Rozdział czwarty. Wychowanie. Studium poglądowe

Matka zebrała swe małe pociechy przy stole. Pokazała im zestaw pięknych obrazków; jest ich – rozmaitych – cała masa.

„Teraz wszystkich proszę o spokój. Popatrzcie dobrze na te obrazki i wybierzcie jeden nie mówiąc, który wybrałyście… Później za kilka chwil będziecie mogły mi powiedzieć po kolei, który wam się najbardziej podoba. Jeżeli dobrze wyjaśnicie, dlaczego wam się najbardziej podoba, będziecie mogły go sobie zatrzymać. Dobrze, to zaczynamy. Czy są wszyscy?

Nie spieszcie się, pomyślcie dobrze. Gdy już wszyscy dokonacie wyboru, zaczniemy rozmawiać”.

Wkrótce małe rączki zaczęły grzebać w obrazkach; na twarzach dzieci można było dostrzec niezdecydowanie. W końcu wyglądało na to, że dokonały wyboru.

„No dobrze, Piotrek, ty zacznij.”

Piotrka przyciągnął oddział żołnierzy za czymś czerwonym, białym i niebieskim:

„Bo ma flagę mojego kraju” – powiedział.

Jaką piękną lekcję można rozwinąć, lekcję patriotyzmu, lekcję humanizmu. Dlaczego mamy kochać świat, dlaczego też powinniśmy wyróżniać nasz własny kraj? Tak dalece, że powinniśmy go bronić, gdyby został niesprawiedliwie zaatakowany. Co znaczy wojna sprawiedliwa i niesprawiedliwa? Czy czasami można dopuścić zabicie człowieka? Jaki jest obowiązek przywódców na wojnie? Dlaczego powinniśmy oddawać honor fladze?

I wszyscy słuchają tej prostej lekcji tak cudownie i ze znawstwem wyjaśnionej, wyciągając z niej wielką korzyść. Jest to prawdziwy kurs z filozofii, wychowania obywatelskiego, etyki międzynarodowej i ćwiczenia woli.

Mała Luiza wybrała obrazek pięknego niemowlęcia autorstwa Reynoldsa, różowego, pucołowatego niemowlaka z włoskami w loczki. Uzasadnia swój wybór tonem, który ujawnia jej pączkujący instynkt macierzyński: „Chcę go, bo wygląda jak mój mały brat”.

Więc matka chwyta okazję, żeby objaśnić rolę matki, jej radości, trudności i obowiązki.

Janka, korpulentna dziewczynka, nie obdarzona nadmierną wyobraźnią, okazuje wielki podziw dla bardzo pospolitej kartki pocztowej, przedstawiającej dwoje dzieci na wsi, stojących na tle wiejskiego domu, przy kominku znajdującym się na zewnątrz, piekących kartofle i kasztany… Wybrała ją, bo „pokazuje, co robimy w czasie wakacji, gdy nie musimy już odrabiać lekcji”.

To sugeruje, by wygłosić małą homilię na temat energii w trakcie pracy, z jednoczesną pochwałą uczciwości dziecka; sam motyw tego wyboru nie zasługuje na pochwałę, ponieważ wskazuje na małą ochotę do nauki.

Paweł, którego wypchane kieszenie zawierają chyba cały warsztat – sznurek, złamane sprężynki, taśmy gumowe i inne różności, czekał dłuższy czas, by wytłumaczyć swój wybór: „Podoba mi się ten samolot, który ma odlecieć; zobaczcie, pilot założył czapkę; weźmie dwóch pasażerów. Gdy dorosnę zostanę pilotem…”.

Ile tu można podać poprawnych myśli, rozszerzyć i wzbogacić temat; ile słabych uczuć podreperować; ile społecznych zasad wpoić w zależności od pojętności tych małych umysłów i sumień, tak niedawno uformowanych; ile przyszłych rzeczy zaplanować i jak wiele nowych perspektyw otworzyć.

Nie ma tu żadnej surowości, ani zabraniania czegokolwiek. Jest to życie przedstawione w swej pięknej prostocie. Wszystkie wyjaśnienia matki mieszczą się w zdolnościach pojmowania dzieci, lecz jakże są pouczające, ile wiedzy z sobą niosą! Dzieci tak dobrze się bawiły, a jednocześnie tak wiele nauczyły się.

Bezstronność

Jedną wielką zasadą wychowania, o pierwszorzędnym znaczeniu, jest to, że nie może być dwóch systemów miary i oceny w rodzinie; konieczne jest traktowanie wszystkich dzieci w sposób bezstronny.

Słynna karmelitanka Maria z Agredy, którą Filip IV, król Hiszpanii, bez wahania przyjął jako swą powiernicę i doradczynię w sprawach państwa i rządzenia ludźmi, ze względu na jej duchową przenikliwość i cnotę, dała mu 13 października 1643 roku następującą radę, gdy zdała sobie sprawę – dzięki światłu wewnętrznemu lub z relacji innych – że ma on skłonność ulegania dominacji pewnego człowieka na dworze: „Byłoby lepiej zrównać wszystkich (twoich doradców), wysłuchując każdego z nich, tak żeby każdy myślał, że jest faworyzowany, bez przyznawania żadnemu z nich więcej niż drugiemu. Po to Bóg umieścił serce w środku ciała, żeby ożywiało i stymulowało jednakowo wszystkie członki; to samo słońce świeci nam wszystkim bez żadnej różnicy”.

Reguła, którą Maria z Agredy przekazała Filipowi IV w sprawach rządów nad Hiszpanią, jest bardzo cenna w wymiarze rodziny. To czy owo dziecko nie może uznać, że jest preferowane; będzie miało wówczas pokusę, by wykorzystywać tę sytuację. A nade wszystko, pozostałe dzieci nie mogą mieć powodu, by sądzić, iż jeden z członków rodziny jest obiektem szczególnego upodobania.

Wszyscy powinni uważać, że są, każdy indywidualnie, tymi uprzywilejowanymi; a to dlatego, że ojciec i matka faktycznie i bez udawania nie robią różnicy między dziećmi i darzą je wszystkie maksymalną dozą miłości.

Jeżeliby należało uczynić jakiś wyjątek, to na rzecz tego, które jest najmniej utalentowane, najbardziej chorowite, które najsłabiej potrafi się bronić. Tylko w takim przypadku pozostałe dzieci wybaczą stronniczość.

Generalnie jednak, taka rada nie powinna odnosić się do matek. Jak tłumaczy biskup Dupanloup, miłość macierzyńska jest tak szeroka i głęboka, że jest w niej naturalna i wspaniała sprzeczność.

Jeżeli jej dziecko jest piękne, wielorako utalentowane, z jak wielką wówczas miłością dba o nie matka! I przeciwnie, gdy jej dziecko jest mizerne, zdeformowane od urodzenia – darzy je klejnotami miłości, jakiej nie żywi do nikogo innego.

Oto piękny urywek; wzięty jest z tomiku, który się nie zdezaktualizował; iluż to małżonków i rodziców mogłoby czerpać wielkie korzyści z lektury i rozważania jego treści. Tytuł książki brzmi Listy ze wskazówkami na temat życia chrześcijańskiego, a poszczególne części, które tu przywołujemy, dotyczą małżeństwa, macierzyństwa oraz wierności małżeńskiej:

„Miłość macierzyńska charakteryzuje się dwoma specyficznymi przeciwstawnymi bodźcami. Nie jesteśmy w stanie zmierzyć żadnego z nich, ani też nie możemy przejść nad nimi do porządku.

Matka kocha swe udane dziecko, ładne dziecko, dziecko, które ma przed sobą przyszłość – za to, że jest szczęśliwe, piękne, za jego pomyślność; jest to przejaw uzasadnionej dumy, nieodłącznej od miłości matki, i to jej nie plami. Równocześnie matka kocha swe dziecko, które cierpi, jest osowiałe, zniekształcone – z powodu jego cierpienia, jego apatii, jego deformacji, i miłość jej przybiera przerażający wymiar krańcowości.

Trzeba widzieć matkę spoglądająca na jej słabowite i zdeformowane dziecko… To tak, jakby chciała zapełnić wszystkie te niedostatki, jakby chciała owinąć je sobą, żeby ciekawskie i nieżyczliwe spojrzenia nie mogły go dosięgnąć.

Jeżeli jej dziecko jest krnąbrne, to kocha je wbrew samej sobie; jeżeli jest chore – ku niemu właśnie kieruje całą swoją troskę, i przeciwnie – jeżeli jej dziecko jest bohaterem… jak bardzo jest szczęśliwa!”.

Trudy wychowania chrześcijańskiego

Po to, żeby dziecko wyrosło na prawdziwego chrześcijanina, trzeba przezwyciężyć cztery trudności:

1. Leżące po stronie samego dziecka. – Jest ono beztroskie, powierzchowne, żyjące całkowicie w swoim świecie. Świat niewidzialny wydaje mu się nierealny. Bez wątpienia, wszczepiona w niego wiara, otrzymana na chrzcie, daje mu rodzaj zdolności postrzegania rzeczywistości nadprzyrodzonej; i wychowawca nie zrobi błędu, jeżeli wykorzysta i rozwinie tę zdolność. Ciągle pozostaje prawdą, że dziecko, dla którego wartość ma tylko świat obrazów, jest w poważnym niebezpieczeństwie stopniowej utraty zainteresowania Królestwem Bożym na rzecz tego, co Chrystus Pan nazywa całą resztą.

Ponadto, jest ono u progu życia, a to życie jest życiem tu i teraz; czuje się silne; śmierć jest odległa. Sama jego egzystencja wydaje mu się czymś wiecznym. Marzy o małżeństwie, myśli o karierze i pławi się w rozrywce.

2. Krąg rodziny. – Rodzina otacza dziecko pewną ogólną atmosferą spokoju, wygody i zapominania o rzeczach najważniejszych. Praktykowanie wiary chrześcijańskiej może być w rodzinie bardzo słabe; może być tam całkowity brak dobrego przykładu. Dominować może przesadna swoboda jeśli chodzi o lekturę; gazety i czasopisma wnoszone do rodziny mogą być zdecydowanie niechrześcijańskie, krańcowo pogańskie w tonie. A jeśli chodzi o świętowanie niedzieli, sprowadza się ono do minimum, a i to minimum jest czystą rutyną.

Brakuje zdecydowanie prawdziwej pobożności; podobnie nie ma nawet cienia regularności we wstawaniu i chodzeniu do łóżka; bezwstydne zajmowanie się rzeczami frywolnymi wypiera wszystko inne. Prawie wcale nie dba się o rozwój ducha poświęcenia i formację religijną.

3. Szkoła. – Przyjrzyjmy się tylko tym szkołom, które prowadzą naukę religii. Komu powierza się nauczanie religii? Na ile zapewnione jest wychowanie do życia nadprzyrodzonego? Czy choćby w instytucjach, gdzie ćwiczenie pobożności znajduje uznanie, czyni się wystarczające wysiłki, by zwalczać rutynę, unikać ślepego naśladownictwa i ożywiać praktyki religijne? Czy przykłada się należytą wagę do tego, by gruntownie objaśniać doktrynę? Czy przypadkiem nie za wiele cennego czasu traci się na zagadnienia apologetyki, gdy tymczasem dzieci wykazują bardzo słabą znajomość zasadniczych kwestii zawartych w depozycie wiary? Czy nauka katechizmu jest należycie skoncentrowana na łasce i naśladowaniu Chrystusa? Czy prawdy wiary są wpajane przez przedstawianie ich w relacji do współczesnego życia, w sposób przystosowany do potrzeb młodych ludzi i zgodnie z potrzebą chwili?

4. Ogólne beztroskie podejście społeczeństwa. – Ojciec Gratry zwykł mawiać, że młodzi ludzie mają trudności z uporaniem się z dwiema próbami, jakie narzuca im środowisko społeczne: próbą ognia i próbą światła.

Próba ognia. – Ojciec Gratry rozumiał przez to test przyjemności, test zmysłów. Wielkie media informacyjne zamieniają się czasami w media zepsucia. Czytanie, nieograniczona wolność, pewne typy rozrywki dopełniają tę destrukcję. Świat śmieje się z ludzi zachowujących czystość; materializm – chwilami chamski, chwilami wyrafinowany, grozi przeniknięciem do wszystkich dziedzin życia, teraz gdy nie ma już ograniczeń właściwych dla stanu wojny.

Test światła. – Jest to, jak wyjaśnia ojciec Gratry, kontakt z mentalnością pogańską, z filozofiami sceptycyzmu i agnostycyzmu – równie hałaśliwymi jak bezzasadnymi, niemniej jednak bardzo ponętnymi w erze niezależności i budzących się namiętności.

Wszystkie te warunki wskazują na wagę wychowania męskiego od dziecięcych lat, na potrzebę zdrowego i budującego życia rodzinnego, na wartość solidnej formacji chrześcijańskiej, gruntownie chrześcijańskiej, na konieczność oczyszczenia ogólnego klimatu.

Dzisiejsze dzieci porównane zostały do „inwazji małych barbarzyńców”. Musimy ucywilizować tych barbarzyńców, jeżeli chcemy zapobiec nadejściu barbarzyństwa lub powrotu do niego.

Matki o nadprzyrodzonych cechach

Chesterton stwierdził, że jest całkiem zadowolony, że edukację powierzono całkowicie kobietom aż do czasu, gdy wychowywanie staje się całkowicie bezcelowe, albowiem „dzieci nie wysyła się do szkoły w celu nauki, aż do momentu, gdy jest już za późno na jakąkolwiek naukę”.

Innymi słowy, wychowanie zależy od tego, co wpojono dziecku w niemowlęctwie i wczesnym dzieciństwie, a to jest w rękach kobiet. Jest to pewien fakt, jednocześnie – poważny fakt. Od razu bowiem rodzi się problem: Czy wszystkie kobiety, mające wychowywać swe dzieci, są do tego zdolne? Niektóre celują w wychowywaniu małych dzieci. Często też potrafią doskonale radzić sobie z dziećmi, gdy te dorastają.

Jakże troskliwie matki te czuwają nad dziećmi już od okresu niemowlęctwa, mając na uwadze nie tylko ich dobro fizyczne, ale również dobro ich duszy, oddalając od nich wszystko, co tylko mogłoby być źródłem kłopotów w przyszłości. Z jaką iście Bożą miłością korzystają z pierwszych przebłysków rozumu u dzieci, by nauczyć je składać ręce do modlitwy i wznosić serca do Boga. Jak gorliwie przygotowują je do Pierwszej Komunii świętej, opowiadając im o cudach Eucharystii, zachęcając je do wielkoduszności i miłości Jezusa Ukrzyżowanego.

Nie myśląc o sobie, lecz z radosną i nadprzyrodzoną dyscypliną uczą dzieci czynić ofiary i myśleć o innych; z jaką umiejętnością, inspirowaną z Wysoka, ukazują im niezmierzone potrzeby świata, każąc im myśleć o małych poganiątkach, nie mających chrześcijańskiej matki czy ojca ani braci czy sióstr, którzy byliby ochrzczeni.

„Dzieci mają poważne spojrzenie na świat i aby zachować duszę jak u dziecka, trzeba właśnie zachować pełne powagi spojrzenie na życie” – powiada Joergensen. Matki posiadające nadprzyrodzonego ducha – niezależnie od tego, czy czytały Joergensena, czy nie – niewątpliwie stosują tę myśl jako wytyczną i z jej pomocą pomagają dzieciom, gdy te dorastają, zachować młodzieńczą głębię ich poważnego spojrzenia na życie.

Nawet gdy dzieci są już dorosłe, pomagają im bardzo rozwinąć owo poważne podejście i chronią je, by go nie utraciły lub nie rozmyły w atmosferze światowości i frywolności! Jak szczerze starają się wpoić dzieciom prawdziwą naukę chrześcijańską osadzoną znacznie bardziej na miłości niż strachu; nie straszą ich ciągle grzechem; prowadzą je raczej bardziej przykładem niż słowem, by patrzyły na Boga jako na Boga miłosierdzia, a nie kogoś w rodzaju „superrodzica – zawsze niezadowolonego, srogiego, zagniewanego, skłonnego zabraniać i karać”.

Prowadząc życie w poufałości z Bogiem, matki te nauczyły się wielkiej tajemnicy „Boga z nami”, Boga zamieszkującego głębię duszy będącej w łasce, Boga, którego największym życzeniem jest pociągnięcie nas ku bliższej z Nim zażyłości.

Ktoś powiedział, że „są dwa sposoby dania sumieniom dzieci odczuć intensywnie brak Boga”: albo przez zaniechanie, tzn. nigdy nie stawiając ich w Jego obecności; albo przesadzając, tzn. stawiając je w Jego obecności w taki sposób, że staje się On dla nich zmorą, od której uciekają, gdy tylko uświadomią sobie, że wir życia pomaga im o Nim nie myśleć”.

Matki o nadprzyrodzonym umyśle nigdy nie pobłądzą w ten drugi sposób. Jeżeli ich dorosłe dzieci pozostają w stanie łaski, to dzięki świętej dumie, wewnętrznej radości, w rezultacie nabrania we wczesnym okresie życia przekonania, że Bóg jest blisko, z postanowieniem pozostania na zawsze żywymi tabernakulami Trójcy Przenajświętszej, drugimi Chrystusami.

Cześć tym matkom, prawdziwym wychowawczyniom!

Ks. Raoul Plus SI

Powyższy tekst jest fragmentem książki Ks. Raoula Plus SI Chrystus w rodzinie. t. 3: Wychowanie.