Rozdział czwarty. Teoria liberalna a chrześcijańska o państwie

Wiek upływa od ogłoszenia sławnych „zasad 1789 roku” (1). Francja rewolucyjna już przygotowuje wyjątkowo wspaniały obchód tego jubileuszu narodzin idei panującej. Sto lat, to młody wiek dla światowładnej doktryny. Chrystianizm dziewiętnaste liczy stulecie, a jeszcze zmarszczek nie ma. Lecz idea „nowego prawa”, liberalizm, wylęgły przed wiekiem z filozofii wolteriańskiej, wprowadzony w świat z błyskaniem i grzmotami rewolucji, dziś już widoczne zdradza symptomy marazmu. We wszystkich niemal kierunkach, w życiu parlamentarnym, w publicystyce, w wychowaniu, w ekonomii politycznej, w nauce społecznej już się przeżył, już własne jego potomstwo urąga jego bezsilności, a głębsze umysły, nawet spośród synów rewolucji, zapowiadają, że obchód rocznicy 1789 roku, będzie zarazem datą pogrzebu liberalizmu. Świat, który jeszcze przed pół wiekiem tak gorąco, tak młodzieńczo wierzył w zasady wielkiej rewolucji, dzisiaj znajduje się bez doktryny, bez wiary żadnej: kuszony z jednej strony szałem socjalizmu, z drugiej rozpaczą pesymizmu.

Otóż nim ta stuletnia rocznica wybije, odzywa się głos, przypominający światu, że poza doktryną liberalizmu, którą on jedynie zna, poza zmorą socjalizmu, która go dręczy, mówiąc mu: nie ma już nic dla ciebie, prócz mnie, jest jeszcze inna nauka, którą on znał za młodu, pod której ożywczym wpływem nabrał sił i wyrósł na męża, o której zapomniawszy w dojrzałym wieku, przyszedł właśnie do takiej rozpaczy o sobie i o wszystkim. Głos ten przemówił z tej ambony jedynej w świecie, tak wysoko postawionej, że i mędrcy, co własnym rozumem silą się zagadkę świata rozwiązać, i ludy w używaniu życia zatopione, i władcy ludów władzy Boga nad sobą nie znający, muszą prawdę z niej głoszoną usłyszeć, z tej ambony, nad którą wiecznie unosi się Duch Święty, a z której nigdy słowo fałszu nie padło. Od pół roku przeszło słyszeliśmy powtarzane po gazetach wieści, że papież przygotowuje encyklikę o liberalizmie. Różne przypuszczenia i uczucia wzbudzało to oczekiwanie. Myślano, że papież będzie zwalczał „zdobycze nowożytnej cywilizacji”, że potępi liberalne formy rządu; pytano się, nawet między katolikami, z pewnym niepokojem: jak też papież określi liberalizm? Jak ujmie tego Proteusza, który co dzień inne przybiera postacie, który przed pół wiekiem uwodził najszlachetniejszych synów Kościoła hasłem wolności religii i wolności wychowania, a dziś z niepohamowaną zaciekłością miota się przeciw tym wszystkim wolnościom? Ojciec Święty uczynił to, czego się może nikt nie spodziewał. Już rozmaite hasła, w jakie liberalizm stroił swe doktryny: najwyższa władza ludu, prawo do buntu, równość wyznań, nieograniczona wolność prasy… bywały od poprzednich papieży Grzegorza XVI i Piusa IX raz po raz potępiane. Ale tych negatywnych orzeczeń świat nie dosyć zrozumiał.

Kościół walczył za ludzkością i prawem, a myślano, że walczy za absolutyzmem. Kościół potępiał gwałt, a myślano, że potępia wolność… Otóż Leon XIII spojrzał w głąb mętnego nurtu, z którego te wszystkie fałsze i nieporozumienia pochodziły, dostrzegł, że cały ten nowożytny liberalizm, ze wszystkimi swymi teoriami i czynami, wypływa z błędnej idei państwa, i nie poprzestając na potępianiu błędu, przeciwstawił mu prawdziwą, całkowitą naukę o uspołecznieniu, aby kto ma oczy, mógł widzieć, kto ma rozsądek, mógł porównywać (2). Encyklika De civitatum constitutione christiana, jest najtrafniejszym ugodzeniem w samo serce liberalizmu. Nie jest tajno Ojcu Świętemu, że z tą nauką występuje wbrew przesądom i pojęciom dziś panującym, uważanym przez nasz wiek za najbardziej chlubne jego zdobycze, przyjętym za podstawę nauk i prawa publicznego. Nie odstrasza go to, ale raczej nagli, aby okazał prawdę tym, którzy ją zgubili i tak ciężkimi tę zgubę przypłacają klęskami. „Najwyższy i najświętszy Nasz obowiązek – mówi – tj. apostolskie poselstwo, jakie mamy do wszech narodów, w sumieniu Nas nagli do wypowiedzenia prawdy z wszelką wolnością. Nie znaczy to, żebyśmy nie rozumieli naszych czasów, albo żebyśmy prawe i korzystne obecnego wieku postępy odpychali, ale że pragniemy dla spraw publicznych bezpieczniejszych dróg i trwalszych podwalin, przy zachowaniu prawdziwej wolności ludów; albowiem matką i orędowniczką najlepszą wolności ludzi jest prawda. Veritas liberabit vos (Prawda was wyzwoli)”.

Czego więc naucza papież? Istnieją dwa pojęcia uspołecznienia ludzkiego, względnie państwa: jedno oparte na prawie z dołu, od ludzi, drugie na prawie z góry, od Boga.

Pierwsze, wyrażone w znanej teorii kontraktu socjalnego, suponuje, że człowiek nie ma nad sobą Pana, a więc ani prawa, a więc, że wszelkie prawo człowiek sobie dowolnie tworzy i dowolnie zmienia. Ludzie, wpierw w dzikiej niezawisłości zostający, mieli się zmówić i prawa swe osobiste przelać na ogół. Z tej zmowy ma pochodzić uspołecznienie ludzkie, władza państwowa i wszelkie prawa i obowiązki, jakie wiążą ludzi w społeczeństwie. W tak pojętym uspołecznieniu, „jak gdyby Bóg nie istniał, albo nie władał światem”, władza może wszystkiego żądać od poddanych: bo wszelkie prawo w jej ręku spoczywa, nie ma absolutnie granic jej dowolności, a poddani mogą w każdej chwili władzę obalić, bo sami ją stworzyli. W takim państwie konsekwentnie żadnych się nie uznaje obowiązków społecznych względem Boga: państwo jest bezwyznaniowe, la loi est athee (prawo jest ateistyczne), co w złagodzonej formie brzmi: równouprawnienie wyznań, wolność sumienia. Tak pojęte państwo nie uznaje żadnego prawa moralności, od opinii ludzkiej niezależnego – co eufemicznie się zwie: wolnością opinii, wolnością prasy (3).

Wolność! Tym słowem wiecznie szermuje fałszywa doktryna – od niego się nazywa liberalizmem, nim przynęca i zwodzi szlachetne dusze, które instynktowo brzydzą się ujarzmieniem, ale jakże gorzko ich zawodzi! Ci, którzy w roku 1830 z młodzieńczym zapałem – zapatrzeni w przyszłość, a przeszłości niepomni – pisali artykuły do gazety „l’Avenir”, pewni byli, że za wolnością ludzkości walczą. Pytali naiwnie: czemu nie mamy dać innym tych wolności religii i prasy, których dla siebie żądamy? Nie spostrzegali, że w ich żądaniu tkwi zaprzeczenie zasady, za którą by wszyscy byli życie dali: że Bóg jest Panem najwyższym a nie człowiek. Nie domyślali się, że skoro się odejmie państwu obowiązki względem Boga, to tym samym zostawi się je w ręku dowolności ludzkiej, oraz że mocą i logiką tej samej zasady, doprowadzi ta ludzka dowolność do takiego pogwałcenia wszystkich praw człowieka, do takiej tyranii wobec sumień, jakich lękać się nie mogli ze strony najbardziej zapamiętałych szermierzy prawdy.

Liberalizm, potępiany przez Kościół, pamiętajmy raz na zawsze, nie polega na tej wolności, do której z przyrodzenia tęskni serce ludzkie, nie jest on wcale zwolnieniem jarzma ludzkiego nad ludźmi, bo do tego zwolnienia nikt tyle co Kościół się nie przyczynił, ale jest tylko zdjęciem zasad prawa Bożego, ideą państwa bez Boga, emancypacją społeczności ludzkiej względem Stwórcy i przyrodzonego prawa, a przez to oddaniem społeczności, bez granic i zastrzeżeń, kaprysowi ludzi, którzy nią zawładną. Przeciwna zaś nauka społeczna, którą papież zatwierdza, osadzając w prawie Bożym niezmienny fundament wszelkich praw i wszelkiej władzy, daje jedyny grunt, na którym godność człowieka, nietykalność jego praw i wolność prawdziwa mogą oprzeć się i zakwitnąć.

Na czym więc ta nauka polega? Wychodzi ona, jak się powiedziało, nie z woli ludzkiej, ale z prawa Bożego. Wszelako nie jest tu mowa o żadnym prawie objawionym, ani o osobnym ustanowieniu Bożym – jakiemu np. Kościół swe istnienie zawdzięcza – ale po prostu o przyrodzonym prawie natury ludzkiej, które jak wszystkie prawa przyrody, jest prawem i dziełem Stwórcy. W naturze człowieka tkwi potrzeba, skłonność i prawo organizowania się w społeczność. Dążność ta przyrodzona zaczyna od wytwarzania rodziny, ale kończy dopiero na społeczeństwie politycznym, czyli państwie, bo w nim dopiero człowiek znajduje pełnię swych społecznych aspiracji. Stan społeczny więc i rodzina, a nawet państwo, nie jest żadnym wymysłem ludzkim, ale stanem człowiekowi naturalnym, dziełem natury (4).

Z uspołecznienia zaś naturalnie wynika potrzeba władzy: jest to przyrodzonym, a więc także Bożym, prawem społeczeństwa (5). Stąd wypływa, że władza zwierzchnicza państwa (la souverainete), będąc z prawa natury, jest od Boga, Stwórcy natury. Postać jednak tej władzy, tj. oznaczenie, kto ma ją piastować czy jeden, jak w monarchii, czy wszyscy zarówno, jak w rzeczypospolitej, czy ma ją naród z monarchią dzielić, jak w państwach konstytucyjnych – to rzecz względna, od rozmaitych ludzkich warunków, nieraz i od woli obywateli zawisła, zawsze odrębna od kwestii istoty i pochodzenia władzy (6).

Stąd znowu następuje, że objętość władzy zwierzchniczej i sposób jej wykonania, nie są wcale dowolne, ale podlegają absolutnym prawom, z istoty i zadania tej władzy wynikającym. Piastunowie zaś tej władzy trzymani są w tych karbach nie tylko bojaźnią ludu, ale też sumieniem i odpowiedzialnością przed Bogiem. Żadna ratio status (racja stanu) nie uniewinnia niesprawiedliwości, ani despotyzmu, ani wyzyskiwania władzy na osobistą korzyść rządzących (7).

Konsekwentnie i podwładni w sumieniu obowiązani są do uległości dla władzy, w czyimkolwiek ona ręku spoczywa, byle prawowicie. A nic ich do tej uległości tak skutecznie nie skłoni, jak właśnie ustalenie religijnego przekonania, że władza jest od Boga, i że kto się sprzeciwia zwierzchności, Boskiemu postanowieniu się sprzeciwia (8).

Tak pojęte państwo, nie może być oczywiście bezwyznaniowe, ale winno czcić Boga religią publiczną, państwową, tak samo jak każda prywatna osoba powinna Go czcić religią prywatną. Dlaczego? Dlatego, że Bóg jest twórcą społeczeństwa, niemniej jak jednostki – dlatego, że jest panem i dobroczyńcą osoby moralnej państwa i ma prawo do jej czci, niemniej jak jest panem osoby prywatnej i jej czci wymaga dlatego, że bezwyznaniowość państwa jest zaprzeczeniem Boga, równie i więcej Mu ubliżającym, niż bezwyznaniowość pojedynczych ludzi (9). Dlatego wreszcie, że i interes obywateli tego wymaga: bo choć państwo ma bezpośrednio tylko doczesne dobro na celu, tak jednak do niego powinno kierować obywateli, żeby im nie przeszkadzać, lecz owszem torować drogę do ich celu wiecznego (10).

Lecz jaka ma być religia państwowa? Czy powrócić mamy znowu do nieszczęsnego hasła trzydziestoletniej wojny: „Cuius regio, eius religio – Kto panuje, tego religia”? Bynajmniej. Hasło wymienione zawiera wpierw ideę supremacji państwa w rzeczach religijnych, a po drugie, postawienie na równi różnych religii. Są to dwie zasady protestantyzmowi właściwe, przeciwko którym katolicyzm zawsze walczył. Państwo nie ma wcale wybierać religii wedle swego uznania, ani wszystkich religii na równi stawiać – co w gruncie na bezreligijność wychodzi – lecz powinno taką religię mieć, jaką Bóg chce być czczony. Tę religię powinno za swoją uznać i wszelką opieką prawa otoczyć, wszelką pomocą władzy popierać, którą Bóg objawia i odznaczył widocznymi znamionami prawdy (11).

Ale wszystkie religie za prawdziwe i objawione chcą uchodzić i każdy swoją za lepszą uważa. Kto ma tu prawo rozstrzygnąć? W tym głównie punkcie katolicyzm i liberalizm nie mogą się nawzajem zrozumieć. Liberalizm będąc teorią społeczności bez Boga, wychodzi zawsze mimo woli z przypuszczenia, że wątpliwa jest rzecz, która jest, i w ogóle czy jest religia prawdziwa. Na takim stanowisku, legalny indyferentyzm względem wyznań byłby istotnie racjonalny, tak samo, jak racjonalne byłoby zrównanie ceny złota i rozmaitych imitacji złota, gdyby nie było probierza do rozpoznania prawdziwego złota od udawanego, albo gdyby prawdziwego złota wcale nie było na świecie. Ale kto się z bliska przypatrzył złotu i ma w ręku probierz, ten ramionami by wzruszył na projekt podobnego zrównania. Może się wielu ludzi na fałszywym złocie oszukiwać, ale swoją drogą prawdziwe złoto jest czymś innym niż fałszywe i daje się od niego odróżnić.

I w religii jest prawdziwe i fałszowane złoto. Jak pewne, że jest Bóg, tak pewne, że podał ludziom prawdę o sobie i o stosunku ich do siebie, to jest prawdziwą religią. Tak pewne też dał tej religii znamiona, po których by ją ludzie mogli od fałszywych religii rozeznać. Ludzie urodzeni i wychowani w atmosferze fałszywych wyznań, lub bez wyznania, mogą do pewnego stopnia o tym nie wiedzieć i wszystkie wyznania mieć poniekąd na równi. Ale katolik, który posiada ten skarb prawdy i zna jego Boże znamiona, nie może – bez kłamstwa wobec siebie samego i wobec prawdy, która mu w oczach stoi – trwać w przypuszczeniu, że nie wiadomo, która jest prawdziwa religia. On i temu, co innej wierzy religii, i temu, co wszystkie na równi waży musi powiedzieć wraz z papieżem: Niestety! Błądzicie, a sposoby przekonania się o tym macie na podorędziu (12).

Jest to nietolerancja, ale nietolerancja w sferze teorii, właściwa prawdzie, która każdemu, co inaczej trzyma, mówi w oczy: błądzisz. I w tej mierze – rzecz uwagi godna – żadne wyznanie nie jest tak bezwzględne w swej wyłącznej afirmacji, jak katolicyzm. Wszelako ta nietolerancja w teorii godzi się z najzupełniejszą tolerancją w praktyce. Katolik, cieszący się pełnią prawdy, tym większą powinien mieć wyrozumiałość i litość dla tych, co jej nie posiadają. I tylko namiętność ludzka, a nie religia katolicka, mogła czasem doprowadzić do narzucania przemocą prawdy. Ojciec Święty stawia wyraźnie, za św. Augustynem, zasadę: „że nikt przeciwko swej woli nie powinien być zmuszanym do przyjęcia wiary katolickiej”. Więc i uznanie katolicyzmu za religię państwa nie wiąże się, w myśl Kościoła, z prześladowaniem innych wyznań, ale z ich tolerancją. Co więcej, postawiwszy absolutnie prawdziwą zasadę: że państwo powinno mieć państwową religię, i to nie inną, tylko katolicką, sam Ojciec Święty naucza w końcu encykliki Immortale Dei, że w wielu okolicznościach, dla uniknięcia większego zła, z legalnym uznaniem innych wyznań zgodzić się można (13).

W jakich okolicznościach? Oczywiście, kiedy wielka część poddanych nie chce przyjąć prawdziwej religii, zwierzchność nie może jej narzucić jako religię państwową. Kiedy znów zwierzchność upośledza prawdziwą religię, poddani katolicy mogą i powinni się domagać równej wolności wyznań: nie jako zasady, jako stanu rzeczy absolutnie dobrego, ale jako minus malum (mniejszego zła), lub raczej jako części praw należących się prawdzie. Podobnie też, chociaż wolność druku, wolność nauczania i podobne wolności, w absolutnym i nieograniczonym znaczeniu, są fałszywymi i zgubnymi zasadami, jednak w państwie niechrześcijańskim, jakich dziś wiele, gdzie ograniczenia rządowe, zamiast bronić prawdy i cnoty, obracałyby się tylko na korzyść fałszu, godzi się i często trzeba tych wolności się domagać. I nie ma w tym sprzeczności ze sobą ani dwulicowości: bo prawda, mająca najwyższe prawo, a krzywdę ponosząca, może śmiało powiedzieć: Dajcie mi choć tyle z moich praw, ile błędowi dajecie. Nie uznajecie mnie za prawdę, a więc traktujcie mnie przynajmniej według waszej zasady, na równi z innymi doktrynami i wyznaniami.

Aby jednak dokładnie określić stosunek państwa do religii, trzeba jeszcze bliżej tej ostatniej się przypatrzyć. Religia katolicka nie jest tylko zbiorem nauk, wyznaniem – jak tyle innych wyznań – ale ukonstytuowana jest w organizm społeczny, który nazywamy Kościołem katolickim. Stąd stosunek państwa do religii przechodzi w stosunek państwa do Kościoła. Jest to postać religii w pewnym znaczeniu zewnętrzna, ale istotna i od samego wyznania absolutnie nierozdzielna. Ten sam, który religię nam podał, Zbawiciel nasz Jezus Chrystus, nadał jej postać społeczności: bo ustanowił jedną hierarchiczną zwierzchność, z posłannictwem nauczania o prawdzie i sprawiedliwości wszystkich narodów, jednostek i państw, oraz z władzą stanowienia praw i rządzenia w sferze interesów religijnych, a wszystkich ludzi zobowiązał do podlegania tej zwierzchności i przyjmowania jej nauk i duchownych rządów (14).

Z tej Boskiej, w Ewangelii zakreślonej, konstytucji Kościoła wynika wpierw, że cel jego nie jest wcale podporządkowany celowi państwa, ale jest wyższego rzędu i rodzaju, bo zbawienie wieczne, do którego Kościół prowadzi ludzkość, stoi ponad doczesnym szczęściem, do którego państwo zmierza. Nadto, że zwierzchnicza władza kościelna nie jest podrzędną i nie może być podległą władzy państwowej, ale jest z istoty swojej samoistna i najwyższa, bo zwierzchności tych społeczeństw są w takim do siebie stosunku, jak ich cele (15). Wreszcie, że Kościół jest społecznością, wprawdzie innego rodzaju niż państwo, bo z celem duchowym i nadprzyrodzonym pochodzeniem, ale tak samo jak państwo, jest społecznością całkowitą, samoistną, niezawisłą, według terminu scholastycznego: societas perfecta (społecznością doskonałą). Prawnicy józefińscy i teologowie ze szkoły Febroniusza uczyli, że Kościół jest w państwie (Ecclesia in statu), podobnie jak gminy, cechy, towarzystwa handlowe i naukowe są w państwie, jako człony w całości i społeczności niecałkowite (societates imperfectae) w uspołecznieniu najwyższym. Opierali to na rzekomej zasadzie, że nie mogą być dwie najwyższe władze nad jednym materiałem społecznym. Otóż tę doktrynę zwalcza Ojciec Święty, przeciwstawiając jej zasadę absolutnej niezawisłości Kościoła i najwyższej zwierzchności w rzeczach do religii należących, zasadę w Ewangelii najwyraźniej zawartą, czynami Kościoła od czasów katakumbowych aż do dni naszych zatwierdzaną, postępowaniem władców i państw względem zwierzchności kościelnej odwiecznie uznawaną (16).

Zatem nie jedna, ale „dwie są – mówi papież – najwyższe władze, między którymi rozdzielił Bóg rządy ludzkości”. Ludzie, celem uchronienia się od tyranii, dzielą na różne sposoby zwierzchniczą władzę: innemu dają moc prawodawczą, innym sądowniczą i wykonawczą. Bóg zostawia te szczegóły disputationibus eorum (ich roztrząsaniu), ale sam postanowił rozdział między władzą świecką a duchowną, ten główny kamień węgielny konstytucji ludzkości, najistotniejszą warownię wolności i godności człowieka.

Jaki więc ma być stosunek między tymi dwiema zwierzchnościami? Czy walka czy układ konkordatem zwany? Właściwie, ani jedno, ani drugie. Walka między państwem i Kościołem tylko z ułomności ludzi wyniknąć może i jest chorobą w ciele ludzkości. Konkordat jest lekarstwem na przypadek tej choroby, sztucznym środkiem do usunięcia anormalnych kolizji. Normalnym zaś stanem, zdrowiem społecznego organizmu jest naturalne zestrojenie, związek z natury rzeczy wynikający między społecznością kościelną a państwową.

Wszystko, co Boże, jest harmonijne i porządne. Bóg, który nawet w przyrodzie, nierównie niższej od ludzkości sferze, wszystkie siły i żywioły tak harmonijnie skojarzył i stosownie do celu świata urządził, jakżeby miał w społeczności ludzkiej istotną utworzyć sprzeczność? Musi więc być w myśli Bożej i leżeć w naturze rzeczy jakiś przyrodzony, harmonijny stosunek tych dwóch Bożych tworów: państwa i Kościoła. I w istocie, cele obu społeczności są centrami, z których, jak pięknie się wyraża papież, zakreślają się właściwe sfery praw i działania obu władz, ci sami poddani należą do obu zwierzchności, te same nieraz przedmioty leżą w obu sferach, ale pod innym względem. Tak dalece, że w każdym przypadku, z natury rzeczy, z właściwych zadań Kościoła i państwa wypływa, co się należy jednemu, a co drugiemu, co trzeba oddać Bogu, a co cezarowi. Słowem, prawa obu władz są do siebie jak cele. Stąd wynika, że obie społeczności, Kościół i państwo, naturalnie spojone są harmonijnym związkiem (ordinata colligatione), podobnym do również naturalnego, harmonijnego i z ręki Bożej pochodzącego związku między ciałem i duszą (17).

Dopiero gdy ten ład się mąci, gdy to zdrowie społecznego organizmu szwankuje, potrzebny bywa i pożądany lek konkordatów. W których to układach, mówi Ojciec Święty, Kościół po macierzyńsku postępuje, bo nie żąda niczego od państwa, czego by i bez konkordatu nie miał prawa żądać, a ze swoich praw ustępuje zwykle państwu co tylko może, byleby zaciemnione granice obu władz jawnie zostały określone, a powody niesnasek i zguby dusz usunięte (18).

Tak omówiwszy prawidłowy stosunek między państwem a Kościołem, Leon XIII kreśli wspaniały obraz społeczeństwa żyjącego pod błogim wpływem „tej harmonii rzeczy Boskich i ludzkich”. Wszystko w takim społeczeństwie żyje i rozwija się zdrowo i wzorowo: rodzina i praca, działalność władz i obowiązki poddanych względem zwierzchności, dla tej jednej, głębokiej i niezmiernie doniosłej przyczyny, że w takich stosunkach wszystkie czynniki dobra godzą się w sercu ludzkim, potęgują się wzajemnie i do jednego zmierzają, religia i powinność obywatelska, bojaźń Boża i poszanowanie ustaw, sumienie i przymus, prawo i siła, i nie ma wówczas tej fatalnej rozterki, w której dusze tracą równowagę, Kościół traci środki zbawiania narodów, a państwo traci sankcję sumienia i majestat prawa Bożego.

Przechodząc następnie z teorii do dziejów, Leon XIII kreśli wielkimi pociągnięciami, najpierw epokę, w której „filozofia Ewangelii” okazała swą dzielność, z barbarzyńskiego materiału wytwarzając chlubę historii, „państwo chrześcijańskie”, a później okres rozstroju i upadku, poczynający się od buntu religijnego, reformacji, a dochodzący do zenitu w rewolucji francuskiej. Tu idea społeczeństwa bez Boga formułuje się w doktrynę, zwaną „nowym prawem”, „zasadami roku 1789”. Papież wykłada ją, w przeciwstawieniu do prawdziwej, przedstawionej wyżej nauki i kolejno poddaje ją surowej krytyce.

Zasada, że absolutny początek władzy jest w ludzie, nie w Bogu, jest nieracjonalna i dla społecznego porządku zgubna (19). Zasada równości wyznań jest ateizmem (20). Zasada nieograniczonej wolności słowa i druku jest niemoralna (21). Zasada wykluczenia Kościoła od wychowania, od prawodawstwa, od wpływu na rodzinę, jest wielkim i zgubnym błędem (22). Moralność cywilna, czyli od religii oderwana, jest niemożliwa (23). Poddanie Kościoła państwu, jest źródłem wszelkich waśni i nieszczęść dla społeczeństwa (24).

Z drugiej strony wypowiada papież czego w postępie i zdobyczach naszego wieku Kościół nie potępia: Nie gani Kościół żadnej z rozmaitych form rządu: od monarchii aż do demokratycznej rzeczypospolitej, byleby uszczęśliwiały społeczeństwo (25). Nie potępia bynajmniej Kościół udziału ludu w prawodawstwie (26). Nie gani nawet, jak się powiedziało, legalnego uznania innych wyznań, gdzie prawdziwa religia nie może być bez przymusu powszechnie zaprowadzoną (27). Nie gani, ale nawet pochwala i całym sercem popiera ustawy i ubezpieczenia przeciw samowoli władców i przeciwko wkraczaniu rządu w sferę gminy, rodziny i osobistych praw człowieka (28).

Nie lęka się Kościół postępu nauki, owszem wita go z radością i niechybnie po nim oczekuje nowych zatwierdzeń dla Bożej prawdy, której jest piastunem (29). Chętnie patrzy Kościół na rozwój nauk, sztuki, przemysłu i na wszelkie postępy, nawet w sferze materialnego dobrobytu, przestrzegając tylko, że cel człowieka w wyższych leży sferach (30).

Kończy Ojciec Święty najwspanialszym orzeczeniem prawdziwej wolności, którą Kościół uznaje i którą wedle możności ludy obdarza: wolności w życiu wewnętrznym, wypierającej niewolę błędu i tyranię namiętności, wolności w życiu cywilnym, dającej obywatelom najszerszą swobodę działania w sferze dobra, wolności w życiu narodowym, uchylającej obce jarzmo (31).

Taka jest w swym ostatnim wyrazie nauka Kościoła o państwie. Jakie są wobec niej obowiązki katolików? Obowiązki te – naucza papież – dotyczą najpierw przekonania. W tym wieku zamąconych pojęć i doktryn, gdzie co chwilę błąd najbardziej zgubny graniczy z prawdą, katolicy powinni pilniej i wierniej niż kiedykolwiek stać u stóp ambony Piotrowej, znać jej naukę, brać od niej kierunek swych umysłów i w sprawie tych nowożytnych zdobyczy, które już tylu katolików nieszczęśliwie uwiodły, a tak przewrotnymi okazały się w skutkach, trzymać się niewzruszenie wszystkich jej orzeczeń.

Są także obowiązki czynu, dotyczące życia publicznego i prywatnego. Tu stawia nam papież przed oczyma bohaterskie postacie dawnych chrześcijan, którzy wśród cięższych od dzisiejszej walki zapasów, pośród zdegenerowanej cywilizacji pogańskiego Rzymu, świecili życiem bez skazy, tworzyli wzorowe rodziny, i państwu, które ich prześladowało, po obywatelsku służyli. Tym przykładem wzywa Ojciec Święty katolików, żeby znowu wśród chylącego się ku pogaństwu społeczeństwa, jaśnieli wzorem nieskalanego życia, bo świat nie wierzy nauce, której czyny kłamią, żeby po katolicku rządzili swymi domami i dbali o wychowanie dzieci w miłości wiary i Kościoła, żeby w końcu wedle możności brali udział w życiu publicznym i, chociaż organizm społeczny zakażony jest fałszywymi zasadami, żeby starali się osobistym udziałem wlać we wszystkie jego żyły choć trochę zdrowej krwi: sumienności, prawych zasad, chrześcijańskiego poświęcenia.

Trudno zebrać wszystkie te przestrogi, wskazówki, rozstrzygnięcia, dotyczące publicznego życia, które Ojciec Święty z niezrównaną wymową i siłą na jednej karcie streścił. Miłość synowska Kościoła w duszy, na ustach i w czynie życia publicznego, zgoda serc i umysłów, z uległością dla pasterzy, strzeżenie się doktryn naturalizmu, w dziennikach zaś uchylenie stronniczych waśni i podejrzliwości, a łączność w obronie praw Bożych i najwyższych społeczeństwa interesów, to są główne środki, jakimi katolicy najlepiej przysłużą się dwóm społecznościom, których są członkami: Kościołowi, pomagając mu do krzewienia Bożej prawdy, i państwu, zwalczając błędy i namiętności, grożące jego bytowi.

Taki jest całokształt tej encykliki De civitatum constitutione christiana (O chrześcijańskim ustroju państwowym), która jest i pozostanie jednym z największych pomników XIX wieku, jasnym, całkowitym i z najwyżej upoważnionego źródła pochodzącym orzeczeniem chrześcijańskiego prawa publicznego. Następujące pokolenie synów Kościoła będzie miało mniejsze pole do dyskutowania, niż miało przeszłe, ale jaśniejszą drogę do czynu. Encyklika Leona XIII jest pomyślniejszą jutrzenką dla XX wieku, niż była Umowa społeczna Rousseau dla wieku XIX-go.

Ks. Marian Morawski SI

(1) Artykuł napisany został w roku 1885.

(2) „Sądzimy więc, że rzecz jest bardzo wielkiej doniosłości i zupełnie z Naszym apostolskim urzędem zgodna, zestawić nowe opinie o państwie z nauką chrześcijańską, bo tym sposobem, ufamy, usuną się przyczyny błędów i wątpliwości, gdy prawda na jaw wyjdzie i każdy łatwo będzie mógł poznać te najwyższe przepisy życia, za którymi iść i których się trzymać należy”. Cytat pochodzi z encykliki Immortale Dei, która będzie także cytowana w następnych przypisach.

(3) „Z tych zasad ta jest główna, że wszyscy ludzie, jak wyraźnie są do siebie podobni rodzajem i naturą, tak są w życiu rzeczywiście równi: każdy taką ma niezawisłość, że zgoła żadnej nie podlega powadze… W opartej na takiej zasadzie społeczności, jedyną władzą jest wola narodu, który, sobie samemu tylko podlegając, sam też jeden tylko może sobie rozkazywać. Wybiera zaś, komu powierzyć władzę nad sobą, tej jednak nie nadaje, jako prawo istotne, ale jako prosty urząd, mający być piastowany w jego imieniu. W zapomnienie idzie imię Boskie, zupełnie jak gdyby Boga wcale nie było, albo jak gdyby Bóg zgoła nie dbał o społeczeństwo ludzkie, albo jakby ludzie, pojedynczo czy połączeni, żadnych nie mieli względem Boga obowiązków, albo wreszcie, jak gdyby pojąć można zwierzchność, której by cała siła i powaga nie wypływała z Boga. W ten sposób oczywiście państwo niczym innym już nie jest, a tylko tłumem, co sam się oświeca i rządzi. A ponieważ naród w sobie rzekomo zawiera źródło wszelkiego prawa i wszelkiej władzy, zatem wynika stąd, że państwo nie powinno się poczuwać do żadnych obowiązków względem Boga, że nie powinno żadnej religii wyznawać publicznie, że nie ma obowiązku ani szukać wiary jedynie między wszystkimi prawdziwej, ani jednej nad inne wynosić, ani sprzyjać którejkolwiek więcej niż innym, ale że ma każdej przyznać równe prawo, w takich jedynie granicach, żeby porządek państwowy nie poniósł szwanku… Stąd zaiste wynika żadnych praw nie znająca wolność sumienia, najdowolniejsze zdania, czy czcić Boga czy nie, nieograniczona niczym swawola myśli i wygłaszania swych myśli”.

(4) „Wrodzone jest naturze człowieka, aby żył w społeczeństwie politycznym. Skoro bowiem zaspokojenia potrzeb, wymagań życia i doskonałego rozwoju umysłu i ducha w odosobnieniu osiągnąć nie może, Opatrzność Boska zrządziła, że rodzi się dla łączenia się i jednoczenia z ludźmi, tak w rodzinie, jak i w państwie, a w tym jedynie zjednoczeniu otrzymać, może zupełne zaopatrzenie życia (vitae suffcientiam perfectam)”.

(5) „Ponieważ zaś nie może żadne społeczeństwo istnieć, jeżeli ktoś nie przewodniczy wszystkim, nakłaniając skutecznie pojedynczych ku dążeniu do wspólnego celu, stąd wynika, że społeczeństwom ludzkim koniecznie potrzebna jest władza nimi rządząca, niemniej jak samo społeczeństwo z natury, a więc tym samym z ustawy Boskiej pochodząca”.

(6) „Z tego dalej wynika, że władza publiczna, sama w sobie istnieje jedynie od Boga, tak że którzykolwiek mają władzę rozkazywania, nie mają jej znikąd, ale od Boga, tego najwyższego władcy wszystkich: Non est potestas nisi a Deo. Władza zaś rozkazywania niekoniecznie łączy się z takim lub innym ustrojem państwa, jakikolwiek ustrój obrać sobie może, byle rzeczywiście służył wspólnemu dobru i pożytkowi”.

(7) „Kto by dzierżył zwierzchność, ten też ma przedstawiać obraz Boskiej władzy i opatrzności nad rodem ludzkim. Władza więc ma być sprawiedliwa, nie despotyczna, ale jakby ojcowska, bo i władanie Boże nad ludami jest najsprawiedliwsze i z ojcowską połączone dobrocią. A piastować należy władzę dla pożytku obywateli, bo kto innym przewodzi, tylko dlatego przewodzi, żeby przestrzegał pożytku państwa. I żadną też miarą nie godzi się, żeby władza w państwie miała służyć jednego tylko, albo kilku ludzi pożytkom, bo jest ustanowiona dla wspólnego dobra wszystkich. Jeśliby zaś ci, co sprawują rządy, dopuścili się niesprawiedliwości, samowoli, gdyby grzeszyli popędliwością lub dumą, albo źle kierowali poddanymi, niech wiedzą, że kiedyś mają zdać sprawę Panu Bogu, a to tym ściślejszą, im na świętszym stanowisku zostawali, albo im na wyższym stopniu dostojeństw stanęli: Potentes potenter tormenta patientur”.

(8) „Tak niechybnie majestat władzy otoczy uszanowanie obywateli uczciwe i chętne. Albowiem skoro raz przejmą się tym przekonaniem, że ci, którzy rozkazują, dzierżą władzę daną im od Boga, to poznają też, że to słuszne i należyte obowiązki: być posłusznym władcom i oddawać im poddaństwo i wierność z uczciwością podobną do tej, z jaką bywają dzieci względem rodziców. «Wszelaka dusza niechaj będzie poddana wyższym zwierzchnościom» (Rz 13, 1). Bo pogardzić prawowitą władzą, w czyjejkolwiek ona osobie pozostaje, nie godzi się tak samo, jak nie wolno sprzeciwiać się woli Boskiej, której kto się opiera, w zatracenie dobrowolne się rzuca. Przeto kto się sprzeciwia zwierzchności, sprzeciwia się postanowieniu Bożemu. Wypowiedzieć tedy posłuszeństwo i za pomocą tłumów podnosić rokosz, jest obrazą majestatu nie tylko ludzkiego, ale i Boskiego”.

(9) „Społeczność tak urządzona, powinna oczywiście publiczną czcią zadość czynić wielkim i licznym obowiązkom, które ją z Bogiem łączą. Natura i rozum, jak obowiązuje każdego w szczególności do świętej i religijnej czci Boga, bo od Niego pochodzimy, do Niego dążymy, w Jego ręku jesteśmy, tak ten sam obowiązek kładzie na ludzkiej społeczności. Albowiem ludzie we wspólne złączeni towarzystwo, niemniej niż każdy z osobna, w Boskiej są mocy, więc nie mniejszą też wdzięczność, jak każdy w szczególności, winno społeczeństwo Bogu, któremu zawdzięcza swój początek, pod którego opieką trwa i niezliczone dobra za Jego łaską ustawicznie odbiera”.

(10) „Winni to i swym poddanym, bo wszyscy ludzie zrodziliśmy się dla osiągnięcia najwyższego i ostatecznego dobra, w niebie, poza nędzą i znikomością tego życia doczesnego, do którego to dobra wszystkie nasze sprawy odnosić należy. A ponieważ od osiągnięcia tego celu zależy doskonałe i zupełne szczęście ludzkie, zatem nic bardziej każdego z nas nie może obchodzić. A przeto świecka społeczność, ustanowiona dla wspólnej korzyści, tak powinna radzić o doczesnej pomyślności swych obywateli, aby nie tylko w niczym nie stawała na przeszkodzie do osiągnięcia tego największego i niezmiennego dobra, którego każdy szczerze pragnie, ale nawet do tego, o ile to możliwe, dopomagała. Do takiej pomocy głównie należy staranie o święte i nienaruszone zachowanie religii, której obowiązki łączą człowieka z Bogiem”.

(11) „Podobnie państwa nie mogą bez zbrodni tak postępować, jak gdyby Boga nie było, lub odrzucać od siebie troskę o religię, jako niepotrzebną i do niczego nieprzydatną, lub wreszcie obojętnie dobierać sobie taką, jaka się im podoba, lecz mają ścisły obowiązek w ten sposób Boga czcić, w jaki sam Bóg nauczył, iż chce być czczony. A przeto święte powinno być u władców Imię Boże, i jest to jednym z najpierwszych ich obowiązków religię otaczać opieką, przychylnością zasłaniać, powagą swą i prawami bronić, a nic nie ustanawiać i nie zarządzać niczego takiego, co by nietykalność religii naruszało”.

(12) „A która religia prawdziwa, nie trudno to wiedzieć temu, co zastanowi się roztropnie i szczerze, bo wiele jasnych dowodów – jak spełnione proroctwa, liczne cuda, dziwnie szybkie, nawet pomimo trudności i wbrew nieprzyjaciołom, rozkrzewienie wiary, świadectwa męczenników i inne podobne dowody – pokazują, iż to jedynie prawdziwa religia, którą Jezus Chrystus sam ustanowił i Kościołowi swemu strzec i rozszerzać polecił”.

(13) „Jakkolwiek Kościół uważa za niedozwolone stawianie na równi z prawdziwą religią rozmaitych wyznań, przez to nie potępia jeszcze tych kierowników państw, którzy dla osiągnięcia wielkiego dobra, albo w celu przeszkodzenia większemu złu pozwalają, aby te wyznania miały swoje miejsce w państwie”.

(14) „Albowiem jednorodzony Syn Boży ustanowił na ziemi stowarzyszenie, zwane Kościołem, któremu poruczył poselstwo, po wszystkie wieki trwać mające, jakie sam otrzymał od Ojca: «Jak mnie posłał Ojciec, tak i ja was posyłam. Oto ja jestem z wami po wszystkie dni, aż do skończenia świata». Jak więc Jezus Chrystus przybył na ziemię, aby «ludzie żywot mieli i obfity mieli», tak też i Kościół ma za zadanie i cel zbawienie dusz wieczne. Dla tej przyczyny, z przyrodzenia swego jest taki, że obejmuje cały rodzaj ludzki i żadnymi granicami, ani miejsc, ani czasów, krępować się nie daje. «Opowiadajcie Ewangelię całemu stworzeniu ». Dla tej niezmiernej ilości ludzi Bóg sam naznaczył przywódców, którzy by władzę dzierżyli, i chciał, aby jeden był wszystkich głową, największym i najpewniejszym nauczycielem prawdy, któremu klucze królestwa niebios powierzył: «Tobie dam klucze Królestwa niebieskiego – Paś baranki… paś owce. – Ja prosiłem za tobą, aby nie ustała wiara twoja»”.

(15) „Jak cel, do którego dąży Kościół, o wiele jest wznioślejszy, tak też władza jego inne przewyższa, i nie może być poczytaną za niższą od władzy państwowej, ani w jakikolwiek sposób być od niej zawisła”.

(16) Rzeczywiście dał Jezus Chrystus apostołom swoim nieograniczony mandat w rzeczach świętych, nadając im już to władzę prawodawczą w ścisłym tego słowa znaczeniu, już to władze, które z pierwszej wypływają, sądzenia i karania: „Dana mi jest wszystka władza na niebie i na ziemi. Idąc tedy nauczajcie wszystkie narody… nauczając je zachowywać wszystko, co wam przykazałem”. A na innym miejscu: „A jeśliby ich nie usłuchał, powiedz Kościołowi”. I znów: „Abym surowiej nie postępował, według władzy, którą mi dał Pan na zbudowanie, a nie na zniszczenie”. Więc przewodniczyć ludziom do nieba, nie państwa, lecz Kościoła jest rzeczą, jemu dał Bóg prawo i obowiązek, żeby sądził i orzekał o tym, co należy do wiary, żeby nauczał wszystkie narody, żeby rozszerzał panowanie Chrystusowe jak najdalej, słowem, żeby wolno i swobodnie sprawował państwem chrześcijańskim, według własnego rozumienia. Nigdy też nie przestawał Kościół przypisywać sobie tej zupełnej i niezawisłej zwierzchności i wykonywać jej wobec całego świata, chociaż od dawna prześladuje ją pochlebiająca władcom filozofia. Apostołowie pierwsi broniąc tej zwierzchności odpowiadali, że więcej trzeba słuchać Boga niż ludzi, kiedy książęta synagogi zabraniali im Ewangelię rozsiewać. W miarę potrzeby dziełami swymi za tą zwierzchnością obstawali święci Ojcowie Kościoła, a papieże nigdy nie zaniedbywali z nieugiętą wytrwałością bronić jej przeciw napastnikom. Owszem, sami monarchowie i rządcy państw słowem i czynem uznawali tę władzę, gdyż mieli zwyczaj odnosić się do Kościoła, jak do najwyższej władzy, zawierając z nią umowy, układając sprawy, śląc posłów i przyjmując ich nawzajem, oraz innymi wzajemnymi stosunkami. A zaprawdę trzeba przyznać, że nie bez szczególnego zrządzenia Boskiej Opatrzności, ta władza uzyskała też świeckie panowanie, jako najbezpieczniejszą swej wolności tarczę”.

(17) „Więc Bóg rozdzielił rządy nad rodem ludzkim pomiędzy dwie władze – duchowną i świecką. Pierwszą przełożoną nad sprawami Boskimi, a drugą nad ludzkimi. Każda z nich jest w swoim obrębie najwyższa, każda ma pewne swoje granice, istotą rzeczy i właściwymi każdej przyczynami zakreślone, każda ma opisany sobie niejako obręb, w którym każda władza wykonuje właściwą sobie działalność. Ale ponieważ obie władze mają tych samych poddanych, zdarzyć się może, że rzecz jedna i ta sama, chociaż w inny sposób i pod innym względem, podpada pod prawa i sąd obu władz razem. Dlatego musiała najwyższa Opatrzność Boska wyznaczyć właściwe i odpowiednie postępowanie obu tych władz, które sama ustanowiła. Inaczej powstawałyby często powody do zgubnych sporów i wątpliwości… takie zaś przypuszczenie zupełnie się sprzeciwia mądrości i dobroci Boga, który nawet w materialnych zjawiskach, choć te o wiele niższego są rzędu, pogodził siły i wzajemne działania w cudowną harmonię tak, że jedno nie przeszkadza drugiemu, a wszystko stosownie służy do końca, do którego świat dąży. Więc między obydwoma władzami musi zachodzić związek wzajemny, który słusznie porównać można do połączenia, jakie jednoczy w człowieku duszę z ciałem. Jaki zaś jest ten związek, osądzić tego inaczej nie można, jak tylko przez zbadanie istoty obu władz, jak też doniosłości i zacności każdej z nich. Jedna przede wszystkim zmierza do opatrzenia wygód doczesnego bytu, druga stara się o dobra niebieskie i wieczne. Więc cokolwiek w rzeczach ludzkich jest z jakiego bądź względu święte, cokolwiek tyczy się zbawienia dusz, albo służby Bożej, czy to z istoty swojej, czy z przyczyny, do jakiej się odnoszą, to wszystko podpada władzy i sądowi Kościoła, a wszystko inne, co zawarte jest w obrębie spraw świeckich i politycznych, słusznie zależy od świeckiej zwierzchności, bo Jezus Chrystus rozkazał oddawać cesarzowi co cesarskiego, a co Boskiego – Bogu”.

(18) „Zdarzają się zaś niekiedy czasy, gdy inny jeszcze sposób pogodzenia rzeczy daje bezpieczną swobodę, to jest, gdy władcy państw i Papież Rzymski zawierają ugodę na jednakowe postanowienia o jakimś poszczególnym wypadku. W takich razach Kościół daje szczytne dowody macierzyńskiego swego usposobienia, gdyż nieraz do możliwie najdalszego kresu posuwa swoją wyrozumiałość i pobłażliwość”.

(19) „Samo wrodzone światło rozumu przekonuje, że takie zasady o rządzeniu państwami dalekie są od prawdy. Bo gdziekolwiek istnieje władza, świadczy o tym natura, że pochodzi z Boga, jako z najwyższego źródła. Władza zaś ludowa, która, jak mówią, z pominięciem Boga spoczywa z natury w wielości osób, choć doskonale nadaje się do tego, aby schlebiać rozmaitym żądzom, jednak ani się nie opiera na żadnej rozsądnej podstawie, ani nie zdoła utrzymać bezpieczeństwa powszechnego i trwałego porządku. Zaiste, przez tę naukę rzeczy doszły do tego, że już niejeden zawarł w dziełach o prawie zdanie o godziwości podnoszenia rokoszów. Przyjęto bowiem zdanie, że władcy niczym nie są więcej, jak wybrańcami ludu, co wykonywać mają jego wolę, stąd wynika, że wszystko się musi zmieniać razem z doraźną wolą ludu, i zawsze musi grozić pewna obawa zaburzeń”.

(20) „Utrzymywać zaś o religii, że nie ma istotnej różnicy pomiędzy rozmaitymi i sprzecznymi między sobą wyznaniami, wychodzi na to samo, co nie chcieć zgoła żadnej przyjąć wiary, ani w sercu, ani w życiu. To zaś w rzeczy samej nie różni się od ateizmu, choć różni się nazwą. Bo kto jest przekonany, że Bóg istnieje, ten, jeżeli nie chce sam sobie zaprzeczyć i popaść w niedorzeczność, koniecznie rozumie, że nie mogą być równo uzasadnione, równo dobre, równo Bogu miłe wszystkie istniejące sposoby czci Boskiej, kiedy tyle zachodzi między nimi różnic i sprzeczności w najważniejszych kwestiach”.

(21) „Tak więc ta nieograniczona wolność opinii, mowy i prasy, nie jest żadnym istotnym dobrodziejstwem, z którego by społeczeństwo ludzkie słusznie mogło się cieszyć, lecz źródłem i początkiem licznego zła. Wolność, jako przymiot doskonalący człowieka, powinna odnosić się do tego, co prawdziwe i dobre. Prawda zaś i dobro nie zmieniają się według woli człowieka, ale są zawsze tym samym, nieodmiennym, jak nieodmienna jest istota rzeczy. Jeżeli rozum zgadza się na błędne poglądy, jeżeli wola obiera i skłania się do tego, co złe, to obie tym się nie doskonalą, ale tracą swoją przyrodzoną godność i ulegają zepsuciu. Więc cokolwiek sprzeciwia się cnocie i prawdzie, tego nie godzi się wyjawiać i oczom ludzkim przedstawiać, a tym mniej otaczać względami i powagą prawa. Tylko cnotliwe życie jest drogą do nieba, do którego wszyscy dążymy, i dlatego państwo odstępuje od zasad i przepisów prawa przyrodzonego, ilekroć zezwala na tak wyuzdaną swobodę zdań i czynów niemoralnych, iż można bezkarnie dusze od prawdy, serca od cnoty odwodzić”.

(22) „Kościół zaś od Boga samego ustanowiony wykluczać od swobody życia, od praw, od wychowania młodzieży, od wpływu na rodzinę, jest błędem wielkim i zgubnym. Nie może bowiem pomyślnym cieszyć się stanem państwo pozbawione religii”.

(23) „Już może więcej niżby potrzeba przekonano się, co to jest i dokąd zmierza ta cywilna, czyli sekularyzowana filozofia życia i obyczajów. Mistrzem prawdziwym cnoty i stróżem obyczajów jest Kościół Chrystusowy, który broni tych nietykalnych zasad, z jakich wypływają obowiązki, a przedstawiając pobudki najskuteczniejsze do uczciwego prowadzenia życia, każe nie tylko unikać czynów złych, ale także na wodzy trzymać wszelkie poruszenia ducha, rozumowi przeciwne, nawet do czynu niedochodzące”.

(24) „Chcieć zaś, aby Kościół w wykonaniu swych powinności władzy świeckiej był podległy, wielką jest krzywdą i nieroztropnością. Takim postępowaniem narusza się porządek, bo wynosi się rzeczy przyrodzone nad nadprzyrodzone, niszczy się, albo co najmniej umniejsza obfitość dobra, jaką Kościół nie będąc skrępowany, opatrywałby wspólne potrzeby, a nadto najpewniejsza ściele się droga do waśni i sporów, które ile szkody przyniosły obu społecznościom, aż nadto często okazało doświadczenie”.

(25) „Te wszakże nauki i postanowienia, byle je zdrowo rozumieć, nie ganią żadnej z rozmaitych form rządu, bo te nic nie mają w sobie nauce katolickiej przeciwnego, ale owszem roztropnie zastosowane, mogą państwo w kwitnącym i pomyślnym zachować stanie”.

(26) „Również tego się nie potępia, że lud mniej lub więcej uczestniczy w sprawowaniu rządu, bo w pewnych okolicznościach i warunkach może to być nie tylko korzyścią, ale nawet i obowiązkiem obywateli”.

(27) „Jakkolwiek Kościół uważa za niedozwolone stawianie na równi z prawdziwą religią rozmaitych wyznań, przez to nie potępia jeszcze tych kierowników państw, którzy dla osiągnięcia wielkiego dobra, albo w celu przeszkodzenia większemu złu pozwalają, aby te wyznania miały swoje miejsce w państwie”.

(28) „Rzeczywiście też, cokolwiek jest szczególnie pożyteczne dla dobra pospolitego i co mądrze postanowiono dla ukrócenia samowoli książąt niedbałych o dobro swych ludów, co zabrania najwyższej władzy natrętnego wtrącania się w sprawy miejskie i rodzinne, co zdoła zachować godność i osobiste prawa człowieka i słuszny podział praw i obowiązków pomiędzy obywatelami, to wszystko, jak świadczą wieki ubiegłe, Kościół katolicki albo wynalazł, albo popierał, albo wytrwale bronił”.

(29) „Ponieważ każda prawda od Boga musi pochodzić, więc wszelką zdobycz badań ludzkich zgodną z prawdą, Kościół uznaje za ślad Bożej mądrości. A że nie ma nic w zakresie prawdy przyrodzonej, co by ujmowało wierze w objawienie, niejedno zaś ją popiera, wszelkie zaś odkrycie prawdy zachęcić może do poznania lub uwielbiania Boga, przeto cokolwiek do rozszerzenia zakresu wiedzy przyczynić się może, temu zawsze sprzyja Kościół święty i podobnie, jak inne nauki, tak i te, które za cel mają wytłumaczenie przyrody, pielęgnować będzie i popierać”.

(30) „W naukach tedy, kiedy umysł coś nowego wynajdzie, Kościół się nie sprzeciwia i nie zabrania szukania nowych sposobów dla zabezpieczania wygód i przyjemności życia, ale jako wróg gnuśności pragnie, aby ludzkie umysły ćwiczeniem i wyrabianiem się, jak najobfitsze przynosiły owoce. Kościół dodaje zachęty wszelkiego rodzaju sztukom i dziełom, a kierując wszelkie tego rodzaje usiłowania ku temu, co uczciwe i zbawienne, stara się tylko wpływem swoim przeszkodzić, aby pomysłowość człowieka nie odwodziła go od Boga i dóbr wiecznych”.

(31) „Prawdziwa i pożądania godna jest taka wolność, co w stosunkach prywatnych broni człowieka od służenia błędom i namiętnościom, tym naszym tyranom najgorszym, w życiu zaś publicznym obywatelom mądrze przewodniczy i daje szeroką możność w nabywaniu wszelkiej pomyślności, a zarazem broni państwa od obcej przemocy. Taką więc wolność, godną człowieka, Kościół przede wszystkim pochwala i nigdy nie ustawał w staraniach i zabiegach, aby ją narodom trwale zabezpieczyć i zachować”.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Liberalizm potępiony przez papieży.