Rozdział drugi. Kościół katolicki, Boski i ludzki

Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz Ojciec mój, który jest w niebie… Zejdź mi z oczu, szatanie! Jesteś mi zawadą, bo myślisz nie na sposób Boży, lecz na ludzki (Mt 16, 17. 23).

Zobaczyliśmy, w jaki sposób jedyna możliwość pogodzenia paradoksów Ewangelii leży w doktrynie katolickiej. Tylko dla człowieka, który wierzy, że Jezus Chrystus jest doskonałym Bogiem i doskonałym człowiekiem, zapis Ewangelii jest spójny i zrozumiały. Heretycy – ludzie, którzy w większej części albo odrzucili, albo dodali coś do natchnionego zapisu – byli tymi, którzy albo przyjęli Boskość Chrystusa i odrzucili dowody Jego człowieczeństwa, albo przyjęli Jego człowieczeństwo i odrzucili dowody Jego Boskości. W pierwszych wiekach zasadniczo przyjmowali Jego Boskość i – odrzucając Jego człowieczeństwo – wymyślali dziecinne cuda, które, jak sądzili, są właściwe Bogu zamieszkującemu na ziemi pod postacią ułudy człowieczeństwa. Obecnie, odrzucając Jego Boskość, odrzucają także te cuda, dla których jedynie Jego Boskość stanowi odpowiednie wytłumaczenie.

Kościół katolicki jest przedłużeniem Wcielenia. On także (chociaż, jak zobaczymy, paralela nie jest doskonała) posiada naturę Boską i ludzką, i jedynie to może uzasadnić paradoksy jego historii, a owe paradoksy zostały albo przepowiedziane przez Chrystusa – to jest przedstawione jako część Jego duchowego nauczania – albo faktycznie objawione w Jego życiu. (Możemy uznać, że symbolizują je, by tak rzec, owe słowa Naszego Pana do św. Piotra, w których najpierw błogosławi go jako człowieka natchnionego przez Boga, a następnie, niemal równocześnie, upomina go jako tego, który w najlepszym przypadku nie może wznieść się wyżej, niż na poziom ziemskiego ideału.)

Ponieważ wyobraziliśmy już sobie życzliwie usposobionego badacza podchodzącego po raz pierwszy do problemów Ewangelii, wyobraźmy sobie teraz znowu takiego człowieka, w którym obudził się świt wiary, napotykającego zapis Tradycji katolickiej.

Na początku wszystko wydaje mu się Boskie. Widzi na przykład, jak niezwykle wyjątkowy jest Kościół, jak niepodobny do wszystkich innych ludzkich społeczności. Inne społeczności zależą, co do samej istoty swej egzystencji, od sprzyjającego środowiska ludzkiego. On kwitnie w najbardziej niesprzyjającym. Inne społeczności mają swoje pięć minut, a potem następuje rozkład i zepsucie. On jeden nie zna zepsucia. Inne dynastie wzrastają i upadają. Dynastia Piotra Rybaka pozostaje niewzruszona. Inne powodują zwiększanie się i zmniejszanie światowego wpływu, którym mogą kierować. On jest zazwyczaj najbardziej skuteczny, kiedy jego ziemskie zainteresowanie znajduje się w najniższym punkcie.

Albo znów zakochuje się w Boskiej piękności Kościoła i dostrzega w każdym jego najmniejszym działaniu łaskę, której nie rozumie. Zauważa ze zdziwieniem, jak Kościół bierze ludzkie, śmiertelne sprawy – wymierający pogański język, zubożoną architekturę, dziecięcą naukę czy filozofię – i przelewa w nie własną nieśmiertelność. Bierze wiejskie przesądy i – zatrzymując ich przypadki, przekształca je w prawdę. Bierze zwyczaje czy ryty pogańskiej społeczności – i czyni z nich symbole żywego kultu. A we wszystko wlewa ducha, który jest w całości jego własnym duchem – ducha delikatnej łaski i piękna, którego sekret jedynie on posiada.

Zatem człowiek ów dostrzega właśnie Boskość Kościoła, i słusznie. Ale, co niewłaściwe, wyciąga jednostronne wnioski. Jeśli Kościół jest taki doskonały, argumentuje (przynajmniej podświadomie), nie może być niczym innym, jak tylko czymś doskonałym. Jeśli jest taki Boski, nie może być w żadnym sensie ludzki. Wszyscy jego biskupi muszą być świętymi, jego kapłani – błyszczącymi światłami, jego wierni – gwiazdami na firmamencie. Jeśli jest Boski, jego polityka musi być nieomylna, wszystkie jego działania – miłosierne, jego najmniejsze poruszenia – natchnione. Nigdzie nie może być jakiejkolwiek brutalności, żadnego egoizmu, żadnej ambicji, żadnej chwiejności. Jak mogłyby być, skoro Kościół jest Boski? Takie są jego pierwsze odczucia. A potem, po trochu, zaczyna się jego rozczarowanie.

Kiedy bowiem człowiek ten bada głębiej zapis Tradycji Kościoła, zaczyna napotykać dowody jego człowieczeństwa. Czyta historię i odkrywa tu i ówdzie biskupa, co swym charakterem moralnym niewiele przypomina Tego, którego jest Namiestnikiem. Napotyka księdza odstępcę. Słyszy o jakimś barbarzyństwie dokonanym w imię Chrystusa. Rozmawia z konwertytą, który powrócił z zadowoleniem do Miasta Chaosu (Iz 24, 10). Wysłuchuje radosnej relacji o historii rodziny, która zachowała wiarę przez cały okres prześladowań, a straciła ją w dobie tolerancji. Jest wstrząśnięty i skonsternowany. „Jak takie rzeczy mogą się zdarzać w społeczności, która jest Boska? A ja się spodziewałem, że On właśnie miał wyzwolić Izraela. Ale po tym wszystkim (Łk 24, 21)…!”

Kolejny człowiek podchodzi do zapisu Tradycji katolickiej od innej strony. Dla niego Kościół jest społecznością ludzką i niczym więcej – i rzeczywiście znajduje tysiące potwierdzeń swej teorii. Widzi zdumiewający sukces Kościoła w pierwszych wiekach chrześcijaństwa – szybkie rozprzestrzenianie się jego dogmatów i wzrost jego wpływów – i nie dostrzega za tymi rzeczami niczego więcej, niż tylko pomyślną okoliczność istnienia imperium rzymskiego. Albo widzi gwałtowny i szybki wzrost potęgi biskupa rzymskiego i wyjaśnia to szczęśliwym trafem, który przesunął centrum imperium na wschód, pozostawiając w Rzymie dawny prestiż i pusty tron. Widzi, jak Kościół skorzystał na podziałach w Europie. Jak odziedziczył stary łaciński geniusz prawa i porządku. I znajduje w tych rzeczach wyjaśnienie jego jedności i jego prawa do rządzenia książętami i królami. Kościół jest dla niego jedynie ludzki, i nic więcej. Na pierwszy rzut oka nie ma zjawiska w życiu Kościoła, dla którego nie może znaleźć ludzkiego wytłumaczenia. Kościół jest interesujący jako wypadkowa niezliczonych skomplikowanych sił. Jest godny czci jako najstarsza spójna społeczność w Europie. Wykorzystuje włoską dyplomację. Jest przenikliwy, niestrudzony i wytrwały. Ale nie jest niczym więcej.

A potem, kiedy wchodzi głębiej, zaczyna napotykać zjawiska, które nie pasują tak łatwo do jego spójnych teoryjek. Jeśli jest tylko ludzki, dlaczego wydaje się, że prawa wszystkich innych ludzkich społeczności nie mają nań wpływu? Dlaczego tylko on jeden nie wykazuje skłonności do rozkładu i zgnilizny? Dlaczego nie rozpadł się także na części składowe, z których jest złożony? Jak to jest, że zachował swoją jedność, wobec której wszystkie ziemskie rodzaje jedności są jedynie cieniami? Albo napotyka zjawiska świętości Kościoła i zaczyna dostrzegać, że różnica pomiędzy charakterem, jaki Kościół wytwarza w swoich świętych, a charakterem najszlachetniejszych spośród tych, którzy mu nie podlegają, jest różnicą co do rodzaju, a nie co do stopnia świętości. Jeśli Kościół jest wyłącznie średniowieczny, jak to się dzieje, że tylko on potrafi dojść do porozumienia z Orientem na własnych zasadach? Jeśli jest wyłącznie skutkiem ziemskich okoliczności, jak to jest, że jego duchowy wpływ nie wykazuje żadnych oznak zmniejszania się, skoro siły, które pomogły go zbudować, są rozproszone?

Zatem również ta teoria staje się mniej pewna. Jeśli Kościół jest ludzki, dlaczego jest w tak oczywisty sposób Boski? Jeśli jest Boski, skąd pochodzi jego oczywiste człowieczeństwo? Wiele lat temu ludzie pytali: Jeśli Chrystus był Bogiem, jak mógł chodzić skrajem drogi i umrzeć na Krzyżu? Dziś ludzie pytają: Jeśli Chrystus był człowiekiem, jak mógł wyrzucać złe duchy i powstać z martwych?

Wracamy zatem do odpowiedzi katolickiej. Potraktujcie Kościół katolicki jako wyłącznie Boski, a potkniecie się o jego skandale, jego błędy i jego braki. Potraktujcie go jako wyłącznie ludzki, a zostaniecie uciszeni przez jego cuda, jego świętość i jego wieczne zmartwychwstania.

Oczywiście Kościół katolicki jest ludzki. Składa się z omylnych ludzi, a jego człowieczeństwo nie jest chronione przed atakami grzechu nawet w taki sposób, w jaki było chronione człowieczeństwo Chrystusa. Zatem zawsze zdarzały się w nim skandale i zawsze będą się zdarzać. Papieże mogą zdradzać zaufanie we wszystkich ludzkich sprawach, księża – swoje owce, świeccy – swoją wiarę. Nikt nie jest bezpieczny. A ponieważ Kościół jest ludzki, jest absolutną prawdą, że skorzystał z ludzkich okoliczności dla zapewnienia wzrostu swej potęgi. Niewątpliwie to istnienie cesarstwa rzymskiego, z jego drogami, szybkimi środkami transportu i organizacją, umożliwiło szybkie rozpowszechnienie Ewangelii w pierwszych wiekach. Niewątpliwie to pusty tron cezara i prestiż Rzymu wpłynęły na przyjęcie przez świat Tronu Piotrowego. Niewątpliwie to podziały Europy scementowały jedność Kościoła i spowodowały, że ludzie zaczęli się zwracać ku Najwyższemu Autorytetowi, który mógłby uporządkować ich trudności. Nie ma właściwie żadnego początku ludzkich spraw, w który Kościół by się nie zanurzył, nie ma okazji, którą by przegapił. Ludzkie sprawy, ludzkie grzechy i słabości, a także ludzkie cnoty, wszystkie przyczyniają się do jego potęgi. Tak wzrasta drzewo, nawet w nieprzyjaznej glebie. Skały, które zatrzymują korzenie, później stają się ich oparciem. Bogata gleba, oczekująca na użytkownika, dała życie liściom. Wiatry, które narażały na niebezpieczeństwo młodą sadzonkę, pomogły też rozwinąć jej siłę oporu. Jednak to wszystko jeszcze nie czyni drzewa.

Bowiem człowieczeństwo Kościoła, chociaż jest ciałem, w którym mieszka jego Boskość, nie stwarza tej Boskości. Z pewnością ludzkie okoliczności wpłynęły na rozwój Kościoła, jednak cóż, jak nie Boska Opatrzność, nakazała i rozwinęła owe ludzkie okoliczności? Cóż, jak nie ta sama moc, która zamieszkuje w Kościele, mieszkała także i bez niego i sprawiła, że Kościół zyskał korzenie w czasie i miejscu najkorzystniejszym dla swego wzrostu? Z pewnością jest ludzki. Może być tak, że jego przywódcy będą ze sobą niezgodni w kwestiach ludzkich – w nauce, polityce i dyscyplinie. Jak to zatem jest, że nie są ze sobą niezgodni w sprawach Boskich? Zakładając, że jeden papież zmienia politykę swojego poprzednika, cóż go powstrzymuje przed odwróceniem także teologii? Z pewnością były w Kościele przerażające skandale, śmiertelni grzesznicy, bluźnierczy odstępcy – ale cóż powiemy o jego świętych?

Przede wszystkim Kościół daje dowód swej Boskości poprzez sam ten znak, na który wskazał Chrystus, jako na dowód dla siebie samego. Zakładając, że Kościół każdego dnia umiera (1 Kor 15, 31), że w jakimś stuleciu i w jakimś kraju jego dzieło ponosi porażkę, że jego nauka jest dyskredytowana w jednym pokoleniu, jego aktywna moralność w drugim, a jego ideały w kolejnym, jak to się dzieje, że również codziennie zmartwychwstaje, że jego stare symbole znowu podnoszą się z ruin, że jego cnoty są oklaskiwane przez dzieci ludzi, którzy go porzucili, że jego dzwony i jego muzyka na nowo rozbrzmiewają tam, gdzie niegdyś jego kościoły i domy pozostawiono opustoszałe?

Oto zatem katolicka odpowiedź, i jest to jedyna odpowiedź, która ma sens w historii, ponieważ to doktryna katolicka jest jedyną, która ma sens w kontekście zapisu Ewangelii. Odpowiedź, identyczna w obu przypadkach, jest następująca – jedyne wytłumaczenie zjawisk Ewangelii i historii Kościoła jest takie, że życie, które je zrodziło, jest zarówno ludzkie, jak i Boskie.

Ks. Robert Hugh Benson

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Roberta Hugh Bensona Paradoksy katolicyzmu.