Rozdział czwarty. Stół rodzinny

Czas posiłku powinien służyć nie tylko nakarmieniu ciała, lecz również – pokrzepieniu duszy. Ktoś powiedział dowcipnie: „Posiłek – odpoczynek”. Ktokolwiek to był, zrobił dobrą uwagę.

Gdy dzieci są jeszcze małe, matka i ojciec będą prawdopodobnie jedli śniadanie sami. Kiedy jednak podrosną, gdy ojciec nie może być obecny z powodu pracy, przynajmniej matka powinna być z dziećmi, jako wzór zachowania się przy stole, żeby dopilnować, by dzieci zjadły dostatecznie dużo, prawidłowo, bez łapczywości oraz nie pozostawiając tego, czego nie lubią. Jest to dla członków rodziny ta godzina, żeby otrząsnąć się z ciągle ich otępiającej senności oraz przyprawić atmosferę radością i miłym, dobrym nastrojem.

Na głównych posiłkach niech będą wszyscy poza niemowlętami. Rodzice powinni bardzo zadbać o to, żeby nie przychodzili do stołu przybici zmartwieniami związanymi z ich powinnościami czy działalnością zawodową. Jedynym możliwym wyjątkiem od tej reguły będzie prawdopodobnie czas żałoby lub szczególnego smutku. Lecz również wówczas należy zachować złoty środek, żeby dzieci nie musiały czuć się nadmiernie przygnębione. Powinny wszystkie zachować całą swoją werwę i do pewnego stopnia – siłę fantazji.

Poza przypadkami, gdy ważnym jest, żeby cała rodzina dzieliła wspólnie troski wszystkich, ojciec i matka nie powinni przychodzić do stołu z nosem na kwintę, i spędzać czas posiłku żaląc się na swoją ciężką dolę. Dzieci potrafią szybko wyczuć zmartwienie rodziców, czują, że sprawy nie idą dobrze, jeżeli panuje atmosfera napięcia lub oddalenia, jeżeli jakieś zło spotkało rodzinę. Gdy dostrzegają tego typu rzeczy, ich serduszka się kurczą i zaczyna je dławić coś w rodzaju niepokoju.

A dlaczego zmuszać kogoś na to nieprzygotowanego do dźwigania ciężarów i znoszenia upału dnia?

Po kilku pierwszych chwilach wymiany słów między ojcem i matką na temat decyzji, które trzeba podjąć w sprawach nie wymagających ukrywania przed dziećmi, powinni skierować rozmowę to na młodszych, to na starszych; pozwolić im wypowiedzieć się, jak spędziły przedpołudnie czy popołudnie; okazać zainteresowanie wysiłkami wszystkich – pracą, jaką wykonały, cnotami, w jakich się ćwiczyły, czy też zawodami, których doznały. Nawet jeżeli ojciec i matka mają poważne troski, powinni zmusić się, by umknąć od nich dostatecznie daleko, żeby móc z uwagą wysłuchać tysiąca szczegółów, jakie wszystkie dzieci chcą przekazać. Każde z nich musi wiedzieć, że może mówić swobodnie, pod warunkiem, że uprzejmie, dyskretnie i życzliwie. Jeżeli któreś z nich jest gadułą, powinno zostać pouczone, że należy powstrzymać swój brak umiaru, który nie pozwala innym zabrać głosu. Jeżeli widać, że któreś z dzieci jest w złym humorze, można je pobudzić jakąś małą sympatyczną zaczepką, uprzejmym słowem lub stosownym pytaniem.

Gdy dzieci dojdą do kresu swych możliwości, poproś o ciszę; gdy znowu zbyt długo milczą, pobudź rozmowę. Jeżeli jedno czy drugie uderzy w fałszywą nutę, naprowadź je z powrotem na melodię. Rodzicom nie powinno wystarczyć słuchanie opowiastek dzieci. Powinni również przyczynić się do poszerzenia ich wiedzy podając im wartościowe informacje, opowiadając im zabawne lub pouczające historyjki lub rozpoczynając dyskusję na ciekawy temat.

Rene Bazin, powieściopisarz, mówi o owych rodzinach z północnej Francji, które nadal trzymają się zwyczaju rozpoczynania posiłku od krótkiej lektury z życia jakiegoś świętego lub męczennika. Czy to nie właśnie po usłyszeniu historii o męczennikach afrykańskich ojciec Lourdel wstąpił do Białych Braci? Wszystko to relaksuje, podnosi i urozmaica. Może to nawet być lektura listu od krewnego lub jakaś prasówka. Główną myślą powinno być sprawienie przyjemności i pomnożenie ducha.

Chrześcijańska oprawa

Jeden z najbardziej wzruszających opisów znajdujemy w relacji Louisa Veuillota z jego wizyty w domu jednego z jego starych przyjaciół, którego nie widział od dnia jego małżeństwa piętnaście lat wcześniej.

Gość został wpuszczony przez starego służącego, który go nie rozpoznał; musiał podać nazwisko. „Proszę wejść – powiedział – pan jest na górze z panią, w ich pokoju”.

Poszli na górę. To był ciągle ten niebieski pokój, którego malownicze ozdoby jego stary przyjaciel tak bardzo podziwiał w owym czasie, który minął. Rozpoznał swego przyjaciela pomimo śladów czasu na jego twarzy; jego oczy były ciągle przenikliwe, ale było widać, że płakał. Żonę pamiętał tylko mgliście.

„Jak sięgnę pamięcią, była ona czarodziejką młodości ubraną w powiewne suknie, zdobną w kwiaty, z uśmiechem na ustach, lecącą ku rzeczywistości na skrzydłach wiosny; z uśmiechem, którego nic nie było w stanie rozwiać, umysłem, który nigdy nie zaznał strachu, uszami, które słyszały tylko łagodne słowa, rękami, które nosiły tylko girlandy kwiatów – uosabiała poranek, mrok, obietnicę życia. Taką mi się jawiła w dniu ślubu – kobieta chrześcijanka, a jeszcze dziecko, harmonia piękna, wiary, miłości, szczerości. Była poważna, ponieważ miała wiarę, szczęśliwa, bo kochała, promienna, bo była czysta.

Teraz po piętnastu latach jest żoną, postarzałą z powodu trosk domowych; jest córką w żałobie po matce, matką opłakującą swe dzieci.

Na jej bladej twarzy strumień łez wyrzeźbił jeszcze głębiej ślady przebytych lat; w jej sercu – uległość wobec krzyża; tłumi szloch Racheli. Pamiętam, że nazywaliśmy ją Stella Matutina, Gwiazdą Zaranną; teraz, pomyślałem, musielibyśmy nazwać ją Mater Dolorosa, Matką Boleściwą”.

Potem wzrok jego przesunął się na ściany pokoju. Nie były udekorowane, jak poprzednio. Wcześniej nie było krucyfiksu. Teraz był. Wisiał teraz na miejscu, które poprzednio zajmował obraz Diany, bogini polowania. Nieco dalej wisiał obraz Maryi u stóp Krzyża. „Powiesiliśmy go tam w miejsce kilku poetyckich obrazków, gdy umarło nasze pierwsze dziecko”, wyjaśnił mąż.

Następnie ciągnął dalej: „Ten rysunek nad toaletką, gdzie poprzednio było malowidło The Great Festival («Wielkie Obchody») Watteau, jest kopią nagrobka mojego ojca znajdującego się na wiejskim cmentarzu. To tam, w tych stronach, zacząłem się budować, a cyprysowe drzewka wokół domu – to pierwsze drzewka, jakie posadziłem. Tutaj z boku jest zdjęcie matki mojej żony; umarła w tym pokoju, który my sami odtąd możemy używać. Te pozostałe zdjęcia – to to, co nam teraz zostało z tych wszystkich kochanych dusz, które nas wychowywały, pracowały i cierpiały dla nas oraz tak czule zabiegały o nasze szczęście. A oto zdjęcie naszej małej Tereski, naszego aniołka, drugiego dziecka, które Bóg nam zabrał. Opuściła nas w zeszłym roku, mając jedynie sześć lat. Przed śmiercią wołała: «Boże, Boże, gdzie jest Bóg? Chcę iść do Boga!». Zabrała ze sobą ostanie szczęśliwe dni swej matki”.

Wszystko to nie przygnębia duszy. Ostatecznie ziemia to nie niebo. Ona jest tylko owym przedsionkiem. Samo w sobie jest to piękne. I – jak wyjaśnia autor na końcu tego opisu – „rozłąki tylko zwiększają naszą ufność, miłość i pokój”.

Rozsądna oszczędność

Chrześcijaństwo domaga się braku przywiązania. Od wszystkich – wewnętrznego braku przywiązania: używać dóbr jakby się ich nie używało. Od niektórych – pełnego zewnętrznego braku przywiązania: ślub ubóstwa u zakonników, który ma różne stopnie surowości w zależności od reguły zakonu, którego się jest członkiem – od niewzruszonego umartwienia uczniów św. Franciszka z Asyżu po zwykłą zależność względem posiadania rzeczy lub zarządzania pieniędzmi, wymaganą w zgromadzeniach mniej ascetycznych.

Lecz jakiego stopnia rzeczywistego ubóstwa wymagać należy lub przynajmniej życzyć sobie od ludzi światowych?

Słyszymy, jak ludzie mówią o „obowiązku braku zapobiegliwości” albo „cnocie niepewności”. Cóż mamy myśleć o takich określeniach oraz o filozofii, jaką wyrażają?

Niewątpliwie pogoń za posiadaniem jest niebezpieczna, umartwienie zaś przyjmowane z właściwą intencją, sprzyja brakowi przywiązania.

Niewątpliwie zarazem, normalne posiadanie, to znaczy ujęte w ryzy i osiągane uczciwymi środkami, jest uprawnione.

Natomiast oszczędność, jeżeli nie wypływa z chciwości lub nadmiernego przywiązania do pieniądza, lecz z cnoty roztropności, nie zasługuje na potępienie.

Z dobrym wyczuciem, z którego słynie, św. Franciszek Salezy bardzo trafnie wypowiada się w części I rozdziału III swego Wprowadzenia do życia pobożnego: „Gdyby ludzie żyjący w małżeństwie tak nie dbali o zbieranie majętności, jak kapucyni – to czy taka pobożność nie byłaby śmieszna, nieporządna i nieznośna?”.

Papież Pius XI, jak również Leon XIII, bez cienia potępienia dla oszczędzania, wyrazili życzenie, żeby wszyscy mieli możność korzystania z niego. Oto, co dokładnie stwierdza encyklika Quadragesimo anno, replika – można powiedzieć – słynnej encykliki o „kondycji klas pracujących”, napisanej czterdzieści lat wcześniej:

„Konieczne jest dołożenie wszelkich starań, żeby podział gromadzonego (w pewnych rękach) bogactwa mógł być sprowadzony do bardziej sprawiedliwej miary oraz żeby wystarczająca jego obfitość była dzielona między robotników… tak aby za pomocą narzędzi ekonomicznych byli w stanie powiększyć swój stan posiadania pozwalający im stawić czoła ciężarom związanym z utrzymaniem rodziny”.

W tych linijkach potępia się zbytek, a usprawiedliwia praktykę oszczędzania.

Zbytek oznacza reklamę bogactwa, gromadzenie zasobów dla czyjegoś użytku osobistego, zupełnie bez oglądania się na dobro wspólne – „odkładanie i gromadzenie dla siebie lub kilku osób, w postaci złota, walut, banknotów lub nawet niektórych nazw firmowych, nadmiernej siły nabywczej, zamiast udostępnienia jej dla wspólnego dobra całej ludzkości” – oto jak ujmuje to Pius XI.

Praktyka oszczędzania jest jasno wskazana: „Pod kierunkiem Odwiecznego Prawa i pod uniwersalnymi rządami Bożej Opatrzności – zauważa Leon XIII – człowiek stanowi sam dla siebie prawo i opatrzność. Nie wolno nam prosić Boga o to, żeby wynagradzał nasze szaleństwo, nasze szaleństwo dzikiego wydawania, bez jakiegokolwiek oszczędzania, z arogancką za to pewnością, że «Bóg mi pomoże, gdy popadnę w niedostatek»”.

Nie może być bierności w naszym wyrzeczeniu się. Musimy współpracować z Bogiem. Naszym mottem powinno być: „Dokładać wszelkich starań, a potem liczyć już na Opatrzność Bożą”.

Unikajmy takich rzeczy jak pogańska przezorność, która każe nam praktycznie ignorować rolę Opatrzności Bożej i liczyć tylko na pieniądze, które uzbieraliśmy; która sprawia, że tracimy z oczu prawdziwy cel oszczędzania, którym zdecydowanie nie jest zagwarantowanie ochrony przed niedostatkiem małej grupce, lecz przyczynienie się do dobrobytu wszystkich. Czy musimy przypominać, że nadmierny kapitał nie powinien być wydany wedle zachcianek jego właściciela? Posiadanie przez ludzi nadwyżkowego bogactwa – jak wyraźnie zaznaczył Chrystus Pan – musi być uważane za „fundusz powierniczy administrowany dla dobra innych, za włodarstwo, kuratelę, którą należy wykonywać dla dobra wspólnoty oraz w interesie wspólnoty”.

Ks. Raoul Plus SI

Powyższy tekst jest fragmentem książki Ks. Raoula Plus SI Chrystus w rodzinie. t. 2: Dom.