Rozdział drugi. Łaski chrztu świętego, cz. 2

Biała szata chrztu świętego

Z jaką troskliwością moja matka przygotowywała przed moim urodzeniem wszystko, co miało być mi potrzebne w pierwszych dniach życia. Między innymi przygotowała także biały muślinowy welon, który miał służyć księdzu przy obrzędzie chrztu świętego.

Kapłan naznaczył mnie znakiem krzyża, wylewając na moje czoło „Boską wodę”: „Chrzczę cię w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”. Potem, biorąc za brzeg białego welonu, rzekł: „Przyjmij tę szatę białą i odnieś ją nieskalaną do stóp Bożego tronu”.

Z tym godłem białej szaty mojego chrztu świętego spotkałem się znów przy Pierwszej Komunii świętej: wymowne godło białej opaski na ramieniu. Już wtedy lepiej rozumiałem znaczenie tego symbolu.

Być czystym. Być bez grzechu. Przynieść na sąd Boży niesplamioną białą szatę chrztu świętego i Pierwszej Komunii świętej. Unikać grzechu ciężkiego jako jedynego prawdziwego zła.

Iść jeszcze dalej: wyjątkową czcią otoczyć „anielską cnotę”. Unikać jak zarazy wszystkiego: myśli, spojrzeń, pragnień, rozmów, książek mogących naruszyć czystość zmysłów, wyobraźni i serca. Unikać dwuznacznych słów, śliskich rozmów, wątpliwych towarzystw, wysoko nieść sztandar radosnej czystości. Zachować jasne spojrzenie, nieskalane zmysły, serce wpatrzone w górę.

Maryjo, Matko Najczystsza, dopomóż mi, abym pozostał czysty.

Zdradliwa przemiana

Aż dotąd dusza była czysta i nietknięta. Cichy, równy bieg spokojnego życia. Piękna rzeka, odbijająca w swych nurtach jasne błękity nieba.

A potem przyszła okazja… Najpierw zdziwienie, a potem bunt. Niepokojąca, ponura i podstępna okazja znów się nasuwa. Pokusa miła i znienawidzona zarazem znów wtargnęła do duszy.

O, nie było mowy o tym, by ulec. Ale powoli zacząłem mniej czuwać, mniej się modlić. Może i wątpliwości przeciwko wierze wślizgnęły się do mojej duszy; równocześnie rozpętała się walka przeciw nadziei: „Nie wytrwasz! Nie pozostaniesz wierny aż do końca. Prędzej czy później i tak będziesz musiał ulec”.

I może, niestety, zdarzyło mi się dać przyzwolenie… A potem nastąpiła klęska, zupełne rozbicie; najpierw powolny, potem coraz szybszy, przerażający upadek – staczanie się w dół.

We wstrząsających słowach opisał tę przemianę duszy autor Boskiej Komedii (1):

„Spoglądam po nich, gdy za jedną zmorą
Wąż sześcionożny bieży, raptem skoczył
I wpił w skazańca swoich nóg sześcioro…

Nigdy tak powój nie okrąża kołem
Pnia, jak ci obaj ciałami się sczepili,
Wszystkimi członkami powiązani społem.

Potem się jako ciepły wosk stopili,
Zmieszali barwy i jestestw znamiona,
Ani pozostał ślad czym wprzódy byli…

Więc duchy patrząc na dziwne przestroje:
«Agnelu, co za kształt przybierasz nowy,
Że już nie jesteś ni jeden ni dwoje?»”.

W jakim jestem stanie? Czy ciągle jeszcze jestem czysty? Czy może dotykają mnie już śliskie pierścienie, które tak silnie i zdradliwie umieją omotać?

Zaćmienie życia chrześcijańskiego

Są życia, w których kolejno następują okresy stanu łaski i okresy stanu grzechu ciężkiego.

Niestety, czy to nie jest sposób życia wielu chrześcijan? Chcą być wierni. Przychodzi okazja. Chwilę się opierają – potem upadają? (Daj Boże, aby się opierali. Czy czasem nie upadają nie przeciwstawiając najmniejszego oporu?) I dobrze jeszcze, jeśli natychmiast, chcą się dźwignąć, jeśli szczerą i pełną skruchy spowiedzią przywracają zburzony ład w swojej duszy. Czasami nawet dobrzy katolicy (jeśli tak postępujących można nazwać dobrymi katolikami) i kilka dni pozostają bez spowiedzi.

A gdybym umarł w takim stanie? Ponadto, co dzieje się z moimi zasługami, gdy pozostaję w stanie grzechu? Ponieważ stan łaski jest zasadniczym warunkiem, aby móc „zasługiwać”, więc gdy trwam w stanie grzechu, moje wysiłki są próżne i dla nieba nieistniejące… Naśladuję wówczas tego szaleńca, który mając kieszenie pełne złota, ciska je w nurt głębokiej rzeki. Gdy ja nie jestem żywy, to i moje dzieła są martwe. Co za strata! Co za obłęd!

Gdy w dniu mojej Pierwszej Komunii świętej z głęboką powagą obiecywałem Chrystusowi wierność na zawsze, nie miałem na myśli tej wierności pełnej przerw i zaćmień, tej wierności tak często i tak boleśnie niewiernej. Nazwa „wierni” ma oznaczać wszystkich członków rodziny chrześcijańskiej. Co za ironia! Ilu z nich jest na ogół w stanie łaski? Ilu jest wiernych bez przerwy, bez ciężkich upadków?

Jednak nie mogę się zniechęcać, jeśli nawet czasem upadnę. Nie mogę też przesadzać ze swoją słabością; bo chociaż posiadam już smutne świadectwo moich upadków, to Bóg i tak daje mi w chwili obecnej (i w każdej chwili) potrzebną łaskę, abym już odtąd był wierny stale i wytrwale.

Pocałunek Judasza

„Na każdych wargach znajduje się możliwość Judaszowego pocałunku” (R. Benson) (2).

Nie sposób lepiej uwypuklić głębokiego dramatu naszego życia.

Posiadam skarb najwyższy, Boga. Jest to rzeczywistość niewysłowiona; ale ten skarb noszę w naczyniu tak kruchym! Adam posiadał trzy rodzaje darów: dary przyrodzone: duszę i ciało, dary nadprzyrodzone: życie Boga w duszy i oprócz tego dary pozaprzyrodzone: niemożność cierpienia, nieśmiertelność i to, co mnie tu wyłącznie interesuje – moc nie odczuwania pokus pożądliwości.

Dary przyrodzone, po grzechu, pozostały niezmienione. Dary nadprzyrodzone przywrócił nam w zupełności Chrystus Pan przez Odkupienie. Jedynie dary pozaprzyrodzone nie zostały nam zwrócone. Dlaczego? Bóg tak chciał. Co więcej: aby nam przywrócić życie Boskie, Chrystus Pan chciał cierpieć i umrzeć, chciał być kuszonym, oczywiście nie wewnętrznie, Jego Boska natura tego nie dopuszczała, ale przynajmniej zewnętrznie.

A więc staniemy się na powrót „Boscy”, to jest przywilejem Odkupienia, ale z drugiej strony pozostaniemy słabi i wątli, to jest następstwem grzechu pierworodnego.

Boscy i słabi. W tym leży dramat.

A więc bądźmy ostrożni… Pamiętać musimy, że nieprzyjaciel – skażona natura – zawsze nam towarzyszy, że jest w nas ustawicznie z wszystkimi możliwościami zła.

Tego groźnego i stałego gościa należy się obawiać. Wiedzieć o jego obecności. Nigdy nie zdejmować mu wędzidła i śledzić jego ruchy.

Kara wspomnienia

„Żyć w ten sposób, aby nigdy nie potrzebować wstydzić się żadnego wspomnienia”, powiedział pewien filozof chrześcijański. Kara wspomnienia jest jedną z najcięższych.

Nie ma może boleśniejszych słów w całej historii ludzkiej, jak ten okrzyk Dawida w psalmie Miserere (3): „Grzech mój mam zawsze przed sobą” (Ps 50, 5). Jeśli w chwili pokusy, gdy duszę wstrząsają ponętne obietnice, odzywa się głos sumienia, to zły głos szepcze odpowiedź: „Cóż to jest grzech? Trochę wyrzutów sumienia! Czyż może to przeciwważyć rozkosz przyjemności, która ci się narzuca?”.

Przypuśćmy, że upadnę… Czy prawdę szeptał zły głos, czy też był tylko głosem kłamstwa? Jak to? To to miało być tą rozkoszą tak upajającą? Co mi pozostało w rękach? Garść popiołu. Co mi pozostało w sercu?

W mojej pamięci pozostaje w każdym razie ta rzecz tak okrutna, gdy się upadło, a tak słodka, gdy przeszłość jest bez zmazy. Pozostaje wspomnienie, „grzech mój jest zawsze przede mną”.

Jaką wysoką cenę płacę, choćby tylko przez to wspomnienie, tę kroplę, już w cień rozwianej przyjemności, tej przyjemności, która mi osiadła w duszy tak głęboką goryczą! Czego bym teraz nie dał za to, aby wówczas nie upaść! Niemożliwe pragnienia. Najsilniejsze w świecie wyrzuty sumienia nie odrobią tego, co było. I wiecznie będzie prawdą, że ja, tego dnia, o takiej godzinie… pamiętam… o tym, co zrobiłem.

Co za wstyd! Boże mój! Miserere! Przebacz! Przepraszam!

Kara przyzwyczajenia

Grzech ma w sobie swoją karę. A ta kara jest podwójna. Czy chcę, czy nie chcę, mój upadek ściga mnie swoim wspomnieniem, i – co stanowi niebezpieczeństwo o wiele większe i dotkliwszą karę – zrodził we mnie łatwość do powtarzania tego grzechu, którego przecież nienawidzę, ale który całym swoim złym ciężarem przygniata teraz moją wolę.

Jeden zły uczynek wystarcza, aby stworzyć, jeśli nie nałóg, to przynajmniej przyzwyczajenie. Czy nie dosyć mi było, że przez grzech pierworodny miałem już skłonność do złego? Oto ja sam, przyzwalając na grzech, zaszczepiłem w sobie rodzaj drugiego grzechu pierworodnego, to znaczy nową skłonność do upadku. Czy dawniej aż tak łatwo opierałem się, że teraz z lekkim sercem przywiązałem sobie do nóg tę kulę z ołowiu? Co za szaleństwo!

Przyzwyczajenie jest drugą naturą. I to naturą dziesięć razy mocniejszą niż pierwsza. Zwrócę na to uwagę. Zapewne w każdej chwili mam łaskę potrzebną do odparcia zła. Ale czy nie jest tragiczne, abym sam, z mojej winy, stawał się mniej zdolny do korzystania w danym momencie z tej zawsze mi ofiarowanej łaski?

Będę się starał o nabywanie tylko dobrych przyzwyczajeń. Będę uważał na złe, będę próbował pozbywać się ich, będę je po kolei odkrywał i odważnie wykorzeniał.

Grzech ciężki

Przychodzi mi na myśl następujące powiedzenie: „Człowiek uginający się pod brzemieniem zbrodni jest zawsze interesujący dla Boga. Jest przedmiotem Jego miłosierdzia. Jest częścią istotną, i to w szczególny sposób, materii podlegającej odkupieniu, za którą, jak nas uczą, Syn Boży śmierć cierpiał”. Zresztą czy Nauczyciel nie powiedział: „Nie przyszedłem powołać do nawrócenia się sprawiedliwych, lecz grzeszników” (Łk 5, 32) i w innym miejscu: „Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela” (Mt 15, 24), a jeszcze gdzie indziej: „Tak samo w niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia” (Łk 15, 7).

Miłość, która pozostała dziewicza jest bezcenna, ale miłość pokutna ma woń tak przedziwną, że Chrystus mógł powiedzieć, iż więcej jest radości z jednego nawróconego grzesznika niż z wielkiej liczby sprawiedliwych.

Dziwna to rachuba, zbijająca z tropu. A jednak, tak uczy wiara, takie jest słowo Chrystusa. Zachowana niewinność jest piękna, ale niewinność wielkodusznie, a zwłaszcza definitywnie odzyskana ma w sobie coś bardziej wzruszającego, coś mocniejszego i bardziej płomiennego.

Pytasz, czy Bóg chce się tobą jeszcze posługiwać?

Jak możesz w to wątpić? Przecież czeka na to, żąda tego. A twoje oddanie się Bogu będzie jeszcze gorliwsze, ponieważ mając do wynagrodzenia więcej niż inni, lepiej zrozumiesz straszną niedolę grzechu.

A więc dobrze. Pójdę. Nie należy patrzeć w tył, ale naprzód. Życie moje zaczyna się od dzisiaj. Z przeszłości zatrzymam tylko przynaglającą przestrogę, aby być zawsze czujnym i zawsze stać na wysokości zadania. W tym celu będę od dzisiaj hojnym i wspaniałomyślnym bez rachuby.

Ks. Raoul Plus SI

(1) Dante Alighieri (1265–1321) pisał Boską Komedię w latach 1308–1321. Słowo divina, czyli „Boska” zostało dodane do pierwotnego tytułu (Commedia) dopiero w XVI wieku. Ten traktat teologiczno-alegoryczny zawiera wizję peregrynacji przez piekło, czyściec i raj. Warto dodać, że Dante zdecydował się w swojej Komedii umieścić papieża Mikołaja III (1277–1280) w piekle (ze względu na jego nepotyzm i chciwość); natomiast papieża Hadriana V (VII 1276–VIII 1276) – z powodu nieokiełznanej pazerności – w czyśćcu.

(2) Robert Hugh Benson (1871–1914) – syn anglikańskiego arcybiskupa Canterbury; przyjęty na łono Kościoła katolickiego w 1903 roku, rok później wyświęcony na księdza; w roku 1911 mianowany prałatem. Autor licznych książek religijnych i historycznych, powieści dla dzieci i dorosłych oraz sztuk teatralnych, esejów i wierszy.

(3) Miserere (łac.) – „zmiłuj się”.

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Raoula Plus SI Młodzieńcom ku rozwadze.