Rozdział czwarty. Świetlista dziewczynka

Nie utkwimy w mroku, Gdy nasze dusze pełne są światłości.
Niech blask naszej istoty W całym świecie gości.
Jezus każe nam opromieniać wszystko wokół.
W świecie tym wiele jeszcze mroku.
Grzech, bieda i smutek; świecić więc nam przystoi,
Tobie w twoim kąciku, a mnie w moim.

Żyła raz sobie dziewczynka obdarzona przez Boga cudownym światłem, które rozjaśniało całe jej życie.

Kiedy była mała, uśmiechała się promiennie, a jej matka wołała wtedy:

– Patrzcie! Aniołowie ją ucałowali!

Gdy trochę podrosła, światło jaśniało w jej oczach niczym słońce i połyskiwało na czole jak gwiazda.

Wszystkie stworzenia kochające światło, uwielbiały także i ją. Gołębie przychodziły na jej zawołanie, gruchając. Róże wspinały się do okien, aby ją ujrzeć, a ptaki i motyle, które wyglądały jak zaczarowane promienie słońca, krążyły nad jej głową.

Ojcem dziewczynki był król pewnego kraju. Choć nie była tak duża jak białe lilie w ogrodzie czy wysokie zioła rosnące na polach, miała służących, którzy dbali o nią jak o królową i spełniali każde jej życzenie.

Ojcu i matce była droższa niż wszystko inne, co posiadali. I w żadnym królestwie na świecie nie było szczęśliwszej rodziny aż do owego smutnego dnia, kiedy wrogowie zaczęli pustoszyć kraj niczym trąba powietrzna i zmienili ich radość w cierpienie.

Zajęli pałac. Służba się rozpierzchła, a król i królowa trafili do mrocznego lochu, gdzie płakali z tęsknoty za córką, ponieważ nie mieli pojęcia, co się z nią stało.

Nie wiedział tego nikt prócz starej niani, która opiekowała się niegdyś samym królem, kiedy był mały. Opiekunka potajemnie wyprowadziła dziewczynkę z pałacu, gdy trwały tam walki i panowało wielkie zamieszanie, po czym wypuściła ją w bezpiecznym miejscu poza murami królewskiej posiadłości.

– Uciekaj, moja droga! – zawołała, zostawiając ją tam. – Uciekaj! Tu grozi ci niebezpieczeństwo.

I dziewczynka wyruszyła sama w świat.

Nie wiedziała dokąd pójść. Wędrowała przez pola i ugory, gdzie nikt nie mieszkał i tylko pasikoniki czuły się dobrze. Ona jednak ani trochę się nie bała, nawet kiedy weszła wieczorem do wielkiego lasu, ponieważ niosła ze sobą światło.

Raz wydawało się jej, że widzi groźnego olbrzyma, czającego się przy ścieżce pogrążonej w mroku. Kiedy jednak jej światło padło na niego, okazało się, że to tylko sosna, wyciągająca przyjaźnie swoje konary. Dziewczynka roześmiała się tak radośnie, że cały las się rozpogodził.

– Kim jesteś? – zapytała sowa, mrużąc oczy przed blaskiem jej twarzy. Mały zając, który wystraszył się hałasów, wyskoczył ze swojej kryjówki w krzakach i trzęsąc się przypadł do stóp dziewczynki.

– Biada mi! – zawołał, dysząc, kiedy pochyliła się nad nim ze współczuciem. – Biada! Gonią mnie uzbrojeni myśliwi z psami! Ale ty także uciekasz! Jak możesz mi pomóc?

Dziewczynka wzięła maleńkie stworzenie na ręce i przytuliła do siebie. Psy przebiegające przez zarośla ujrzały światło rozjaśniające jej oczy niczym słońce oraz lśniące na czole jak gwiazda i nie podeszły bliżej.

Ruszyła w głąb wielkiego lasu, wciąż niosąc ze sobą zająca. Drapieżne zwierzęta usłyszały jej kroki i czekały aż nadejdzie.

– Cicho! – rzekł lis. – Ona jest moja. Sprowadzę ją ze ścieżki w gęstwinę.

– Wcale nie! Należy do mnie! – zawył wilk. – Podążę jej śladem.

– A właśnie, że moja! – wtrącił tygrys. – Wyskoczę na nią z ciemności i mi nie ucieknie.

I tak kłóciły się ze sobą, ponieważ były drapieżnikami i nie potrafiły zachowywać się inaczej. Gdy tak wyły i warczały, dziewczynka zbliżyła się do nich. A kiedy jej światło na nie padło, rozbiegły się i ukryły w głębi lasu, a ona przeszła bezpiecznie.

Zając wciąż spał spokojnie w jej ramionach. W końcu także i ona poczuła się znużona i ułożyła do snu na liściach i mchu. Leśne ptaki pilnowały jej, śpiewając, i nic złego nie stało się przez całą noc.

Rankiem grupa jeźdźców podążała przez las. Zaglądali pod każdy krzak i każde drzewo, jakby szukali czegoś bardzo cennego.

Las lśnił w promieniach słońca, które wzeszło w pełnej krasie, rozpraszając ciemności i budząc cały świat. Najmroczniejsze doliny, groty i samotne śnieżki straciły swą grozę w świetle poranka, a w cieniu sosen rozkwitały fiołki.

Liście połyskiwały, kwiaty unosiły głowy i wszędzie panowała radość, tylko twarze jeźdźców były ponure, ponieważ w ich sercach gnieździł się smutek.

Nie odzywali się ani nie uśmiechali, jadąc tak przez las i czegoś szukając. A ich przywódca wydawał się najsmutniejszy ze wszystkich, choć nosił złotą koronę z błyszczącymi klejnotami.

Przemierzali kręte leśne śnieżki, aż w końcu dotarli do miejsca, gdzie leżała dziewczynka.

Zając ocknął się na dźwięk tętniących kopyt, lecz jego wybawicielka jeszcze spała. Nagle obudził ją głośny okrzyk radości i po chwili znalazła się w ramionach swego ojca.

W nocy dzielni żołnierze króla wygnali nieprzyjaciół z pałacu i otworzyli bramy lochu, gdzie więziono władcę wraz z żoną. Król natychmiast wybrał się z wojakami na poszukiwania, by odnaleźć swe ukochane dziecko, warte jego korony i całego królestwa.

Widok twarzy córki rozjaśnił strapione serca poszukujących niczym promień słońca. Obwieścili dobrą nowinę dźwiękami trąb i okrzykami radości.

Szczęśliwa dziewczynka nie zapomniała o zającu.

– Chodź ze mną – rzekła do niego. – Zaopiekuję się tobą i zamieszkasz z nami w pałacu.

Zając jednak podziękował i powiedział, że woli wrócić do domu.

– Moje dzieci czekają – odparł – i mam tu dużo zajęć. Proszę, pozwól mi odejść.

Dziewczynka ucałowała go więc na pożegnanie i wypuściła, po czym wróciła z ojcem do domu. Z każdym dniem stawała się coraz piękniejsza, ponieważ światło wzrastało razem z nią. A kiedy po wielu latach została królową, lisy, wilki i tygrysy nie ośmielały się krzywdzić jej poddanych, gdyż waleczni rycerze wygnali zło z jej kraju. Miłym, łagodnym stworzeniom dawała miłość i ochronę, i żyła szczęśliwie do końca swych dni.

Maud Lindsay

Powyższy tekst jest fragmentem książki Maud Lindsay Opowieści mojej mamy.