Rozdział czwarty. Religia a państwo

Człowiek jest istotą religijną, potrzebuje zatem instytucji, która by mu głosiła prawdę Bożą i prawo Boże, wskazywała drogę do Boga, użyczała duchownej pomocy i ułatwiała spełnianie najważniejszego obowiązku, jakim jest oddanie czci Bogu; tą zaś instytucją jest społeczność duchowa, czyli Kościół katolicki.

Człowiek jest nadto istotą towarzyską, potrzebuje zatem instytucji, która by mu dała odpowiednie wychowanie, oznaczyła pewną miarę praw i obowiązków, czuwała nad ich zachowaniem, a tym samym strzegła zewnętrznego porządku; tą zaś instytucją jest społeczność świecka, mająca za fundament rodzinę, za szczyt budowy państwo. Każda z tych dwóch społeczności ma swą osobną sferę, swe cele i środki, lecz chociaż co do tejże sfery jedna jest niezależną od drugiej, to jednak według woli Bożej powinna zachodzić między nimi ścisła harmonia, tak że jedna drugiej potrzebuje i jedna drugą ma wspierać.

Pomijając inne pytania, zastanówmy się dzisiaj nad tym, o ile społeczność duchowa potrzebną jest dla świeckiej.

Religia fundamentem państwa

Że bez religii w ogólności żadna społeczność istnieć nie może, stwierdzili to wszyscy prawodawcy i założyciele państw, których pierwszym staraniem było skłonić podwładne im ludy do czci i posłuszeństwa względem Bóstwa. Do tego dążył nie tylko Mojżesz, jako natchniony od Boga, ale także, według świadectwa dziejów, Likurg w Sparcie, Drakon i Solon w Atenach, Pitagoras w Krotonie, Architas w Tarencie, Numa w Rzymie, Konfucjusz w Chinach, Manko-Kapak w Peru, Mohammed w Arabii, nawet Dżyngis-Chan w Tartarii.

Co więcej, Plutarch twierdzi, że łatwiej byłoby założyć miasto bez gruntu, niż wyrugowawszy zupełnie przekonanie o istnieniu Boga, utworzyć jakieś społeczeństwo. Nie innym jest przekonanie filozofów; wszakże Arystoteles cześć Bożą uważa za pierwszą spośród sześciu głównych spraw, bez których państwo istnieć nie może, a stan kapłański za pierwszy w państwie. (To przekonanie było w starożytności tak powszechnym, że jak pisze Aelian (1), Messeńczycy, poznawszy z doświadczenia, że epikurejczycy psują młodzież i demoralizują społeczeństwo swymi obyczajami i swym ateizmem, wyrzucili ich ze swoich granic i kazali po ich wyjściu oczyścić miasto.) Zgadzają się też na to nowsi myśliciele, nawet do religii katolickiej wrogo usposobieni, a jeden z nich, Hume, mówi śmiało: „Szukajcie ludu bez religii; jeżeli go znajdziecie, bądźcie pewni, że on niewiele się różni od podłych zwierząt” (2). Stwierdziły to zresztą fakty. Kiedy bowiem u Rzymian wiara w Bóstwo poszła w poniewierkę, a epikureizm zepsuł obyczaj, owo potężne mocarstwo nachyliło się zaraz do upadku i jak zbutwiałe drzewo runęło. Kiedy znowu twórcy rewolucji francuskiej nową republikę chcieli oprzeć na ateizmie, wytoczyli potoki krwi i zasypali Francję gruzami.

Przejdźmy do szczegółów.

Wpływ religii na władców

Żadna społeczność, czy to w zawiązku, jako rodzina, czy w rozwoju, jako państwo, istnieć nie może bez władzy, władza zaś nie może utrzymać się, jeżeli opiera się tylko na przemocy i postrachu, a nie na moralnej podstawie. Otóż taką podstawę daje religia katolicka. Ona bowiem uczy, że jakąkolwiek jest forma, monarchia czy republika, władza, którą piastuje rządzący, pochodzi od Boga, czyli jest wpływem Władzy najwyższej i według jej rozkazów, to jest, według prawa Bożego winna być wykonywana – że „nie ma zwierzchności jeno od Boga”, a „kto się sprzeciwia zwierzchności, sprzeciwia się postanowieniu Bożemu” – że monarchowie są sługami Bożymi, sprawującymi rządy w imieniu Boga, że posłuszeństwo dla władzy prawowitej jest jednym z obowiązków religijnych – słowem, że trzeba oddać, co jest cesarskiego, cesarzowi, a co Boskiego, Bogu. W ten sposób religia nadaje władzy wyższą sankcję, umacnia powagę prawa, uświęca posłuszeństwo, czuwa nad życiem panujących, wstrzymuje rozruchy i bunty poddanych, stoi na straży porządku i pokoju. Jeżeli usuniemy religię, trzeba będzie chyba ustaw drakońskich do utrzymania ludów w karbach posłuszeństwa; wówczas miejsce kościołów zajmą więzienia, miejsce ołtarzy rusztowania, miejsce kapłanów policja, miejsce sprawiedliwości terroryzm; lecz i to nie pomoże, bo gdy się rozszaleją namiętności, zrzucą narzucone sobie jarzmo i puszczą się w krwawy taniec. Świat patrzył już nieraz na podobne widowisko.

Zaledwie Luter ogłosił piorunujące odezwy przeciw duchownym i świeckim rządom, natychmiast sfanatyzowane rzesze, wypowiedziawszy posłuszeństwo wszelkiej władzy, poczęły burzyć zamki i plądrować kościoły. Gorsze doświadczenie zrobił wiek XVIII. Oto tak zwani filozofowie rzucili w świat takie teorie, że wszelka władza wychodzi z łona ludu i na mocy kontraktu bywa przelewana na panującego, że tenże jest tylko wykonawcą woli ludu i może być w każdej chwili strącony z tronu (Rousseau), że aby być szczęśliwym, nie potrzeba uznawać pana nad sobą (Wolter), że nie będzie dobra na ziemi, dopóki ostatni król nie będzie wisiał na wnętrznościach ostatniego księdza (Diderot): i oto wkrótce się sprawdziło, że kto sieje wiatr, zbierać będzie burzę, bo rewolucja, jakby huragan niszczący, obaliła tron i ołtarz, a władzę oddała w ręce okrutnych trybunów, którzy jak hieny poili się krwią Francji.

Rewolucja została wprawdzie pokonana, ale jej zasady zostały w społeczeństwie jako czynniki rozkładowe, za których działaniem władza traci coraz więcej na poszanowaniu, a prawo na powadze. Wprawdzie liberalizm chciałby uratować jakiś porządek publiczny i rządy konstytucyjne, ale bardziej konsekwentny od niego socjalizm dąży do obalenia wszystkich tronów i wszystkich rządów, aby na ich gruzach zbudować z Marksem wielką republikę komunistyczną, albo z Bakuninem rozbić społeczeństwo na niezależne i tylko luźno ze sobą powiązane komuny. Częste przewroty i zamachy na życie panujących (Napoleona III, Wilhelma I, Aleksandra II, tudzież Franciszka Józefa I, Humberta I, Alfonsa XII, Karola III Parmeńskiego itp.) – oto przesłanki grożącego światu kataklizmu. Toż nic dziwnego, że królowie strwożeni wołają: „Nie trzeba ludowi odbierać religii” (3), uważając ją jako ostatnie swoje palladium.

Z drugiej strony religia katolicka nie jest zwolenniczką despotyzmu i ciemięstwa. Wszakże ona to przypomina ciągle panującym, że mają sprawować swą władzę wedle prawa Bożego i być ojcami a nie tyranami ludu; ona też odgranicza ich sferę, zakazując im mieszać się do spraw duchowych i uciskać sumienia. Uznał ten wpływ zbawienny sam Montesquieu: „Religia jest jedynym wędzidłem dla tych, którzy się nie lękają praw ludzkich, a nawet sądzą się wyższymi nad wszelkie prawo” (4); i znowu: „Monarcha nienawidzący religii, ale lękający się tejże, jest to zwierzę przykute, które zatem szkodzić nie może. Jeżeli natomiast odrzuca religię, staje się krwiożerczym potworem, nie mającym innej szranki w niszczeniu, jak kaprys swej namiętności”. Podobne zdanie wypowiedział Wolter: „Gdyby ateizm owładnął umysły rządzących, znaczyłoby to tyle, co być pod bezpośrednim panowaniem tych duchów piekielnych, o których nam mówią, że one z wściekłością rozdzierają swe ofiary” (5).

Nie brakło takich tyranów, nawet w epoce chrześcijańskiej, ale Kościół katolicki zawsze stawał w obronie pogwałconego prawa Bożego i uciśnionych ludów. Wielu ukorzyło się przed jego moralną potęgą, najzuchwalszych powaliły gromy padające ze skały Piotrowej, jak Henryka IV, Fryderyka II, Bolesława Śmiałego i innych.

Religia a wolność i braterstwo

Oprócz tego religia katolicka, żądając posłuszeństwa dla władzy, nakazuje zarazem szanować wolność w granicach zakreślonych prawem Bożym. Wszakże ona to głosi ustami św. Pawła: „Nie jesteśmy synami niewolnicy ale wolnej, którą wolnością nas Chrystus wolne uczynił” (Gal 4, 31); ona też oswobodziła niewolnika, umocniła wolność indywidualną przez podniesienie godności człowieka, zabezpieczyła wolność religijną przez rozdział władzy duchownej i świeckiej, a nawet położyła zdrowe podwaliny pod budowę wolności politycznej. Historia opowiada szeroko o zasługach Kościoła na tym polu, a nie tylko wieki średnie, ale także czasy najnowsze, bo rządy Grzegorza XVI, Piusa IX i Leona XIII, mogą mu dać świadectwo, że broniąc władzy, potępiał zarazem despotyzm i wszechwładztwo państwowe, broniąc wolności, potępiał anarchię polityczną i społeczną. Nie jest zatem prawdą, jakoby wolność dopiero z rewolucją francuską zstąpiła na ziemię; owszem, rewolucja ta usunąwszy w szlachetnym zapale krzyczące nadużycia, stała się potem winną najhaniebniejszej tyranii.

Nie jest też przyjacielem wolności dzisiejszy liberalizm antychrześcijański, który zdejmuje kajdany z rąk zbrodniarzy, a wkłada je biskupom i kapłanom, buduje ulepszone więzienia, a rozpędza zakony, zakłada szkoły, a ruguje z nich nawet imię Boga; słowem, pod hasłem wolności dopuszcza się gwałtu i bezprawia. Słusznie Pius IX takie pojmowanie wolności napiętnował jako haniebną hipokryzję (6).

Podobnie, prawdziwe braterstwo i sprawiedliwa równość jest wykwitem religii katolickiej. Wprawdzie religia ta nie wypowiada wojny możnym i bogatym, nie znosi stanów, nie odbiera praw słusznie nabytych, jak to czyni rewolucja; lecz z drugiej strony przypomina wszystkim słowa Boskiego Mistrza: „Który jest większy z was, będzie sługą waszym” (Mt 23, 11); a jako dawniej sadzała do wspólnej uczty braterskiej, czyli agapy, senatora obok jego niewolnika, tak dziś każe królowi klękać obok żebraka, by jednego i drugiego posilić tym samym Chlebem Niebieskim, jednemu i drugiemu tym samym popiołem posypać czoło. Według zasad tej religii, wszyscy ludzie winni się miłować i wspierać, jako członkowie jednej rodziny, ten zaś pośród nich godzien większej czci, kto góruje cnotą, choćby to był żebrak, jak św. Benedykt Józef Labre, albo pasterka, jak św. Germana Cousin.

Natomiast rewolucja francuska snadź na to ogłosiła równość i braterstwo, by jednym i tym samym toporem ścinać wszystkim głowy, a władzą i majątkiem straconych darzyć tych, co przedtem byli niczym; jeżeli zaś zniosła niektóre pokrzywdzenia niższych, uczyniła to, do czego ciągle acz powoli zdąża religia katolicka. I dziś rzekomi apostołowie równości i braterstwa bogacą się nieraz groszem publicznym, folgują zbytkom i depcą po karkach swych współobywateli, pnąc się coraz wyżej. Wszakże ów półbożek Francji, Leon Gambetta, z chudego adwokata stał się jakimś cudem panem milionów, tak że mógł kucharzowi swemu płacić rocznie dwanaście tysięcy franków, a zatem więcej, niż republika daje na utrzymanie biskupa. Ale idźmy dalej.

Kościół ostoją obyczajów i postępu

Religia konieczną jest dla społeczeństwa i z tego względu, że stoi na straży obyczajów. Jest ona, że tak powiem, warownią publicznej moralności, a niczym zastąpić się nie da. Może policja śledzić zbrodnicze czyny, mogą sądy karać winowajców, lecz jaka potęga ziemska zdoła dotrzeć do tej świątyni, która się nazywa sumieniem. Tylko religia tam wchodzi i rozkazuje; ona też jedna daje skuteczną pomoc do zatamowania złego w samym źródle. Ona również zaszczepia cnoty, tak potrzebne w życiu społecznym, jak posłuszeństwo dla władzy i prawa, poszanowanie cudzej własności i świętości małżeńskiej, poczucie obowiązków, czystość obyczajów i miłość wzajemną.

Religia katolicka jest zarazem piastunką zdrowej cywilizacji i prawdziwego postępu. Aby tego dowieść, dość wskazać na historię i zapytać się: Kto uratował lepsze zdobycze cywilizacji starożytnej i przy pomocy wielkich idei, jako też zbawczych czynników chrystianizmu wytworzył nową cywilizację? Kościół katolicki. Kto oświecił i wychował barbarzyńskie wpierw ludy Europy? Kościół katolicki. Kto i dziś dzikim plemionom Azji, Afryki, Ameryki, Australii niesie duchowne światło? Kościół katolicki. Kto przez szkoły ludowe i wyższe rozkrzewił oświatę, złagodził obyczaje i zaszczepił humanitaryzm? Kościół katolicki. Kto przez kilkanaście wieków uprawiał prawie wyłącznie pole wszelakiej wiedzy i przygotował dzisiejszy rozwój nauk? Słudzy Kościoła katolickiego.

Dzisiejsza cywilizacja jest zatem dzieckiem tegoż Kościoła; co zaś pierwotnie dało jej życie, to i dziś takowe utrzymuje. Lecz tu spotykamy się z zarzutem, że jakiekolwiek są zasługi religii katolickiej w przeszłości, dziś jednak cywilizacja musi wziąć z nią rozbrat i torować sobie inne drogi, a to dlatego, że religia troszczy się jedynie o życie wieczne, gdy tymczasem sprawy doczesne lekceważy i pomija. Nie nowy to zarzut, już bowiem filozofowie pogańscy wieku II, III i IV starali się dowieść, że religia chrześcijańska sprzeciwia się interesom państwa i wymogom życia społecznego; później zaś pisarze antychrześcijańscy, jak Bayle, Shaftesbury, J. J. Rousseau, Volney, Buckie itp. obwiniali tę religię o chęć wstrzymania pochodu cywilizacji i postępu ekonomicznego. Najdalej jednak posunęli się zwolennicy socjalizmu, bo wystąpili ze skargą, że Kościół katolicki jest wrogiem ludzkości, każąc jej cierpieć z poddaniem się i łudząc ją nadzieją przyszłego szczęścia.

Jestże to prawdą? Co jest zadaniem cywilizacji z jednej a religii z drugiej strony? Cywilizacja – mówi Laforet – ma za przedmiot rozwinięcie, udoskonalenie, dobrobyt człowieka w zakresie teraźniejszego życia, czyli doczesne interesy człowieka, tak materialne jak umysłowe i moralne. Religia zaś dąży do tego, by człowieka uświęcić i przywieść do wiekuistego zjednoczenia z Bogiem, a przez to zapewnić Bogu chwałę, człowiekowi szczęście. Ma zatem religia nieskończenie wyższe zadanie niż cywilizacja, lecz z drugiej strony nie sprzeciwia się cywilizacji; owszem, jest jedynie pewną i zdrową jej podwaliną. Wprawdzie wznosi się ona wysoko, bo aż do Boga i wieczności, ale zwraca się przy tym do człowieka żyjącego w świecie, a działaniem swoim obejmuje wszystkie jego stosunki, tak duchowne jak ziemskie, tak publiczne jak prywatne, ucząc go spełniać każdy obowiązek, uświęcać każdą sprawę, choć by tak zwykłą, jak spożywanie pokarmu. Gdzie duch jej panuje, tam nie ma dysharmonii między prawem Bożym i ludzkim, między troską o wieczność i staraniem o byt doczesny, między modlitwą i pracą.

Wprawdzie religia każe dążyć do nieba, ale nie potępia posiadania dóbr ziemskich, jak to czyniły niektóre sekty; raczej poleca wszystkim sumienną pracę dla utrzymania siebie i swoich bliskich, błogosławi takowej i uczy używać jej owoców. Religia każe walczyć ze zmysłowością i żądzami, lecz nie nazywa ciała czymś z istoty złym, jak to głosili niektórzy filozofowie i heretycy, ani też wzbrania godziwych i umiarkowanych uciech.

Religia każe szanować prawo Boskie i kościelne, potępia gwałcenie świąt, brzydzi się wyzyskiwaniem potu robotników, lecz nie jest przeciwniczką przemysłu, ani w ogóle postępu ekonomicznego; owszem wielbi Boga w dziełach ludzkich i daje swe błogosławieństwo nie tylko kościołom, ale też fabrykom i kolejom żelaznym. (Jeżeli w południowych krajach Europy przemysł nisko stoi, nie jest temu winna religia katolicka.) Religia każe starać się o poznanie prawdy Bożej, ale nie rzuca swego potępienia na umiejętności ludzkie; owszem, cieszy się z ich rozwoju i otacza je swą opieką, by ominąwszy błędne szlaki, doszły do źródła wszelkiej prawdy – do Boga. Skądże więc ta skarga, że religia chrześcijańska wstrzymuje pochód cywilizacji?

Oto stąd, że dzisiejsze złe prądy nie chcą nic wiedzieć o prawdzie Bożej ani o prawie Bożym, ani o walce ze zmysłowością, ani o życiu wiecznym, przyjmując jedynie postęp na polu materii i używanie na polu zmysłów. Lecz kto nie widzi, że tą drogą dojdziemy do cywilizacji pogańskiej, pogrążonej w bagnie materializmu i sensualizmu – tej cywilizacji, która wydała piękne co do formy płody pióra i dzieła sztuki, ale też biła czołem przed bałwanami z marmuru i złota, albo w nic nie wierzyła, tej cywilizacji, która ohydnym bożyszczom składała w ofierze krew ludzką, a przykładem ich uprawniała najsprośniejsze występki, tej cywilizacji, która głosiła jako zasadę „Odi profanum vulgus”, trzymała wielką część ludzkości w strasznej niewoli, poddawała kobietę samowoli męża, a dziecię tyranii ojca, tej cywilizacji, która topiła ubogich, by nie sprawiali wstrętnego widoku bogatym, która dla rozerwania znudzonych sybarytów kazała gladiatorom mordować się w cyrku, a z hasłem „Vae victis” wycinała bez litości całe narody. Zechcemy powrotu tej cywilizacji? Ale wówczas lękać się trzeba, że ludzkość dojdzie znowu do owego stanu, w jakim znajdował się Rzym w czasach cezarów, to jest, do owego despotyzmu z jednej a anarchii z drugiej strony, do owego rozpasania obyczajów i rozprzężenia wszystkich węzłów, słowem, do stanu zdziczenia i zezwierzęcenia. Na szczęście ludzkości jest jeszcze na ziemi Kościół katolicki, który ostrzega ją ciągle przed podobną cywilizacją, a natomiast wiedzie do prawdziwego postępu i duchowego odrodzenia.

Prawdziwy pokój społeczny

On też stoi na straży powszechnego pokoju. Przed Chrystusem Panem narody nienawidziły siebie nawzajem i były w ciągłej walce ze sobą, a biada było wówczas słabszym. Dopiero religia chrześcijańska zbliżyła je do siebie i utworzyła z nich jedne wielką rodzinę, zostającą pod macierzyńską opieką Stolicy Świętej. Dzięki jej wpływom osłabły antagonizmy szczepowe, wyrobiło się prawo narodów, zmniejszyła się zgroza wojny. Wiadomo też z dziejów, jak Stolica Apostolska zaprowadzała w Europie „pokój Boży”, jak godziła spory między narodami, jak słabszych brała w opiekę przeciw mocniejszym, jak wszystkich zachęcała do wspólnych a wielkich przedsięwzięć. Wszakże za jej natchnieniem lub błogosławieństwem Hiszpanie zwyciężyli Maurów, krzyżowcy zdobyli Jerozolimę, Polska ochrzciła Litwę, rycerstwo chrześcijańskie odparło nawałę tatarską i turecką.

Dopiero od czasów reformacji poczęto gardzić opieką i rozjemstwem Stolicy Świętej. I co na tym świat zyskał? Oto tyle tylko, że odtąd narody rozdzierają się jak sępy drapieżne, że milionowe wojska muszą stać ciągle pod bronią, że potężni gniotą słabszych, ćwiartują narody, rozbierają państwa, gwałcą najświętsze umowy, bo podstawą dzisiejszej polityki stała się zasada braku interwencji i to straszne hasło: Siła przed prawem.

Daremnie Kościół nawołuje do pokoju i do poszanowania praw cudzych. Nie mogąc zwrócić polityki na lepsze tory, stara on się przynajmniej utrzymać pośród narodów ducha chrześcijańskiego; kiedy zaś te narody narażone są na niesprawiedliwy ucisk, budzi w nich miłość ojczyzny i każe nawet życie poświęcić pro aris et focis. Zapał religijny – oto potężna dźwignia patriotyzmu i obfita krynica wielkich czynów. Cóż to bowiem popchnęło miliony krzyżowców do Ziemi Świętej? Co później złamało potęgę bisurmańską pod Belgradem, Lepanto, Wiedniem? Co rycerstwu naszemu dodało męstwa w wielkich potrzebach pod Grunwaldem, Beresteczkiem, Chocimiem? Co i w naszym wieku pomogło Hiszpanom do wypędzenia z kraju najeźdźców? Przede wszystkim zapał religijny.

Gdzie tego zapału nie ma, gdzie miłość ojczyzny nie jest uważana jako święty obowiązek, tam może jej zabraknąć w chwilach ciężkich, jak jej zabrakło Francji w ostatniej wojnie (1870–1871). O, bo nie bogactwo, ni przemysł, ni obfita literatura, ni krociowe wojsko stanowi potęgę narodu, ale prawość i dzielność jego synów, ta zaś płynie z wyższych źródeł. Oto co społeczeństwo zawdzięcza religii.

Szanowni słuchacze! Społeczeństwo dzisiejsze przechodzi ciężkie przesilenie, za karę, że odstąpiło znacznie od zasad religii katolickiej. Gorszych jednak trzeba się lękać czasów, i kto wie, czy przy końcu tego wieku nie zerwie się cyklon, groźniejszy od przeszłowiecznego. Chcemy przepłynąć bezpiecznie po wzbierających już falach, trzymajmy się tej łódki, którą zbudował Chrystus Pan, a której widomym sternikiem jest następca św. Piotra (7).

Św. Józef Sebastian Pelczar

(1) Var. hist., lib. 9, cap. 12.

(2) Hist. nat. de la Rei, s. 133.

(3) Cesarz Wilhelm I w roku 1878 po zamachach Hodla i Nobilinga.

(4) Esprit des lois, lib. 24, ch. 2.

(5) Homelies sur vatheisme.

(6) Alokucja z 9 czerwca 1862 roku.

(7) Tekst za: Konferencje apologetyczne o przyczynach niedowiarstwa w naszych czasach i o potrzebie religii, Kraków 1890, rozdz. O potrzebie religii dla społeczeństwa.

Powyższy tekst jest fragmentem niewydanej książki Laicyzm potępiony przez papieży.