Rozdział drugi. „Apostolska łagodność” Marcina Lutra

Nie ma ani jednego zdarzenia w historii, które by było zasnute tak gęstą plątaniną fałszerstwa i kłamstwa, jak domniemana odnowa, reformacja XVI wieku, i potrzeba spojrzenia oświeconego łaską Bożą i nadzwyczajną miłością prawdy, żeby znaleźć prostą drogę w tym ciemnym lesie nienawiści, namiętności i złej wiary. Zjawisko to wytłumaczymy sobie, gdy zważymy, że największą świętością dla serca ludzkiego jest właśnie wiara ojczysta, która jeśli ma być prawdziwą, musi nie tylko jaśnieć swoją treścią nadprzyrodzoną, ale także musi być uświetniona życiem i cnotą swoich założycieli i prawodawców. Kto wyznawałby religię wypływającą z mętnych źródeł? A ponieważ tak zwani reformatorzy XVI wieku, choćby nawet początkowo byli ludźmi prawego przekonania, musieli upaść moralnie pod wpływem przewrotu religijnego, politycznego i społecznego; jakże się mamy dziwić, że spadkobiercy ich niegodziwego dzieła, chcąc ratować pamięć swoich mistrzów – pamięć pokalaną zbrodniami – nie widzieli i nie widzą innego środka, jak kłamstwo i bezczelne fałszerstwo?

W maju 1874 roku toczyły się w parlamencie pruskim obrady nad prawem „o opróżnionych biskupstwach”, a także nad „Deklaracją praw majowych”. Podczas tych obrad wielkość i świętość Kościoła katolickiego, bronionego przez tyle ust wymownych i natchnionych, nowym zajaśniała blaskiem, stawiając w sromotnym cieniu nie powiem wyznanie, ale system protestancki, bo systemem jest to, co się musi utrzymywać jedynie mozolnymi kombinacjami profesorów i polityków. Zarzucano tam biskupom katolickim, że sprzeciwiają się prawom krajowym, że kler i lud im podwładny podżegają do buntu, że karmią ducha rewolucyjnego oporu i nieposłuszeństwa. Jak bezczelnym to jest kłamstwem, nie mamy dzisiaj potrzeby dowodzić czytelnikom, ale na tę zabawną okoliczność chcielibyśmy zwrócić ich uwagę. Jak to pomiędzy „wielce uczonymi” profesorami i teologami pruskimi znaleźli się tacy, którzy przeciwstawiając Lutra katolickim biskupom, ośmielili się go nazywać „wzorem posłuszeństwa, mężem sumienia, mężem apostolskiej łagodności, a to tak dalece, że używał on swojego potężnego wpływu, aby przeszkodzić wojennym przedsięwzięciom, ze szkodą nawet protestanckich książąt”. Ktokolwiek zna choć pobieżnie ówczesne wypadki, kto choć trochę miał sposobność zapoznać się z osobą Marcina Lutra, ten będzie protestował przeciwko tak lekkomyślnym sądom, które są w zupełnej sprzeczności z historyczną rzeczywistością. a jednak słowa takie padły w łonie parlamentu pruskiego, w tym ognisku „niemieckiej wiedzy”, „niemieckiej sumienności i prawości”; nikt im nie zaprzeczył, owszem przyjęte były oklaskami!

Nikt im nie zaprzeczył, nikt, ma się rozumieć, spomiędzy protestanckich ludzi, którzy zwykli się przechwalać swoją uczciwością i prawdomównością, ale im zaprzeczyli posłowie katoliccy. Świadectwa, jakie w tej sprawie przytoczyli, miały tę moc i doniosłość historyczną, że wielbiciele religijnego wichrzyciela powinni się byli schować pod ziemię ze wstydu, gdyby mieli go choć trochę. W literaturze niemieckiej nie ma sposobu prowadzić polemiki o cnotach czy niecnotach Marcina Lutra, bo wszystko, co w tym przedmiocie napiszą badacze katoliccy, o tym nie raczą nic wiedzieć protestanccy uczeni i zwykli zachowywać „dostojne milczenie pogardy”. Jednak na publicznym posiedzeniu parlamentu, gdzie wobec przepełnionych galerii stenografowie każde słówko chwytają na papier i rozsyłają na cały świat, podniesienie takiej kwestii równa się klęsce protestantyzmu, jeśli zwłaszcza, jak się to stało w tym przypadku, zwolennik Lutra, nie mogąc dać żadnej odpowiedzi, musi przyjąć z rezygnacją sromotne potępienie, rzucone publicznie na jego mistrza i religijnego prawodawcę.

Już to, że system protestancki odebrał okropne ciosy w ciągu tych rozpraw nad prawami prześladowania, wymierzonymi przeciwko Kościołowi, nie tajono przed nikim. I dlatego przytaczamy tutaj tylko kilka momentów z mowy, którą wygłosił 4 maja w izbie niższej znakomity katolicki uczony, dr Lieber. Najpierw wykazał, w czym mu nikt nie zaprzeczył, że wszystkie pisma Lutra, na które się powołują protestanccy teologowie, są najhaniebniej zafałszowane. Kto chce przeto zużytkować te pisma w badaniach historycznych, musi brać do pomocy najostrożniejszą metodę krytyczną, jak gdyby to były dzieła Zoroastra lub Konfucjusza, a nie pisarza żyjącego w XVI wieku. Przyznaję, że o tej okoliczności pierwszy raz się dowiedziałem z mowy dr Liebera, ale i o tym nie zamilczę, że przerażenie mnie ogarnęło na widok tak wielkiej nieuczciwości. Jak to? Więc może istnieć takie wyznanie, taki „kościół”, i to kościół, jak go nazywacie, „ewangeliczny”, który nie może żyć inaczej, jak tylko dzięki ciągłemu fałszowaniu ksiąg jego założyciela? i taką to tkaninę kłamstwa wy ośmielacie się narzucać narodom jako zasadę cnotliwego życia i wiekuistej szczęśliwości, którą ustawicznie musicie łatać nowymi łachmanami, z obawy, aby przez te dziury nikt nie zobaczył ohydy rozkładającego się trupa?

Co się tyczy apostolskiej łagodności Marcina Lutra, dr Lieber przytacza wiele najzupełniej autentycznych ustępów z pism tego reformatora, które rzucają nader jaskrawe światło na jego zbójecki umysł. „Jeżeli – tak pisze Luter do swego przeciwnika Prierasa – jeżeli nie zamilknie wściekłość stronników Rzymu, to zdaje mi się, że nie pozostanie innego środka, jak żeby cesarze, królowie i książęta użyli gwałtu, żeby pochwycili za oręż, żeby uderzyli na tę morową zarazę i żeby ją nie słowami, lecz żelazem wyrżnęli; bo jeżeli karzemy złodziei szubienicą, rozbójników mieczem, heretyków ogniem, dlaczegóż nie mielibyśmy tych biskupów, tych kardynałów i to całe rojowisko rzymskiej Sodomy, która zatruwa Kościół Boży, wyniszczyć wszelaką katuszą i umyć nasze ręce w jej krwi (et manus nostras in sanguine istorum lavamus)”. A gdy go strofował za te wyrazy jego przyjaciel Spalatin, nikczemny herezjarcha tak mu odpowiedział: „zaklinam cię, jeżeli dobrze rozumiesz ewangelię, to wierz mi, że jej sprawy nie da się przeprowadzić bez zaburzeń, bez zgorszenia i bez buntu (sine tumultu, scandalo, seditione); przecież z miecza nie zrobisz pióra, a z wojny pokoju”. „Lepiej jest – powiada w innym miejscu – żeby wszystkich biskupów wymordowano, wszystkie zakony i klasztory z gruntu wykorzeniono, niż żeby jedna dusza miała zaginąć; bo jeżeli nie chcą słuchać słowa Bożego, tylko oddają się szaleństwu i wściekliźnie, to cóż sprawiedliwszego może ich spotkać, jeśli nie bunt gwałtowny, który ich całkiem wykorzeni? – a my będziemy się od śmiechu zanosili, gdy się to dziać będzie…” Nieprawdaż, że to są rzeczy bardzo budujące? „Kościół ewangeliczny” może się chlubić swoim apostołem, może głosić jego łagodność i słodycz; tylko my katolicy nie bardzo mu ponoć tego zazdrościmy!

Ale protestanci utrzymują, że Marcin Luter był wzorem posłuszeństwa i uległości władzom świeckim! – Zachęcanie do mordowania biskupów i duchownych elektorów (1), było buntem politycznym i królobójstwem, albowiem ci dostojnicy kościelni, niemniej jak opaci i przełożeni wielkich domów zakonnych, byli, jak to każdemu wiadomo, zarazem książętami świeckimi, mającymi poddanych i obszerne kraje. Wszakże Luter powstawał przeciwko samemu majestatowi cesarza niemieckiego, i dr Lieber przytoczył nader charakterystyczne dowody na poparcie tego twierdzenia, których nie chcemy przywodzić dlatego, że nie ufamy bezstronności prokuratorii, która mogłaby nas pociągnąć do odpowiedzialności za cytowanie dokumentów historycznych, jakie zostały ogłoszone w parlamencie berlińskim i we wszystkich dziennikach niemieckich. Dosyć nam będzie, gdy poznamy list Lutra pisany do książąt niemieckich, zajętych poskramianiem powstania chłopskiego, które w roku 1525 zatopiło w morzu krwi Szwabię, Frankonię, Alzację, Lotaryngię, Tyrol, Salzburg, Austrię, Turyngię i Miśnię. Przezacny apostoł tak się odzywa: „najpierw tej zdrady i tego buntu nikomu nie zawdzięczamy tylko wam jednym, książęta i panowie, którzy jeszcze dziś uparcie nie przestajecie szaleć i wściekać się (toben und wüthen) przeciwko świętej ewangelii; już wam nieraz zapowiadałem, żebyście się mieli na baczeniu, pamiętając na te słowa: effundit contemptum super principes (ten, który wylewa wzgardę na władców) (2); ale wy na to pracujecie, żeby was zbili na głowę; bo o tym macie wiedzieć, kochani panowie, Bóg sam tak czyni, że ludzie nie mogą, nie chcą i nie powinni zawsze znosić waszej wścieklizny; wy musicie się odmienić, musicie ulec Boskiemu słowu, bo jeśli tego chętnie i po przyjacielsku nie uczynicie, musicie to uczynić w sposób gwałtowny i zgubny; nie zrobią tego chłopi, zrobią inni; jeżeli pobijecie chłopów, Bóg wzbudzi innych, bo was chce pobić i pobije was; to nie są chłopi, moi drodzy panowie, nie chłopi na was powstają, ale sam Bóg powstaje na was, aby poskromić waszą wściekliznę (wütherei)”.

Każdy przyzna, że podobne upomnienia niekoniecznie budziły w sercu książąt i panów myśli o pokoju i umiarkowaniu, ale cóż dopiero przyjdzie powiedzieć, gdy się dowiemy, że sam ten szczególny apostoł skrzętnie przyłożył rękę do mordów chłopskich, o czym historycy niemieccy oczywiście nie chcą nawet słyszeć. Właśnie dr Lieber przytacza protokół śledztwa, prowadzonego w Eltwill w roku 1525 w celu wykrycia hersztów powstania, skąd się okazuje, że Luter posyłał „zręcznych i wymownych emisariuszy” do chłopstwa nad renem z wezwaniem do naśladowania przykładu danego w innych częściach cesarstwa. „Jeżeli – są to słowa apostolskie do tych chłopów siedzących w domu spokojnie – jeżeli pójdziecie za przykładem poddanych innych biskupów, jeżeli chcecie się pozbyć proboszczów i zyskać zupełną wolność, to nie traćcie bynajmniej czasu, szczególnie gdy możecie liczyć na opiekę i pomoc potężnych książąt i panów”. Dowodzi to wielkiej znajomości natury chłopskiej, że Luter obiecuje im pomoc panów przeciwko panom, bo lud wiejski nieświadomy swej siły materialnej takimi tylko pobudkami da się popchnąć do śmiałego kroku. Tu wychodzi na jaw tajemnica, którą Luter nosił zamkniętą w swoim sercu, gdy dając przestrogi swoim uczniom, jak się mają zachować względem królów i panów, zwykł był dodawać: „zresztą tajemnica moja niech pozostanie przy mnie”. Tak na przykład pisze do predykanta miasta Cottbus: „Dosyć ci tego, resztę pozostaw natchnieniom ducha i nauczaj, że trzeba oddawać cesarzowi co jest cesarskiego – caeterum secretum meum mihi (reszta niech pozostanie moją tajemnicą)”. O, piekielny zbrodniarzu!

Prawda – powie mi kto – prawda, że Luter niepohamowany w swojej nienawiści rzucał się i miotał na Rzym, na duchowieństwo katolickie i na wszystko, co było w związku z Kościołem. Jednak należy się spodziewać, że człowiek, od którego pewna wielka szkoła historyczna wyprowadza całą kulturę nowożytną, któremu przypisuje wszelką wolność religii i sumienia, że taki człowiek miał wiele ojcowskiego uczucia i apostolskiej troskliwości dla innych sekt i wyznań tak chrześcijańskich, jak niechrześcijańskich. Mianowicie musiał się okazać wspaniałomyślnym dla żydów, którzy dręczeni i prześladowani w Niemczech, otrzymali po dwakroć w roku 1530 i 1541 opiekę prawa od Karola V, od tego, jak go nazywają, przedstawiciela nietolerancji katolickiej, a takiej wspaniałomyślności domagać się od Lutra tym słuszniejszy mamy powód, że napastowanie żydów, niezgodne z duchem ewangelii, byłoby także wówczas buntowniczym pogwałceniem praw świeżo zaprzysiężonych. Jak gwałtownie i grubiańsko zachowywał się Luter względem swoich współreformatorów, względem Kalwina, Serweta, Henryka Viii angielskiego i tylu innych, wie o tym każdy, kto przeczytał choć najmniejszy podręcznik historii powszechnej. Co się zaś tyczy żydów, łagodność apostolska Marcina Lutra najlepiej występuje w następujących radach, udzielonych przez niego narodom chrześcijańskim w celu rozwiązania, jak to mówią dzisiaj, kwestii żydowskiej: „Cóż wy chrześcijanie macie począć z tym przeklętym i odrzuconym przez Boga plemieniem żydowskim? Znosić ich dłużej niepodobna i dlatego posłuchajcie mojej rady: najpierw pod ich synagogę, czyli szkołę podłóżcie ogień, a co się nie spali zawalcie ziemią, aby ani kamienia ani śladu po niej nie oglądał żaden człowiek na wieki, palcie i niszczcie, a kto może, rzucaj siarkę, lej smołę, sam ogień piekielny przydałby się bardzo; po wtóre, wywracajcie i burzcie ich domy, w których to samo się dzieje co i w szkołach; dalej, wyrzućcie żydów od siebie, odebrawszy im karty bezpieczeństwa (czyli innymi słowy, zabijajcie ich i mordujcie jako ludzi wyjętych spod opieki prawa); dalej, wzbrońcie im lichwy, odbierzcie im pieniądze i klejnoty w złocie i srebrze; w końcu dajcie do ręki młodym żydom i żydówkom cepy, siekiery, taczki, rydle, wrzeciona, kądziele, żeby w pocie nosa (wyrażenie prawdziwie apostolskie!) zarabiali na chleb, tylko wystrzegajcie się, żeby wam co złego nie spłatali, gdy wam będą służyć itd.”. Moim zdaniem, żydzi powinni by wielce błogosławić „ojca nowożytnej cywilizacji, założyciela wszelkiej wolności religii i sumienia”, a przeklinać Karola V, to uosobienie ciemnego fanatyzmu i krwawej nietolerancji!

Co jest najbardziej osobliwe w tych dokumentach, które dr Lieber przeczytał w parlamencie pruskim, to niezbity dowód, zawarty w pismach Lutra na korzyść dogmatu nieomylności, który w XVI wieku, jakkolwiek nie był określony, poruszał wszystkie umysły. Tymczasem gdy był broniony przez katolików z najsilniejszą wiarą, doznawał od kacerzy tych samych napaści co dzisiaj od Reinkensa (3), Schultego i liberałów, a podobieństwo jest tak uderzające, że jedni i drudzy używają tych samych wyrazów. Posłuchajmy tylko niegodnej deklamacji Marcina Lutra: „rzymski dwór jest synagogą szatana, cóż tu wiele gadać? Każdego papieża, nawet bezbożnego, robią Bogiem, jedynym tłumaczem pisma i słowa Bożego; wszechmocność Bożą stawiają w zależności od tego jednego człowieka, choćby był bezbożnikiem. Gdzież jest antychryst, jeżeli taki papież nie jest antychrystem? Czytaj, drogi czytelniku, i zalewaj się łzami!”. Tak pisał heretyk wittenberski w roku 1520, w pisemku polemicznym wymierzonym przeciwko dominikaninowi Sylwestrowi Prieriasowi. Po czym Luter tak dalej mówi: „zalewaj się łzami – o, czytelniku drogi – że sława rzymskiego Kościoła tak nisko upadła, iż jego heretycka, bluźniercza, diabelska, piekielna trucizna nie na jeden Rzym się ogranicza, ale się wylewa na cały świat. Powiadają oni, że papież jest wyższym od soboru, że bez jego woli żaden sobór nie może się zgromadzić, ani trwać, ani obowiązywać, ani co bądź robić, bo utrzymują, że sam papież jest nieomylnym prawidłem prawdy, jedyną powagą dla zrozumienia pisma (regulam infallibilem veritatis)”.

Uchylmy czoła przed niezbadanymi wyrokami opatrzności, która używa takich nieprzyjaciół, takich wyrzutków jak Luter, aby w większej chwale jaśniał Kościół powszechny, jedyna skarbnica cnoty, prawdy i miłości!

Teraz niech osądzi czytelnik, czy miałem słuszność utrzymywać, że nie ma ani jednego zdarzenia w historii, które by było zawikłane tak gęstą plątaniną fałszerstwa i kłamstwa, jak mniemana reformacja XVI wieku, która buntowników, morderców, podpalaczy i krzywoprzysięzców chce nam podać jako „wzory posłuszeństwa, sumienności, apostolskiej łagodności, jacy używali swojego wpływu na to, aby przeszkodzić przedsięwzięciom wojennym, ze szkodą nawet protestanckich książąt”. A teraz powtórzyć jeszcze muszę, co już raz nadmieniłem, że przytoczywszy powyższe dokumenty w izbie niższej parlamentu pruskiego, dr Lieber nie doznał choćby najsłabszego zaprzeczenia ze strony tylu profesorów, teologów i pisarzy protestanckich, którzy siedzieli jak skamieniałe mumie bez głosu i bez czucia. A myślimy, że to samo będzie i w literaturze protestanckiej, która zamiast odpowiadać „ultramontańskim fanatykom” (4), ograniczy się do tego, że zachowa „dostojne milczenie pogardy”.

Ks. Edward Podolski

(1) Elektorzy to książęta niemieccy, którzy mieli zagwarantowany prawem cesarskim udział w wyborze każdego nowego króla niemieckiego i cesarza rzeszy niemieckiej. Byli to trzej biskupi i czterej książęta świeccy.

(2) Ps 107, 40.

(3) Józef Hubert Reinkens (1821–1896), teolog niemiecki, profesor uniwersytetu we Wrocławiu, pierwszy biskup starokatolicki, ekskomunikowany przez papieża Piusa IX w roku 1873.

(4) Ultramontanizm – nurt katolicki w wieku XIX, którego zwolennicy podkreślali szczególnie mocno swe więzy z Rzymem, leżącym na południu, za górami (ultra montes).

Powyższy tekst jest fragmentem książki Protestantyzm potępiony przez papieży.