Rozdział drugi. Bierzmowany bohater

Zadziwiający jest fenomen kultu bohatera. Nadskakiwanie i schlebianie gwiazdom sportu, srebrnego ekranu i sceny muzycznej uczy nas, iż bohaterowie są istotami nadludzkimi. Tymczasem heroizm świętości wiąże się z bardzo ludzkimi i bardzo zwyczajnymi sprawami, a sama świętość ignoruje ogólnoświatowe normy w sposób zapierający dech w piersiach. Katolicyzm przeżywany jest ryzykowny, pełen wyzwań i nie brak w nim heroizmu.

Nie przychodzi mi na myśl nic równie dobitnie dowodzącego potrzeby przywrócenia współczesnemu stylowi życia elementu ryzyka i przygody jak zjawisko, które pedantycznie zwykliśmy określać mianem przestępczości nieletnich. Szczerzej i dokładniej rzecz ujmując, winniśmy nazywać to młodzieńczą frustracją. Gdyby prawdą było stwierdzenie, iż nie istnieje żaden oczywisty powód tej frustracji, można by potraktować ją jak schorzenie, złośliwe i jednostkowe. Gdyby współczesny styl życia oferował możliwość przeżycia wszelkich przygód, jakich może sobie tylko zamarzyć młodzieńcze serce, „rozbijanie się” podrasowanymi samochodami, napady z bronią w ręku, uzależnienie od narkotyków i wiele innych zachowań stanowiłyby dowód istnienia zbiorowej manii wymykającej się wszelkim wyjaśnieniom.

Nie jest to jednak ten przypadek. Gdybyśmy postarali się okazać młodzieży nieco więcej zainteresowania i zrozumienia, ujrzelibyśmy ich niewinnymi oczami najbardziej niepokojącą słabość naszego społeczeństwa. Stałoby się wtedy dla nas równie oczywiste, iż epoka wyluzowania, wygody i ochrony (wyłączny cel istnienia społeczeństwa industrialnego) jest piekielnie nudna. Poddanie się takim bydlęcym pokusom to oznaka choroby, której nasza młodzież woli przezornie unikać. Nie mamy zbyt wielkiej wartości jako społeczeństwo, jeśli jedyną emocjonującą alternatywą dostępną dla nastolatków są wariackie przejażdżki i piankowe materace. Młody człowiek, który przedkłada szaleńczą, nocną jazdę w hordzie podrasowanych aut nad bycie jednostką porządną, zarabiającą mnóstwo pieniędzy w „szanowanej” pracy, niestety wybiera (trzeba to przyznać bez ogródek) lepsze rozwiązanie.

Katolicyzm zawsze przemawiał do młodzieży swoim zaskakującym brakiem szacunku wobec różnych życiowych standardów. Wśród ludzi trzymających się kurczowo swojej własności, zazdrosnych o obiekty swojego pożądania i obawiających się o swą cielesną powłokę, chrześcijanin kroczy radośnie, swobodnie i śmiało. Czy zawdzięczamy to tradycji, której zezwoliliśmy opromieniać nasze życie? Czy ojciec katolik mówi swemu synowi: „Użyj swych uzdolnień dla Chrystusa; nie zarobisz na tym pieniędzy, a ludzie będą wyśmiewać twój idealizm, lecz przeżyjesz przygodę swojego życia!”. A może raczej, co bardziej prawdopodobne, przywołuje religię na odsiecz życiowym zasadom: „Jesteś moralnie zobligowany do zarabiania na dobre życie. Katolicyzm nie oczekuje od ciebie bohaterstwa!”.

Bez ryzyka, bez wyzwania

Katolicki rodzic lub nauczyciel może znać każde możliwe uzasadnienie wyrachowanych ambicji i niejednoznacznych zabiegów dyplomatycznych oraz dwadzieścia sposobów na odparowanie zarzutów o nieprzemyślaną „pracę za darmo”, „idealizm nafaszerowany nieuzasadnionymi nadziejami”, posiadanie wielu dzieci, mieszanie religii z polityką, nieuczciwą biedę, lecz nawet, gdy wygra spór z własnym dzieckiem, nie zagłuszy jego podejrzeń, iż on i jemu podobni sprzedali chrześcijaństwo w zamian za opiekę, pigułki i emerytury. Tylko człowiekowi choremu umysłowo przypadłby do gustu ten współczesny „handel”, gdzie wyrzeka się idealizmu, chrześcijańskiego lub ogólnoludzkiego, aby zachować bezpieczeństwo, dochody, pozycję społeczną. Czy nasze dzieci to króliki, że oczekujemy od nich potrzeb okrojonych do jedzenia, ubrania i schronienia? Czy możemy spodziewać się, iż zgodzą się na nasze kłamstwo o tysiącach przodków cierpiących i umierających za wiarę, którą chcemy ograniczyć, tak by dopasować ją do chciwości? Czy chcemy, by, tak jak my sami, wyspecjalizowały się w jednoczesnej służbie dwóm panom?

Jestem pewien, iż nasza młodzież, dzięki instynktowi raczej niż cnocie, odrzuci bezpieczeństwo życia płodowego, o które walczymy każdego dnia. Czy naprawdę tak bardzo się myli, podejmując ryzykowne wyzwania, skoro nie poświadczamy, iż katolicyzm jest wojującym, skomplikowanym i pełnym wyzwań zaprzeczeniem wszystkich życiowych norm i zasad? Spytajmy siebie, tu i teraz, czy katolicyzm przeżywany wymaga działań uznawanych obecnie za idealistyczne, pochopne, ryzykowne i „nieroztropne”?

Melodramat

Mówiąc dziś o heroizmie, czujemy się mocno skonfundowani. Poprzednie pokolenie pisarzy poświęciło mnóstwo czasu na odmitologizowanie bohaterstwa, szykując grunt pod ogólnospołeczną akceptację bezpieczeństwa i spokoju jako godnego trybu życia. Pewne dramatyczne sformułowania, które ongiś budziły dreszcz u naszych pradziadów, takie jak: „Brońcie ogniska domowego”, „Moja matka była prawdziwą damą!”, „Raczej umrę niż się zgodzę” czy „Trwajcie w wierze!”, wzbudzają obecnie wesołość. Jakże naiwni jawią się, co bardziej oświeconym umysłom, oklepani bohaterowie dawnych melodramatów! A jednak katolicy z pewnością się rumienią, gdy równie oklepane i podobnie brzmiące moralizatorskie napomnienia płyną dziś z ambony. „Trwajcie w wierze!” – tak mogą wykrzykiwać do siebie w żartach podpici bywalcy barów, wracając chwiejnie do domów, nie zmienia to jednak faktu, iż tymi słowami święty Paweł zwracał się do swych prześladowanych współbraci.

Tysiącom katolików nietrudno będzie przywołać definicję bierzmowania podawaną przez katechizm, która głosi, iż sakrament ten daje nam łaskę i odpowiedzialność „by głosić wyznawaną wiarę i raczej zginąć, niż się jej wyprzeć”. Czy to frazes, czy też zasada, według której żyją chrześcijanie? Z pewnością nie można być jednocześnie jednym i drugim. Świecka propaganda wymierzona przeciwko bohaterskim decyzjom szydzi z każdej chrześcijańskiej cnoty; uczciwego człowieka nazywa „frajerem”, cnotliwą dziewczynę przezywa „cnotką”, wielokrotną matkę określa jako „maszynę rozrodczą”, mężczyzna, który woli zarabiać na życie ciężką pracą, zamiast oszukiwać innych to „naiwniak”, a osoba, która chętnie oddałaby swoje życie za cokolwiek innego niż pieniądze, to „wariat” albo „romantyk”. Według mnie, te zjadliwe uwagi pochodzą równie często od katolików, jak i innych grup społecznych.

Czciciele zastępów bohaterów

Z drugiej strony, co jest dość dużą sprzecznością, wytwarzamy sobie bohaterów w niespotykanym dotąd tempie. Każdy, kto jest na tyle niewinny, by wierzyć w to, co czyta, po przejrzeniu sportowego dodatku do codziennej gazety nieodmiennie wyciągnie wniosek, iż wczorajszy mecz przeważył nad bitwą pod Lepanto, jeśli chodzi o przelaną krew, zyskaną sławę i poczucie zdrowego rozsądku. Społeczeństwo zachęca się do utyskiwania, gdy górnicy domagają się kolejnej groszowej podwyżki, kiedy tymczasem na bohaterów Hollywood i stadionów spływają iście królewskie dochody, które mogą wydawać, jak im się żywnie podoba.

Od czasów reformacji coraz częściej zdarzają się przypadki unieśmiertelniania ludzi. Każdego roku Kościół kanonizuje kilku zmarłych świętych; każdego dnia prasa kanonizuje kilku żywych bohaterów. Nadskakiwanie facetom ganiającym za piłką wpaja nam błędne przekonanie, iż bohaterowie są gatunkiem nadludzi. Świecki heroizm obraca się wokół sensacji, dziwactwa i anarchii. Te komiksowe zapatrywania na bohaterów i heroizm dogłębnie zaprzeczają pojęciom leżącym u podstaw chrześcijaństwa. Chrześcijaństwo uczy na przykład, iż możliwość osiągnięcia doskonałości została dana wszystkim ludziom, gdy Chrystus stał się naszym bratem i umarł za nas, a także, że wszyscy ludzie są zobowiązani dążyć ku owej doskonałości. Jedynym bohaterem jest święty. Nawet w tym przypadku nasze na poły świeckie, na poły katolickie umysły odczuwają lekkie oszołomienie. Nagle okazuje się, że święty to jeszcze jeden Frankie [Sinatra], a jedyna różnica jest taka, że zajmuje się religią, a nie śpiewaniem!

Tylko po głębokim i poważnym zastanowieniu się można uzyskać ostrzejszy obraz istniejących różnic. Chrześcijaństwo żąda heroizmu uniwersalnego (dostępnego dla każdego człowieka) i aktualnego (odpowiedniego dla danego momentu dziejowego). Świeckie bohaterstwo nie pochodzi z Boskiego wyboru, lecz ludzkiego pochlebstwa, zatem trafi a się wybranym i charakteryzuje się zmianą standardów. Święty Paweł to postać aktualna i uniwersalna, podczas gdy świecki bohater wczorajszego dnia jest dzisiaj jedynie zawalidrogą.

Jeśli pomylimy heroizm chrześcijański z heroizmem świeckim, obdarzymy świętość cechami romantycznymi, egzotycznymi i dziwacznymi, tłumacząc się tym samym, dlaczego nie odczuwamy potrzeby, by wygrała z drobnomieszczańskim głosem naszych własnych spraw. A jednak heroizm świętości ma do czynienia ze zwykłymi rzeczami. Doświadczenia Chrystusa, Naszego Bohatera i Naszego Pana (w rozumieniu przywódcy) stanowią przykład bohaterstwa w odniesieniu do zwyczajnych, codziennych spraw. Chrystus cierpiał ubóstwo, poznał ludzką niewdzięczność, cierpienie i śmierć. Uczucia te, choć może mniej intensywnie przeżywane, są udziałem każdego z nas. Święte bohaterstwo rzadko można utożsamić z meczem bokserskim, stawaniem naprzeciw plutonu egzekucyjnego, zdobyciem bramki w meczu na szczycie czy dostarczeniem szczepionki w dotknięte zaraz ą dzikie pustkowia Tybetu. Świętość zwykle oznacza rodzenie dzieci, uczciwe zarabianie na życie, odczuwanie bólu, znoszenie niewdzięczności – wszystkie te sprawy są jednakowo dobrze znane mieszkańcom każdego zakątka naszego globu.

Wyrzeczenie się zwykłej świętości

Jakże odpowiednia jest ta lekcja dla współczesnego świata! Czyż do uniwersalnych ucieczek przed trudnościami nie należy dziś rezygnacja z rodzenia dzieci, wykonywania uczciwie swojej pracy lub znoszenia bólu czy też ryzyka czyjejś niewdzięczności? Zwyczajny człowiek wyrzeka się zwyczajnej świętości chrześcijaństwa. Utrzymuje, iż bohaterstwo to romantyczne zachowania niezwykłych ludzi, usprawiedliwiając tym poglądem własne wylegiwanie się do góry brzuchem, tchórzostwo i pławienie się w luksusie.

Unikanie ryzyka i niewygód to przejaw dziecinności w zachowaniu; dzieci są przyzwyczajone do tego, że dorośli chronią je przed zagrożeniami i niewygodami. Niezwykle znaczącym staje się fakt, iż w czasach gnębiącej świat dorosłych epidemii dziecinnej ucieczki przed trudnościami chrześcijański sakrament stworzony w celu stymulacji dojrzałości jest postrzegany jako nieistotny, śmieszny i strojny we wstążki obrzęd. Sakrament stworzony, by uczynić z nas dojrzałych żołnierzy Chrystusa, ofiarujący nam zdecydowanie i pewność siebie, byśmy nieśli śmiało ciężar dorosłości, zamienia się w zabawę dorosłych mamuś bawiących się laleczkami. Symbol trwa, lecz jego znaczenie zostaje zapomniane.

Bierzmowany chrześcijanin

Bierzmowanie, chrześcijańska dorosłość, to korzeń, z którego wyrasta podwójny pęd sakramentów małżeństwa i kapłaństwa. Uświadomienie sobie powołania do dojrzałości zależy od pełnego i zaangażowanego współdziałania z łaskami otrzymywanymi podczas bierzmowania. Jeśli nie widać oczekiwanych wyników, można się domyślać, iż po zignorowaniu bierzmowania nastąpi odmowa przyjęcia przez taką osobę zobowiązań apostolskich dorosłego katolika.

Nie zamierzam tu wnikliwie rozważać tego ważnego sakramentu, chciałbym jednak omówić kilka oczywistych i niepodważalnych prawd, które biorą swój początek w jego definicji, jaką podaje katechizm. Tradycyjnie porównuje się bierzmowanie do powołania do armii. Gdy biskup dotyka policzka osoby bierzmowanej, wyjawia jej Boski rozkaz powołania. Owa droga do chrześcijańskiej dojrzałości jest trudna, lecz zapewniam, że przemierzamy ją nie samotnie, lecz w dobrym towarzystwie.

Samotny wartownik

Jednym z efektów oddziaływania wspomnianego sakramentu jest zachęcanie nas do wzajemnego umacniania się w wierze. To skandal, by jakikolwiek bierzmowany katolik cierpiał w samotności! Gdzież owa potężna armia, której jest częścią? A jednak samotność taka stała się dziś czymś niemal typowym. Gdy robotnik zachęcony cnotą sprawiedliwości stara się założyć związek zawodowy wśród współpracowników, czy znajdzie wokół siebie innych bierzmowanych katolików, którzy dodadzą mu otuchy i podadzą pomocną dłoń w godzinie próby, jaka nieodmiennie towarzyszy takiemu zamiarowi? Rzadko tak bywa! Częściej usłyszy litanię ostrzeżeń: „Uważaj na kierownika… Nie wychodź przed szereg… Myśl o sobie”. Gdy wielodzietna matka znajdzie się po raz kolejny na oddziale położniczym, szczęśliwa, iż tuli do siebie maleństwo, pragnąc jak najszybciej wrócić z nim do najbliższych, czy otoczą ją inni bierzmowani katolicy, radując się jej osiągnięciem, zachęcając ją do stawienia czoła nowym trudnościom? Prawie nigdy! Jeśli ktoś ją w ogóle zauważy, to wyłącznie po to, by udzielić jej ostrzeżenia: „To okropne! Sześcioro dzieci! Biedaczka z ciebie! Czy nie sądzisz, że tyle stanowczo wystarczy?”. Gdy młoda dziewczyna poświęca się katolickiej działalności, z którą wiąże się sporo pracy i niewielki dochód, czy jej katolickie przyjaciółki odzywają się do niej w te słowa: „Robisz wspaniałą rzecz, oby tak dalej”? Nie! Zwykle słyszy od nich: „Marnujesz sobie życie! Nie doczekasz się za to nawet słowa podzięki… Co ty właściwie z tego masz?”.

Tak to zwykle wygląda. Taka nieustraszona dusza, która podąża za swym sumieniem wbrew wszelkim konwencjom, nie tylko jest pozostawiona sama sobie, ale na domiar złego jest zniechęcana przez tych, którzy uważają się za zawodników tej samej drużyny! Nie należy się dziwić, iż rozproszeni po świecie katolicy różnych profesji piszą do siebie listy jak dobrzy, choć nigdy niewidziani znajomi, ponieważ widzą w sobie przyjaciół z tej samej bierzmowanej armii. Ludzi takich jest jednak niewielu. Gdzie w pobliżu znajdziesz sąsiedztwo osób, wśród których tak żywe są chrześcijańskie przekonania? Dlaczegóż bracia muszą być rozproszeni?

Gdy męczennicy za czasów rzymskich schodzili na piasek straszliwej areny, nie widzieli w pierwszych rzędach swych współwyznawców, lecz dziś z pewnością tak by się właśnie stało. Życie katolika stało się podwójnie trudne, ponieważ towarzyszy mu całkowita samotność. Można by ją usprawiedliwić, gdyby typowym zajęciem gorliwych wyznawców było paradowanie w worku pokutnym i posypywanie głowy popiołem lub zakładanie pustelni w leśnych ostępach. Ale nie, narodziny czwartego czy piątego dziecka w rodzinie albo protest przeciwko krzyczącej niesprawiedliwości, a tak naprawdę prostolinijne unikanie grzechu, to dziś działania uważane za pochopne i nieprzemyślane. Tchórzostwo, przepych i jałowość nie wykształcają się wśród katolickich społeczności spontanicznie – katolicy sami je w sobie wyzwalają.

Miałem niezwykłe szczęście napotykać okoliczności inne od tych, które tu opisuję. Pobłogosławiono mnie nieustannym umacnianiem w wierze przez godne podziwu czyny moich chrześcijańskich współpracowników. Gdy rzucam powyższe oskarżenia, czynię to bez nienawiści i goryczy, lecz obstaję przy stwierdzeniu, iż większość społeczeństwa zdaje sobie sprawę z beztroski katolików w poruszanych powyżej kwestiach.

Owoc wspólnoty

Czas, by przyznać, iż ateistyczny komunizm nie jest jedynym istniejącym wrogiem chrześcijaństwa. Nie powinno nikogo specjalnie dziwić, że liberalizm (jeden z naszych domowych bożków) jest wrogiem równie silnym. Jeśli wnioskuje się, iż szlachetność charakteru przydarza się ludziom w sposób nieprzewidziany, niczym epilepsja czy posiadanie podwójnych stawów, to założenie takie jest wyrafinowanym atakiem przeciwko katolickiej społeczności – podstawowym powodem jej istnienia jest zapewnienie duchowej atmosfery, w której rzeczą zwykłą jest dążenie do doskonałości. Odpowiedzialność za cnotliwe postępowanie staje się odpowiedzialnością zbiorową. Zdarza się, że jednostka osiąga doskonałość pomimo złośliwości lub słabości najbliższych jej osób, nie należy jednak przyjmować tego za pewnik. W większości przypadków praktykowania chrześcijańskiego heroizmu nie okazuje się on wynikiem samotnej walki jednostki ze światem, lecz raczej konsekwencją precyzyjnie określonego działania wspólnoty. Chrześcijański bohater to nie błysk chwały ani ogień wśród nocnej pustki; jest on raczej jednym z owoców olbrzymiego drzewa zasadzonego, pielęgnowanego i hodowanego, by rodziło bohaterskie owoce. Msza święta, parafia, wspólny wysiłek wiernych, dziewic i rodziców jest Boskim atakiem wymierzonym w upadłą naturę człowieczą. Bohaterski pacjent szpitala onkologicznego manifestuje wielkość, która jest owocem wspólnych działań jego kapłana i braci w wierze jako jednego ciała, którego Głową jest Chrystus. Podobnie dzieje się z przepracowanym rodzicem, uczciwym robotnikiem i wielu innymi bierzmowanymi bohaterami.

Protestanckie pojęcie świętości jako bezpośredniego kontaktu jednostki z Bogiem bez pośrednictwa Chrystusa, papieża, kapłana czy świętych użyczyło wiarygodności świeckiej koncepcji indywidualnego, samodzielnie powstającego bohaterstwa. W owym fałszywym świetle ludzka wielkość wydaje się być przyczyną bez przyczyny niż tym, czym jest naprawdę – oczekiwanym efektem współdziałania Boga i ludzi, które ma przynosić właśnie takie owoce. Gdy katolik postępuje jak bohater, na ogół czyni tak w przekonaniu, iż inne zachowanie oznaczałoby wyparcie się wiary. Gdy zaś nie odpowiada na to, co sumienie nakazuje mu postrzegać jako przymus dyktowany założeniem, że „chrześcijaństwo nie wymaga heroizmu”, nie tylko rezygnuje z okazania bohaterstwa, lecz przede wszystkim zdradza wyznawaną wiarę. Zbyt wielu z nas wyrzeka się biedy, niepewności, poświęcenia, samotności i ciężkiej pracy, jak gdyby było to zajęcie dla bohaterskich ochotników, pomijając oczywisty fakt, iż w wielu przypadkach jedyną alternatywą owych odrzuconych trudów jest grzech. Jako przykład weźmy sprawę współczesnych akcji propagandowych zniechęcających do prokreacji – rzadko bywają one argumentem za bohaterską wstrzemięźliwością, znacznie częściej zaś są obroną grzechu. A jednak ci, którzy popierają kontrolę narodzin, stają w jednym szeregu z propagatorami wstrzemięźliwości, łącząc owe hasła w jedno, dość osobliwe, które brzmi „Rytm”! Innym przykładem może być przypadek żywiciela rodziny, który zasłania się swoim głównym zadaniem przed jakimikolwiek wypowiedziami na temat niesprawiedliwości społecznej. Wiele innych rodzin może zostać zrujnowanych z powodu jego niechęci do zmierzenia się z trudnym obowiązkiem, a on usprawiedliwia się oświadczając, iż jest bogobojną głową i żywicielem rodziny.

Efekt tchórzostwa

Bierzmowanie, część chrześcijańskiego sposobu życia, czyni z każdego katolika specjalnego bohatera i członka heroicznego Ciała. Jeśli katolicy akceptują współczesny styl myślenia, wymówią się od przyjęcia przypadającej im w udziale części ciężaru bohaterstwa, oglądając się na tych niewielu wyjątkowych ludzi, którzy godzą się wziąć go na własne barki. Wynika z tego, iż „apostolscy” katolicy są zatwardziałymi w swoich poglądach dziwakami, a ci, którzy są tchórzliwi i ostrożni w przestrzeganiu świeckich zasad, to zupełnie normalne jednostki. Ostatecznie pozbawia się gorliwego katolika wsparcia społeczności, którego miał prawo oczekiwać, i stawia się go w sytuacji, gdzie realizowanie najprostszych obowiązków wymaga od niego heroicznego wysiłku.

Ed Willock

Powyższy tekst jest fragmentem książki Eda Willocka Rola ojca w rodzinie katolickiej.