Rozdział drugi. Królewna tatusia

W końcu lekarz stwierdził, że Róża Taillé już dłużej nie musi się mną opiekować. Byłam silna, czułam się dobrze i mogłam wrócić na stałe do domu w Alencon. Mamę uradowała ta wiadomość, tatusia zresztą też. Zaczął nazywać mnie zdrobniale „Królewną” i nigdy nie miał dosyć przytulania mnie. Pewnego dnia powiedział mamie, że ma zamiar zbudować dla mnie huśtawkę z tyłu podwórka.

– Huśtawkę? Przecież Teresa jest na to za mała! – wykrzyknęła mama. – Ona ma tylko osiemnaście miesięcy.

Tatuś się tylko roześmiał.

– Maleńka będzie zachwycona huśtawką – powiedział. – Dzięki niej będzie mogła fruwać w powietrzu jak aniołek.

Mama nie mogła zrozumieć takiego nonsensu. W końcu jednak musiała się zgodzić, że tato ma rację. Jej malutkiej Marii Franciszce Teresie nic nie podobało się bardziej niż zabawa na huśtawce. Któregoś dnia napisała list do moich starszych sióstr, Marii i Pauliny, które przebywały w szkole z internatem w Le Mans.

„Teresa zachowuje się doroślej, niż wskazywałby jej wiek. Nie ma obawy, że nie będzie się trzymać. Kiedy huśtawka nie fruwa wystarczająco wysoko, woła nas. Przewiązujemy wtedy sznur z przodu, żeby nie spadła”.

Mama bardzo starała się, żeby jej pięcioro dzieci wyrosło na dobrych katolików. Uczyła nas modlitw, gdy jeszcze byłyśmy bardzo małe, i czerpała wielką przyjemność z opowiadania nam o Bogu i niebie. Pewnego dnia, kiedy miałam prawie trzy lata, popatrzyłam na nią z powagą.

– Mamo, chcę, żebyś umarła. I tatuś też.

Wstrząśnięta i zdumiona mama wpatrywała się we mnie przez chwilę.

– Jak można w ogóle coś takiego powiedzieć, Tereso! Czy mnie nie kochasz? Nie kochasz swojego dobrego ojca, który robi dla ciebie tak wiele miłych rzeczy?

Kiwnęłam głową.

– Kocham, ale chcę, żebyście poszli do nieba. Ludzie muszą najpierw umrzeć, żeby tam się dostać.

Tatuś był bardzo rozbawiony moją uwagą.

– Teresa będzie mądrą dziewczynką, kiedy dorośnie – powiedział. – Będzie też ładna. Prawda, królewno?

Mama pokręciła głową.

– Rozpuścisz to dziecko, jeśli nie będziesz uważał – ostrzegała. – Jest w niej mnóstwo pychy.

– Pychy? W tym dzieciaczku?

– Owszem. Tereso, powiedz tatusiowi, co kiedyś mi oznajmiłaś, gdy zaproponowałam ci grosik.

Wdrapałam się ojcu na kolana.

– Mama powiedziała, że dostanę grosik, jeśli pocałuję ziemię – wyjaśniłam. – A mnie aż tak bardzo nie zależało na tym grosiku, tatusiu. Za nic nie pocałowałabym ziemi!

Na te słowa tatuś wybuchnął serdecznym śmiechem.

– Teraz wiem, dlaczego nazywam cię moją królewną – powiedział. – Zachowujesz się dokładnie tak, jakbyś nią rzeczywiście była. I za to właśnie cię kocham.

Przed ślubem mama nauczyła się dziergać piękne koronki. Wciąż była zajęta tą pracą i zatrudniała do pomocy kilka kobiet. Pracowały w swoich domach i w regularnych odstępach czasu dostarczały gotowe fragmenty. Mama składała kawałki w urocze wzory. Wielu ludzi sądziło, że nie znajdzie się nigdzie na świecie lepszej koronki. Mama otrzymywała tak wiele zamówień, że w końcu tatuś postanowił zrezygnować z pracy zegarmistrza i jubilera. Pomagał mamie w zakładzie koronkarskim, który codziennie coraz bardziej rozkwitał. Wkrótce mięliśmy w banku sporo pieniędzy. Byliśmy z tego zadowoleni, gdyż mogliśmy na wiele sposobów pomagać biednym. Równocześnie prowokowało to jednak niektórych ludzi do dziwnych rozważań.

– Ludwik Martin staje się ważnym człowiekiem – mawiali. – Prawdopodobnie jego córki będą mogły wejść do wyższych sfer, gdy dorosną.

– Tak – brzmiała odpowiedź. – To są ładne dziewczyny. Znalezienie dobrych mężów nie sprawi im żadnego kłopotu.

Niestety! Ludzie ci nie mieli pojęcia o tym, że Bóg przewiduje dla nas, dzieci, różne koleje losu. Nie wiedzieli, że Paulina już rozważa przywdzianie habitu. Że ja, tak bardzo kochając starszą siostrę, również postanowiłam zostać zakonnicą. Oczywiście nie rozumiałam, co to naprawdę znaczy. Mimo wszystko czułam, że w moim przypadku wszystko było możliwe. Czyż nie byłam królewną tatusia? Oczywiście, że tak!

Czas mijał. Maria zakończyła naukę w klasztorze wizytek w Le Mans i wróciła do domu. Miała piętnaście lat. Zapadła decyzja, że może uczyć Celinę czytania i pisania. Celina miała sześć lat i była moją ulubioną towarzyszką zabaw. Nigdy się nie rozstawałyśmy. Teraz jednak zabierano ją na lekcje, a ja za każdym razem musiałam całymi godzinami przebywać w samotności. To prawie złamało mi serce.

– Proszę, pozwól mi też chodzić na lekcje! – błagałam mamę. – Pozwól mi siedzieć w pokoju, kiedy Maria uczy Celinę.

Mama sądziła, że jestem jeszcze za mała. Tłumaczyła mi, że czytanie i pisanie to nie są odpowiednie zajęcia dla trzyletnich dziewczynek. Na widok moich łez tatuś zarządził, że mogę przebywać w pokoju, pod warunkiem, że będę zachowywać się cicho i nie będę przeszkadzać siostrom. Żarliwie złożyłam obietnicę, a moja miłość do taty osiągnęła nowy wymiar. Był taki dobry! Uczyniłby wszystko, żeby uszczęśliwić swoją królewnę!

Maria nie była zbytnio zadowolona, kiedy dowiedziała się, że mogę być obecna w czasie lekcji Celiny. Czasami zamykała drzwi swojego pokoju, wiedząc że jestem za mała, by je otworzyć, i że moja duma nigdy nie pozwoli mi na to, żeby kogoś poprosić o pomoc. Jednak wcale mnie to nie zniechęcało. Kiedy tylko okazywało się, że drzwi do pokoju Marii są zamknięte, kładłam się na zewnątrz. Nie zalewałam się łzami, lecz wyglądałam na bardzo poważną i urażoną. Wiedziałam doskonale, że w końcu przyjdą i mnie tam znajdą. Moja samotność wywrze na nich duże wrażenie. Zrobią wokół mnie dużo zamieszania i powiedzą: „Szkoda, że Maria jest taka bezduszna”. Niestety, plan powiódł się tylko kilka razy, bowiem któregoś dnia Maria stwierdziła, że takie zachowanie nie jest właściwe.

– Zasmucasz Dzieciątko Jezus – powiedziała z wyrzutem.

Byłam wstrząśnięta. Nie miałam zamiaru sprawiać przykrości Jezuskowi. Swoim postępowaniem chciałam sprawiać Mu tylko przyjemność.

Potem często myślałam o tych swoich uczynkach, które musiały zranić Jezuska. Było ich wiele. Większość miała miejsce z powodu mojego wybuchowego charakteru i pychy. Na przykład chociaż bardzo kochałam Celinę, czasami złościłam się na nią, gdy podczas zabawy nie chciała mi ustąpić. Wówczas biłam ją i popychałam. Tupałam nogami. Potem nadszedł ten okropny dzień, kiedy zachowałam się bezczelnie wobec taty. Gdy huśtałam się w ogrodzie, zawołał mnie, żebym przyszła i dała mu całusa.

– Będziesz musiał sam po niego przyjść – odpowiedziałam i huśtałam się coraz wyżej. Kilka sekund później zdałam sobie sprawę z tego, co uczyniłam. Natychmiast zatrzymałam huśtawkę, zeszłam z niej i wśród powodzi łez oraz łkań pobiegłam do tatusia. Widząc moją skruchę, uśmiechnął się i powiedział, żebym już się nie martwiła. Czyż nie byłam jego królewną? Czyż nie byliśmy najlepszymi przyjaciółmi?

Przypominam sobie jeszcze jedną plamę na honorze. Pewnego ranka, gdy mama wybierała się właśnie na Mszę Świętą, zatrzymała się przy moim łóżku, by sprawdzić, jak się czuję. Było bardzo wcześnie, a ja udawałam, że śpię, żeby nie próbowała mnie pocałować. Maria jednakże odgadła moje oszustwo.

– Jestem pewna, że Teresa tylko udaje – powiedziała. – Tak naprawdę, to już się obudziła, mamo.

Słysząc to, schowałam się pod kołdrę.

– Nie chcę, żeby ktokolwiek mnie widział – powiedziałam ze złością. – Chcę, żeby zostawiono mnie w spokoju.

To było typowe zachowanie rozpieszczonego dziecka. Bardzo rozczarowało mamę. Powiedziała mi o tym i zeszła na dół, bez całusa na do widzenia. Tak jak poprzednio, żal wypełnił moje serce już chwilę później. Pobiegłam za nią, żeby powiedzieć, że przepraszam, że ubolewam nad tym, jak postąpiłam. Oczywiście mama wybaczyła mi natychmiast, tak jak poprzednio tatuś, ale jej wyrozumiałość nie mogła zmienić faktu, że postąpiłam niegodziwie. Musiałam zmienić swoje zachowanie, jeśli chciałam pójść do nieba.

Kiedy człowiek ma trzy lata, jego myśli są bardzo nieskomplikowane. Po krótkiej chwili znalazłam rozwiązanie mojego problemu. Święty to osoba, która kocha Boga i zawsze odpowiada Mu „tak”. Cóż, na tym właśnie polegał mój plan. Zawsze będę mówić Bogu „tak”. Kiedy tylko zaproponuje, żebym okazała posłuszeństwo rodzicom i siostrom, wykazywała dużo dobrej woli i była radosna, to jest tak samo, jakbym powiedziała „tak”. Oczywiście czasem okaże się to trudne, ale byłam takim maleństwem, że Bóg na pewno pomoże mi w trudnych chwilach.

Nikt nie wiedział o moim nowym pomyśle i początkowo wydawało się, że zaszła we mnie tylko niewielka zmiana. Wciąż lubiłam stawiać na swoim. Wciąż lubiłam mieć ładne ubranka i inne ładne przedmioty. Pewnego dnia pokazałam, jaka naprawdę jestem samolubna. Leonia przyniosła dla mnie i Celiny wielki kosz zabawek, z których już wyrosła.

– Proszę – powiedziała starsza siostra, stawiając na ziemi kosz. – Wy obydwie nadal jesteście dziećmi. Postanowiłam pozwolić wam wziąć sobie te wszystkie zabawki. Ty jesteś starsza Celino, więc możesz wybierać pierwsza.

Błękitne oczy Celiny wpatrywały się długo i z miłością w niespodziewane bogactwo. W koszyku znajdowała się lalka, ubranka dla niej, kawałki farbowanego jedwabiu i wiele innych wspaniałości. W końcu wybrała piłkę.

– Czy mogę o nią poprosić, Leonio?

– Oczywiście. Tereso, teraz twoja kolej.

Nie potrzebowałam ani chwili na dokonanie wyboru. Wyciągnęłam obydwie ręce, schwyciłam cały koszyk i przytuliłam go do serca.

– Wybieram wszystko! – wrzasnęłam i z triumfalną miną wymaszerowałam z pokoju.

Wkrótce po moich czwartych urodzinach mama otrzymała list z Le Mans. Zawierał wiadomość o śmierci jej siostry, świątobliwej zakonnicy z klasztoru wizytek. Oczywiście mamę zasmuciła ta wieść. Siostra Maria Dosithée i ona były zawsze bardzo serdecznymi przyjaciółkami. Teraz miały już nigdy się nie spotkać na tym świecie.

– Dzieci, chcę byście pomodliły się do cioci w bardzo szczególnej intencji – oznajmiła nam pewnego dnia mama. – Jestem pewna, że już znajduje się w niebie. Będzie zadowolona, że może mnie uszczęśliwić, wysłuchując waszych modlitw.

Celina i ja spełniłyśmy prośbę. To samo uczyniły Maria, Paulina i Leonia. Powiedziałam Bogu „tak” wiele razy, zastanawiając się, jaka może być ta szczególna intencja. Myślałam, że być może miała coś wspólnego ze smutkiem w oczach mamy. Chociaż miałam tylko cztery lata, wiedziałam, że w naszej szczęśliwej rodzinie nastąpiła zmiana. Tatuś już nigdy nie uśmiechał się jak za dawnych czasów. Służąca Ludwika często płakała, gdy sądziła, że nikt jej nie widzi.

Wkrótce mama wybrała się do Lisieux, by odwiedzić swego brata. Brat ten, Izydor Guerin, był bardzo mądrym człowiekiem. Posiadał aptekę i ludzie często zgłaszali się do niego ze swoimi dolegliwościami. Żywiłam tak ogromną nadzieję, że wuj będzie w stanie pomóc mamie w jej problemach! Jednakże gdy wróciła do Alencon, wiedziałam, że wuj Izydor nie zdołał nic zrobić.

– Co się dzieje? – zastanawiałam się ze smutkiem. – Co złego dzieje się z mamą?

Po jakimś czasie tato wyjaśnił tajemnicę. Mama była chora, bardzo chora. I dręczył ją okropny ból.

– Proście Boga, by ją wyleczył! – błagał. – Złóżcie Mu w ofierze wszystkie swoje uczynki w ciągu dnia. Nie pozwólcie, by minęła chociaż jedna godzina bez jakiegoś poświęcenia w naszej wspaniałej intencji.

Celina i ja modliłyśmy się bardzo mocno. Maria dała nam paciorki, które można było przesuwać do przodu na łańcuszku. Przywiozła nam je z klasztoru wizytek w Le Mans. Celina i ja byłyśmy bardzo zajęte tymi paciorkami. Za każdym razem, gdy robiłyśmy jakieś wyrzeczenie albo ofiarowywałyśmy jakąś bardzo szczególną modlitwę, przesuwałyśmy do przodu paciorek.

– Tak mocno modlimy się za mamę! – rzekła kiedyś Celina. – Jak myślisz, czy Bóg nas wysłucha?

Kiwnęłam głową. Dawno temu słyszałam, jak Paulina mówiła, że żadna modlitwa nie pozostaje bez odpowiedzi. Bóg wkrótce ześle mamie dobre zdrowie. Nie było powodu do zmartwienia.

W połowie czerwca mama postanowiła odbyć pielgrzymkę do Lourdes. Maria, Paulina i Leonia miały jej towarzyszyć. Chciały błagać Najświętszą Pannę, by zesłała na naszą mamę dar zdrowia. Rzecz jasna Celina i ja też chciałyśmy zwiedzić piękne sanktuarium. Mogłyśmy ronić gorzkie łzy z powodu tego, że nie zostałyśmy zaproszone, ale zrozpaczona twarz taty to było dla nas zbyt wiele. Nie mogłyśmy dodawać mu cierpień.

– Będziemy modlić się w twojej intencji w domu, mamo – powiedziała Celina z powagą. – Najświętsza Panna nas wysłucha.

Mama uśmiechnęła się do niej z czułością, potem zaś zwróciła się do mnie.

– Niech Cię Bóg błogosławi, kochanie – szepnęła. – Niedługo wrócę.

Kilka kolejnych dni upłynęło w samotności. Tatuś spędzał długie godziny w kościele, podczas gdy Celina i ja wciąż dokonywałyśmy wyrzeczeń i ofiarowywałyśmy wiele modlitw w tej intencji, tak bliskiej naszym sercom. W dzień powrotu mamy bardzo podekscytowane poszłyśmy z tatą na stację. Na pewno nasze modlitwy i wyrzeczenia nie były na próżno. Na pewno znowu będziemy mogli stanowić szczęśliwą rodzinę! Czekał nas jednak cios. Mama była bliska śmierci!

– Nie rozpaczajcie – powiedziała nam z czułością. – Najświętsza Panna powiedziała mi to samo, co oznajmiła Bernadecie: Uczynię cię szczęśliwą nie na tym świecie, lecz w przyszłym.

cdn.

Mary Fabyan Windeatt

Powyższy tekst jest fragmentem książki Mary Fabyan Windeatt Św. Teresa z Lisieux.