Rozdział czwarty. Spotkanie Matki

To jest prawie niemożliwe dla istoty ludzkiej choćby zbliżyć się do pełnego zrozumienia poświęcenia Maryi, kiedy urodziła swego Boskiego Syna dla naszego Zbawienia.

Tylko sam Bóg może to zrozumieć. My nie możemy, ponieważ, żeby to uczynić, trzeba być czystym jak Maryja, tak całkowicie bezgrzesznym jak Ona i równie zdolnym do miłości. Nie jesteśmy tacy.

Jednak jedno możemy pojąć i docenić, że ani Maryja ani Jezus nie biadolili podczas spotkania, gdy On znajdował się w drodze do ukrzyżowania.

Chrystus był zraniony nieskończenie bardziej, a Maryja niezmiernie mocniej niż ktokolwiek z nas może być, ale nie folgowali sobie użalając się i złorzecząc Bogu za wybranie ich do niesienia tak potwornego brzemienia.

Chrystus jest Bogiem i jako Bóg dostrzegał wyraźnie i dokładnie dlaczego miał umrzeć i jak niezmierzone dobro realizował. Jest człowiekiem i jako człowiek był nieznośnie obarczony naszymi grzechami.

Maryja jednak jest tylko człowiekiem i jako kobiecie oddajmy Jej pokłon i wychwalajmy Ją. W godzinach Męki Pańskiej rzeczywiście dała ludzkości coś, z czego można być zawsze dumnym. Jest jedną z nas, trochę mniej niż aniołem, ale zdobyła nieporównywalnie wyższe miejsce w wieczności niż te, które zajmuje największy i najświętszy anioł.

Poeta, który nazwał Maryję „samotną ozdobą naszej splamionej natury” miał niewymownie więcej racji niż sobie zapewne wyobrażał. Żaden z nas nigdy nie będzie potrafił objąć myślą pełni szlachetności i godności Maryi. Żadne honory, które możemy jej oddawać, z wyjątkiem tych Boskich, oddawanych samemu Bogu, nie są zbyt wielkie. Dzięki Niej reprezentant ludzkiej rasy został posadzony na tronie w najbardziej zaszczytnym dla wszystkich istot miejscu. Jedna z nas jest Królową Nieba, Matką Boga, współzbawczynią z Chrystusem i jedną z panujących w Wiecznym Królestwie. Jeżeli nie zrozumiemy czegoś o Maryi, nie bardzo pojmiemy mękę Chrystusa. Fizyczne cierpienia Jezusa, choć przerażające, były małe i powierzchowne w porównaniu z Jego psychiczną udręką. Jeśli kulimy się ze strachu na myśl o zadawanych Mu torturach, jeśli serca bolą nas na widok siniaków i ran, powinniśmy czuć się absolutnie załamani wobec Jego niewidzialnej męczarni. Choć niewidoczna, stała się dostrzegalna dla oka tego, kto rozmyśla o Maryi.

Męka Maryi odbywała się całkowicie na płaszczyźnie psychologicznej i duchowej. Była kompletnie niewidzialna i tym gorsza, że męczarnie Chrystusa dotyczyły jedynie ciała, ale nie duszy, agonia Maryi byłaby zatem bardziej przerażająca niż Jego.

Nie możemy poznać dogłębnie poświęcenia Jezusa dla nas dopóki nie wejrzymy w serce Maryi, aby dostrzec, co wytrwała przyczyniając się do naszego odkupienia. Niewystarczającym będzie stwierdzenie, że Maryja przeżyła coś na kształt śmierci.

Śmierci towarzyszą lęki cielesne, ale najstraszliwszą trwogę budzi rozdarcie istoty w jej najgłębszej głębi. To jest oddzielenie ciała i duszy. W porównaniu z tym rozszczepienie jądrowe jest łagodnym i niewielkim podziałem.

Agonia Maryi była nieporównywalnie bardziej przerażająca niż rozerwanie człowieka na śmierć. Śmierć rozrywa konstrukcję organizmu, co jest okropnym rozdarciem. Jednak jest niczym wobec dokonanej przemocą separacji całkowitej miłości od całkowitej miłości. To właśnie się stało, gdy Nasza Pani została oddzielona od Syna.

Całe niedościgłe jestestwo Maryi, zdolne do nieogarniętej rozumem miłości, większej niż u jakiejkolwiek innej istoty, kochało Syna absolutnie. Oddzielenie Jej od Niego, obserwowanie Go obrzucanego obelgami i rannego było dla Niej gorsze niż nieuchronne nadejście śmierci fizycznej. Rzeczywiście, nie sposób zrozumieć jak cierpiało serce Maryi na widok torturowanego Chrystusa i nie pękło fizycznie stając się przyczyną śmierci ciała. Osobiście myślę, że Jej serce zostało cudownie uratowane przed złamaniem.

Jakkolwiek mogło być, to, co przetrwała Maryja przypominało przeżycia Jezusa z Ogrodu Oliwnego, kiedy to Jego ludzka natura była tak niewymownie torturowana lękiem przed grzechem, że aż pocił się krwią. Nie wydaje mi się, żeby ciało Naszej Pani przetrwało duchową i psychiczną udrękę na widok swojego niepojęcie cierpiącego Syna prowadzonego na miejsce egzekucji. Chyba że zostało podtrzymane Boską mocą. Uważam, że interwencja Boga była konieczna, aby uchronić Ją od śmierci na miejscu, gdy spotkała Chrystusa w drodze na Kalwarię. Zbliżamy się teraz do głębi tego zagadnienia. Maryja nie tylko wycierpiała milion nad milionami śmierci, ale nigdy nawet na chwilę nie zwątpiła w Boga i Jego dobroć. Nie zbuntowała się nawet na sekundę. Nawet najdelikatniej nie pozwoliła wierze się zachwiać. Nawet o najmniejszy ułamek cała Jej wola nie odwróciła się od całkowitego poświęcenia Bogu i Jego niezbadanym zamiarom.

W połowie duchowej agonii, która powinna rozpętać chaos we wszechświecie, dobrowolnie oddała Syna dla naszego zbawienia. Oddała Go z powrotem niezgłębionym zamysłom Boga, od którego do Niej przyszedł. Gorliwie, nieugięcie i z wielką odwagą zrobiła to, co powoduje zamęt w głowie, nie dające się z niczym porównać największe poświęcenie, na jakie stać stworzoną istotę.

Maryja oddała absolutne wszystko, poświęciła to, nie zatrzymała nic dla siebie. Jezus był dla Niej wszystkim.

Jak już powiedziałem, nie wahała się. Nie popadała w teatralność. Nigdy nie krzyczała, że to zbyt wiele, że nie zniesie tego, że proszenie Ją o to, to więcej niż ciało i krew mogą wytrzymać. Tam, w drodze na Kalwarię dwie istoty o niepojętej szlachetności patrzyły sobie w oczy i stawiły uczciwie czoła najokropniejszemu obowiązkowi, jaki można sobie wyobrazić. Nie cofnęły się i nie odstąpiły.

Chrystus i Maryja mieli misję do wykonania.

Mieli ocalić świat. Przez niewysłowioną boleść mieli dać początek rodzinie duchowej. Spadła na nich ciężka, przytłaczające praca dawania życia dzieciom Boga, które miały dzielić z Nim Jego własne Boskie życie i szczęście na zawsze.

To było zadanie Jezusa i Maryi. Chociaż oznaczało dla Nich takie cierpienie i rozdarcie wykraczające poza możliwości ludzkiego pojmowania, wykonali je dzielnie, bez najmniejszego okrzyku protestu.

Faktycznie to była szlachetność, postawa godna królów. Jezus i Maryja nie cofnęli się przed tym, ani nie narzekali. Podjęli twoje i moje brzemię i brzemiona wszystkich innych. Po prostu bez zastrzeżeń wzięli ciężar na siebie, ponieważ kochali nie samych siebie czy wygodę, lecz Boga i swoich bliźnich. Musimy spróbować nauczyć się od nich, że tylko głupiec patrzy z ukrycia na miłosierne plany Boga, które wynikają z Jego nieskończonej miłości i mądrości, nie żeby nas zniszczyć, ale dla naszej doskonałości i gloryfikacji.

Joseph A. Breig

Powyższy tekst jest fragmentem książki Josepha A. Breiga Mądrość Krzyża szczęściem rodziny.