Rozdział czwarty. Wielka ofiara

Doskonały syn świętego Franciszka

„Usłyszałem w głębi duszy głos, który usilnie mi powtarzał: uświęcaj się, uświęcaj się”. Tak pisał ojciec Pio w 1922 roku, streszczając w dwóch tylko słowach misję, jaką miał realizować w swoim życiu: to jest uświęcanie siebie i innych.

Parę lat później ojciec Pio, przemawiając do grupy naukowców zebranych na kongresie, mówił o misji każdego człowieka na ziemi na swoim przykładzie:

– Cóż mam wam powiedzieć? Tak jak ja, podobnie i wy przyszliście na ten świat z pewnym zadaniem do wykonania. Ja, zakonnik i kapłan, mam jedno zadanie: jako zakonnik, jako kapucyn, doskonałe i oblubieńcze przestrzeganie mojej reguły i ślubów, jako kapłan, moim zadaniem jest wynagradzanie Bogu za grzechy ludzkości.

Powołanie jest drogą wytyczoną przez Boga każdemu człowiekowi. Ojciec Pio pragnął, jako zakonnik i jako kapłan, uświęcić siebie, aby uświęcać innych. Franciszkańskie i kapłańskie powołanie kazało mu podążać aż na szczyt śladami Jezusa i świętego Franciszka.

I rzeczywiście, przez sześćdziesiąt pięć lat, był duchowym synem Biedaczyny z Asyżu żyjąc „w doskonałym i miłosnym” przestrzeganiu reguły, a zmarł po odnowieniu po raz ostatni swoich ślubów. Z jakimże uczuciem i czcią miłował świętego Franciszka!

Dokładał wszelkich starań by naśladować Ojca Serafickiego w gorejącej miłości do Jezusa ukrzyżowanego, Jezusa dzieciątka, Jezusa Eucharystycznego, i usiłował naśladować go w poszukiwaniu „małości” ze szczerą pokorą, która nakazywała mu mówić:

– Jestem największym grzesznikiem na świecie.

Kiedy jego synowie duchowni składali mu serdeczne życzenia w sześćdziesiątą rocznicę życia zakonnego, wybuchnął płaczem:

– Sześćdziesiąt lat niegodziwości!

A co powiedzieć o umiłowaniu franciszkańskiego ubóstwa przez ojca Pio? Powiedziano kiedyś, że ojciec Pio był świątobliwym „żebrakiem i miliarderem”. I jest to prawda. Miliardy w miłosiernej miłości, a dla niego ubóstwo skromnego klasztoru i ubożuchnej celi, które zniewoliły go na całe pięćdziesiąt dwa lata.

Żadnych podróży, żadnych wycieczek czy rozrywek, żadnych zbytków czy wygód. Przez tyle lat jego łóżkiem był słomiany materac położony na deskach, gdzie każdego wieczora mógł okładać się kijem.

A kiedy, ostatnimi laty, wstawiono mu do celi umywalkę, kaloryfer i klimatyzator, zaklinał się, że za żadne skarby nie chce takich rzeczy i boleśnie lamentował:

– Co by na to powiedział Ojciec Seraficki?

O posłuszeństwie ojca Pio wystarczy powiedzieć, że było posunięte do heroizmu, co zwłaszcza uwidaczniało się w ciężkich próbach jakim był poddawany. A oto słowa ojca Pio, mówiące wszystko o tym posłuszeństwie.

– Jestem synem posłuszeństwa. Jeśli moi przełożeni rozkażą mi rzucić się przez okno, wykonam bez słowa sprzeciwu.

A czy może słodki i intensywny zapach, który emanował od osoby ojca Pio, nie opiewał i wychwalał jego anielskiej niewinności?

Autor tej książki pamięta jak pewnego razu udało mu się, pośród tłumu, ucałować ramię ojca Pio, który przechodził powolutku, i od tego został jakby upojony intensywną wonią.

Trudno byłoby pochwalić tych, którzy próbowali oderwać, wydrzeć czy zabrać coś z habitu ojca Pio przechodzącego w tłumie; ale, z drugiej strony, jak tu nie zrozumieć potężnego, a wręcz nieodpartego przyciągania franciszkańskiego habitu skąpanego krwią i tajemniczą wonią?

Sam ojciec Pio miał szczególną miłość i szacunek do habitu świętego Franciszka, który nosił. Zdarzyło się nawet, że czując się niegodnym założenia go, powiedział:

– Sam nie wiem jak ten habit świętego Franciszka, który noszę, nie ucieknie z mojego grzbietu.

Miał go na sobie zawsze, tak dniem, jak i nocą. Jedynie w ostatnich latach musiał przez posłuszeństwo zdejmować go z siebie na nocny spoczynek. Ale pragnął umrzeć mając habit na sobie. I tak właśnie zmarł. Jak święty Franciszek.

Znamy już skądinąd szczególną miłość ojca Pio do Matki Bożej: miłość czułą i gorliwą, podobną do miłości Ojca Serafickiego. Dowiedzieliśmy się też o szczególnym nabożeństwie do świętego Michała Archanioła i Anioła Stróża u tego doskonałego naśladowcy świętego Franciszka.

Na koniec, odnajdujemy w ojcu Pio żarliwą i czynną miłość do Trzeciego Zakonu Franciszkanów. Był przełożonym bractwa tercjarskiego Matki Bożej od Łask i uznawał Trzeci Zakon, jak ujął to w liście, jako środek „powrotu ludzkości do światła wiary i świętych zasad moralności chrześcijańskiej”.

Ubogi zakonnik, który się modli

Pewnego dnia dziennikarzowi, który zapytał go kim jest, ojciec Pio odpowiedział z łagodnością i dobrocią:

– Jestem ubogim zakonnikiem, który się modli.

Również Paweł VI określił ojca Pio mianem „człowieka modlitwy i cierpienia”.

Modlitwa była z pewnością głównym zajęciem ojca Pio. Nadzwyczajnym darem jaki posiadał, jak udało się odkryć, była umiejętność nieustannej modlitwy, nawet w czasie snu. Znaczące było to, że gdy ojciec duchowny nakazał mu podwoić modlitwy, ojciec Pio odparł, że to niemożliwe, ponieważ „cały jego czas był spędzany na modlitwie”.

Modlitwa odmawiana i myślna, modlitwa uczuciowa i kontemplacyjna. Żadnej nie brakowało w jego modlitewnym życiu. A wspaniałość modlitwy wyrażał w maksymie wziętej od świętego Gabriela od Matki Bożej Bolesnej:

– Tysiące lat sławy w pałacach człowieka nie mogą się w niczym równać ze słodyczą jednej godziny spędzonej u stóp tabernakulum.

Wielkodusznie modlił się przede wszystkim za innych, tak, że mógł potem wyznać:

– Gdyby modlitwa za innych nie zawierała w sobie modlitwy za siebie, to z pewnością najbardziej zaniedbaną byłaby moja dusza…

Co więcej, wyjawił jak nagląca była dla niego konieczność wynagradzania i wstawiania się u Boga za bliźnich, tak że mógł nawoływać w ślad za Mojżeszem na górze Synaj: „Albo wybacz temu ludowi albo zmaż mnie z księgi życia” (Wj 32, 32).

Z drugiej strony, cóż mógłby ofiarować ponad nieustanną modlitwę i krwawe cierpienia, w obliczu rzesz potrzebujących, które gromadziły się dookoła niego? Dlatego też modlił się, nie tylko na chórze czy w kościele, ale również w celi, na korytarzach, na ogrodowych alejkach, dniem i nocą, w pociechach i oschłości, sam czy w towarzystwie, słowem czy miłosnym spojrzeniem na święte obrazy.

Sprawdzonym świadkiem gorliwej modlitwy ojca Pio, był, chcąc nie chcąc, biskup Manfredonii, Jego Ekscelencja Cesarano. Wystąpił z prośbą o możliwość spędzenia ośmiu dni na ćwiczeniach duchowych w klasztorze ojca Pio. Przez osiem nocy z rzędu wstawał o różnych porach, by nawiedzić Najświętszy Sakrament, i zawsze napotykał tam ojca Pio pogrążonego na modlitwie, niezmordowanego.

Przez tę ustawiczną modlitwę otrzymywał deszcz łask dla braci. Chciał jeszcze zwiększyć ilość godzin modlitwy, jak również godzin spędzonych w konfesjonale, ponieważ, jak mawiał: „tym czego dziś najbardziej brakuje ludzkości jest modlitwa”.

I tak ojciec Pio troszczył się jak mógł, by zaradzić temu brakowi, poświęcając życie dla działalności Grup Modlitewnych, by pomóc innym i pobudzić ich do modlitwy.

„Modlitwa, której Jezus nas nauczył, Ojcze nasz, jest najbardziej Boską i najbardziej ludzką”, jak mawiał.

I tak, przed śmiercią, ojciec Pio, heroiczny, rozmodlony zakonnik, doskonale świadomy zbliżającego się końca, odmówił Ojcze nasz głośno i z niezwykłą siłą, podkreślając każde słowo, by w ten sposób przypieczętować swoje życie modlitewne.

Ulubiona modlitwa

Ulubioną modlitwą ojca Pio był Różaniec święty. Tak bardzo go umiłował i tyle razy odmawiał, że można byłoby go nazywać świętym od Różańca.

Jak nie widziano ojca Pio na ołtarzu lub w konfesjonale, to najłatwiej było spotkać go na modlitwie z różańcem w dłoni. Już jako chłopiec pokochał Różaniec, a pierwszym sanktuarium jakie nawiedził było sanktuarium Matki Bożej Różańcowej w Pompejach.

A od momentu objawienia się Matki Bożej w Fatimie, jako Matki Bożej Różańcowej i zalecenia odmawiania Różańca, jako przemożnej modlitwy dla otrzymania wszelkich łask i oddalenia wszelkiego zła, Różaniec stał się dla ojca Pio modlitwą ustawiczną, odmawianą niestrudzenie, dzień po dniu.

– Skoro Maryja Panna – mawiał – zawsze gorąco tę modlitwę zalecała, gdziekolwiek się nie objawiła, to czy nie wydaję ci się, że musi w tym tkwić ważny powód?

A im bardziej rozrastała się i rozszerzała liczba jego duchowych dzieci, tym bardziej zwiększał liczbę odmawianych Różańców. To właśnie z Różańcem oddalał zło i uzyskiwał łaski.

W ciągu jednego dnia potrafił odmówić niepojętą ilość różańców. Jak sam mawiał, więcej niż kilka i za różne osoby.

Fakt ten ujawnia nam dwie rzeczy, pierwsza to ta, że ojciec Pio modlił się nieprzerwanie – gdyż posiadał ten mistyczny dar, którym obdarowani byli tylko niektórzy wielcy święci – w czasie snu lub podczas jakiegokolwiek zajęcia, po wtóre, oczywiste wydaje się, że jego ustawiczna modlitwa była w zupełności modlitwą Maryjną, cała była Różańcem.

Ten przykład wystarczyłby w zupełności, by potwierdzić wyjątkowość Różańca.

– Chciałbym, żeby doba trwała czterdzieści osiem godzin, by móc podwoić liczbę Różańców – mawiał.

Nie potrzeba mówić, iż cały wachlarz łask i cudów dla dusz, ojciec Pio otrzymywał właśnie poprzez Różaniec; wszelkie jego poczynania, by przyciągnąć grzeszników i zbłąkanych, przybywających ze wszystkich stron, były owocem modlitwy różańcowej; wszelkie jego działania, oświecone rady, zwycięstwa nad grzechem związane były z potęgą Różańca.

Jego ustawiczna modlitwa różańcowa wspaniale potwierdza słodką prawdę o rozważaniu powszechnym o Maryi, jak mawiał święty Bernard: „Niczego nie da nam Pan, co nie przeszłoby przez ręce Królowej Nieba”.

Nie potrzeba wspominać, że ojciec Pio zachęcał z wszystkich sił do odmawiania Różańca. A ileż to różańców on sam rozdał innym?

Komuś, kto pewnego dnia zapytał go, jakie dziedzictwo zostawiłby swoim duchowym dzieciom, odpowiedział żywo:

– Różaniec.

Komuś innemu, kto zapytał go jaką modlitwę wybrać do odmawiania przez całe życie, ojciec Pio odparł również bez wahania:

– Różaniec.

Jeszcze na niedługo przed śmiercią niektórym dzieciom duchowym, które prosiły go, by na koniec powiedział im kilka słów, odrzekł:

Miłujcie Madonnę i róbcie wszystko, by Ją miłowano. Zawsze odmawiajcie Różaniec.

Ojciec Pio każdego dnia polecał Madonnie swoje dzieci duchowe i Dom Ulgi w Cierpieniu, wznosząc w tych intencjach nieustanne Ave Maria…

Ofiara konfesjonału

Dotrzeć do San Giovanni Rotondo i musieć czekać nawet miesiąc lub dłużej, żeby móc się wyspowiadać, było nieprzyjemną niespodzianką, której nikt doprawdy się nie spodziewał.

Ale co było robić. Tłumy to tłumy. A ojciec Pio był tylko jeden. Nawet jeśli miał szybki ogólny sposób spowiadania, to jednak absolutnie nie mógł zadowolić wszystkich.

Przeciętnie, spowiedź u ojca Pio trwała tylko trzy minuty, co dawało około dwudziestu osób na godzinę. Mniej więcej sześćdziesiąt kobiet i sześćdziesięciu mężczyzn, między rankiem a popołudniem, czyli ponad sto osób wyspowiadanych dziennie. Jest to jednak średnia, która nie zawsze pokrywała się z rzeczywistością. Były bowiem dni kiedy ojciec Pio spędzał dziewiętnaście godzin w konfesjonale! Przez długi okres spowiadał po dziesięć a nawet piętnaście godzin dziennie.

Ktoś obliczył, że ojciec Pio wyspowiadał w sumie około pięciu milionów penitentów. Jednak tylko Bóg zna dokładną liczbę. Lecz jedna rzecz jest pewna: ojciec Pio był wielką ofiarą konfesjonału. Być może pewnego dnia będzie mógł być nazwanym świętym konfesjonału i w ten sposób zostanie jednym z najbardziej wspaniałych spowiedników jakich miał Kościół, wraz ze świętym Proboszczem z Ars i świętym Leopoldem Mandicim.

Słusznie ojciec Pio został nazwany „apostołem” i „męczennikiem” konfesjonału. Lecz prawdopodobnie nie da się wyrazić rozmiaru codziennego cierpienia ojca Pio tkwiącego między trzema drewnianymi ściankami, które zamykały go i ukrywały przez oczami świata.

Sam bardzo odczuwał ciężar tego nadludzkiego obowiązku.

– Gdybyś wiedział – rzekł raz do jednego kapłana – jak przerażające jest zasiadanie na trybunale spowiedzi! My udzielamy Krwi Chrystusowej. Musimy być uważni, a nie rozlewać ją z lekkością i łatwością.

Piękny był to widok, kiedy ojciec Pio schodząc spowiadać zatrzymywał się przed wizerunkiem Madonny i żarliwie się modlił. Powierzał Tej, która „pełna łaski”, swą posługę miłosierdzia i przebaczenia.

Ojciec Pio był nieustannie wierny, aż do śmierci, posłudze spowiedzi. Rankiem 22 września 1968 roku przyniesiony na ramionach do starej zakrystii, ojciec Pio wyspowiadał ostatnie siedem osób, a następnej nocy odszedł już do wieczności.

Przywiązywał dużą uwagę do częstych spowiedzi, zarówno swoich jak i innych. On sam zapewne spowiadał się przynajmniej raz w tygodniu, a zazwyczaj kilka razy na tydzień, nie licząc okresów kiedy przystępował do spowiedzi codziennie, do jakiegokolwiek księdza.

Innym zalecał cotygodniową spowiedź, jako złotą normę życia chrześcijańskiego. Nawet w latach zalegania rzesz penitentów, nigdy nie dopuścił, żeby jego duchowe dzieci spowiadały się rzadziej niż co dziesięć dni.

Pewnego razu jedna córka duchowa, przez zaniedbanie, nie spowiadała się przez miesiąc. Kiedy przyszedłszy do ojca Pio wyznała, iż nie spowiadała się tak długo, dostała od niego surową reprymendę.

– Nieszczęsna! Jeszcze nie zrozumiałaś wartości spowiedzi i jak wiele tracisz lekceważąc ten sakrament!

Ojciec Pio, w rzeczy samej, był przekonany, że spowiedź nie tylko gładzi grzechy, ale również powiększa łaskę uświęcającą. Uczył, że jeden atom łaski ma większą wartość niż cały stworzony wszechświat.

„Gładzi grzechy świata”

– Co porabia ojciec Pio? Spytał raz papież Pius XII arcybiskupa Manfredonii.

– Wasza Świątobliwość, gładzi grzechy świata – śpiesznie odparł arcybiskup.

Wyśmienita odpowiedz. Lepiej nie można było streścić misji i pracy apostolskiej ojca Pio. Stał się ofiarą modlitwy, umartwienia i pracy, by uwolnić „braci z sideł szatańskich”.

O jakże bardzo ukochał dusze ojciec Pio! Dla nich nie liczył się ani z modlitwą, ani z cierpieniem, ani ze zmęczeniem. Dobrze wiedział, że dusze zostały okupione Przenajświętszą Krwią. Mawiał:

– Dusze nie zostały ofiarowane w darze, zostały odkupione. Wy lekceważycie to ile kosztowały Jezusa. Teraz, zawsze tą samą monetą, trzeba za nie płacić.

Najczęstszymi słowami na jego wargach, były te, którymi zwracał się do nawróconych.

– Zrodziłem cię w miłości i bólu. O jakież męki dla ciebie wycierpiałem! Okupiłem cię za cenę mojej krwi.

Boleść ta pojawiała się często na jego obliczu, kiedy wymawiał sakramentalną formułę rozgrzeszenia: wykrzywiał usta, bladł, wypowiadał z trudem każde słowo. Zdawać by się mogło, że w tych chwilach wylałby sobie krew, by obmyć grzechy pokutującej duszy!

Ale jak wytłumaczyć fakt, iż ojciec Pio tylu osobom odmawiał rozgrzeszenia? I dlaczego często traktował penitentów z mrukliwą surowością?

Faktycznie często łajał penitentów bardzo surowymi słowami, które tylko on mógł powiedzieć:

– Nikczemniku, zaprzedałeś dusze czartowi!… Nieszczęśniku, jesteś na drodze do piekła!… Nikczemna, idźże się przebrać! Nieszczęśniku, najpierw żałuj, a potem przyjdź!

Również te groźne słowa ukazują miłość ojca Pio dla dusz. Temu, kto zapytał o powód tych twardych metod, odpowiadał:

– Nie daję słodyczy temu, kto potrzebuje oczyszczenia.

Dusza, która potrzebuje wstrząsu nie może być głaskana. A ojciec Pio, doskonały w rozeznawaniu serc, wyczuwając natychmiast tę potrzebę, nie dawał się prosić, by użyć drastycznych, lecz zbawiennych środków odmowy rozgrzeszenia, bądź nagan, które przenikały w głąb duszy jak ostrze ognia.

Ale cierpiał, i to bardzo, kiedy był zmuszony odmówić rozgrzeszenia lub twardo kogoś potraktować. Sam wyznał raz w zaufaniu jednemu kapłanowi:

– Gdybyś wiedział, jak bardzo cierpię kiedy muszę odmówić rozgrzeszenia… Lecz wiedz, że lepiej jest być złajanym przez człowieka na ziemi niż przez Boga w przyszłym życiu.

Innym razem, po twardym obejściu się z penitentem, wyznał jednemu współbratu:

– Nim sprawię przykrość bratu, gdybyś ty wiedział ile strzał przeszywa wcześniej moje serce. Ale gdybym tak nie czynił, tak wielu nie nawróciłoby się do Boga.

Słusznie wymagał, żeby każda spowiedź była rzeczywistym nawróceniem. Nie dopuszczał żadnej powierzchowności, żadnej lekkomyślności w zbliżeniu się do sakramentu pokuty. Z mocą uderzał, jak ktoś uciekał się do kompromisów lub pozostawał niewzruszony.

Żądał jasności i wierności w oskarżeniach, szczerego bólu serca, stanowczości w postanowieniu poprawy. A zwłaszcza chciał by szczerze uznano własny grzech, własną złość.

Grzesznikowi, który usiłował usprawiedliwić swój własny grzech mówiąc, „to było silniejsze ode mnie… nie mogłem się oprzeć…”, odpowiadał zdecydowanie:

– Tu musi odpuścić ci Bóg, jeśli nie czujesz winy, jeśli sam sobie odpuszczasz, idź i nie wystawiaj więcej na próbę mojej cierpliwości.

Nikt, tak jak święci, nie zna dobroci i świętości Boga, a więc nikt, tak jak oni, nie zdaje sobie sprawy z ohydy i okropności każdego grzechu. Dlatego też tak przeciwstawiają się i tak walczą, wszelkimi możliwymi sposobami, by zapobiec obrazie Boskiej.

A więc, jeśli uświadomimy sobie, że ojciec Pio miał przed sobą i w sobie Jezusa zranionego i ukrzyżowanego za nasze grzechy, nie będziemy się więcej dziwić jego łzom i gwałtowności wobec tych, „którzy na nowo krzyżują Chrystusa w swoich sercach” (Ef 6, 6).

Razu jednego, gdy spowiadał, rozpłakał się, a zapytany o powód, odparł:

– Opłakuję niewdzięczność ludzi wobec najwyższego Dobroczyńcy. A cóż innego mógł czynić Jezus, ten biedny Jezus, i czyż tego nie robił?

Niemal wszyscy penitenci ojca Pio zaświadczają, że spowiadając się przed nim, odnosili straszliwe wrażenie, iż znajdują się przed sądem Bożym.

– Mniej bałem się iść na trudny egzamin na uniwersytecie, niż wyspowiadać się u ojca Pio, wyznała mi młoda absolwentka.

I rzeczywiście, jest to prawda. Ojciec Pio stosował uśmiech i łajanie, głaskanie i uderzenie ręką twardą, a zarazem zbawienną. Kiedy tylko było to konieczne dawał także ostrego szturchańca, byle tylko ktoś uniknął większego niebezpieczeństwa.

Sam pisywał o tym ojcu duchownemu, w słowach, które dobrze wyjaśniały jego z pozoru niewytłumaczalne zachowanie: „Jakże można widzieć Boga, smucącego się z powodu zła, i nie smucić się wraz z nim? Widzieć Boga, który bliski jest rzuceniu gromów… Żeby uchronić ludzkość od tego, nie ma innego sposobu jak podnieść rękę, by powstrzymać Jego każące ramię, a drugą, wzburzoną, zwrócić w kierunku brata, aby się oddalił od zła i odszedł jak najszybciej od miejsca grzechu, byle tylko ramię sprawiedliwości nie wyładowało nad nim swego gniewu…”.

W postawie ojca Pio względem penitentów nie było ani impulsywnego zaślepienia ani improwizacji. Zawsze zaś współdziałał w duchu Bożym w celu „wyrywania i obalania zła, a budowania i zaszczepiania dobra” (por. Jer 1, 10).

Zresztą należy pamiętać, że przytłaczająca większość tych, którzy nie otrzymali rozgrzeszenia od ojca Pio, powracała do niego wcześniej czy później nie mogąc pozostać nie uleczona przez sprawiedliwego i zbawiennego lekarza.

„Światowa klientela”

Kiedy przewodnik duchowy chciał w kilku słowach opisać dzień ojca Pio, napisał, że „zawsze znajdował go zajętego bądź to Jezusem, bądź duszami”.

W jednym z listów ojciec Pio stwierdził, że czuje się „pochłaniany przez miłość Boga i bliźniego”. A jego życie było rzeczywiście przyobleczone totalną miłością płynącą z najważniejszego przykazania, „na których opiera się całe Prawo i Prorocy” (Mt 22, 40).

Jego dzień nie tylko wypełniony był długą i nieustanną modlitwą za „braci na wygnaniu”, jak lubił mawiać, i długimi godzinami spędzonymi w konfesjonale, ażeby oczyszczać i uświęcać dusze, ale również spotkaniami z wieloma osobami, przez które był listownie szturmowany, gdziekolwiek tylko można było go spotkać.

W zakrystii, na chórze, na schodach, na korytarzach, na werandzie, w celi, w ogrodzie… natykał się na grupki ludzi, którzy domagali się jednego jego słowa, odpowiedzi, rady, uśmiechu.

Zdarzało się, że ktoś przeskoczył mur ogrodzenia klasztornego ogrodu, by spotkać ojca Pio, w momencie, gdy przechodził malowniczą ścieżką cyprysów.

Widok tych ludzi poukrywanych we wnękach drzwi klasztornych, po kątach korytarzy, bądź wzdłuż schodów, w często bolesnym oczekiwaniu na przejście ojca Pio robił spore wrażenie.

A kiedy widziało się cierpiącego ojca Pio, przechodzącego wolnym krokiem i zatrzymującego się przy tym czy owym, wypowiadającego słowa pokrzepienia, nadziei, zachęty czy błogosławieństwa miało się wrażenie, że to sam Jezus „przechodzi czyniąc dobro” (por. Dz 10, 38).

A musimy sobie uświadomić, że ci ludzie wokół ojca Pio, to byli często wysocy dostojnicy kościelni, uczeni, słynni artyści, naukowcy, wielcy pisarze, politycy; cały przekrój ludzi zajmujących odpowiedzialne, wysokie stanowiska w życiu społecznym.

Wszyscy garnęli się do „człowieka od Boga” (2 Tm 3, 17), który posiadał dar rozpoznawania ludzi, „wewnątrz i na zewnątrz, tak jak sami widzimy się w lustrze”.

Ojciec Pio znajdywał właściwe słowo, a także gest, jaki każdy potrzebował, jednemu zachętę, innemu naganę, jednemu uśmiech, innemu surowe spojrzenie, jednemu uścisk, innemu ostre słowa: „idź stąd nikczemniku!”.

Na tym wcale nie kończy się kontakt ojca Pio z ludźmi. Cała masa osób pragnęła udać się do San Giovanni Rotondo, by osobiście spotkać się z ojcem Pio.

Niestety często odległość bezlitośnie to uniemożliwiała. Jak by to zrobić, by z Ameryki czy Japonii, Polski czy Szwecji, przybyć do San Giovanni Rotondo? Pozostawał jedyny sposób zbliżenia się do ojca Pio, list lub telegram.

I tak, z roku na rok wzrastał strumień listów, które płynęły do San Giovanni Rotondo, stawał się najpierw potokiem, a później majestatyczną rzeką. Dochodziło niemal do około tysiąca listów i stu telegramów na dzień.

Dobrze powiedział Paweł VI:

– Popatrzcie jaką on ma sławę! Jaką światową publikę zgromadził wokół siebie! „Błogosławiony jest Pan w swoich świętych” (Ps 67, 36).

Ukrzyżowany na ołtarzu

Szczególnym wydarzeniem na świecie i w historii Kościoła jest moment, kiedy stygmatyk odprawia Mszę świętą przed tłumem ludzi. Oblicza się, że około dwudziestu milionów ludzi widziało ojca Pio celebrującego Mszę świętą.

Święty Józef z Kupertynu wśród ekstaz, lotów i cudownych uniesień ciała, był ukrywany przed światem przez niemal całe życie. Ojciec Pio natomiast był widywany na ołtarzu przez niekończące się tłumy. Ukrzyżowany Jezus i obdarowany stygmatami ojciec Pio stwarzali wrażenie jedności w czasie Mszy świętej. Odnowienie ofiary na Kalwarii działo się bez rozdziałów: ten sam Jezus był ofiarowany na krzyżu i na ołtarzu przez ojca Pio.

Odczuwało się to zwłaszcza w momencie konsekracji, kiedy ojciec Pio zamiast wypowiadać słowa, raczej rozdzierał je z bolesną gwałtownością.

– Hoc est enim Corpus meum… Hic est enim Calix Sanguinis mei…

Słowa te wydawały się uderzeniami młota w gwoździe, które przebijały ręce i nogi Jezusa i ojca Pio.

Pewna odpowiedź ojca Pio ujawnia nam żywy udział w ukrzyżowaniu Chrystusa, które przeżywał na ołtarzu w czasie Mszy świętej. Jednej córce duchowej, która zapytała go, jak może wytrzymać stojąc przez całą Mszę świętą z obolałymi od ran stopami, odpowiedział:

– Moja córko, podczas Mszy, ja nie stoję, ja jestem zawieszony.

Zawieszony z Jezusem na krzyżu: taka oto była Msza święta ojca Pio.

A oto inna jego wyborna myśl:

– Gethsemani, Kalwaria, ołtarz! Trzy miejsca, z których ostatnie, ołtarz, jest szczytem pierwszego i drugiego, jest ich trzy, ale tylko jedno jest to, w którym Go odnajdziecie.

Żądał, żeby wszyscy uważnie i nabożnie uczestniczyli w Mszy świętej.

„Uciszcie się i na kolana!” Tyle razy wydawał te dwa rozkazy tym, którzy otaczali jego ołtarz. Niezapomniany jest widok tych tłumów, które uczestniczyły w długiej Mszy ojca Pio, w modlitewnej ciszy i z nabożnym skupieniem.

Skupione i wpatrzone spojrzenia, szczególne gesty rąk, niemal niedostrzegalne ruchy ciała, poważny głos, przyklęknięcia powolne i cierpiętnicze, głośne uderzenia w pierś na „mea culpa” i na „Domine non sum dignus”, tajemnicze wyrazy twarzy i łzy, mnóstwo łez, jak zapomnieć o tym wszystkim, co miało miejsce w Mszy świętej ojca Pio?

Autor tej książki przypomina sobie jeszcze, jak służąc do Mszy świętej, dostrzegał początek i koniec ekstaz ojca Pio w momencie podniesienia hostii i kielicha.

Z malutkim, ledwo zauważalnym podskokiem, ojciec Pio wpadał w ekstazy, w monumentalnej nieruchomości utwierdzał całe ciało, z przemienioną twarzą. Za drugim podskokiem, jednakowoż niedostrzegalnym wychodził z ekstazy i dalej odprawiał Mszę świętą.

Była to Msza żywa, pulsująca bólem i miłością, owiana tajemnicą, a jednak tak mocno odczuwana, ponieważ ojciec Pio, poprzez swoją krew, łzy, modlitwę, Jezusową boleść w wyrazie twarzy, wyjawiał głębię tego misterium.

Przygotowywał się do Mszy świętej już od około północy. W Kronice zakonu czytamy następujący opis: „Wstaje około pierwszej w nocy, rozpoczyna swoje przygotowania do Mszy, schodzi do zakrystii za dziesięć czwarta… Kiedy nadchodzi pora kiedy może odprawiać Mszę świętą, nie może już wytrzymać…”.

Powiedział raz do syna duchowego przez niego nawróconego:

– Gdyby ludzie znali wartość Mszy świętej, każdego dnia trzeba byłoby stawiać żandarmów u drzwi kościołów, by utrzymać w porządku cisnące się tłumy.

Ukrzyżowany za dusze

Pewnego dnia jeden syn duchowy ojca Pio, mężczyzna silny i krzepki, spotkawszy ojca Pio na klasztornym korytarzu, a widząc go zmagającego się ze straszliwym cierpieniem, wzruszył się i nie mógł oprzeć się, by nie podejść do niego i powiedzieć w porywie wielkoduszności:

– Ojcze Pio, oddaj mi swoje cierpienia, jestem krzepki i silny, wytrzymałbym chociaż trochę…

– Skonałbyś na miejscu! – taka była natychmiastowa odpowiedź ojca Pio.

Ileż wycierpiał ojciec Pio? Któż mógłby to wypowiedzieć? Można tylko stwierdzić, że cierpienia mu siały być nieskończone, jak nieskończona była liczba dusz jemu powierzonych.

Ojciec Pio wcale się nie oszczędzał. Komuś, kto raz zapytał go ile cierpi, odpowiedział:

– Ile może cierpieć ten, kto na swych ramionach dźwiga całą ludzkość. Módlcie się za tego, który nosi ciężary wszystkich… krzyż za wszystkich!

On to oddał się jako ofiara przebłagalna za grzeszników. W roku swoich święceń kapłańskich, poprosił swojego ojca duchownego o pozwolenie, by mógł się poświęcić jako ofiara za biednych grzeszników, błagając, by mogły być przelane na niego kary przygotowane dla nich.

Na to ojciec duchowny odpowiedział mu:

– Cierp, jęcz i módl się za niegodziwców ziemi.

Ponieważ w życiu duchowym istnieje możliwość mistycznego zastępowania, tak więc możemy wytłumaczyć sobie te niezgłębione dopusty i te niespodziewane cierpienia, które spadały na ojca Pio bez żadnego powodu i bez żadnego możliwego wytłumaczenia. Wszystkie boleści były z „duchowego zastępstwa”. Sam ofiarowywał się na miejsce kogoś innego.

W żywocie świętej Weroniki Giuliani często miały miejsce mistyczne zastępstwa. Święta ofiarowywała się, by cierpieć straszliwe kary czyśćcowe za inne dusze, ażeby mogły natychmiast wejść do Raju. Jest to miłość nieograniczona. Sprawiedliwy odpłaca za grzesznika. Mamy tu do czynienia z heroiczną miłością bliźniego. „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15, 13).

Ileż to razy ojciec Pio ofiarował się w duchowym zastępstwie, aby innym odjąć cierpień? Odpowiedź na to pytanie zna tylko Bóg. My wiemy, że „ludzie zewsząd schodzili się do niego” (Mk 1, 45), a on nigdy się nie oszczędzał, nie zezwalał sobie na odpoczynek, nie robił wakacji, w żadnym stopniu.

Przez pięćdziesiąt dwa lata widywaliśmy tego wybornego rycerza miłości Bożej na polu boju, walczącego niezmordowanie przeciw królestwu szatana, ofiarującego się dzień po dniu „za słabości i grzechy ludu” (por. Hbr 7, 27).

Dosłownie udowodnił prawdziwość słów Boga: „Bez rozlewu krwi nie ma odpuszczenia” (por. Hbr 9, 22). A w obliczu nieskończonych potrzeb grzesznych i cierpiących braci, wielkodusznie ofiarował całego siebie, bez ograniczeń czy zastrzeżeń, jak o tym pisał do ojca duchownego: „Pracowałem i dalej pragnę pracować, modliłem się i dalej pragnę się modlić, czuwałem i dalej pragnę czuwać, płakałem i nadal pragnę płakać… zawsze dla moich braci na zesłaniu… Jestem szaleńczo porwany, by żyć dla braci i w konsekwencji upajać się i sycić cierpieniem, które idąc niepohamowanie opłakuję…”

Potem pisze jeszcze: „Gdybym słuchał jedynie głosu mojego serca, poprosiłbym Jezusa, by zesłał na mnie wszystkie boleści ludzkości”.

Ukrzyżowany przez ludzi

Żywot ojca Pio, jak już wcześniej powiedzieliśmy, był cały bolesną męką, ciężkimi doświadczeniami i cierpieniami na ciele i duchu, kolejno następującymi po sobie, jedne po drugich.

Jednak najokrutniejszym rozdziałem jego męki jest ten, który musiał wycierpieć z powodu ludzi, a zwłaszcza ze strony niektórych współbraci w kapłaństwie i duchowym powołaniu.

Do niego odnosi się bolesny lament proroka mówiącego: „Gdyby prześladował mnie nieprzyjaciel, zniósłbym to… ale to byłeś ty, mój bliski, mój przyjaciel, zaufany…” (por. Ps 34, 13. 14).

Doskonała łączność z ukrzyżowanym Jezusem zawierała również to. Jezus także jest znakiem, któremu sprzeciwiać się będą, i ostrzegł swoich: „Jeżeli mnie prześladowali, to i was będą prześladować” (J 15, 20).

Były dwa długie okresy prześladowań, w czasie których ludzie krzyżowali ojca Pio, pierwszy ciągnie się od 1923 do 1933 roku, a drugi od 1959 roku aż do śmierci.

W czasie pierwszego prześladowania atakowano szczególnie osobę ojca Pio i jego posługę kapłańską. W drugim okresie prześladowano ojca Pio za jego wielkie dzieła, to jest: Grupy Modlitewne i Dom Ulgi w Cierpieniu.

Obydwa okresy prześladowań prowadzone były w oparciu o okropne oszczerstwa i zniesławiające oskarżenia dotyczące doktryny, moralności, możliwości intelektualnych i twórczych ojca Pio.

Bolesne były powzięte środki zaradcze: kilkakrotnie próbowano przenieść ojca Pio w inne miejsce. Lecz nigdy nie było to możliwe z powodu najść tłumów. Lud broniłby ojca Pio aż do rozlewu krwi.

Od 1923 do 1933 roku odebrano mu przewodnika duchowego, zabroniono pisać listy i narzucono odprawianie Mszy świętej rano, jeszcze przed świtem.

W ostatnich dwóch latach, od 1931 do 1933, ojciec Pio stał się wręcz więźniem klasztoru: zawieszono spowiedź, zakazano wszelkich kontaktów z wiernymi, zezwolono mu odprawiać Mszę świętą tylko w kapliczce przyklasztornej, w obecności pomocnika.

I tak było aż do 16 lipca 1933 roku, kiedy w końcu ponownie zezwolono mu na odprawianie Mszy świętej w kościele i kontynuowanie posługi spowiednika. Jednak nadal ojciec Pio był wszędzie traktowany jako podejrzany i niebezpieczny.

Od 1959 roku i później, ataki prześladowców nasiliły się jeszcze bardziej. Mamy jeszcze w pamięci dzienniki i tygodniki, które w tamtych latach donosiły informacje o ojcu Pio, zamieszczając zniesławiające tytuły i hańbiące kalumnie.

Ażeby wydrzeć ojcu Pio rzekę datków, które podtrzymywały świetne dzieło Dom Ulgi w Cierpieniu, założone przez niego, prześladowcy zaprojektowali dokumentację absurdalnych i podłych oskarżeń, a w końcu posunęli się do tego, że umieścili, świętokradzko, podsłuch w jego konfesjonale, żeby złapać go na błędzie.

Toczyły się dochodzenia, ścisłe śledztwa prowadzone przez Wizytatorów Stolicy Apostolskiej; odebrano ojcu Pio funkcje administracyjne Domu Ulgi w Cierpieniu; musiał opuścić Grupy Modlitewne; wiernym radzono by nie uczestniczyć w Mszy świętej ojca Pio; dookoła jego konfesjonału ustawiono okratowania i żelazne bariery…

Może, aby mieć ogólny pogląd na to zamieszanie, wystarczy ten wiarygodny osąd wyrażony wtedy przez kardynała Lercaro.

– Chciano przywalić kamieniem grobowym San Giovanni Rotondo. Niestety nie wyszło im to, bo tam był palec Boży.

I miał rację ponieważ świętość i dzieła ojca Pio były rzeczywiście zbudowane na skale, jak mówi Ewangelia, i dlatego też nie runą po burzy (por. Mt 7, 27).

Duchowe dzieci, kapłani, świeccy na całym świecie stworzyli z wiary ojcu Pio imponujący mur obronny.

„Światowa klientela” wokół ojca Pio nie tylko nie maleje, ale nieprzerwanie wzrasta, a teraz, po jego śmierci, może jeszcze bardziej czcić tę ofiarę, która heroicznie przeżyła słowa Chrystusa: „Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy Królestwo niebieskie” (Mt 5, 10).

cdn.

Ks. Stefano Maria Manelli

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Stefano Marii Manelliego Św. Ojciec Pio z Pietrelciny.