Rozdział czwarty. Socjalizm – wróg religii

Że tak zwany socjalizm naukowy z natury swojej jest niereligijny, a nawet antyreligijny, o tym nie możemy powątpiewać już ze względu na znaną nam materialistyczną teorię dziejów, jedną z głównych jego podstaw. Jest ona przede wszystkim zaprzeczeniem dualizmu ducha i materii. „Istotna jedność świata – mówi Engels – polega na jego materialności.” Wedle socjalistów duch nie istnieje, jest tylko materia i ruch. Nie uznają oni też osobistego Boga, ani Opatrzności Boskiej, ani duszy nieśmiertelnej: człowiek jest dla nich tylko wyższym zwierzęciem, które powstało drogą rozwoju z niższych gatunków świata zwierzęcego. Wobec tego poglądu, wszelkie nadzieje zwrócone ku życiu pozagrobowemu złudzeniem są tylko i głupstwem. Wszystko co dotąd poczytywano za idealny, duchowy po rządek rzeczy, jest wedle Marksa i Engelsa li tylko wytworem ekonomicznych stosunków każdej poszczególnej epoki. „Każda budowa ekonomiczna społeczeństwa stanowi realną pod stawę, na której wznosi się cała nadbudowa urządzeń prawnych, politycznych, jak też wyobrażeń religijnych, filozoficznych, właściwych wszelkim znanym okresom dziejowym. Religia nie czym innym jest, jak fantazyjnym odzwierciedlaniem w głowach ludzkich tych potęg, które codziennym bytem naszym władną, odzwierciedlaniem, w którym potęgi ziemskie w nadziemskie przyoblekają się formy”. Religia jest „kostiumem”, „maską”. Nie potrzeba nawet jej niszczyć, usuwać, sama zamrze, zniknie, skoro nie będzie nic do odzwierciedlania w fantazji. Kautsky nas poucza, że wraz z partią socjalistyczną powstaje nowa moralność, nowa filozofia; a przy tym nic nie mówi o nowej religii; ta naturalnie wedle niego zamiera. Nie ma nic do fantastycznego odzwierciedlania.

Zasad socjalizmu nie dadzą się pogodzić z religią

Jeśli tedy prawdą jest, co nam wciąż powtarzają przywódcy socjalistyczni, że materialistyczne pojmowanie historii stanowi istotną podstawę nowoczesnego „naukowego” socjalizmu, jeśli prawdą jest, że to materialistyczne pojmowanie dziejów w swojej wewnętrznej istocie nie daje się pogodzić z prawdziwą religią i zgoła jest bezwzględnym jej zaprzeczeniem, to już w tym samym mamy dla każdego myślącego człowieka wyraźnie zaznaczone stanowisko socjalizmu do religii. Socjalista świadomy swych celów, pojmujący należycie swoją doktrynę poczytywać musi za naiwność, skoro mu się chce udowadniać antyreligijność owej doktryny. Wierzący zwolennik materialistycznej teorii dziejów nie może być człowiekiem religijnym i gdyby wszyscy ludzie mieli się stać socjalistami, religia mu siałaby istotnie zniknąć, zamrzeć, choćby nawet nikt nie usiłował jej zniszczyć.

Antyreligijne stanowisko socjalizmu zaznacza się też w czysto ziemskim, doczesnym pojmowaniu życia ludzkiego. Czyż system idei biorącej za podstawę stworzenie człowieka przez Boga i uznanie zadań ludzkiego bytu w pełnieniu woli Bożej, mogłoby być pogodzone z teorią uznającą za najwyższą normę organizacji społecznej wytwórczość materialną i tym tylko ludziom przyznającą uczestnictwo w dobrach ziemskich, którzy w tej wytwórczości bezpośredni biorą udział? Pewną jest rzeczą, że zasady socjalizmu nie tylko z chrześcijaństwem, ale z żadną religią na świecie nie dałyby się pogodzić. Jego dekalogiem są prawa człowieka, jego bóstwem ludowe państwo demokratyczne, jego celem i kresem używanie ziemskie dla wszystkich, jego kultem wytwórczość materialna.

I postulat zasadniczy socjalizmu opiera się milcząco na ateizmie. Żąda on równości praw i warunków bytu dla wszystkich i to pod każdym względem. Wszelką nierówność piętnuje jako nieznośny przywilej i upośledzanie. Jeśli tedy rozum i objawienie żądają, aby sługa posłuszny był swemu panu, poddany swej zwierzchności, żona mężowi, dzieci rodzicom i to przez obowiązek sumienia, na mocy nakazu Bożego, socjalizm widzi w tym wszystkim przeciwieństwo równości. Wedle socjalistycznych wyobrażeń, każdy człowiek ma być podległy li tylko przez siebie wybranej lub uznanej dobrowolnie zwierzchności. Takim sposobem obaloną zostaje zasada autorytetu, po chodząca od Boga i obowiązująca nas przez sumienie i posłuszeństwo Bogu. Później przekonamy się, jak dalece socjalizm przeciwny jest małżeństwu, nie tylko jako instytucji chrześcijańskiej, lecz także opartej na prawie przyrodzonym.

Niemniej też stanowisko socjalizmu do własności sprzeczne jest z nauką chrześcijańską. Chrystus zalecał wprawdzie słowem i przykładem ubóstwo, jako drogę do doskonałości, ale własność prywatną uznał za prawowitą, jak to już poprzednio okazaliśmy. Jest przeto sprzeczną z chrześcijaństwem nauka, uznająca wszelką własność prywatną za niesprawiedliwą „kradzież”.

Chrześcijaństwo potępia rewolucję, tj. gwałtowny przewrót prawnie istniejącego porządku społecznego. Otóż socjalizm, wedle wielokrotnego wyznania głównych swych przedstawicieli, jest zasadniczo stronnictwem rewolucyjnym. Wprawdzie socjalni demokraci, gdy z tego powodu czynione im są, zarzuty, chronią się poza dwojakie znaczenie wyrazu rewolucja. Bywa też, mówią, pokojowa, legalna rewolucja. Jest to jednak oczywisty wykręt. Nie twierdzimy wprawdzie, aby demokraci socjalni nieodzownie byli spiskowcami, przygotowującymi drogi anarchistom itp. partiom przewrotowym. Przywódcy socjalistyczni zbyt są przezorni, aby nie mieli przewidzieć, że te go rodzaju zamiary nie mogą się udać obecnie i muszą się za kończyć nieodzownie straszliwym rozlewem krwi buntowników. Chcą oni raczej przez szerzenie swych idei przygotować grunt dla późniejszych działań, dla zagarnięcia w swe ręce władzy po litycznej. Skoro jednak poczuliby się na siłach i uznaliby jakąś chwilę dziejową za odpowiednią do przeprowadzenia swych planów; nie zawahaliby się z pewnością użyć dzikiej, brutalnej przemocy. Dyktatura rewolucyjna, przez krew i żelazo, miałaby wtedy uśmierzyć oporne żywioły społeczne i umożliwić urzeczywistnienie socjalistycznego porządku rzeczy.

Czyżby przywódcy socjalistyczni, tak dumni ze swej wiedzy i znajomości ludzi, mieli naiwnie wierzyć, że własność prywatna dobrowolnie będzie odstąpiona na rzecz zbiorowości, że panujący dobrowolnie opuszczą swe trony, że Kościół i jego instytucje dobrowolnie zrzekną się swego posiadania, że szlachta dobrowolnie zrezygnuje ze swych praw, a posiadacze ziemi ze swych majętności?

Na szczęście nie potrzebujemy tutaj ograniczać się do przy puszczeń i przewidywań w tej mierze. Wodzowie socjalizmu niezliczoną ilość razy z otwartością, nie pozostawiającą nic do życzenia, wypowiedzieli najgłębsze pod tym względem pragnienia serc swoich. Poprzednio przytoczyliśmy wiele odnośnych ich wyznań.

Zważmy jeszcze stanowisko socjalnej demokracji wobec przysięgi i prawdomówności.

Jasną jest rzeczą, że opierając się na ateizmie musi ona stanowczo odrzucać wszelką przysięgę jako zupełnie bezwartościową. Na sejmie partyjnym w Lubece, mówił Bebel: „My, demokraci socjalni oświadczamy, iż przysięgę poczytujemy za pustą formę, jesteśmy republikanami i wszelkie przysięgi składane na rzecz monarchii uważamy za nieobowiązujące. Przysięga na konstytucję, to część starych rupieci z lat trzydziestych i czterdziestych; nie zna jej konstytucja cesarstwa niemieckiego i gdyby dzisiaj w jakimś państwie nowa konstytucja wprowadzona została, przysięga na nią, jako bezcelowa i nieużyteczna, zupełnie mu siałaby być usunięta”. Jeśli pustą formą jest przysięga na konstytucję, to czyż może posiadać jakąkolwiek wartość przysięga sądowa, urzędnicza lub wojskowa? W izbie holenderskiej socjalista Troelstra, nazwał przysięgę wprost niedorzecznością i szyderczo napomknął, że nic sobie z niej nie robi. „Sześć razy – mówił – przysięgałem na wierność królowej; nie idzie jednak zatem, aby ta przysięga, była moim politycznym wyznaniem wiary.”

Ponieważ krzywoprzysięstwo zawiera zawsze w sobie kłamstwo, to stosunek demokracji socjalnej do przysięgi określa zarazem jej stosunek do kłamstwa. W urzędowym czasopiśmie socjalistycznym „Neue Zeit” oznajmił wyraźnie Kautsky: „Jednym z najważniejszych obowiązków jest prawdomówność wobec towarzyszy. Wobec wroga nie może ona być uznana za obowiązek”. Na pewnym zebraniu socjaldemokratycznym w Hamburgu, podano wniosek potępiający tę opinię, jako podrywającą urok partii walczącej za „prawo i prawdę”. Wniosek wszakże zwalczany był przez posła Metzgera i przez zebranie odrzucony.

Z tego, co wyżej powiedziano, jasno wynika, że socjalizm i chrystianizm tak są sobie przeciwne, jak ciemność i światło i że każdy, kto wie czym jest socjalizm, tylko za cenę zerwania z chrystianizmem i z wszelką w ogóle religią może się przyłączyć do demokracji socjalnej.

Wrogie względem religii stanowisko socjalizmu udowodnione przez wyraźne świadectwa

A. Świadectwa niemieckich socjaldemokratów. Być może zbytecznym było tak wyczerpujące wykazywanie z istoty socjalizmu jego przeciwieństwa do wszelkiej religijności; mamy bowiem w tym względzie wyraźne ze strony socjalistycznej świadectwa. Niemiecka demokracja socjalna w urzędowym swym programie uznała religię za sprawę „prywatną”, tym samym już państwo socjalistyczne odłączone zostało od Kościoła, uczynione bezreligijnym i ateistycznym. Aby tym dobitniej to stanowisko uwydatnić, oprócz „uznania religii za sprawę prywatną”, żąda jeszcze program erfurcki „zniesienia wszelkich nakładów ze środków publicznych na cele kościelne i religijne”.

Nauka ta pozostaje w jawnym przeciwieństwie z nauką Kościoła katolickiego, który potępiał zawsze jako doktrynę fałszywą, wszelkie zasadnicze domagania się odłączenia Kościoła od państwa. Zresztą pozostaje ona też w przeciwieństwie ze zdrowym rozumem. Państwo przede wszystkim winne jest Bogu i swoim poddanym popieranie wszelkimi siłami religii i to nie wszelkiej religii, ale prawdziwej, przez Boga objawionej. Taką religią w obecnym porządku rzeczy jest chrześcijaństwo.

Ponieważ całe wychowanie młodzieży, wedle socjalistów ma być powierzone państwu, wynika stąd, że religia winna być w nim zupełnie pominięta, że musi ono być ateistyczne. Jakoż program erfurcki wyraźnie domaga się „świeckiej (tj. zupełnie bezreligijnej) szkoły”. Zbiorowość społeczna nie ma się wcale troszczyć o Boga i religię, wszelkie religijne sprawy należy poczytywać za coś zupełnie obojętnego. Owóż taki pogląd może być li tylko wynikiem lekceważenia religii, pogardzenia nią, musi pociągać za sobą prześladowanie Kościoła. Przypuśćmy, że Kościół chce zakładać nowe biskupstwa i parafie, powierzyć kapłanom obowiązki duszpasterskie, zająć się nauczaniem religii, regulować związki małżeńskie, kult publiczny itp. Czyż państwo socjalistyczne pozwoliłoby Kościołowi zająć się spokojnie tymi sprawami? Czyż możliwe jest, aby Kościół i państwo, mając przecież do czynienia z jednymi i tymi samymi ludźmi mijały się, niejako nie spostrzegając się nawzajem? A jeśli państwo socjalistyczne stawiać będzie kapłanom i zakonnikom, a nawet biskupom żądanie uczestniczenia w organizacji wytwórczej, jeśli tym samym zechce ich wyrwać z właściwej im sfery zawodowej, czy nie byłoby to krzyczącym naruszeniem praw Kościoła, czy nie musiałyby stąd wyniknąć nieustanne konflikty, prowadzące nieodzownie do prześladowania Kościoła. A cóż się stanie jeśli Kościół zażąda gruntu pod swoje świątynie, klasztory, mieszkania księży, seminaria itd., jeśli będzie potrzebował materiału i sił roboczych dla tych budowli? Czyż państwo socjalistyczne ze swego stanowiska nie będzie zmuszone wprost odmówić podobnym żądaniom Kościoła i w ten sposób najświętsze jego prawa naruszyć, przeciąć wszelkie jego żyły życiowe?

Pozorne przeto uznanie i dopuszczenie religii, jako „sprawy prywatnej” jest oczywistą ułudą. Socjaliści po prostu nie chcą sobie zrazić tych ludzi, którzy jeszcze zachowali w głębi serca jakieś uczucia religijne, żądają tedy od nich na pozór tylko wyrzeczenia się publicznego kultu religijnego, pozostawiając im rzekome prawo zachowania religii w głębi duszy. Naprawdę zaś socjalizm w wewnętrznej swej istocie wrogi jest wszelkiej religijności, skoro ta odwodzi wzrok człowieka od ziemi, zwraca go ku niebu, skoro poucza, że nie samym chlebem człowiek żyje. Nie dziw też, że najwybitniejsi socjaliści otwarcie wyznają swą nienawiść dla religii i lubują się w najdzikszych bluźnierstwach przeciw Bogu.

Znany jest niesmaczny koncept o „wekslu wystawianym na tamten świat”, przez który chcieli ośmieszać chrześcijańskie dążenia reformatorskie. „Social Demokrat”, dawniejszy urzędowy organ niemieckich socjalistów, prawie na każdej swej stronie zamieszczał jakąś nienawistną napaść na panowanie księży, nieraz też pozwalał sobie na grubiańskie bluźnierstwa. „Vorwarts”, obecny urzędowy organ partyjny, nie ustępuje pod tym względem swemu poprzednikowi. W jednym z je go numerów wydanych podczas świąt Bożego Narodzenia (1890, nr 301), obwiniane jest chrześcijaństwo, że nie spełniło żadnej ze swych obietnic. „Wiemy, powiedziano tam, że chrześcijaństwo nie przyniosło nam zbawienia. My, socjaliści, nie wierzymy w Zbawcę, wierzymy w zbawienie. Nie człowiek, nie Bóg w ludzkiej postaci, nie Zbawiciel ocali ludzkość od zguby, zbawi sama siebie ludzkość pracująca”. Innym razem pisze ten sam dziennik (1891, nr 261): „Obawa i gniew tak protestanckiego, jak i katolickiego Kościoła, są wymownym stwierdzeniem niebezpieczeństwa, zagrażającego obu tym Kościołom ze strony demokracji socjalnej. Możemy być pewni powodzenia. Jakkolwiek klerykalizm może złączyć się z żandarmerią, z workami pieniędzy, nie uniknie zguby, owszem przez te alianse przyspieszy ją jeszcze”. W innym numerze „Vorwarts”, wydanym w dzień Zielonych Świątek (1893, nr 118), czytamy: „Założyciele Kościoła chrześcijańskiego zaszczepili chrześcijańskie mi ty, uroczystości i urządzenia na pniu pogańskim… wedle mitu chrześcijańskiego, w pierwszy dzień Zielonych Świątek Duch Święty zstąpił na apostołów… I socjalizm przynosi nową naukę, zwiastuje dobrą nowinę o zbawieniu, ale nie o zbawieniu przez Mesjasza. Oby nasi apostołowie dziś i jutro zesłali ducha socjalizmu do tysięcy dusz niewiernych. Oto nasze święto zesłania ducha”. „Wielki Piątek – powiedziano w innym jeszcze numerze „Vorwarts” (1894, nr 70) – przez znaczną część berlińskiego proletariatu uczczony został pielgrzymką na niemiecką Golgotę, do grobów poległych w marcu rewolucjonistów”. A oto z okazji Wielkiej Nocy spotykamy takie zuchwałe bluźnierstwa (1894, nr 81): „Przed 1863 laty, wedle chrześcijańskiej legendy, umarł na krzyżu założyciel chrystianizmu, ponieważ ujmował się za sprawą równości ludzi. W dniu, w którym socjalizm międzynarodowy zrzucił jarzmo bożka Mamona… czci milionogłowy syn człowieczy, lud pracujący, swoje zmartwychwstanie. Święto tego zmartwychwstania, oto nasza Wielkanoc – Wielkanoc ludzkości”.

Że i obecnie tenże wrogi chrześcijaństwu duch panuje w redakcji „Vorwarts”, dowodzi tego artykuł wstępny „Duch Zielonych Świątek” (1901, nr 21): „Obchodzimy uroczyste święto przyrody i ducha, czcimy nie ślepy rozpęd miłości zmysłowej, ale też nie nadziemską, nie nadzmysłową miłość jakiegoś imaginacyjnego świata pozagrobowego… Duch Święty naszych czasów wzywa nas nie do pokory i rezygnacji, jak ongi w chrześcijaństwie, w dobie zmęczenia ludów… nasz Duch Święty zwraca się z wezwaniem do ludzkości, wzywa nas do świętej wojny, jest to duch wiedzy, duch socjalizmu”.

Zwróćmy jeszcze uwagę na wystąpienie „Vorwarts” z powodu przyjęcia we Francji prawa o rozdziale Kościoła od państwa (7 grudnia 1905 r., nr 288): „«Ecrasez l’infame» (zgniećcie haniebny zabobon), tak wołał przed stu pięćdziesięciu laty Francuz Wolter; gdyby przyszłość miała udowodnić, iż prawo o rozdziale jest początkiem takiego końca, wtedy nasi sąsiedzi zachodni słusznie mogliby się radować swoją zdobyczą osiągniętą 9 grudnia 1905 roku”. Wszakże wyraźnie to powiedziane i nie trudno stąd wnieść czego mogliby oczekiwać katolicy niemieccy, gdyby demokraci socjalni zawładnęli sterem nawy państwowej.

„Neue Welt”, ilustrowany tygodnik, dodatek do „Vorwarts” (1896, nr 47) zowie niedorzecznym snem opowieść o Adamie i Ewie. Innym razem (1898, nr 6), toż samo pismo oświadcza, że groźby kar piekielnych zasługują na śmiech, a obietnice nagrody w niebiosach na pogardę; pierwsze głosi rzekomo fanatyk, drugie spekulant. Jeszcze ostatnimi czasy „Neue Zeit” (1905, I, 116), naukowy tygodnik partyjny pisze, co następu je: „Jezus pogrążony był całkowicie w zabobonnych wyobrażeniach swej epoki. Ascetyczny charakter nauki Jezusa pozostaje w zasadniczym przeciwieństwie z całym nowoczesnym naszym czuciem i myśleniem… Chrystianizm i socjalizm są to dwa zupełnie przeciwstawne sobie światopoglądy, wyrosłe na odmiennych gruntach społecznych, tak swoją istotą, jak swoimi cela mi ostatecznymi zupełnie różne. W zupełnej sprzeczności z historią, postać rabbiego Jezusa z Nazaretu, pomimo jego czysto ludzkich właściwości, jego widocznych jednostronności, braków, błędów, widziana jest zawsze przez prawowiernych w świetle dogmatu średniowiecznego, jako prawdziwie Boska, a przez wolnomyślnych podnoszona do znaczenia wszechczasowego wzoru najwyższej, moralnej i religijnej doskonałości”.

W początkach stycznia 1897 roku filia szarlotenburska socjaldemokratycznego związku murarzy powzięła następujące postanowienie: „Jeśli w pogrzebie jakiegoś towarzysza związkowego uczestniczy duchowny, to zmarłego nie należy uczcić wieńcem”.

3 lutego 1893 roku K. Bachemowi, posłowie z demokracji socjalnej odpowiedzieli przecząco w izbie na pytanie kategoryczne: czy wierzycie w życie pozagrobowe. Skoro 13 marca 1900 roku poseł Grober oświadczył: „Wszyscy musimy odpowiadać przed obliczem wszechwiedzącego Boga”, socjalni demokraci wybuchli zbiorowym, szyderczym śmiechem i pogardliwymi krzykami. Takiż śmiech dał się słyszeć, gdy 4 marca 1904 roku dr Stocker nazwał w parlamencie Chrystusa „Synem Bożym”.

Karol Marks w swoich pismach nie pomija żadnej sposobności, pozwalającej na jawną lub ukrytą wycieczkę przeciwko chrześcijaństwu. Religię poczytuje on za odwróconą „świadomość świata”, za „fantastyczną realizację jestestwa ludzkiego”. Człowiek czyni religię, nie religia człowieka”. „Religia jest to duch bezdusznych stanów człowieczeństwa; jest to opium ludu”. „Zniesienie religii, jako złudnego szczęścia ludu jest przyczynkiem do rozwoju szczęścia rzeczywistego”. „Religia jest złudnym słońcem, obracającym się dokoła człowieka, dopóki on sam dokoła własnej swej istoty nie pocznie się obracać”. „Po dobnie jak w religii człowiek opanowany jest przez twór własnej głowy i w kapitalistycznej wytwórczości panuje nad nim twór własnych jego rąk”. Marks sam chciał opracować po niemiecku osławioną książkę Morgana, wyprowadzającą początek rodziny ze stanu czysto zwierzęcego, ponieważ jednak planu tego nie mógł urzeczywistnić, przekazał go swojemu przyjacielowi, Engelsowi, który go istotnie wypełnił w swej Krytyce partyjnego programu demokracji socjalnej. Zaleca on partii robotniczej, aby stanowczo oświadczyła, iż w sumieniu swoim wyzwoliła się z wszelkich strachów religijnych.

Wyżej przytaczaliśmy różne poglądy Engelsa na istotę religii. Dodajmy tu jeszcze pogląd jego w tej mierze wyrażony w książce Feuerbach (s. 52): „Religia – mówi – tam powstała w najpierwotniejszych czasach; wskutek nieporozumienia wy wołanego przez różne pierwotne mniemania człowieka o jego własnej naturze i otaczającej go przyrodzie zewnętrznej. Wszelka ideologia, skoro raz pocznie się rozwijać, kształtuje się w ścisłym związku z dawnym materiałem wyobrażeń; w przeciwnym razie nie byłaby wcale ideologią, tj. działalnością myśli, jako istoty samodzielnej, rozwijającej się niezawiśle wedle własnych swych praw. Że warunki życia materialnego określają prze bieg myślowego procesu w głowie ludzkiej, pozostaje to na ogół ludziom niewiadomym; gdyby sobie to uświadomili, rozwiałaby się w puch wszelka ideologia”. A zatem religia ma być tylko fantasmagorią.

Bebel wraz z płochym Heinem pozostawia niebo „aniołom i wróblom”. Teologia według niego pozostaje w jawnym przeciwieństwie do wiedzy przyrodniczej i zupełnie ma być usunięta z życia społeczeństwa przyszłości. Przeświadczenie, że niebo znajduje się na ziemi i że śmierć jest końcem wszystkiego, umożliwi ludziom przyszłym życie zgodne z przyrodą. „Nie bogowie stworzyli ludzi, lecz ludzie stworzyli bogów i Boga”. „Wiedza przyrodnicza uczyniła mitem historię stworzenia, astronomia i fizyka uczyniły niebiosa przestworem powietrza”. Na posiedzeniu parlamentu 31 grudnia 1881 roku dzisiejszy przywódca demokracji socjalnej wyraźnie oświadczył: „W dziedzinie politycznej dążymy do republiki, w dziedzinie ekonomicznej do socjalizmu, a w tym, co się nazywa dziedziną religijną, do ateizmu”.

Liebknecht oświadczył na sejmie partyjnym w Halle: „Co do mnie, z religią dawno się już załatwiłem. Pochodzę z czasów, gdy studenci niemieccy wcześnie wtajemniczani byli w za sady ateizmu… Wiedza jest przeciwniczką religii… nauka dba o dobre szkoły, będące najdzielniejszym środkiem przeciwko religii”. Bebel jest przekonany, że zależność religii od warunków ekonomicznych jest oczywista tak dalece, że zbyteczną jest na wet wszelka walka przeciwko religii. Możemy spokojnie pozo stać na gruncie socjalizmu i tym samym już przezwyciężyć głupotę mas, o ile ten wciela się w religijne formy i dogmaty”.

Dietzgen w swoim bluźnierczym przemówieniu o religii demokracji socjalnej tak się wyraża: „Jeśli religia polega na wierze w pozaświatowe, nadziemskie istoty i siły wyższe, duchy i bóstwa, to demokracja bezreligijną być musi. Na miejsce religii stawia ona niemożliwość osiągnięcia doskonałości przez jednostkę i wynika stąd konieczność podporządkowania jej zbiorowości społecznej. Kulturalne społeczeństwo ludzkie jest to najwyższa istota w jaką wierzymy. Nadzieja nasza polega na socjaldemokratycznym ukształtowaniu tego społeczeństwa. Przez nie dopiero stanie się prawdą miłość, o której tylko dotąd marzyli fantaści religijni”.

Wedle dr Rudta, otwarcie przyznającego się do ateizmu przyrodniczo-humanitarnego, pogląd obecnej epoki, osiągnąwszy prze wagę w walce swej z religią, utoruje drogi, na których rozum ludzkości dojdzie do zwycięstwa nad kłamstwem i tyranią we wszelkiej postaci. „Nie o litość i łaskę niebios błagamy, lecz sprawiedliwość i szczęście tu na ziemi mieć chcemy.”

I Hoffmann nie zna bardziej utopijnej utopii aniżeli wiara w Trójcę Bożą, w uczłowieczenie Boga, w nieśmiertelność i w zbawienie wiekuiste.

Kautsky w „Neue Zeit” (1921, I, s. 506) ganił socjalistów francuskich, a szczególnie Jauresa, z powodu nie dość radykalnego stanowiska w ich walce przeciwko kongregacjom. Mówi on, że przekłada niemiecki sposób walki przeciwko Kościołowi, jako daleko skuteczniejszy. Jednostronne zwalczanie kongregacji jest tylko obcinaniem gałęzi drzewa, pozwalające mu jeszcze bujniej się rozwijać, do korzenia samego trzeba siekierę przyłożyć, a to może być dokonane li tylko przez odjęcie klerowi wszelkiego poparcia ze strony państwa.

B. Świadectwa socjalistów innych narodowości. Obok niemieckich świadectw mamy też i socjalistyczne świadectwa różnych narodowości, stwierdzające antyreligijny charakter całego stronnictwa.

Malon, główny przywódca socjalistów francuskich, który Kapitał Marksa na język francuski przełożył, mówił na swym łożu śmierci: „Umieram w mej wierze panteistycznej, rewolucyjnej, socjalistycznej”.

Jednym z najbliższych przyjaciół Marksa i Engelsa, był socjalista Leon Frankel. Podczas jego pogrzebu, w którym uczestniczyli przedstawiciele socjalistyczni wszystkich prawie krajów, czytano następujący testament zmarłego. „Jako żyłem wolnomyślnie, tak też chcę umrzeć. Nie życzę sobie, by jakikolwiek kapłan znajdował się przy moim łożu śmierci, lub uczestniczył w moim pogrzebie, z zamiarem ratowania mej duszy. Nie wierzę ani w niebo, ani w piekło, ani w nagrody, ani w kary pozagrobowe. Niebo i piekło, nagrody i kary, istnieją tylko w świadomości wierzącego… Umieram bez bojaźni!” Berliński „Vorwarts” kończy swe sprawozdanie o pogrzebie Frankla, na stępującymi słowy: „Wszyscy obecni do głębi byli poruszeni wzniosłością obrzędu pogrzebowego”.

Jakie jest usposobienie socjalistów francuskich względem religii, jasno to okazuje stanowisko ich w obecnej „walce kulturalnej”. Najbardziej zawzięci jej krzykacze to socjaliści. Domagają się krzykliwie coraz to nowych i coraz to bardziej nienawistnych środków prześladowczych, zwróconych przeciwko Kościołowi, a szczególnie przeciw zakonnikom. Najdalej nawet w tym kierunku idąca działalność władz rządowych nie może ich zadowolić.

Na sejmie partyjnym niemiecko-austriackiej demokracji socjalnej w Linzu (30 maja 1898 roku) powzięta została następująca rezolucja na wniosek Pernerstorfera. „Demokracja socjalna jest najzupełniejszym przeciwieństwem klerykalizmu rzymskie go, jako zwolennika surowego autorytetu niezmiennego dogmatu i absolutnej niewoli duchowej. Zachowujemy stanowisko wątpiące wobec wszelkiego autorytetu, nie znamy niezmiennych dogmatów i jesteśmy przedstawicielami prawa oraz wolności sumienia (!). W tej olbrzymiej walce, jaką toczy demokracja socjalna nie cofnie się ona przed wszelkimi potęgami ziemi, nie cofnie się i przed potęgami piekła. Oprócz walki o prawa ekonomiczne klasy robotniczej, walczymy też o najwyższe dobra duchowe ludzkości. I ta tysiącletnia walka między światłem i ciemnością rozstrzygnięta będzie na korzyść światła, na korzyść demokracji socjalnej”. Wniosek ten wedle sprawozdania berlińskiego „Vorwarts” przyjęty został „burzliwymi oklaska mi”. Na sejmie partyjnym demokracji socjalnej w Gratzu 2 września 1900 roku Ellenbogen wskazał, jako zadanie austriackiej demokracji socjalnej „walkę przeciwko ogłupiającemu lud klerykalizmowi” („Koelnisch Volkszeitung” 1900, nr 810). W dniu 23 kwietnia 1901 roku oznajmia Pernerstorfer w sejmie austriackim: „Rzymski fetyszyzm nie jest wcale religią”. Na hiszpańskim kongresie socjalistycznym w Madrycie w dniu 21 września 1899 roku postanowione zostało wykluczenie wszelkich towarzyszy wyznających jakąkolwiek religię pozytywną. To postanowienie, według „Vorwarts” (1899, nr 225), miało być odpowiedzią na zelotyzm średniowieczny klerykałów hiszpańskich. Socjalista angielski Belfort Bax, pisze: „Jasno się teraz okazuje, w jakim znaczeniu socjalizm nie jest religijnym. Pogardza on innym światem ze wszystkimi jego teatralnymi rekwizytami, tj. z tym wszystkim, na czym się obecnie religia opiera. Jasnym jest też, w jakim znaczeniu socjalizm nie jest niereligijny. Sprowadza on religię z nieba na ziemię”. W innym miejscu zaznacza Bax, jako rzecz zupełnie naturalną, iż socjalista odrzuca z oburzeniem ciągłe powoływanie się na jakiegoś legendowego Syryjczyka z pierwszego stulecia, jako na ideał wszelkiej doskonałości.

Źródła socjalizmu. Stosunek socjalizmu do liberalizmu

Jak już z powyższych naszych wywodów wnosić można byłby to sąd nader powierzchowny, gdybyśmy socjalizm mieli poczytywać za wynalazek jakiejś chytrej głowy, albo za sztuczny wytwór jakichś społecznych, czy też politycznych awanturników. Powyżej kilkakrotnie już wspominaliśmy o głębszych przyczynach i źródłach socjalizmu. Obecnie zda nam się słusznym baczniejszą jeszcze na te przyczyny i źródła zwrócić uwagę. Jest to tym bardziej potrzebne, że posłuży do prawdziwego wyjaśnienia socjalizmu, lecz także może rzucić jaśniejsze światło na powinowactwo jego z liberalizmem.

Niektórzy socjaliści utrzymywali często, że ich nauka jest niczym innym, jak wynikiem zasad liberalnych; toż samo zda nie wyrażone nieraz było i ze strony chrześcijańskiej. Natomiast liberałowie z oburzeniem protestują przeciwko takiemu powinowactwu, utrzymują, że ich zasady nie podrywają własności i istniejącego porządku społecznego, że są zupełnie sprzeczne z dążeniem niewolniczej organizacji wytwórczości społecznej, owszem wymagają jak największej w tej dziedzinie swobody.

Pomimo tego wszystkiego wydaje nam się, że z zupełną słusznością można nazwać socjalizm prawowitym synem liberalizmu, jakkolwiek by się ten ostatni wstydził podobnego pokrewieństwa. Pytanie jest: czy postawione przez liberalizm zasady mogą doprowadzić do socjalizmu w konsekwentnym swym rozwinięciu? Otóż na to pytanie można odpowiedzieć twierdząco.

Najgłębszym korzeniem socjalizmu jest światopogląd materialistyczno-ateistyczny. Jeśli przyjmiemy, że z życiem doczesnym wszystko się kończy, i że człowiekowi takiż los jest przeznaczony, jak każde mu zwierzęciu ssącemu, któż może wówczas żądać ażeby nędzarze i upośledzeni w tym życiu znosili swój los, gdy uprzywilejowani opływają w dostatku i dobrobycie? Czyż biedny robotnik, znosząc swój ciężki los nie żywi, jak każdy człowiek, w swym sercu pragnień doskonałego szczęścia? Skoro mu będzie odjęta wszelka nadzieja lepszego życia poza grobem, jakimże prawem możemy żądać od niego, aby się wyrzekł dążeń wszelkimi środkami do szczęścia na ziemi, aby z całą mocą i gwałtownością nie domagał się swoich praw do niego? Czyż nie jest on takim samym człowiekiem, jak jego pracodawca, bogacący się jego potem? Dlaczegóż jedni w niedoli i ubóstwie mają pędzić swój żywot, gdy inni opływają w zbytki, skoro wszyscy tę samą mają ludzką naturę i ze stanowiska liberalnego nie można przytoczyć żadnej słusznej zasady, usprawiedliwiającej nie równy pomiędzy ludźmi rozdział dóbr doczesnych? Jeśli tedy uzasadnione jest stanowisko ateistyczno-materialistyczne, to nie można też odmówić uzasadnienia domaganiom się socjalizmu, aby wszystkie dobra i uciechy tej ziemi równomiernie pomiędzy ludzi były rozdzielone, nie można zaprzeczyć, iż na potępienie zasługuje taki stan rzeczy, w którym jedni zamieszkują wspaniałe pałace i bez pracy oddają się wszelkiemu używaniu, gdy inni na poddaszach i w piwnicach cisnąć się muszą i nieraz pomimo najusilniejszej pracy, zaledwie zdobędą sobie środki na podtrzymanie swego żywota pełnego nędzy i cierpienia.

Otóż zapytajmy, któż to wyhodował w społeczeństwie nowożytnym ateizm pod wszelkimi jego postaciami? Kto zwalczał zawsze chrześcijaństwo i usiłował zniweczyć wszelkie jego wpływy w różnych dziedzinach życia publicznego? Któż podniósł krańcowy ewolucjonizm do znaczenia dogmatu, głosił, zalecał, popularyzował go wobec nawet nieoświeconych mas ludowych? Któż dzisiaj jeszcze słowem i pismem na katedrach profesorskich, na mównicach publicznych głosi zasady najbezwzględniejszego ateizmu? Któż inny, jeśli nie wyznawcy liberalizmu, począwszy od encyklopedystów aż do współczesnych nam „przedstawicieli nauki”, poddawał w wątpliwość wiarę w Boga i Zbawiciela Jezusa Chrystusa, zwalczał ją i wyszydzał, jako zabobon, przesąd niedorzeczny. Szczególnie Hegel i Feuerbach – oto „prawdziwi ojcowie” socjalistycznych dyskursów Marksa i Engelsa. Czym kto zgrzeszył, tym będzie ukarany.

Szczególniej za pośrednictwem szkoły szerzył liberalizm, niewiarę w najszerszych kołach społeczeństwa nowożytnego. Uniwersytety już od stulecia stały się formalną ojczyzną wszelkiej niewiary. Wyznawcy chrześcijaństwa stanowią znikomą mniejszość wśród naszych profesorów uniwersyteckich. Ogromna ich większość jest zupełnie obojętna dla chrześcijaństwa, jeżeli nawet nie jest mu wroga, w najlepszym zaś razie przyznaje się do jakiegoś rozcieńczonego, rozwodnionego chrześcijaństwa. Z uniwersytetów niewiara przenika coraz bardziej w szerokie kręgi społeczne. We wszystkich krajach, w których liberalizm jawnie może występować, usiłuje on usunąć szkołę ludową spod wszelkich wpływów religijnych, czyli ją „zeświecczyć”, jak się to dziś mówi. Jest to zresztą nieunikniona konsekwencja zasad liberalnych.

Jeszcze niedawno pewien wolnomyślny profesor uniwersytetu (Dodel-Port), ogłosił książkę, w której może śmielej, aniżeliby to było pożądane jego współwyznawcom, mówi o dzisiejszych stosunkach szkolnych. Książka nosi tytuł Mojżesz i Darwin. Co jest nauczane, pyta się autor, na uniwersytetach naszych? Darwin i znów Darwin. Nauka o stworzeniu świata z niczego, o raju i upadku grzechowym pierwszych ludzi, opowiadania o cudach i cudownych ludziach, wszystko to, jeśli wierzyć ma my autorowi, od dawna zostało przez zdobycze wiedzy nowożytnej obalone i odesłane do dziedziny bajek. Przedstawiciele wiedzy nauczają, że Bóg osobisty nie istnieje, że człowiek drogą rozwoju wyszedł ze stanu zwierzęcego, że nie ma ani nieśmiertelności, ani wolności, a w dziejach człowieczeństwa wszystko dokonuje się na mocy praw mechanicznych, podobnie jak w całej przyrodzie. Oto są nauki wykładane na naszych uniwersytetach.

A czego uczą w naszych szkołach ludowych? Wprost przeciwnie! Wpajają tam w dzieci wiarę w Mojżesza, w istnienie Boga, w stworzenie świata, upadek grzechowy, w cuda i cudowność.

Czyż ten stan przeciwieństw zawsze ma pozostawać? Nie, odpowiada autor. Precz z dzisiejszą obłudą! Przyznajmy się otwarcie do naszych barw. Wyrzućcie ze szkoły ludowej Mojżesza z jego cudami, aby młodzieńcy nasi, gdy przejdą do szkół wyższych nie byli zmuszeni do ciężkiej walki pomiędzy dwoma sprzecznymi światopoglądami.

Pogląd ten zupełnie jest konsekwentny z punktu widzenia liberalnego; okazuje przy tym na kogo spada odpowiedzialność za truciznę niewiary przenikającą coraz głębiej nasze życie społeczne i będącą istotnym źródłem nowoczesnego socjalizmu wraz z jego dążeniami przewrotowymi. Ponieważ socjaliści posiadają jasną świadomość tego, że w swoich przekonaniach ateistycznych opierają się mocno na gruncie nowożytnej, przeciwnej wierze nauki. Wedle Marksa i Engelsa „niemiecki ruch robotniczy jest spadkobiercą klasycznej filozofii niemieckiej”. To samo przekonanie niejednokrotnie wypowiadał Bebel. I tak na sejmie partyjnym 16 września 1878 roku, mówił: „Nasze poglądy w sprawie religii oskarżane są jako materialistyczne i ateistyczne. Jest to pogląd zupełnie słuszny… Wierzę niezłomnie, że socjalizm musi do prowadzić ostatecznie do ateizmu. Któż to jednak naukowo i filozoficznie uzasadnia owe doktryny ateistyczne, które obecnie tak gorszą naszych przeciwników? Czy dokonali tego demokraci socjalni? Czy Edgard i Bruno Bauer, Feuerbach, Dawid Strauss, Ernest Renan byli demokratami socjalnymi? Wszakże to ludzie nauki. Ateistyczne opinie przyjęliśmy na zasadzie naszych przekonań naukowych i poczytujemy za swój obowiązek szerzyć je coraz dalej pośród mas ludowych. Dlaczegóż to, co jednym dozwolone, ma być innym zakazane?” Przedstawiciele naszej wiedzy nowożytnej nie łatwo zdołają na to odpowiedzieć. Jeśli nie wszyscy jawnie wyznają niewiarę, to niewątpliwie ogromna ich większość zajmuje w tym względzie stanowisko Straussa i Renana.

Drugą podstawą wielkiej partii przewrotowej jest fanatyzm równości. I w tym względzie socjalizm stoi na gruncie liberalizmu i z zasad jego wnioski swe wysnuwa. Któż to głosił hasło: wolność, równość i braterstwo, i przez nie podnosił francuską rewolucję do znaczenia najwyższego prawa, najwyższego obowiązku? Wszakże czynili to zwolennicy liberalizmu. Ludzie rewolucji: jakobini, żyrondyści, ci prawdziwi bojownicy nowożytnego liberalizmu powtarzali zawsze to hasło przewodnie dzisiejszych swych wolnomyślnych następców. Powołując się na zasadę wolności i równości obalili dawny porządek rzeczy, usunęli przywileje szlachty i kleru, wprowadzili nowe instytucje i urządzenia, a w końcu „obywatela Capeta” stracili publicznie na szafocie. Prawda, że skoro następnie mieszczaństwo liberalne pochwyciło wodzę rządów, usiłowało zatamować następstwa zasad, którymi wzrosło. Chociaż prześladowano Kościół i usiłowano go zupełnie zniweczyć, niemniej jednak, idąc za przykładem Robespierra, zalecano kult „najwyższej istoty”, aby przy jego pomocy masy w karbach utrzymać. Gdy zrabowano dobra Kościołowi i szlachcie, i wzbogacono się grabieżą majątku narodowego, ogłoszono w konstytucji zasadę: Własność ma być świętą i nienaruszalną! Skoro usunięto arystokrację urodzenia i prawa kleru, usiłowano natomiast wprowadzić arystokratyzm nauki i bogactwa. Czyż to było konsekwentne? Czyż można było słusznie domagać się od „ludu”, aby się zadowolił tą równością, która zapewniała mu wprawdzie formalną wolność, ale zarazem pozbawiała go wszelkiej ochrony i opieki, i ostatecznie, jako bezbronną masę robotniczą, oddawała go w drapieżne ręce kapitalizmu? Czyż nie miał ten lud prawa domagać się, aby owa sławiona wolność na serio stała się jego udziałem? Nie trzeba zbyt wielkiego wytężania myśli konsekwentnej dla odpowiedzenia na te pytania.

I co do teorii wartości, głównego oręża marksizmu widocznym jest pochodzenie socjalizmu od liberalizmu. Kto przyjmuje socjalistyczne teorie wartości, wedle której wszelka wartość zamienna jest wytworem pracy, jest pracą nagromadzoną, ten nie może poczytywać za sprawiedliwe dzisiejszych stosunków ekonomicznych, tak bardzo niekorzystnych dla pracującego ludu, ten musi ostatecznie rzucić się w objęcia socjalizmu. Wszyscy liberalni ekonomiści A. Smith, D. Ricardo, B. Say i inni głosili zasadę, że wartość powstaje z pracy. Lassale, jak wyżej zaznaczyliśmy, słusznie mógł uzasadnić swoją teorię wartości poglądami najwybitniejszych ekonomistów szkoły liberalnej. Prawda, nowszymi czasy niebezpieczna owa teoria została zupełnie zarzucona lub też zasadniczej uległa zmianie. Poznano jakim groźnym może ona być orężem w rękach socjalizmu. Ale było już za późno. Żadna siła ludzka nie zdoła usunąć faktu wykucia oręża socjalistycznego do walki z liberalizmem i z materiału przez ten ostatni dostarczonego.

Wszelako nie tylko teoretycznie, lecz i praktycznie liberalizm przygotował socjalizmowi grunt do działania, torował mu drogi do jego dążeń, a mianowicie głównie przez bezwzględne przeprowadzenie zasady nieograniczonego współzawodnictwa ekonomicznego, ze wszystkimi swobodami doń przynależnymi, jak zniesienie cechów, wolność rzemiosł itd. Wszystkie organizacje ochraniające pracę ludzką powstałe w ciągu wieków nie na drodze teorii, lecz potrzeby praktycznej, w imię wolności, gwałtownie zostały zniweczone. Zniesione zostało w imię tejże zasady wolności nawet prawo przeciwko lichwie. Społeczeństwo uległo indywidualizacji, atomizacji; w skutek tego żywioły ekonomicznie słabe znalazły się w zupełnym odosobnieniu i na gruncie nieograniczonego współzawodnictwa zostały oddane na łup przemocy kapitału. Ponieważ równocześnie nowe wynalazki techniczne przyniosły głównie korzyść nielicznym wielkim kapitalistom, więc w następstwie tego osłabione zostały średnie warstwy społeczne, stanowiące w wielkich ogniskach przemysłowych najsilniejszą podstawę istniejącego porządku rzeczy, a całe społeczeństwo nowożytne rozdzieliło się na dwie wielkie wrogie na wzajem sobie klasy! Z jednej strony stanęło bogate mieszczaństwo ze swą starą nienawiścią przeciwko Kościołowi i szlachcie, ze swą nienasyconą chciwością, pobudzającą do bezgranicznego wyzyskiwania pracującego ludu. Z drugiej strony wystąpiły nieprzejrzane masy proletariatu, szczególniej robotników fabrycznych, pełnych nienawiści i gniewu przeciw wyzyskiwaczom kapitalistycznym. Na gruncie tego przeciwieństwa rozwinęła się i zakwitła współczesna demokracja socjalna. Trzeba byle tylko zręcznych agitatorów, którzy zapoznali wydziedziczonych ze zdobyczami najnowszej, niewierzącej nauki i rzucili pochodnię buntu przeciwko kapitalistom w masy robotnicze, aby demokracja socjalna mogła wystąpić w pełnym swym rynsztunku.

Wreszcie w dziedzinie politycznej liberalizm torował drogi socjalizmowi, przez coraz większą centralizację w rękach państwa wszystkich sił i środków życia publicznego.

Socjalizm całą swą istotą dąży do jak największej centralizacji państwowej. Środki wytwarzania, organizacja pracy, rozdział wytworów, wychowanie, nauczanie – wszystko jednym słowem ma być upaństwowione. Państwo spełniać ma funkcję rodziny, gminy, jednostki. Nie bez słuszności też twierdzi Schaffle: „Wszelka centralizacja państwa liberalnego pracuje dla socjalizmu i jest mu pokrewną”.

A któż to wszelkimi siłami centralizował szkolnictwo, Kościół, małżeństwo, dobroczynność publiczną? Kto zniweczył nie zależność gminy, Kościoła, zakonów i wszelkie funkcje państwu przekazał? Jest to dzieło liberalizmu. Socjalizm niczym innym jest, jak konsekwentnym rozwinięciem liberalnego pojęcia istoty państwa. Państwo jest źródłem wszelkiego prawa, mówi liberalizm. Na tę zasadę może powołać się socjalizm przeciwko liberalizmowi, jako na usprawiedliwienie swych zadań i planów.

Nie podlega wątpliwości: liberalizm i socjalizm pomimo przeciwieństw pozornych, zachodzących pomiędzy nimi, spokrewnieni są swą istotą wewnętrzną i dlatego nie może być mowy o skutecznym zwalczaniu socjalizmu środkami liberalnymi. Liberalizm jedną ma tylko broń przeciwko dążeniom socjalistycznym – policję; skoro tylko inną bronią pocznie go zwalczać, od razu ujawnia swą niekonsekwencję i połowiczność.

Ks. Wiktor Cathrein SI

Powyższy tekst jest fragmentem książki Socjalizm i komunizm potępione przez papieży.