Rozdział drugi. Bóg woła

Teresa odznaczała się przyrodzoną odwagą, a długie dyskusje toczone w ogrodzie ze stryjem, rozbudziły na nowo pragnienia z dzieciństwa. Wieloletnie, pełne doświadczeń życie nauczyło starego człowieka tego, co dziecko rozpoznało intuicyjnie; że mianowicie „dotrzeć do Boga”, to jedyna rzecz na świecie warta zachodu.

„Jaka jest najpewniejsza droga do raju?” – rozmyślała Teresa. Ponieważ nie do zniesienia wydawało jej się życie w zakonie z całym samozaparciem jakiego wymaga, najżarliwiej modliła się do Boga, by ukazał, czego od niej oczekuje i dał jej potrzebną siłę. Jaki los ją czeka w przyszłości, gdy pozostanie w świecie? Już raz okazała się słaba w obliczu zagrożenia.

Od jakiegoś już czasu sądziła, że stan zakonny jest najlepszy. W końcu nabrała też przekonania, iż przynajmniej dla niej będzie najbezpieczniejszy. Jeśli chodzi o jego surowość, ograniczenia – skoro inni to znoszą, więc dlaczego nie ona? Czy nie mogłaby trochę pocierpieć dla Pana, który tak wiele cierpiał dla niej? A poza tym, czy On sam nie jest siłą tych, którzy wybierają wyboiste drogi przez wzgląd na Niego?

Tak w ciszy, rozmawiając ze swą własną duszą, kładąc na szalach ziemię i niebo, wybrała wreszcie niebo, ze wszystkimi wyrzeczeniami, jakie wybór pociągał za sobą. Pozostawało tylko oznajmić rzecz ojcu. Wiedziała, że będzie to dla niego przykrą nowiną, lecz umocniona w postanowieniu nie wątpiła, że don Alonso chętnie ofiaruje ją Bogu.

A tutaj właśnie się myliła. Zdecydowanie odmówił przyzwolenia. Ona jest jego ulubionym dzieckiem, nie może się z nią rozstać i się nie rozstanie, nie chce więcej nic słyszeć na ten temat.

Błagania były daremne, argumenty go nie przekonywały. Bezskutecznie odwoływała się do siostry Marii i stryja Pedra. Na próżno bracia, widząc, jak bardzo jest przygnębiona, usiłowali wyjednać dla jej decyzji przychylność ojca. Ale jeśli on był stanowczy, to jego średnia córka nie mniej. Bóg wołał, a ona widziała jasno, co jest jej obowiązkiem. Choć serce się krajało na myśl o rozłące z tymi, których kocha jakże mocno, a w domu żyło się przemiło, postanowiła uczynić decydujący krok.

Blisko Avili, wśród cichego ogrodu stał klasztor karmelitanek pod wezwaniem Wcielenia. Tam właśnie kilka lat wcześniej poszła Juana Suarez, Teresy przyjaciółka od serca, by ofiarować swe młode życie Naszemu Panu. Opowiadała Teresie o tamtejszym pokoju i szczęściu; z innymi zakonnicami modliła się, by don Alonso zaniechał sprzeciwu.

Jeden z braci – nie oddany Rodrigo, który akurat robił karierę wojskową w Nowym Świecie, lecz Antonio – okazywał Teresie zrozumienie, bo i sam skłaniał się do wyboru stanu duchownego. Ostatecznie oboje postanowili opuścić wspólnie dom ojcowski i wstąpić do klasztoru: Teresa do karmelitanek, Antonio do dominikanów nieopodal.

Wczesnym rankiem, zanim domownicy wstali, zupełnie jak niegdyś, gdy uciekała z Rodrigiem szukać męczeństwa u Maurów, wraz z Antoniem cichcem udała się w drogę. Jak sama relacjonuje, wychodząc na zawsze z drogiego jej domu dzieciństwa czuła tak ogromną udrękę, że w porównaniu z nią nawet agonia nie wydawała się straszniejsza; ale nie zawahała się.

Gdy znalazła się w murach klasztornych, poczuła wielki spokój. Tego pamiętnego dnia, jak było w zwyczaju, obcięto jej piękne włosy i ubrano w habit nowicjuszki oraz welon. Przed tabernakulum na klęczkach dziękowała Bogu za siłę, jaką jej dał, by mogła zrobić to, co rozpoznała jako Jego wolę; i oddała się Mu na zawsze. Kilka dni potem radość była już pełna: don Alonso, przemyślawszy sprawę, sam przyszedł do karmelitanek zadeklarować zgodę, z którą tak długo zwlekał.

Więź między ojcem i córką stała się wówczas głębsza i silniejsza niż przedtem, bo uszlachetniona poświęceniem. Don Alonso nieraz z pełnym szacunkiem prosił Teresę, która wybrała lepsze życie, o pouczenie, jak doskonalej służyć Bogu. Rozmównica w klasztorze Wcielenia stała się dla niego i jego synów najprzyjemniejszym miejscem w Avili. Każdy przynosił tu swoje kłopoty i troski, tu zapadały postanowienia o drodze życiowej i omawiano plany na przyszłość; bystra, pogodna nowicjuszka oferowała wszystkim pomoc i radę. Nawet Antonio czasami przychodził ze swojego klasztoru porozmawiać o sprawach duchowych z siostrą, która tak bardzo pomogła mu zrozumieć jego powołanie w ostatnich dniach spędzonych wspólnie w rodzinnym gnieździe. Don Alonso przyprowadził również do karmelitanek najmłodszą Juanę, by Teresa czuwała nad jej edukacją.

Czy Teresa będąc w nowicjacie musiała toczyć walkę wewnętrzną, mniej bądź bardziej zażartą? Nic na to nie wskazuje. Wykonywała posłusznie swoje obowiązki z twarzą tak promienną, że każdy, kto na nią popatrzył, weselał w mgnieniu oka. Modliła się z takim zapamiętaniem i za swe błędy pokutowała z taką pokorą, że zakonnice zachodziły w głowę, co wyrośnie z tej młodej adeptki. Największą przyjemność sprawiało jej pomaganie innym, zawsze dostrzegała nawet najmniejsze do tego okazje, ale szczególnie troszczyła się o starych i chorych.

Gdy danego dnia miała mało sposobności przysłużenia się bliźnim, bolała nad tym, a wieczorem, klęcząc przy łóżku, prosiła Boga o wybaczenie. Nieraz zdarzało się wtedy, że słyszała, jak ktoś niepewnym krokiem mijał jej drzwi. Domyślała się, że to któraś siostra po omacku szuka w ciemności drogi do swej celi. Wówczas zrywała się z kolan, chwytała lampkę i śpieszyła oświetlić korytarz; uradowana, że Bóg dał jej okazję do dobrego uczynku jeszcze zanim zaśnie.

Jej troskliwość została dostrzeżona i doceniona: wyznaczono ją do pomocy w infirmerii, gdzie zwykle zatrudniano tylko profeski. Kochała chore karmelitanki, a one pokochały ją. Wiedziały, że zawsze można poprosić tę nową o dowolną przysługę, a ona nigdy nie pozwoli na siebie czekać, jakkolwiek męcząca i nieprzyjemna byłaby ta praca. Jedna z pacjentek cierpiała na straszliwą dolegliwość, całe jej ciało pokrywały otwarte rany. Teresa widząc, że inne zakonnice wzdragają się przed obsługiwaniem nieszczęsnej, uczyniła się jej osobistą pielęgniarką. Nie zadowalała się opatrywaniem krwawiących wrzodów. Całymi godzinami przesiadywała obok chorej, całowała po rękach, czyniła wszystko, by pokazać, że służba ta sprawia jej olbrzymią satysfakcję i ani trochę nie jest przykra. Pełna podziwu dla odwagi i poddania, z jakim tamta znosiła przeraźliwe cierpienia, Teresa modliła się o łaskę podobnej miłości i cierpliwości, gdyby jej samej kiedyś przyszło znosić chorobę.

Zdało się, iż Bóg wysłuchał tych próśb: wkrótce zaczęła podupadać na zdrowiu. Z początku nawet nie zauważała stale złego samopoczucia i zmęczenia, jakie ją dotykały, gdyż jak zwykle nie myślała o sobie. Zbliżała się data ślubowania i w głowie miała tylko jedno: że wkrótce będzie w pełni należeć do Boga.

Lecz ów szczęśliwy dzień, jak nadszedł, tak i minął, a jej stan pogarszał się zamiast poprawiać. Zwierzchność klasztorna była zaniepokojona; podejmowane jedna po drugiej próby leczenia okazywały się bezskutecznie. Teresie przyszło teraz akceptować obsługę ze strony innych i ćwiczyć się w cierpliwości. Osobie tak młodej, pełnej życia i energii, dłużyły się dni i noce w infirmerii. Musiała zrezygnować z drogiego jej życia wspólnotowego, polegającego na pracy i modlitwie, które tak polubiła; była nawet zbyt słaba, by czytać.

Gdy tak leżała bezsilna i porównywała obecny czas z minionymi szczęśliwymi dniami, nie skarżyła się nawet w myśli.

– Skoro przyjęłam od Boga dobro, czemu nie mam przyjąć także zła? – mówiła z pokorą.

Siostry zakonne były poruszone tymi przejawami męstwa, które wydawało się niewyczerpane. Teresa o innych troszczyła się jak zwykle bardziej niż o siebie i starała się sprawiać jak najmniej kłopotu.

Bardzo zatroskany don Alonso przysyłał wciąż lekarzy, lecz wszyscy mówili to samo: nic się nie da zrobić, choroba jest nieuleczalna. Wreszcie zrozpaczony postanowił zawieźć córkę do słynnej medyczki mieszkającej w Bezedas. Klasztor Wcielenia nie był klauzurowy, zakonnicom wolno było wyjeżdżać do znajomych i krewnych. Nie było więc trudności z udaniem się na leczenie. Juanie Suarez, zaprzyjaźnionej od dawna z Teresą, zezwolono uczestniczyć w podróży. Zakonnice były bowiem gotowe zrobić wszystko dla tej, której nie spodziewały się więcej ujrzeć żywej.

Z początkiem zimy cała trójka wyruszyła w kierunku Hortigosy, gdzie planowali postój. Kuracja miała się zacząć dopiero na wiosnę, lecz don Alonso chciał, by Teresa spędziła zimę w domu Marii w Castellanos. Tamtejszy klimat, który tak dobrze działał na nią niegdyś, być może uleczy ją znów, w każdym razie warto spróbować.

cdn.

Frances Alice Forbes

Powyższy tekst jest fragmentem książki Frances Alice Forbes Św. Teresa z Avili. Odnowicielka Karmelu.