nich trudna lekcja, bo niełatwo im przychodziło zrozumieć, dlaczego Król musiał tak cierpieć z rąk swoich sług. Dużo łatwiej było im pojąć radość Wielkiej Nocy, kiedy znów odzywały się dzwony i cały świat ogarniała radość, ponieważ Król zatriumfował nad swymi wrogami.

Tak właśnie dorastali chłopcy, ucząc się razem i kochając głęboką i wyjątkową braterską miłością. Byli jedynymi dziećmi w starym ponurym pałacu, dlatego przeżywali wspólnie każdą radość i smutek, jakie im się przydarzyły.

Ich życie pełne było radości i słońca, a przyszłość zdawała się szykować dla nich wyłącznie przyjemności, gdy nagle spadł cios, który, zdawało się, na zawsze zgasił światło w życiu Giovanniego. Gdyż Hugo wyruszył pewnego ranka z domu pełen życia i radości, zaś wieczorem został przyniesiony do pałacu z nożem wbitym w serce ręką wroga.

Niewykluczone, że wybuchła na mieście jakaś gorąca sprzeczka, ale wiadomo było na pewno tylko tyle, że chłopiec poniósł okrutną śmierć przez zdradę. A choć takie nieszczęście niemal nie dawało się pojąć, rzeczywistość okazywała się aż nadto prawdziwa. Hugo nie żył, zaś w niebo wzbił się głęboki jęk smutku i dziki okrzyk żądzy zemsty.

Stary ojciec stał niczym posąg, skamieniały w rozpaczy, zaś załamana matka płakała tak długo, aż zabrakło jej łez. Ale gdy doszli do siebie, zwrócili się oboje do Giovanniego, ich jedynej nadziei, i prosili, by pomścił okrutną śmierć brata.

Giovanniemu nie były potrzebne żadne zachęty. Jego serce płonęło gniewem niczym pochodnia, zaś ognia zemsty, jaki błyszczał w jego oczach, nie były w stanie ugasić łzy. Chwycił w mocarną dłoń miecz i patrząc w niebo poprzysiągł, że nie spocznie, ni w dzień ni w nocy, póki nie zgładzi zabójcy swego brata i że go odnajdzie, gdziekolwiek się skrył. Nic nie ocali mordercy od zemsty, na jaką zasłużył. Po tych słowach wyruszył na poszukiwania, zaś wszystkim wydawało się, że w ciągu kilku krótkich godzin lekkomyślny chłopiec zmienił się w poważnego mężczyznę.

Była wiosna, ale Giovanniemu wszystkie pory roku wydawały się teraz jednakie. Choć niebo było błękitne a ziemia rozkwitała kwiatami, dla niego równie dobrze mogła panować mroźna zima. Na jego niebie nie było słońca, wszystko zdawało mu się mroczne, rozświetlane jedynie blaskiem rzucanym przez płomień zemsty. Dzień po dniu, godzina po godzinie szukał mordercy, ale nie znajdował nawet śladu swego wroga. Wreszcie opuścił miasto i ruszył dalej, zaś we Florencji rodzice czekali na wieści.

Był Wielki Piątek wieczorem, a nad całym światem zdawała się trwać pełna powagi cisza. Ale Giovanni wcale nie zauważył, że dzwony zamilkły i że ich dźwięk nie odmierza już mijających godzin. Powoli wspinał się na strome wzgórze drogą, która wiodła od bram miasta do kościoła San Miniato, który musiał minąć w drodze do domu.

W połowie wzgórza odchodziła w prawo wąska ścieżka i tu, na tym skrzyżowaniu, Giovanni stanął nagle twarzą w twarz z człowiekiem, którego szukał, zdrajcą, który okrutnie zabił jego brata.

Szybko niczym błyskawica wyciągnął miecz, a jego serce napełniła dzika radość. Oto stał przed nim wróg, którego los oddał w jego ręce samotnego i bez broni. Zdrajca nie miał dokąd uciekać i teraz zatriumfuje zemsta.

Nieszczęsny człowiek również pojął, że nie ma szans na ucieczkę, nie mógł też walczyć o życie, ponieważ nie miał broni. Zrozumiał, że znalazł się na łasce swego przeciwnika i może zrobić tylko jedno, więc padłszy na kolana zaczął błagać o litość.

– Na miłość Chrystusa, błagam cię byś darował mi życie! – wykrzyknął. – Czyż Ten, który w tym dniu zawisł na Krzyżu, by zbawić ludzkość, nie nakazał nam okazywać sobie litości? Na miłość Naszego Zbawiciela zaklinam cię, zlituj się nade mną!

A kiedy tak mówił rozpostarł ramiona na kształt krzyża i spojrzał błagalnie w górę, w oczy mściciela.

Na chwilę zapadła cisza. Wzniesiony wysoko miecz zamarł w powietrzu, a w sercu Giovanniego toczyła się straszliwa walka. Czy ma zaniechać zemsty, której pragnął od tak dawna? Ten człowiek był przecież mordercą i zasługiwał na karę. Ale czyż Chrystus na Krzyżu nie modlił się o zbawienie swych katów? Znaczenie starej lekcji, tak trudnej niegdyś do pojęcia, nagle stało się jasne. Istnieje wyższy obowiązek. Bo czyż to nie Nasz Pan, Rycerz Bez Skazy, jest przykładem prawdziwej odwagi i rycerstwa?

Walka była ciężka, jednak gdy w sercu Giovanniego wezbrała modlitwa o pomoc, powoli opuścił miecz. Spojrzał na drżącego u swych stóp nędznika i poczuł jak jego duszę zaczyna wypełniać wielka litość. Pochylił się i podniósł mordercę z kolan, po czym objął go na znak przebaczenia. Potem się rozstali, a Giovanni, nadal drżąc z wysiłku po ciężkiej walce jaką stoczył w sercu, wspinał się dalej na strome wzgórze, aż dotarł do drzwi kościoła. Wszedł do środka i w ciemnościach odszukał drogę do ołtarza, gdzie wisiał wielki Krzyż. Tu ukląkł i ukrył twarz w dłoniach, a wielkie, gorące łzy zaczęły spływać spomiędzy jego palców na marmurową posadzkę.

Rozumiał teraz, że zemsta jest tylko okrutnym i złym czynem, jakiego żaden chrześcijański rycerz nie powinien popełniać. Myślał o tym, jak często obrażał i zasmucał tego dobrego Pana, który bez słowa skargi zawisł na Krzyżu, żeby zbawić jego duszę. W panującej w kościele ciszy na jego wargach pojawiła się modlitwa:

– Chryste, który nauczyłeś mnie litości dla wroga, zmiłuj się nade mną i przebacz mi, tak jak ja przebaczyłem jemu.

Jego modlitwa z pewnością została wysłuchana, gdyż dokładnie w chwili, gdy ciszę zmąciły jej słowa, zjawiła się w kościele postać samego Chrystusa, który pochylił się i w pełnej łaski odpowiedzi złożył pocałunek na pochylonej głowie litościwego rycerza.

Amy Steedman

Powyższy tekst jest fragmentem książki Amy Steedman Marziale, herszt zbójców oraz inne fascynujące opowieści.